czwartek, września 24, 2020

Przeczytania... (363) Andrzej Chwalba "Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918-1920" (Wydawnictwo Czarne)

 

"Bitwa warszawska nie rozstrzygnęła jeszcze wojny. Na północy obie strony szykowały się do dogrywki. Wojsko Polskie było wyczerpane, a wojska Frontu Zachodniego, choć odepchnięte spod Warszawy, dysponowały rezerwami. O wynikach kolejnego starcia mógł przesądzić czas gotowości obu stron do walki" - każdego 15 sierpnia to pierwsze zdanie kładłby pomiędzy hymny pochwalne dla zwycięzców, tych znad Wisły, nad nawałą bolszewicką. Wiele lat temu, aby czcić tryumf m. in. generała Edwarda Rydza-Śmigłego musiał mi starczyć fragment "Wolności tragicznej" K.Wierzyńskiego.  Dziś pokolenie zainteresowane wojną polsko-bolszewicką może czerpać do woli z różnych wydawnictw. Jedno z nich ukazało się na 100-ną rocznicę m. i n. bitwy warszawskiej. Oto Wydawnictwo Czarne podsuwa nam książkę, której autorem jest Andrzej Chwalba, pt. "Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918-1920".
Kto dziś pomni, że między 15 a 25 września 1920 r. ostatecznie rozgrywały się wyniki wojny polsko-bolszewickiej? N i k t  nie wspomina bohaterów tamtej batalii. Jakby jej nigdy nie było. Wyparto ją na dobre z kanonu dumy narodowej. Nie pierwszy to, ani ostatni taki przypadek (starczy choćby wspomnieć: Koronowo - 1410, Orszę - 1508, Obertyn - 1531 czy Kłuszyn - 1610). Starczy, że komputer wciąż na czerwono podkreśla dwie ostatnie nazwy pół bitewnych. Dlatego, nie pomny wcześniejszych chwil chwały, otwieram książkę na s. 272? Mam też rodzinny sentyment do Niemna, jako rzeki. To za nią przez stulecia moi wileńscy/litewscy przodkowie wykuwali swoją historię. Druga z kresowych rzek, to Wilia. Gdy mi ktoś chce dopiec i bredzi, że moi zza Buga, to z uporem maniaka prostuję: "Nie, zza Niemna".  
Nie jestem amatorem statystyki historycznej, ale w tym wypadku cytuje liczby, aby potencjalny Czytelnik miał jednak świadomość, jakimi siłami dysponowały walczące strony, A. Chwalba przytacza: "15 września siły skierowane do operacji nazwanej niemeńską włącznie z odwodami liczyły: według stanu żywieniowego 209 tysięcy, bojowego 96,3 tysiąca, i były wyposażone w 2396 karabinów maszynowych i 544 działa. Z kolei Front Zachodni liczył według stanu żywieniowego 145 tysięcy, a bojowego 73 tysiące i dysponował 1145 karabinami maszynowymi i 284 działami".   Czytelna przewaga Wojsk Polskich nad sowieckim agresorem. Rzecz jasna Michaił Tuchaczewski ani myślał rezygnować z  odwetu za Warszawę. "...na koniec września wojska bolszewickie składające - cz się z czterech armii: III, IV, XV i XVI, będą gotowe i ruszą w trzech kierunkach: na Białystok, Brześć, a następnie na Lublin"- czytamy dalej.
W czasie lektury budzą się wspomnienia. Wiosną 1981 r. spotkałem się w Bydgoszczy (wtedy 18-latek) z weteranem wojny, o której teraz czytam, ba! który był żołnierzem gen. Leonarda Skierskiego. Tak, służył w 4 Armii. Żałować należy, że mamy do dyspozycji bardzo ogólną mapę "Przebiegu zmagań w wojnie polsko-bolszewickiej w latach 1919-1920". Szkoda, że nie zadano sobie trudu, aby dołączyć szczegółowe plany decydujących bitew. Nie ma bowiem ani tej znad Niemna, ani tej nad Wisłą. To trochę zubaża książkę. Odziera czytelnika o nikłej orientacji topograficzno-historycznej w poznaniu gdzie tak naprawdę toczyły się walki z wojskiem M. Tuchaczewskiego. 
"O sukcesie miały zadecydować szybkość działania, wykorzystanie momentu zaskoczenia, niedopuszczenie do przejęcia inicjatywy przez wroga, zachowanie tajemnicy" -  oto atuty Wojska Polskiego. Znajdziemy ślad udziału w walce podpułkownika Władysława Andersa (15 Pułk Ułanów). "Zgodnie z planem 20 września jako pierwsze uderzyły oddziały 2 Armii w kierunku na Wołkowysk i Mosty, zmierzając ku przedpolu Grodna. To była uwertura bitwy..." - pięknie zarysowany wstęp. Smutne, że to wszystko trzeba na nowo odgrzebywać. To dobrze, że mamy m. in. książkę "Przegrane zwycięstwo...". Przywraca pamięć i świadomość, że sama warszawska victoria, to nie koniec wojny,że bez triumfu nad Niemnem tak naprawdę nie byłoby wolnej i niepodległej Rzeczypospolitej!
Andrzej Chwalba nie napisał książki monumentalnej. To zrobili przed nim inni. Ktoś zainteresowany zerknie do bibliografii. Śmiem twierdzić, że wielu czytelników (do których i ja się zaliczam) sięgnie po tę książkę ze zwykłej ciekawości. Potraktuje ją jako swoiste... repetytorium z historii. Miłe serce nazwy wracają. Czyje serce bije po wileńsku na pewno szuka tam śladów swoich. Objętość książki  nie pozwala na tłumne cytowanie źródeł. Ale i tak, moim zdaniem, natkniemy się tu na relacje świadków: "Walka przybiera charakter nie do opisania. Na małej przestrzeni skłębiona masa nieprzyjaciela przewalała się zmieszana z polskimi oddziałami. Walczono już teraz bagnetem i kolbą. Napięcie szaleństwa boju wzrosło do niebywałych rozmiarów" ( B. Waligóra). Wali o Grodno, Wołkowysk czy Lidę! Kto to dziś pamięta?
"W kierunku na Baranowicze, Nieśwież i Słuck maszerowała i dobrze się biła 4 Armia. Nie ustępowała jej 2 Armia dowodzona przez Rydza-Śmigłego, oczko w głowie Komendanta" - czytamy za Autorem. Na mnie robi cały czas wrażenie, jeśli ktoś tak określa J. Piłsudskiego. Tchnie to trochę narracją II Rzeczypospolitej. 28 IX wróg został rozbity! Zwycięstwo okupione krwią: "Gdy rankiem [...] po bitwie wyjechałem na pobojowisko, tak leśne podłoże zasłane było trupami, gdzie koń nie miał gdzie stąpnąć". Tak wspominał uczestnik bitwy w Krwawym Borze pod Papiernią. O innej bitwie czytamy: "...tylko słychać było wokoło nieludzkie jęki umierających i ciężko rannych bolszewików [...] straszne jęki i ludzi wzywających o pomoc, robiło to wrażenie jakiegoś piekła". Koloryt i poetyka wojny (znana choćby z ułańskich pieśni lub żurawiejek) pryska? To wspaniałe, że Andrzej Chwalba sięgnął m. in. do pamiętnika Władysława Broniewskiego (proszę zerknąć do mego cyklu pt. "Mój Broniewski"). Zacytuję dwa zdania z października 1920 r.: "Żołnierze chwieją się z boku na bok, konie idą ze spuszczonymi łbami, zrezygnowane [...]. Żołnierze nie narzekają - zobojętnieli na wszystko - przyzwyczaili się nawet umierać". Oto prawda o roku 1920.
Zapewne większości z nas rośnie serducho, kiedy czytamy: "...żywiołowe bolszewickie parcie naprzód zamieniło się żywiołową ucieczkę". To fragment jednego z rozkazów 2 Armii. Andrzej Chwalba ocenił bitwę: "Operacja niemeńska i walki pościgowe ponownie wystawiają jak najlepszą ocenę Piłsudskiemu jako Naczelnemu wodzowi. Pozostało już tylko liczenie jeńców i zdobyczy wojennych". Wśród nich znalazły się... wielbłądy. Proszę zwrócić uwagę na śmiałe poczynanie kawaleryjskie Konstantego Plisowskiego czy Juliusza Rómmla. Z podwładnym tego pierwszego (walki o Brześć z Sowietami - 1939 r.) spotkałem się przed laty. Inny uczestnik walk wspominał: "Powodzenie na całej linii. Na zwycięskie pułki polskiego korpusu jazdy lotnik zrzucał meldunek o zawarciu rozejmu". Stąd czytamy też o rozczarowaniu dziarskich ułanów, że nie mogli dalej ścigać wroga.
Andrzej Chwalba nie unika tematu... oceny strat i zysków bitwy niemeńskiej. Są liczby, jest tabela. Mną poruszył zapis uchodźcy, który wrócił na Kresy, do domu, na swoją ziemię. Co zastał? Napisał: "Po powrocie czekała mnie straszna rzeczywistość. Zboże do szczętu zniszczone, siano spasione, kartofle, co niewykopane, to najokropniej stratowane. Dom co prawda pozostał, ale ani okien, ani drzwi i nawet komin rozebrany. Słowem pustka i ruina zupełna". Nie spodziewałem się, że zetknę się z efektem pracy m. in. mego promotora pracy magisterskiej, prof. S. Alexandrowicza (i innych wykładowców UMK w Toruniu z lat 1986-1991).
Kubłem zimnej wody może być dla Czytelnika ocena aliantów wojny polsko-bolszewickiej: "...bez pomocy finansowej, logistycznej, materiałowej aliantów Polska nie miałaby żadnych szans na wygranie starcia na wschodzie". Nikt jednak nie odbierze polskim żołnierzom, że to Oni z bronią w ręku powstrzymali pochód M. Tuchaczewskiego na Zachód. 
"Książka profesora Andrzeja Chwalby jest nie tylko próbą zebrania i usystematyzowanie ogromu wiedzy na temat wojny polsko-bolszewickiej. To również nowe spojrzenie na kluczowe zagadnienia tego okresu i wnikliwa analiza zachodzących wówczas procesów - także społecznych" - czytamy na okładce książki. Zachęca. Wydaje mi się, że kolejny tytuł dotyczący wojny polsko-bolszewickiej nie wy,aga zbytniego zachęcania. Po prostu warto zapoznać się z kolejnym spojrzeniem, na konflikt, który narzucony Polsce utrwalił jej niepodległość.  A jeśli pobudzi nas do działania, własnych badań, to zadanie zostanie dopełnione. Śmiem twierdzić, że "Przegrane zwycięstwo..." warte jest, aby doń sięgać. A skąd ten (prowokacyjny?) tytuł? A to już zostawiam do rozstrzygnięcia dla każdego Czytelnika.

Brak komentarzy: