środa, lutego 17, 2021

Przeczytania... (385) Nina Majewska-Brown "Ostatnia «więźniarka» Auschwitz" (Bellona)

"Jestem przekonany, że wzruszenie, które mnie ogarnęło podczas lektury, będzie także Państwa udziałem" - to opinia Jerzego Kisielewskiego. Trudno o godniejszą aprobatę. Na księgarskich półkach wręcz mnóstwo znajdziemy książek o KL Auschwitz. Nie mam w sobie dość odwagi, aby wracać do tematyki obozowej. Uważny/pilny czytelnik mego blogu zwróci uwagę, że to dopiero druga książka poświęcona tej tematyce. W odcinku 23 tego cyklu pisałem o losach pani Alicja Gawlikowskiej-Świerczyńskiej (1921-2020), która była więźniarką obozu w Ravensbrück. Tu też będzie opowieść o tym straszliwym miejscu na mapie śmierci. Po tylu latach sięgam po książkę nową, autorstwa pani Niny Majewskiej-Brown "Ostatnia «więźniarka» Auschwitz" (Bellona)
Okazuje się, że ze mną było, jak z panem Jerzym Kisielewskim, który w "Słowie wstępnym" przyznał: "Broniłem się przed pojechaniem do Oświęcimia. wystarczył mi widok wytatuowanego numeru - czasem skrywany - na przedramieniu znajomych rodziców, by wyobrazić sobie tamten czas". Nie, ja nie wysilałem wyobraźni. Słyszałem o pobytach w obozach wujka Stefana czy Juliana. Odwiedziłem Auschwitz-Birkenau tylko raz jeden, we wrześniu 2007 r. Nie ja planowałem, ani nie organizowałem tej wycieczki. Widok rampy z Birkenau pozostanie w mej pamięci niezatartym wspomnieniem, jak w Auschwitz gabloty z osobistymi rzeczami więźniów. Nie da się tego zapomnieć. Jak można było to piekło przeżyć? Nie wiem. Mirosława Guzik - przeżyła pobyt w kilku obozach.
Nie, "Ostatnia «więźniarka» Auschwitz" (Bellona) nie jest dla mnie próbą odpowiedzenia sobie na wiele pytanie, jakie kojarzą mi się z Konzentrationslager. Jak zwykle w takich książkach szukam... człowieka. Nie odważam się wczuć czy nawet zrozumieć. Uważam, że tego nie da się zrobić. Jak można wniknąć w to, co czuli ludzie tam stłoczeni, paraliżowani strachem, ocierający się o śmierć, która chodziła w SS-mańskim mundurze.
"Nagle dzieje się coś, czego nie rozumiem, Coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, a co mrozi mi krew w żyłach. Huk, niesamowity huk nad moją głową albo gdzieś obok. [...] Jest po szóstej rano i nie mam pojęcia, o co chodzi" - to 1 września 1939 r, piątek.  Nie ma zatem w tej opowieści od pierwszej kartki bramy z napisem: "Arbeit mach frei". Jest za to historia dziewczyny, Mirosławy Guzik, której los pogmatwał życie. Wakacyjna wizyta u rodziny w Polsce okazała się pułapką, potrzaskiem, z którego nie wydostała się. Kiedy usłyszałem w radio rozmowę o tej książce już wiedziałem, że kiedy unormują się relacje z "Belloną" muszę ją przeczytać.
Tak, m u s i a ł e m . Potraktowałem to jako obowiązek. Rzadko mi się to zdarza, aby czytanie tak właśnie rozumieć: obowiązkowo. Sugestywne kadry z września 1939 r., ataku na Warszawę, stanu zaskoczenia, zagubienia, niezrozumienia, co naprawdę się dzieje. Narracja wzbogacona o reprodukcje stron ówczesnych gazet, z których aż bije optymizm chwili, pisano np. "O stalowy mur bohaterskiej Armii rozbije sie bandycki napad na Polskę!", "Idziemy na pola Grunwaldu dziejowego", "Rzesza przekroczyła wszelkie dopuszczalne granice", "Cały Naród w obronie wolności". Zdjęcie marszałka E. Rydza-Śmigłego  okraszono hasłem: "Wodzu, prowadź!". Zacytowano m. in. "Orędzie Prezydenta Rzeczypospolitej". Przytoczono w całości wiersz Kazimierza Wierzyńskiego "Święty Boże". 
"Kuzyni, moi wspaniali, sympatyczni kuzyni, którzy poświęcili mi tyle czasu i z którymi spędziłam tak cudowne dni, ku rozpaczy rodziny zaciągnęli sie do wojska i z dnia na dzień zniknęli z naszego życia. [...] Nagle, z godziny na godzinę, przewartościowujemy swoje życia..." - realizm wojny. Zaraz zacznie sie okupacja Warszawy i całej Polski. Dalej znajdujemy: "Nadal nie potrafię się w tym odnaleźć. Falę tęsknoty zalewają mnie niczym powódź oi odbierają oddech. Tak bardzo żałuję, że tu przyjechałam, tak się złoszczę, że marzyłam, aby zobaczyć Polskę". Okupacja na pewno nie była stanem wymarzonym przez młodą pannę z Francji. 
Rzeczywistość warszawska. Obostrzenia. Żydzi. "...od grudnia muszą nosić opaski z gwiazdą Dawida, a ich prawa ograniczone są tak, że właściwie niewiele im wolno. [...] Na wiosnę rozpocznie się budowa muru getta, w którym zamieszkają. Nie mam pojęcia, czy to dla nich lepiej czy gorzej, ale znalezienie się za jakimś ogrodzeniem wydaje mi się przerażające" - nie mogę się ustawić do czytania. Czy to jest opowiadanie czy wspominanie bohaterki? Trochę wiedzy podręcznikowej dopełnia narrację. Dobrze, że dostrzeżono problem: "Niby się wspieramy, ostrzegamy, troszczymy o siebie i dzielimy informacjami, lecz w rzeczywistości każdy spogląda na drugiego, zastanawiając się, czy między nami nie ma donosiciela lub innego szmalcownika, który tylko czeka, żeby wydać, iż ukrywam Żydów albo im pomagam". Burzy ten zapis monolityczne wyobrażenie o heroicznej jedności narodowej wobec okupanta.  Jeśli dobrze rozpoznaję gatunek, to chyba mamy do czynienia z fabularyzowaną opowieścią  biograficzną. Obawiam się, że nie każdego może ta forma zadowolić. Obawiam się, że kilku czytelników w tej chwili odchodzi od książki, bo... rozczarowało się, gdyż nie tego spodziewało się sięgając po tytuł "Ostatnia «więźniarka» Auschwitz". 
"Zgodnie z ustaleniami pukam w futrynę dwukrotnie, odczekuję chwilę i stukam jeszcze raz. [...] Po chwili drzwi gwałtownym szarpnięciem się otwierają, ale zamiast w znajomą twarz Antoniego wpatruję się z przerażeniem w stojącego przede mną  gestapowca" - wiosna 1941 r., kocioł, aresztowanie, aleja Szucha. "Jest mi wstyd, boję sie i żałuję, że dałam się złapać" - rzadko spotykana szczerość. Przesłuchanie. Czy po latach da się z taką dokładnością odtworzyć traumatyczne wspomnienie z dialogiem? Bardzo w to wątpię. Tak, mam chwile zawahania nad lekturą. Zaskakujący świadkiem pobytu na Pawiaku jest kartka podpisana przez współwięźniarki. Niezwykły dokument.
17 stycznia 1943 r. Mirosława Guzik opuszcza Pawiak: "Panika jest najgorszym uczuciem. [...] Pierwszy raz widzę, jak ktoś umiera". Transport dociera do KL Lublin-Majdanek: "Nie wiem, ani czym jest obóz, ani jak wygląda w nim życie, a raczej wegetacja. [...] Trafiamy tam jako jeden z pierwszych transportów z Pawiaka. [...] Większość z nas umrze, a my, ocaleni, na resztę życia pogrążymy się w traumie". Brutalna obozowa rzeczywistość: selekcja, oddzielnie od przyjaciółki Joanny, świadomość swego pochodzenia, które jest jednocześnie wyrokiem śmierci: "...przecież też jestem Żydówką. Że też mogę tak skończyć. Zastanawiam się, jakim cudem jeszcze do tego nie doszli. Jak się nie połapali?". Upokorzenie przed skorzystaniem z łaźni. Nagość wobec obcych mężczyzn. "Od teraz jestem tylko czterema cyframi: 4575. [...] Jestem najbardziej samotną istotą na świecie" - stajemy bezbronni wobec takich wyznań.
Monotonia obozowej wegetacji. "Choć rozpaczamy, nie ma czasu na ciągłe użalanie się. Te, które tak robią, wydają się na straconej pozycji. Liczą się spryt, upór i siła, tylko dzięki nim można przeżyć" - szczere. Znam podobne relacje. Jedną słyszałem z ust świadka, pana Jacka Zieliniewicza (1926-2018), oświęcimski numer obozowy 138142. Jak bardzo banalne okazują się z obozowej perspektywy różne niedogodności zza drutów. "Umieramy z powodu ran, zakażeń i chorób, których nikt tutaj nie leczy. Przez obóz przetaczają się epidemie tyfusu i innych chorób zakaźnych, których panicznie boją się esesmani" - do tego głód, katorżnicza praca ponad kobiece siły.
Ravensbrück - wywołuje niemniejsze poruszenie, jak Auschwitz. Tam Mirosława guzik to kolejny numer: "I choć staję sie kolejnym numerem, tym razem 36429, choć jestem nieludzko wychudzona, a głód nadal zagląda mi w oczy, po raz pierwszy zaczynam wierzyć, że może mi się udać". Ja w tych słowach odnajduję nadzieję, ufność, widzę promyk ulgi na twarzy bohaterki? "Wsłuchujemy się w wieści z zewnątrz i żyjemy nadzieją, że Hitlerowi coraz bardziej się nie wiedzie. Coraz częściej słyszymy przelatujące gdzieś nieopodal samoloty i modlimy się, żeby to byli nasi - alianci" - ciekawość bierze kto był źródłem informacji. Udawało się podsłuchać radio, ktoś znając niemiecki mógł przeczytać o powstaniu warszawskim? Nie dowiadujemy się tego. Autentyzmem tchnie scena z pierwszą i jedyna paczką, jaka otrzymuje współwięźniarka Maria. Cebula! Bardzo odważnie pisze o religii: "Są wśród nas takie, które nieustannie odmawiają dziesiątki różańca, ale ja coraz częściej się zastanawiam, czy Bóg w ogóle istnieje. Jeśli tak, będzie musiał błagać nas o przebaczenie". Odważnie wyartykułowany kryzys wiary. Wkrótce Mirosława Guzik staje się więźniarką w podobozie KL Buchenwald! I nowym numerem. 3509.
"Gdy widzę podstawiony pociąg, drżą mi nogi i najchętniej bym uciekła. Ale tego zrobić nie mogę. Niczego nie mogę. Nic ode mnie nie zależy..." - trudny do ogarnięcia stan ducha i umysłu. Niezwykłe są dołączone kopie kart personalnych lub informacyjnych z kolejnych pobytów w Konzentrationslager. "Jesteśmy osaczone. Nie sposób nie pracować czy chociażby odsapać. [...] W tym miejscu rządzi czysta logika ekonomii, która nie bierze zakładników" - wielu pewnie zaskoczy ta logika trwania w obozach. A logika... kobiecości? Jak zachować strzępy tego, co zostało za drutami, tego kim naprawdę się jest: "W zasadzie chodzi o to, żeby nie czuć się jak ostatni szmaciarz w tych brudnych, śmierdzących łachmanach. [...] I dlatego tak ważne stają sie kolorowe skrawki tkanin, które nosimy chociażby jako chustki na głowach". Namiastka. Oszukiwanie rzeczywistości. 
Autorka (czy to wynika z przemyśleń bohaterki?) zwraca uwagę na... prywatny aspekt życia SS-manów i ich rodzin. "Nie pojmuję, jak można mieć dwa tak różne oblicza. Na służbie być bezwzględnym  tyranem, mordercą i katem, a po powrocie do domu czułym kochankiem i troskliwym ojcem. Jak można tak żyć? Jak można nie oszaleć?" - miałem takie same odczucia czytając kiedyś (zresztą kupioną w sklepie na terenie Muzeum w Oświęcimiu) pamiętniki SS-manów. Oni traktowali swoje bandyctwo, jako zwykłą... pracę. 
Wiadomości o nadciągającej armii gen. G. Pattona budzą nadzieję? Ale Niemcy ewakuują obóz w Buchenwaldzie. Zaczyna się marsz śmierci. I my to widzimy. I widzimy zachowanie więźniów, okolicznych Niemców. Podłość jest też po stronie ofiar. Głód. Rozpacz. Niepewność. Kiedy Mirosława Guzik ukryje się z Marią, to ratunek przyniesie im... niemiecka rodzina. Ona miała na imię Ulma, on - Hans. Powrót od Polski... tylko Auschwitz nie ma. Pojawia się dopiero w życiu Józefa Witta. On dla swych oprawców był numerem 61615.  Znajdujemy reprodukowane zdjęcie (tzw. styk) młodego mężczyzny w pasiaku i wyrok z 7 IX 1942 r. Nie bardzo rozumiem dlaczego... anonimizuje się zdjęcia jego rodziców, błąd wkradł się w zapisie ojca pod zdjęciem (zamiast "Karl" stoi "Kar"). Autorka użyła, moim zdaniem dość niezręcznego określenia pisząc o kampanii 1939 r., kiedy małoletni Józef dostał się do sowieckiej niewoli: "...z widmem wywózki na zimny Wschód, może nawet na Syberię". A to nie to samo? Jest okazja przyjrzeć się skomplikowanym i pogmatwanym losom Ślązaków tego okresu. "I stało się tak, że brat stanął przeciwko bratu. Matka miała tylko nadzieję, że nigdy nie spotkają się na polu bitwy i żaden z nich nie wymierzy broni przeciwko drugiemu" - czytamy o braciach Witt. 
Dopiero przez pryzmat doświadczeń Józefa Witta  poznajemy realia osadzenia w Auschwitz-Birkenau. Próby wyduszenia co wiedział o podziemiu, próby zmuszenia, aby podpisał volkslistę (będę się trzymał oryginalnej pisowni tego terminu). "Może jesteś głupi i naiwny, ale zdobyłeś mój szacunek" - usłyszy z ust krewnego, który próbował nakłonić go do podpisania DVL. Nie udało się. Dialogi nie wydają mi się mocną stroną książki. Są, moim zdaniem, dość sztuczne, drętwe, a do tego tchną patetycznym dydaktyzmem. Takie jest moje odczucie.W styczniu 1945 r. zapadł wyrok: sześć lat ciężkich robót na rzecz III Rzeszy. Wywieziono go do KL Maythausen-Ebensee. 6 maja został wyzwolony przez Amerykanów, a równy miesiąc później w wolnym Poznaniu Miejski Komitet opieki Społecznej wystawił bilet dla powracającego z obozu. Los zetknął Józefa Wita z Mirosławą Guzik. W Bytomiu narodziła się miłość.
To jakiś chichot historii? Józef Wit, były więzień Auschwitz otrzymał propozycję, aby pracować na terenie dawnego... Konzentrationslager! "...zwołują się byli więźniowie, żeby ocalić to miejsce od zapomnienia. Chcą tam stworzyć miejsce pamięci, może nawet muzeum" - to jeden z argumentów, którym on przekonuje ją. Przy okazji poznajemy historię tego miejsca po zajęciu go przez Sowietów: "...na terenie obozu Auschwitz dalej istniało więzienie. Tym razem zorganizowało je NKWD, by przetrzymywać w blokach między innymi jeńców niemieckich. Historia i los pokazały wszystkim długi, czerwony język. Niespodziewanie ci, którzy rządzili światem i stworzyli piekło obozów, stali się ich mieszkańcami". Przygniata świadomość zachowania rodaków, którzy traktowali terany Auschwitz-Birkenau, jako miejsca... łatwego zarobku: "Różni szabrownicy próbowali wydostać z ziemi, w którą wsiąkła krew setek więźniów, to, co nieszczęśnikom udało się w niej ukryć, a co przeoczyli esesmani. [...] Były i złoto, i kamienie szlachetne, ale znajdowano też bezwartościowe dla złodziei dokumenty, szkice, rysunki, czasem zdjęcia".
Można doznać wstrząsu, kiedy czytamy o ślubie Józefa i Mirosławy (5 VII 1946 r.). Weselne przyjęcie zorganizowano "...na terenie byłego obozu Auschwitz I, w baraku dawnej wartowni SS, nieopodal krematoria". Brzmi, jak żart? Proza.  "I choć wszędzie czai się wspomnienie śmierci, my cieszymy się tym dniem, na chwilę zapominając o codzienności i o tym, gdzie jesteśmy" - czytamy dalej. Córka Krystyna urodzi się w mieszkaniu na bramie Birkenau, 25 X 1946 r. Zdjęcia z rodzinnego albumu ukazują szczęśliwą mamę z córkami. Kiedy pojawi się kolejna córka "...przeprowadzamy się do dużego mieszkania, tym razem do dawnego budynku administracji SS, na terenie macierzystego obozu Auschwitz". Widok z okna nie do pozazdroszczenia, m. in. na szubienicę na której swe bandyckie życie zakończył jeden z komendantów KL Auschwitz-Birkenau, Rudolf Höß. Niestety życie pisze rodzinne dramaty: umiera dwoje dzieci Mirosławy i Józefa.
Pogmatwane losy, okaleczone życiorysy. Nigdy na stałe nie udało się Mirosławie Witt z domu Guzik powrócić do Francji. To ważne chwile opisane w książce, spotkania z bliskimi, komplikacje jakie stwarzało ówczesne państwo (czytaj: PRL). Praca Mirosławy na terenie obozu, to spłacanie długu wobec tych, którzy nie mogli świadczyć o okrucieństwie wojny. Jest tu cenne mott o małżeństwie Witt: "Dzięki swojej pracy i poświęceniu uratowali od zapomnienia to, o czym zapomnieć nam nie wolno". Pozostali na zawsze w Oświęcimiu. On zmarł w 1989 r., ona w 1992 r. O losie Anny Marii - nie napiszę, tak jak nie poruszyłem bardzo szeroko opisanego wątku francuskiego z życia Mirosławy Guzik. Co nie znaczy, że należałoby pominąć wywiad, jakiego udzieliła Autorce książki. W końcu to kolejne pokolenie, które poświęciło życie Auschwitz. Bo to Anna Maria jest ową... ostatnią "więźniarką" Auschwitz. Już jako czterolatka w roli... przewodniczki?
Nie potrafię jednoznacznie ocenić tej książki. Chwilami nawet nie rozumiem jej. Dziwne, ale tak jest. Mam po prostu mieszane uczucia. Na co innego się gotowałem i niezupełnie moje oczekiwania znalazły potwierdzenie w tym, co napisała pani Nina Majewska-Brown. To ważne, że ocalono dwa kolejne życiorysy (i inne życia) cichych bohaterów okupacyjnej gehenny. Szkoda, że Autorka nie miała okazji poznać swoich bohaterów.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.