sobota, listopada 21, 2020

Pandemiczne opowieści - odsłona XIV - Vasto Rieti schodzi ze sceny

 

Pablo Lanciano spojrzał na zegarek.

- Gdzie on jest?! Gdzie on jest?! Gdzie jest Vasto?! - ale nikt nie potrafił przyjść mu z pomocą. - Macerata!

- Tak, panie dyrektorze? - drobna szatynka cały czas doskonaliła swój żonglerski numer z maczugami. I nawet w tej chwili nie uważała, aby była potrzeba przerywać jej.

- Odłóż te pałki do diabła! - warknął dyrektor.

- To... maczugi, panie dyrektorze - zauważyła. Szybko jednak pożałowała swej śmiałości.  Starczyło jedno spojrzenia, aby uśmiech zgasł z jej ust. Pablo Lanciano nie dopuszczał do żadnej poufałości między sobą, a resztą zespołu. Może i był ludzkim człowiekiem, ale żeby na lewo i prawo rozdzielał zachwyty? Nie, to nie było w jego naturze. Raczej oschły, czepiający się każdego potknięcia i trudno wybaczającym komu kolwiek. Z jednym wyjątkiem. Był nim Vasto Rieti.

 - Gdzie jest Vasto?! Gdzie jest Vasto?! - niemal rwał ostatnie włosy, jakie pozostały po bujnej onegdaj jego fryzurze.

- To ja może pójdę go poszukać, panie dyrektorze - zaproponowała Macerata. 

- Tak, tak, pójdź, poszukaj. Pięć minut do występu, a jego nie ma! Ja go zabiję! - deklarował dyrektor, gdy Macerata oddalała się.

Faktycznie pięć minut, to już nie wieczność. Trudno było sobie wyobrazić występ trupy Lanciano bez Vasto Rietiego. Każdy czekał na ten występ, na kolejny numer, na jedną jeszcze nieobliczalność "VR", jak o nim zwykle pisano. Starczyło wymalować na plakacie "Jutro u was VR", a kasa po kilku minutach domagała się kolejnych biletów, bo przecież... Ale owo "przecież" ostatnio psuło się. Wypity dla kurażu trunek początkowo ograniczał się do objętości jednego kieliszka, potem lampki niby-wina (które oczywiście winem nie było), by zamknąć się na butelce czegoś odpowiednio mocnego. Że była to sangria nikt też już dawno nie wierzył. 

- Vasto? - Chieti, trener słoni podrapał się po głowie. - Idź do jego wozu. Byłaś tam? - Macerata jeszcze nie była. Wiedziała jednak, że Chieti odkąd jego młoda żona skręciła kark podczas woltyżerki, też nie stronił od kieliszka. Obaj mieli dziwny dar wyniuchiwania kto gdzie jeszcze posiada nie wyschnięte źródło napitku. 

Ale w wozie Vasto nie było. Na stole leżała zgrana talia kart. Podniosła pierwszą z góry.  Zła wróżba - pomyślała, widząc asa pik. Rozejrzała się po wozie. Rzadko tu bywała. A na pewno nie po to, aby rozglądać się i sprawdzać, co Vasto ma w kątach. Na ścianie przypięte wisiały dwie fotografie: Garibaldiego i jakiejś kobiety. Nigdy nie widziała Vasto, aby pałał namiętnością do której z nich. Nawet myślała, że on pewnie ma słabość do innych mężczyzn. Spojrzenie kobiety ze starej fotografii robiło na niej wrażenie.

- To Sarah Bernhardt! - usłyszała za sobą. Odwróciła się. W oknie zawisła twarz Formia.

- A ty, co tu robisz? Koni doglądaj, smarkaczu.

Ale Formia to wcale nie obruszyło. Wskoczył do środka przez okno.

- On ma trochę... ten... tego... - zrobił kółka wokół skroni. Bez ceregieli usiadł na szezlongu i sięgnął do małej drewnianej kasetki. Wyciągnął papierosa.

- Co robisz?! - Macerata próbowała wyrwać mu zawłaszczonego papierosa, ale zręczność Formia, to nie tylko bieganie wokół końskich ogonów i kopyt. Chwycił ją i pocałował. - Głupi! Szczeniak!

- Tylko nie szczeniak! Tylko nie szczeniak! - zaprotestował. - Swoje lata mam. I całować potrafię. 

- Chyba konie! - parsknęła mu ironicznie w twarz.

- Konie chwilami lepsze od ludzi! - warknął. I zapalił zapałkę. Zapach dymu szybko rozniósł się po wnętrzu wozu. - A właściwie, to po co tu jesteś? Jak się Gubbio dowie...

- A co niby ma się dowiedzieć Gubbio?! - zaperzyła się nie na żarty. Samo wspomnienie o Gubbio wyprowadzało ją z równowagi. Kolejny głupiec, który uwierzył, że ma prawo do jej wdzięków. Bo raz czy drugi dała sie obłapić lub coś więcej pokazać i dotknąć. - Gubbio to głupiec, jeszcze większy od ciebie. 

- Ja tam nie wiem, ale słyszałem, że odgrażał się różnym, że kości porachuje każdemu kto na ciebie spojrzy. Hi hi hi.

- Bardzo śmieszne! Gubbio nadaje się tylko do łamania podków...

- ...i hardych karków. Pamiętasz jak Camaldio powłóczył nogami?

- Reumatyzm.

- Reumatyzm?! Zabawna jesteś! Gubbio mu nogę przestawił, gdy ślinił się do Empoli. A teraz ty i Vasto?

- Co niby ja i Vasto? Oszalałeś? On zaraz pewnie z sześćdziesiąt lat skończy! Wyobrażasz sobie mnie z nim?

- Ja tam nie muszę nic sobie wyobrażać. Tak mówię. Gubbio nie pyta. Od razu wali w mordę! I po sprawie. Z lewej szpital, z prawej cmentarz! Hi hi hi.

- Kompletnie zgłupiałeś z tymi końmi! Szukam Vasto! Don Pablo się piekli...

- Don Pablo się piekli? - powtórzył za nią. - A kiedy ten stary drań nie pieklił się? Chyba od bitwy pod Lissą! 

- Don Pablo jest dobry!

- Jaka ty durna jesteś Macerata! - Formią zadusił papierosa na stole. Peta zostawił. - Za dwa, trzy tygodnie będziesz inaczej śpiewać. 

- Za dwa, trzy tygodnie? - zdziwiła się. - A to czemu?

- Ja tam nic nie wiem - Formio rozłożył ręce. - Zobaczysz. Pożyjesz. Pogadamy.

Ruszył ku drzwiom.

- Ty mi lepiej mów, czy widziałeś Vasto!

- Vasto? - podrapał się  po głowie. - Jest mi trochę winien. Stary głupiec. Za dużo chleje tej nafty...

- Nafty?

- Wódy! Oj, Macerata, jaka ty jesteś jeszcze głupia!

I wyszedł.

Ona została z niczym. Zapachem wypalonego papierosa. I bez wiedzy, gdzie jest Vasto. Wyszła na zewnątrz. Formia już nie dostrzegła. Za to widziała, jak do swego namiotu wchodzi Suzzara. U kogo lepiej szukać pomocy, jak nie u Cyganki-wróżbiarki. Jej namiot był jedynym, jaki tu stał. Reszta mieszkała w wozach, albo swoich, albo kątem u kogoś. Tylko Suzzara mieszkała w namiocie.

- Czego chcesz?! - trudno było zaliczyć to do pogodnych powitań. Ale Suzzara taka była. Opryskliwa. Mrukliwa. Niechętna. Tajemnicza. Baba.

- Szukam Vasto.

- U mnie?

- No... Pan Pablo się piekli...

- Lamentuje? Hę? - spojrzała spode łba. Lubiła tak wzrokiem przyczepić się do rozmówcy. Łapała go na wzrok - jak powiadali znający ją bliżej. - Cymbał!

- Kto?

 - Lanciano, a kto inny?! Papież? Król?

Macerata zrobiła znak krzyża. Rozbawiło to wróżbiarkę. 

- Vasto, to duch wolny! Jak pył. Był i go nie ma!

- Jak to był i go nie ma?

- Diabli go nadali i diabli pewnie zabrali lub ogonem nakryli. Merate go chyba już nie czaruje. Czas innych nadszedł.  Na pewno Vasto u niej pociechy nie znajduje.

- A karty?

- Karty?

- Co karty powiedzą? Pomogą?

- Pomogą, ale nie w tej sprawie. Zresztą Vasto nie wart, aby mu karty kłaść. Może tobie powróżyć? Daj dłoń.

Macerata cofnęła się.

- Hi hi... Przestraszyłaś się? Tylu chce wiedzieć, co ich czeka, a ty uciekasz?

- Bo ja jestem katoliczka...

- A co to ma do rzeczy?

- To gusła, zabobon, czary - wyrzucała z siebie, jakby tym oczyszczała sumienie.

- A chciałaś bym karty kładła?

- Ale dla Vasto, a nie dla mnie. 

Wybiegła z namiotu. Chwilę chłonęła. Tak, była pod wrażeniem. Chłód z zewnątrz trochę ją ostudził. Przeklęta Suzzara - pomyślała.  Gdyby wiedziała na co naraża się wykonując polecenie pana Pabla... Chwyciła się za głowę. 

- Macerata! - usłyszała za sobą. Tego głosu nie mogłaby pomylić z nikim. To mógł być tylko Gubbio. Odwróciła się. Stał tam. Rozkraczony. Wyniosły. Myślałby kto, że to Krassus nad trupem Spartakusa - Chodź tu!

- Sam sobie przyjdź! Taka sama droga - odparowała. Skąd w niej wzięła się taka siłą i dowaga, aby przeciwstawić się temu gburowi? Ten ruszył w jej kierunku. Odwaga w niej topniała, ale pozostała hardość. Teraz to w niej był duch Sabinek!

- Ty głupia małpo!

- Sam jesteś małpa! Goryl! - wykrzyczała na cały głos.

Już był przy niej. 

- No, co uderzysz mnie?! Wal! Mam drugi policzek nadstawić?!

Ale rosły Gubbio stał w miejscu. Bez ruchu. Bez reakcji. Jakby zobaczył ducha.

- Co jest?! Zamurowało cię?!

- Przeproś! - usłyszała. Ale to nie był głos tępego osiłka, który łamie podkowy.

Nic z tego nie rozumiała. Odwróciła się. Za nią stał... Vasto. W wyciągniętej ręce trzymał rewolwer. Celował wprost w głowę rozjuszonego Gubbio.

- Czy ja mówię niezbyt wyraźnie? A może zbyt szybko dla twego głupiego łba, Gubbio?!

- Już nie żyjesz Vasto! 

- Na razie szmaciarzu, to ty jesteś na moim celowniku. Widzisz matole odciągnięty kurek? Wiesz, co to znaczy?

- Wiem - odparł bez cienia entuzjazmu.

- To zabieraj swoje szmaty i won!

Gubbio wahał się? Widział iskrę triumfu w oczach tej, która teraz stała między nim, a Vasto. Szarpnął się. W odpowiedzi usłyszał huk wystrzału. Pocisk musnął lewe ucho.

- Oszalałeś pajacu?! - chwycił się za krwawiące ucho.

- Myślałeś, że to pudło? - Vasto znowu odciągnął kurek rewolweru. - Ruszaj stąd i wara, żeby ci coś głupiego do łba wpadło Gubbio! Źle spojrzysz na Macerata, a przesunę lufę na wysokość tej końskiej mordy! 

- Odbiło ci od tego chlania!

- Nie za twoje chlam! A teraz przeproś panią i wracaj do swoich kart i kogo tam jeszcze masz w wozie. I nie wyłaź aż do śniadania. Mam dziś bezsenność. I staję się nerwowy.

- Chyba głupi! - odważył się Gubbio na jeszcze jeden akt śmiałości. - Już po tobie!

- Czy w Toskanii nie rozumieją po włosku?

- Jestem z Modeny! 

- Pies was drapał! Won!

Gubbio spuścił z tonu. Cofnął się. Macerata podała mu chusteczkę.

- Obejdzie się! - warknął przez zęby. - Szmata!

- Sam jesteś szmata! Głupi gnojek! Vasto daj ten rewolwer, sama go zastrelę!

Gubbio ruszył przed siebie. Zanim zniknął za namiotem Suzzary jeszcze raz odwrócił się i pogroził pięścią.  Vasto złożył się do strzału.

- Nie, nie rób tego, Vasto!

- Bez obaw. Nie mam więcej kul.

Wsunął rewolwer za spodnie.

- Co to było?! - Macerata odzyskała dawny wigor i pewność siebie. - Oszalałeś? Chciałeś go zabić? Strzelać tu, gdzie tylu ludzi się kręci?

Wzruszył tylko ramionami.

- A w ogóle, co tu robisz?! Pan Pablo cię szuka!

- Mam to gdzieś.

- Vasto! Gdzie idziesz?

- Zastrzelić się.

- Co? Co ty klepiesz?!

- Zastrzelić się  - powtórzył beznamiętnie.

- Przecież nie masz kul, sam mówiłeś.

- Żartowałem - sięgnął do kieszeni spodni. Wyjął kilka pocisków. - Chyba starczy.

- Vasto, oszalałeś?! Naprawdę chcesz... chcesz... się...

- ...zastrzelić? - dokończył za nią. - A po co dźwigam to żelastwo? Słonia nim nie zabiję, do lwów też strzelał nie będę, bo Melfi umarłby z głodu.

- Co do tego ma Melfi?

- Ja nie tresuję lwów, tylko on. Lepiej żeby on kiedyś dla nich stał się przystawką do obiadu. Taki żylak!... - i rozbawił się własnym porównaniem. Faktycznie Melfi wyglądał jak trzcina: chudy, że niemal przezroczysty. Lwy raczej nie miałby, co do jedzenia.

- Gdzie idziesz?

- Zabić się!

- Vasto! Czekaj! - krzyknęła za oddalającym się. - Czy ja muszę być skazana na tych wszystkich kretynów? Mamusia miała rację: wyjdź za Chiaromonte, chociaż będziesz miała zawsze świeże bułki na śniadanie. Zachciało mi sie cyrku, gdy pod bokiem była piekarnia. Vasto!...

                                                                                                                                                          F I N E


Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.