niedziela, czerwca 21, 2020
Алексей! Алёшенька! Сынок!
"Алёшенька! Nic nie piszesz. Synku skończyłam dziś 90 lat. Pamiętasz, jak opowiadałam ci, że dziadek Foma miał 90-siąt wiosen? Pamiętał admirała Nachimowa. Jak ty, bronił Sewastopola. Historia nakazała nam przeżyć to samo. Ech, Алёшенька. Wczoraj poprasowałam. Cały stosy. Twój garnitur chyba już dla Ciebie za mały. Zmężniałeś. Wyrosłeś? To nic. Kupię materiału i ciocia Galina uszyje? Co ja ci piszę? Ciocia Galina przeszłej wiosny umarła. To poproszę Prochora. On się na tym zna. To na razie Synku będzie tyle. A, zapomniałam Wieroczka wydała córkę. Pamiętasz Wierę? Jak szedłeś na front, to ona jeszcze koszulę w zębach nosiła. Taki piegowaty trzpiot. Na kolanach ją sadzałeś, a ona klaskała w dłonie. To jej córka Anna wyszła za Zubowa. Ale ty Zubowa znać nie możesz. Jego ojciec był u nas nauczycielem. Z Kijowa. Z twarzy istny pan, taki Tołstoj albo Czechow. Ot i przypomniałeś mi, że pożyczyłam twoją «Wojnę i pokój» Romanowi Iwanowiczowi. Jeszcze nie oddał. Ciągle trzeba ludziom na ręce patrzeć. Teraz to już wszystko. Алёшенька, synku chłody idą. Dbaj o siebie. Pisz. Алексей, proszę. Twoja mama" - postawiła wreszcie kropkę. Nic nie uroniła z tego, co chciała do niego napisać. Tak, zawsze się obawiała tego. Bo najpierw myśli, długo i starannie układa sobie w głowie, co ma napisać. Nawet na kartce to i owo zapisze, ale jak to w obejściu kartkę gdzieś zagubi i na nowo musi myśleć.
Starannie złożyła kartkę i wsunęła do koperty. Napisała na niej tylko jedno słowo: "Алёшенькa". Zaraz dodała datę. Podkreśliła. Odsunęła szufladę, która była przy stole. Leżały tam inne listy. Tak jak ten opisane. Różniły się datą. Te spod spodu były starsze. Dołożyła ten dzisiejszy. Ciężko było już wstawać. Nogi odmawiały posłuszeństwa. 90 lat nie w kij dmuchał. Pochyliła siwą głowę przy ikonach. Święta Helena milczała, ale jej spojrzenie dodawało jej otuchy. Zapaliła świeczkę. Zawsze z tą samą intencją. Myślała pogrążyć się w modlitwie, ale drzwi skrzypnęły w sieni, zimny powiew dotarł do niej i głos:
Starannie złożyła kartkę i wsunęła do koperty. Napisała na niej tylko jedno słowo: "Алёшенькa". Zaraz dodała datę. Podkreśliła. Odsunęła szufladę, która była przy stole. Leżały tam inne listy. Tak jak ten opisane. Różniły się datą. Te spod spodu były starsze. Dołożyła ten dzisiejszy. Ciężko było już wstawać. Nogi odmawiały posłuszeństwa. 90 lat nie w kij dmuchał. Pochyliła siwą głowę przy ikonach. Święta Helena milczała, ale jej spojrzenie dodawało jej otuchy. Zapaliła świeczkę. Zawsze z tą samą intencją. Myślała pogrążyć się w modlitwie, ale drzwi skrzypnęły w sieni, zimny powiew dotarł do niej i głos:
- A wy Mario Siemionowna, jak zwykle drzwi nie zamykacie.
- A na co mnie ich zamykać? - odparła nie odrywając wciąż wzroku od świętej cesarzowej. Wiedziała czyj to głos. - To ty Tamara?
- Nie, Ałła Pugaczowa! - roześmiała się Tamara Michajłowna w głos tubalnie, mocno, niczym dzban w dawnej skazce. - Okradną cię kiedyś Mario, okradną.
- A kto ma mnie okraść? I po co? Ja niczego nie mam.
- A ow! - wskazała na ikonę.
- To święty obrazek.
- Ale chyba ze sto, dwieście lat ma?
- Stary on, to pewne. Dziad jeszcze z wojny krymskiej przywiózł.
- A widzisz! Mój stary powiada, że za taką ikonę, to byś i "Żiguli" mogła kupić, a może i "Wołgę".
- A nawet niech by i ze dwie. Co mi do tego? Święty obraz. To jak mi go sprzedać?
- Ukradną ci! - Tamara Michajłowna szurała buciorami, jakby chciała nimi skibę ziemi wydrzeć. - Zamykaj się. Masz zasuwę, chyba jeszcze Siemion wykuł?
- A pewnie, że Siemion. Tyle lat, tyle lat. Spalili go z całą wsią.
- Pamiętam, pamiętam. Straszne czasy byli. Straszne. Ale ja do ciebie w innej sprawie. Kino przyjeżdża.
- Kino? Do nas? - ożywiła się z lekka. Zaraz jakby się zawstydziła. - Kiedy ja w kinie byłam? Taka piękna śpiewała...
- Pewnie Lubow Orłowa.
- Pewnie tak. To tak dawno było. Żenia był młody. I ja byłam młoda. Że nie pamiętam.
- "Весёлые ребята"?
- Oj chyba tak. Tam takie muzykanty... i zwierzaki... i ten, co na płocie grał, jak na cymbałach jakichś.
- "Весёлые ребята" - uderzyła się w pierś Tamara Michajłowna. - Jak nic. Ten no grał... Tichonow? No, nie, co ja klepię. On wtedy pewnie dzieciuch był. Utiusow! Leonid! Wiedziała ty, że on był Jewriej?
- Kto?
- Utiusow. Вайсбейн mu chyba było. Wszędzie te...
- Może i masz rację - przerwała jej. Nie lubiła tego tematu. Widziała śmierć tylu okolicznych Żydów. Nie miało dla niej znaczenia kto skąd był i w jakiej chacie rósł. - Żyje on jeszcze?
Ale Tamara Michajłowna wzruszyła tylko ramionami.
- Dlatego i ja po ciebie zaszła.
- Nie rozumiem.
- No żeby my poszły do kina.
- Do kina?
- Bo ja to lubię, będziesz się ze mnie śmiała, że ja durna stara baba... - Tamara Michajłowna spojrzała na gospodynię. Poczuła, że znajdzie w niej powiernicę. - ... jak się całują. Dla mnie cały film może być całowalny.
- Aha.
- "Annę Kareninę" bym obejrzała - rozmarzyła się Tamara Michajłowna i sięgnęła po jabłko. Ugryzła je z siłą godną jej tuszy. - Ale wy macie pewnie jeszcze robotę, a ja tu trajkoczę. To jak będę szła, to zajdę po was. Bądźcie gotowi na wieczór.
- Na wieczór - głucho powtórzyła.
- No zajdę, tylko bądźcie gotowa.
I tyle ją widziała. Bo Tamara Michajłowna poderwała się i wyszła. A właściwie wymaszerowała. Zostawiła tylko nadgryzione jabłko.
Zegar, co jeszcze z pańskiego dworu Żenia zabrał (mówił, że wojenny łup) odmierzał czas. Nie było dla niego ważne czy dla carskich czasów czy sowieckich. Tykał, bił i nawet nie zachłysnął się, że coś mu nie wypada. Bił na chwałę cara baciuszki, potem pabiedy w sorok piatym gadu. Teraz w chacie, która pełna była wspomnień, ale życie z niej uchodziło z każdym dniem. Maria Siemionowna widział to z każdą zdartą kartką kalendarza. Ikona św. Heleny była wieczna. I tych kilka wyblakłych zdjęć. To, na którym Алёшенька uśmiechał się, był w mundurze kazała powiększyć i pokolorować. Irina przesadziła wtedy z różem na policzkach. Ale czas zrobił swoje: wyblakło.
Nawet nie spostrzegła, kiedy za oknem zaczęła się szaruga. Odkąd ostatniego parsiuka odsprzedała, a kogut ze starości padł została naprawdę sama. Psa czy kota już też nie chciał. Nie żeby nie kochała. Przygarniała nie jednego przybłędę. Na piecu tyle się wylegiwało kocurów i kotek. Miotów by nie zliczyła. Ale one tak krótko żyły. Odchodziły, jedno po drugim. Nie chciała już tych rozstań. Dość miała pożegnań. Żenia.
- No, gotowa? - jak zły duch pojawiła się Tamara Michajłowna.
- To już pora?
- No, jak pora?! Na zegar spójrz! A ty wciąż w tej samej chustce?! Ogarnij się Mario! Do kina idziemy.
- Do kina? A może ja w domu zostanę. Mam cerowania...
- Ja ci dam cerowania? - obruszyła się Tamara Michajłowna. - Cerowane chcesz cerować? Dla kogo? Nie masz dla kogo i po co!
- Masz rację - westchnęła. - Nie mam dla kogo. Алёшенька nie pisze.
- Jak ma pisać, kiedy... - przerwała. To było dziwne w zachowaniu Tamary Michajłowny, aby sama z siebie zamilkła. To była ta jedna z tych niespodziewanych chwil. Widząc twarz gospodyni machnęła ręką. Sama podeszła do szafy i zaczęła z niej wygrzebywać, a to sukienkę, a to czapkę, torebkę.
- Do cerkwi mam iść? - zdziwiła się.
- I korale jeszcze ubierzesz mi. Te od Żeni!
- Od Żeni?
- Nie, od Kutuzowa! Gdzie ty je masz?!
I wydobyła z szuflady.
- No i teraz masz się odziewać. Ja jeszcze po Iwana zajdę i razem pójdziemy.
- To Wania też idzie?
- Cała wieś idzie. Kino!
- A, no tak...
I Tamara Michajłowna znowu rozpuściła się. Myślałby kto, że jej w ogóle nie było. Ale został silny zapach perfum, jakie Wowa przywiózł, gdy był na wycieczce w Odessie. No i rozłożone rzeczy. Korale? Ale ich nawet do cerkwi nie ubierała. Żenia kupił je na urodziny, ale pierwszy raz ubrała na akademię, jak urodziny miał Stalin. Siedemdziesiąte. Kiedy zmarł nie chciała wierzyć, że taki mocarz, taki wódz, co to na pomnikach stał, z portretów w prezydium spoglądał - nagle wziął i umarł. A przecież on Gruzin, ze sto lat miał żyć? - dziwiła się temu wszystkiemu. Wielki był. Nad człowieczy. A umarł.
I Tamara Michajłowna znowu się zjawiła. Jak zawierucha. Jak co złego, choć po prawdzie dobra z niej była kobieta i padruga. Rzuciła tylko wzrokiem na rzeczy. Nic nie powiedziała. Zrozumiała bez słów. Wzięła się do przebrania. Czuła tylko wzrok badawczy na sobie, jakby to był jaki komisarz polityczny.
- Tamaroczka! - głos szybował gdzieś z dworu.
- Iwan Iwanowicz? - zaskoczyła się.
- Czy ty mnie Mario słuchasz? - obruszyła się Tamara Michajłowna. - Taż mówiła, że z nim przyjdę. Kola i Sierioża czekają przy świetlicy.
- A ja... taka... - bezradnie okręciła się dookoła siebie.
- Nikt cię oceniał nie będzie. Co ty Galina Garipowa?
- Kto?
Tamara Michajłowna machnęła ręką. Zapomniała, że Maria Siemionowna zatrzymała się na poziomie Marka Berensa, no co najwyżej Muslima Magomajewa.
- Ubieraj się.
- Ale Wania zostanie na dworze?
- Stoi. Kurzy te swoje śmierdzące papierosy.
Iwan czekał.
Czekał.
Kolejny papieros skracał oczekiwanie. Zerkał to na dom, to w kierunku świetlicy. Wskazówki "Poljota" chyba przyspieszyły. Sumaszoł? Przyłożył go do ucha. Tykał rytmicznie. Bez zastrzeżeń. To naprawdę do seansu zostało piętnaście minut. A Tamary i tej wariatki Marii nie było? Tak, nazywał ją "durnowata!". Ale widać takie prawo samotności, że z wiekiem człowiek traci rozum. Może gdyby Żenia żył. Ale to już tyle lat, jak popadł się był pod kombajn. Przemieliło go. Widział. Słyszał krzyk. A potem tą trupią ciszę. Zamachał rękoma, jakby od tego mogło co bądź zależeć. Ile można wykrzykiwać na całą ulicę "Tamaroczka!"? Zaciskał z bezsilności palce.
- No, nareszcie! - wykrzyknął, gdy w progu zjawiła się Tamara Michajłowna, a zaraz za nią Maria Siemionowna. To ta sama Masza, którą poznał przed laty, gdy zachodził z harmoszką i grali do upadłego do białego dnia. Teraz to jedynie babuszka. Ale i on już nie był gieroj, co pod Kurskiem ze swej rusznicy dwa czołgi wysłał prosto do piekła.
- Czego?! - Tamara Michajłowna wzięła go za rękę.
Ruszyli ulicą Kwietną. Żółć świetlicy nawet o zmroku biła swoim blaskiem. Ktoś śmiał się, że jak rozbite jajko wygląda. Ale co on tam wiedział. Trochę rubli kosztowało, by znowu dom kupca Daszynskowo wyglądał reprezentacyjnie, a nie jak pijalnia piwska.
Koli i Sierioży już jednak nie było.
- Musieli wejść do środka - zapewniała Tamara. Jak zwykle sprawiała wrażenie osoby najlepiej poinformowanej. Ale nie myliła się. Kola i Sierioża po prostu skryli się w środku przed wieczornym chłodem.
- A na jaki film idziemy? - zapytała niepewnie.
Ale nikt jej nie odpowiedział. Weszli do środka. Witały ich uśmiechy bileterek.
Krzesła rozstawiono w największej sali. Kiedy była tu ostatni raz? Na akademii, gdy zmarł Breżniew? Zacierało się jej. Na ogromnej ścianie wymalowano ekran. Pamiętała, że tu było kiedyś malowidło. Czapajew czy Budionny gnał na ognistym rumaku. Pamiętała, że ogromna szabla błyszczała nad głową jeźdźca. Ale czasy się zmieniły. Może faktycznie nikomu już Czapajew, ani Budionny do szczęście nie byli potrzebni. Skoro wykopano szczątki cara i jego familii. Zatem i malowidło nie było nikomu do szczęścia potrzebne.
- No siadamy, siadamy - niecierpliwość Koli udzielała się reszcie. - To będzie amerykański film.
- Amerykański? - zdziwiła się.
- "Szeregowiec Rajan", czy jakoś tak.
- A to naszych nie ma? - dziwła się.
- Daj spokój Anno. Jaka to dziś różnica: amerykański czy nasz - Tamara poczuła na sobie spojrzenia innych. Zrobiło się jej wstydno za padrugę. .
Właściwie, to Tamara miała rację. Nikt już nie chodził po ulicy przebrany w kukłę Trumana, Churchilla czy innego burżuja.
- Amerykański... też... dobry... - stwierdziła, czym bardzo rozbawiła pozostałych.
- Ech, jak Maria Siemionowna coś powie... - Iwan aż poczerwieniał na twarzy. Nigdy nie ukrywał, że widok Marii Siemionowny budził w nim radość i chęć do życia. kiedyś przy wódce wyznał komuś: "A ja to głupi byłem, że dałem, aby Żenia ożenił się z Marią Siemionowną!". Został się w kawalerskim stanie.
- No, cisza dziewoczki! - odezwał się Kola. - Zaraz się zacznie.
Faktycznie, Gołochina weszła i przekręciła kurek. Światło zgasło. Zrobiło cię ciemno, tajemniczo i trochę strasznie. To za wojny tak robiono. To się nazywało: zaciemnienie. Tylko, że Kola mylił się. Bo raptem na ekranie pojawił się napis/tytuł: "Пути войны". I podniósł się dźwięk wojennego hymnu: "Свяще́нная война́". Nie było nikogo, kto by nie wstał. Głos chóru wymieszał się z tymi, co teraz jęli artykułować słowa Lebiediewa. Ona też prężyła się niczym stal. Czuła ten żar, jak przed laty, kiedy kraj zalała faszystowska nieczystość:
Вставай, страна огромная,
Вставай на смертный бой
С фашистской силой тёмною,
С проклятою ордой.
Dalej czuła już tylko, jak sliozy toczą się po jej spracowanych policzkach. Kiedy ostatnia nuta wybrzmiała, usiadła. Czuła teraz ten sam ciężar, co w sorok pierwym.Wezwanie do wojska! Nie, jej Алексей i tylu innych chłopców poszli bez wezwania! Jeszce widzi ich oburzone, nachmurzone miny, jak odgrażali się germańskim faszystom. Zaciskali swe młodzieńcze pięści w kułak i powtarzali, że ubijąich sawsiem kak sabaku. Serce jej tak wtedy kołatało, ale Алёшенька śmiał się z niej. Nie, nie odważył się, aby powiedzieć, żeby nie płakała. Bo płakała, jak każda matka. On tylko się uśmiechał. Bo co niby miało się stać? We dwie niedziele przepędzą hordy teutońskie precz za Bug! Ale do niej wracały obrazy z tego, co działo się w ich chutorze po '17, jak wojna wdzierała się miedzy opłotki, przynosiła śmierć za śmiercią Raz to byli czerwoni, potem jakieś obce wojska, biali, Polacy...
Zmiana filmu chyba nie wszystkim była w smak. Miał być amerykański, a tu taka podmiana i do tego na dokumentalny! Nawet dostrzegła, że ten i ów nagle wstaje i wychodzi. A ona? Dla niej było wsio rawno. Widziała jak tanki parły na zapad! To nic, że znowu widziała Moskwę i tę defiladę o mroźnej porze, gdy wróg stał u wrót stalicy, a Stalin z mauzoleum słał kolejnych na front. Ucieszył ją widok samolotów. Tych z czerwoną gwiazdą na skrzydłach. I znowu kamera pokazała pole walki. Oddział poderwał się do boju. Serce jej zadrżało. Poderwała się z miejsca.
- Co ty robisz? Maria?! - Tamara Michajłowna chwyciła ją za rękę, ale odepchnęła ją. Bardzo stanowczo i bardzo mocno. - Co się dzieje?
Ale ona...
Ona...
Widziała tylko jedno...
Ten sołdat!...
Te młode oczy!
Te...
- Алексей! Алёшенька! Сынок!
Żołnierz z filmu poderwał się. Wyskoczył z transzei.
- Алексей! Алёшенька! Сынок!
Ale żołnierz nie mógł jej słyszeć. Ona wyciągnęła drżące ręce...
- Алёшенька! Сынок!
- Mario Siemionowna, co wam?! - ale ona nie słuchała Wani.
Szmer poniósł się w jej rzędzie. Ktoś wstał:
- Nie przeszkadzać! Siadaj babo durna!
Ale durna baba nie chciała słyszeć:
- Алексей! Алёшенька! Сынок!
Klatka po klatce. Kadr się zmienił.
- Nie! Nie! Nie! Puście to jeszcze raz! Jeszcze raz.
Ktoś zapalił światło.
- Co się dzieje, do cholery?! - Gołochina miała głos tubalny, ciażoły.
- Wszystko dobrze - w roli mediatora chciał pokazać się Kola, ale ona, ona stała wstrząśnięta:
- Pokażcie to jeszcze raz.
- Co? - Gołochina nie wiedziała, co zrobić. Maria Siemionowna stała i cała drżała. Ocierała twarz z łez.
- Pokażcie to jeszcze raz.
- Co?!
- Ten film.
Gołochina nie lubiła, kiedy ktoś z niej sobie żarty robił. Pół biedy, jak wyrzuciła ze świetlicy, ale jeśli na odchodne dała jeszcze po pysku?
- Proszę - i chwyciła jej ręku z taką siłą, jakiej nie mogło być, nie powinno być w tych starych rękach. Zmieszało to ją. - Proszę. Powtórzcie.
- Mario Siemionowna - Kola jednak nie ustawał, żeby być pomocnym. - Tak nie można. Wszyscy chcą oglądać.
Ale ona...
Wskazała tylko na ekran.
- Tam... moj... cынок... Алёшенька... cынок...
Gołochina nie wiedziała, coto tym wszystkim myśleć.
- Włączcie dalej ten film!... Durna baba! - odezwał się ten sam głos z sali.
- Kto jest durna baba?! - w Gołochinie zagotowało się. - Siadaj durak, bo po mordzie dać magu!
- Tam... moj... cынок... Алёшенька... cынок... - usłyszała raz jeszcze. Znała Marię Siemionowną. Kto jej nie znał.
- Usiądźcie, zaraz pokażemy jeszcze raz...
- Tam moj... cынок... Алёшенька...
- Usiądźcie...
W Gołochinie obudziła się matka.
Światło znowu zgasło.
I pokazali raz jeszcze.
Transzeja.
Oddział podrywa się do boju.
Żołnierz z filmu...
Spojrzał na nią.
Te jasne oczy
Oczy...
- Жив-здоров! Hе ранен! Hе убит!
"Алексей! Алёшенька! Сынок! Byłam dziś w kinie. Piękny film. «Пути войны». Jakżeż mnie poruszyło. Widziałam Ciebie, cынок! Patrzyłeś na mnie. Widziałam! Patrzyłam w Twoje oczy Алексей. Ty paszoł w boj! Wpieriod! Na zapad! Gołochina trzy razy, rozumiesz, włączyła. Obiecali, że zrobią mi zdjęcie. Z Tobą..." - odłożyła pióro.
PS: Opowiadanie jest skutkiem przeżycia pieśni, do której słowa napisał radziecki/rosyjski poeta Андрей Дементьев (1928-2018): "Баллада о матери" (или "Алёшенька"), a muzykę Е. Мартынова. Wiersz w całości zacytowałem w 101 odcinku cyklu "Spotkanie z Pegazem" (22 VI 2017 r.)
Zegar, co jeszcze z pańskiego dworu Żenia zabrał (mówił, że wojenny łup) odmierzał czas. Nie było dla niego ważne czy dla carskich czasów czy sowieckich. Tykał, bił i nawet nie zachłysnął się, że coś mu nie wypada. Bił na chwałę cara baciuszki, potem pabiedy w sorok piatym gadu. Teraz w chacie, która pełna była wspomnień, ale życie z niej uchodziło z każdym dniem. Maria Siemionowna widział to z każdą zdartą kartką kalendarza. Ikona św. Heleny była wieczna. I tych kilka wyblakłych zdjęć. To, na którym Алёшенька uśmiechał się, był w mundurze kazała powiększyć i pokolorować. Irina przesadziła wtedy z różem na policzkach. Ale czas zrobił swoje: wyblakło.
Nawet nie spostrzegła, kiedy za oknem zaczęła się szaruga. Odkąd ostatniego parsiuka odsprzedała, a kogut ze starości padł została naprawdę sama. Psa czy kota już też nie chciał. Nie żeby nie kochała. Przygarniała nie jednego przybłędę. Na piecu tyle się wylegiwało kocurów i kotek. Miotów by nie zliczyła. Ale one tak krótko żyły. Odchodziły, jedno po drugim. Nie chciała już tych rozstań. Dość miała pożegnań. Żenia.
- No, gotowa? - jak zły duch pojawiła się Tamara Michajłowna.
- To już pora?
- No, jak pora?! Na zegar spójrz! A ty wciąż w tej samej chustce?! Ogarnij się Mario! Do kina idziemy.
- Do kina? A może ja w domu zostanę. Mam cerowania...
- Ja ci dam cerowania? - obruszyła się Tamara Michajłowna. - Cerowane chcesz cerować? Dla kogo? Nie masz dla kogo i po co!
- Masz rację - westchnęła. - Nie mam dla kogo. Алёшенька nie pisze.
- Jak ma pisać, kiedy... - przerwała. To było dziwne w zachowaniu Tamary Michajłowny, aby sama z siebie zamilkła. To była ta jedna z tych niespodziewanych chwil. Widząc twarz gospodyni machnęła ręką. Sama podeszła do szafy i zaczęła z niej wygrzebywać, a to sukienkę, a to czapkę, torebkę.
- Do cerkwi mam iść? - zdziwiła się.
- I korale jeszcze ubierzesz mi. Te od Żeni!
- Od Żeni?
- Nie, od Kutuzowa! Gdzie ty je masz?!
I wydobyła z szuflady.
- No i teraz masz się odziewać. Ja jeszcze po Iwana zajdę i razem pójdziemy.
- To Wania też idzie?
- Cała wieś idzie. Kino!
- A, no tak...
I Tamara Michajłowna znowu rozpuściła się. Myślałby kto, że jej w ogóle nie było. Ale został silny zapach perfum, jakie Wowa przywiózł, gdy był na wycieczce w Odessie. No i rozłożone rzeczy. Korale? Ale ich nawet do cerkwi nie ubierała. Żenia kupił je na urodziny, ale pierwszy raz ubrała na akademię, jak urodziny miał Stalin. Siedemdziesiąte. Kiedy zmarł nie chciała wierzyć, że taki mocarz, taki wódz, co to na pomnikach stał, z portretów w prezydium spoglądał - nagle wziął i umarł. A przecież on Gruzin, ze sto lat miał żyć? - dziwiła się temu wszystkiemu. Wielki był. Nad człowieczy. A umarł.
I Tamara Michajłowna znowu się zjawiła. Jak zawierucha. Jak co złego, choć po prawdzie dobra z niej była kobieta i padruga. Rzuciła tylko wzrokiem na rzeczy. Nic nie powiedziała. Zrozumiała bez słów. Wzięła się do przebrania. Czuła tylko wzrok badawczy na sobie, jakby to był jaki komisarz polityczny.
- Tamaroczka! - głos szybował gdzieś z dworu.
- Iwan Iwanowicz? - zaskoczyła się.
- Czy ty mnie Mario słuchasz? - obruszyła się Tamara Michajłowna. - Taż mówiła, że z nim przyjdę. Kola i Sierioża czekają przy świetlicy.
- A ja... taka... - bezradnie okręciła się dookoła siebie.
- Nikt cię oceniał nie będzie. Co ty Galina Garipowa?
- Kto?
Tamara Michajłowna machnęła ręką. Zapomniała, że Maria Siemionowna zatrzymała się na poziomie Marka Berensa, no co najwyżej Muslima Magomajewa.
- Ubieraj się.
- Ale Wania zostanie na dworze?
- Stoi. Kurzy te swoje śmierdzące papierosy.
Iwan czekał.
Czekał.
Kolejny papieros skracał oczekiwanie. Zerkał to na dom, to w kierunku świetlicy. Wskazówki "Poljota" chyba przyspieszyły. Sumaszoł? Przyłożył go do ucha. Tykał rytmicznie. Bez zastrzeżeń. To naprawdę do seansu zostało piętnaście minut. A Tamary i tej wariatki Marii nie było? Tak, nazywał ją "durnowata!". Ale widać takie prawo samotności, że z wiekiem człowiek traci rozum. Może gdyby Żenia żył. Ale to już tyle lat, jak popadł się był pod kombajn. Przemieliło go. Widział. Słyszał krzyk. A potem tą trupią ciszę. Zamachał rękoma, jakby od tego mogło co bądź zależeć. Ile można wykrzykiwać na całą ulicę "Tamaroczka!"? Zaciskał z bezsilności palce.
- No, nareszcie! - wykrzyknął, gdy w progu zjawiła się Tamara Michajłowna, a zaraz za nią Maria Siemionowna. To ta sama Masza, którą poznał przed laty, gdy zachodził z harmoszką i grali do upadłego do białego dnia. Teraz to jedynie babuszka. Ale i on już nie był gieroj, co pod Kurskiem ze swej rusznicy dwa czołgi wysłał prosto do piekła.
- Czego?! - Tamara Michajłowna wzięła go za rękę.
Ruszyli ulicą Kwietną. Żółć świetlicy nawet o zmroku biła swoim blaskiem. Ktoś śmiał się, że jak rozbite jajko wygląda. Ale co on tam wiedział. Trochę rubli kosztowało, by znowu dom kupca Daszynskowo wyglądał reprezentacyjnie, a nie jak pijalnia piwska.
Koli i Sierioży już jednak nie było.
- Musieli wejść do środka - zapewniała Tamara. Jak zwykle sprawiała wrażenie osoby najlepiej poinformowanej. Ale nie myliła się. Kola i Sierioża po prostu skryli się w środku przed wieczornym chłodem.
- A na jaki film idziemy? - zapytała niepewnie.
Ale nikt jej nie odpowiedział. Weszli do środka. Witały ich uśmiechy bileterek.
Krzesła rozstawiono w największej sali. Kiedy była tu ostatni raz? Na akademii, gdy zmarł Breżniew? Zacierało się jej. Na ogromnej ścianie wymalowano ekran. Pamiętała, że tu było kiedyś malowidło. Czapajew czy Budionny gnał na ognistym rumaku. Pamiętała, że ogromna szabla błyszczała nad głową jeźdźca. Ale czasy się zmieniły. Może faktycznie nikomu już Czapajew, ani Budionny do szczęście nie byli potrzebni. Skoro wykopano szczątki cara i jego familii. Zatem i malowidło nie było nikomu do szczęścia potrzebne.
- No siadamy, siadamy - niecierpliwość Koli udzielała się reszcie. - To będzie amerykański film.
- Amerykański? - zdziwiła się.
- "Szeregowiec Rajan", czy jakoś tak.
- A to naszych nie ma? - dziwła się.
- Daj spokój Anno. Jaka to dziś różnica: amerykański czy nasz - Tamara poczuła na sobie spojrzenia innych. Zrobiło się jej wstydno za padrugę. .
Właściwie, to Tamara miała rację. Nikt już nie chodził po ulicy przebrany w kukłę Trumana, Churchilla czy innego burżuja.
- Amerykański... też... dobry... - stwierdziła, czym bardzo rozbawiła pozostałych.
- Ech, jak Maria Siemionowna coś powie... - Iwan aż poczerwieniał na twarzy. Nigdy nie ukrywał, że widok Marii Siemionowny budził w nim radość i chęć do życia. kiedyś przy wódce wyznał komuś: "A ja to głupi byłem, że dałem, aby Żenia ożenił się z Marią Siemionowną!". Został się w kawalerskim stanie.
- No, cisza dziewoczki! - odezwał się Kola. - Zaraz się zacznie.
Faktycznie, Gołochina weszła i przekręciła kurek. Światło zgasło. Zrobiło cię ciemno, tajemniczo i trochę strasznie. To za wojny tak robiono. To się nazywało: zaciemnienie. Tylko, że Kola mylił się. Bo raptem na ekranie pojawił się napis/tytuł: "Пути войны". I podniósł się dźwięk wojennego hymnu: "Свяще́нная война́". Nie było nikogo, kto by nie wstał. Głos chóru wymieszał się z tymi, co teraz jęli artykułować słowa Lebiediewa. Ona też prężyła się niczym stal. Czuła ten żar, jak przed laty, kiedy kraj zalała faszystowska nieczystość:
Вставай, страна огромная,
Вставай на смертный бой
С фашистской силой тёмною,
С проклятою ордой.
Dalej czuła już tylko, jak sliozy toczą się po jej spracowanych policzkach. Kiedy ostatnia nuta wybrzmiała, usiadła. Czuła teraz ten sam ciężar, co w sorok pierwym.Wezwanie do wojska! Nie, jej Алексей i tylu innych chłopców poszli bez wezwania! Jeszce widzi ich oburzone, nachmurzone miny, jak odgrażali się germańskim faszystom. Zaciskali swe młodzieńcze pięści w kułak i powtarzali, że ubijąich sawsiem kak sabaku. Serce jej tak wtedy kołatało, ale Алёшенька śmiał się z niej. Nie, nie odważył się, aby powiedzieć, żeby nie płakała. Bo płakała, jak każda matka. On tylko się uśmiechał. Bo co niby miało się stać? We dwie niedziele przepędzą hordy teutońskie precz za Bug! Ale do niej wracały obrazy z tego, co działo się w ich chutorze po '17, jak wojna wdzierała się miedzy opłotki, przynosiła śmierć za śmiercią Raz to byli czerwoni, potem jakieś obce wojska, biali, Polacy...
Zmiana filmu chyba nie wszystkim była w smak. Miał być amerykański, a tu taka podmiana i do tego na dokumentalny! Nawet dostrzegła, że ten i ów nagle wstaje i wychodzi. A ona? Dla niej było wsio rawno. Widziała jak tanki parły na zapad! To nic, że znowu widziała Moskwę i tę defiladę o mroźnej porze, gdy wróg stał u wrót stalicy, a Stalin z mauzoleum słał kolejnych na front. Ucieszył ją widok samolotów. Tych z czerwoną gwiazdą na skrzydłach. I znowu kamera pokazała pole walki. Oddział poderwał się do boju. Serce jej zadrżało. Poderwała się z miejsca.
- Co ty robisz? Maria?! - Tamara Michajłowna chwyciła ją za rękę, ale odepchnęła ją. Bardzo stanowczo i bardzo mocno. - Co się dzieje?
Ale ona...
Ona...
Widziała tylko jedno...
Ten sołdat!...
Te młode oczy!
Te...
- Алексей! Алёшенька! Сынок!
Żołnierz z filmu poderwał się. Wyskoczył z transzei.
- Алексей! Алёшенька! Сынок!
Ale żołnierz nie mógł jej słyszeć. Ona wyciągnęła drżące ręce...
- Алёшенька! Сынок!
- Mario Siemionowna, co wam?! - ale ona nie słuchała Wani.
Szmer poniósł się w jej rzędzie. Ktoś wstał:
- Nie przeszkadzać! Siadaj babo durna!
Ale durna baba nie chciała słyszeć:
- Алексей! Алёшенька! Сынок!
Klatka po klatce. Kadr się zmienił.
- Nie! Nie! Nie! Puście to jeszcze raz! Jeszcze raz.
Ktoś zapalił światło.
- Co się dzieje, do cholery?! - Gołochina miała głos tubalny, ciażoły.
- Wszystko dobrze - w roli mediatora chciał pokazać się Kola, ale ona, ona stała wstrząśnięta:
- Pokażcie to jeszcze raz.
- Co? - Gołochina nie wiedziała, co zrobić. Maria Siemionowna stała i cała drżała. Ocierała twarz z łez.
- Pokażcie to jeszcze raz.
- Co?!
- Ten film.
Gołochina nie lubiła, kiedy ktoś z niej sobie żarty robił. Pół biedy, jak wyrzuciła ze świetlicy, ale jeśli na odchodne dała jeszcze po pysku?
- Proszę - i chwyciła jej ręku z taką siłą, jakiej nie mogło być, nie powinno być w tych starych rękach. Zmieszało to ją. - Proszę. Powtórzcie.
- Mario Siemionowna - Kola jednak nie ustawał, żeby być pomocnym. - Tak nie można. Wszyscy chcą oglądać.
Ale ona...
Wskazała tylko na ekran.
- Tam... moj... cынок... Алёшенька... cынок...
Gołochina nie wiedziała, coto tym wszystkim myśleć.
- Włączcie dalej ten film!... Durna baba! - odezwał się ten sam głos z sali.
- Kto jest durna baba?! - w Gołochinie zagotowało się. - Siadaj durak, bo po mordzie dać magu!
- Tam... moj... cынок... Алёшенька... cынок... - usłyszała raz jeszcze. Znała Marię Siemionowną. Kto jej nie znał.
- Usiądźcie, zaraz pokażemy jeszcze raz...
- Tam moj... cынок... Алёшенька...
- Usiądźcie...
W Gołochinie obudziła się matka.
Światło znowu zgasło.
I pokazali raz jeszcze.
Transzeja.
Oddział podrywa się do boju.
Żołnierz z filmu...
Spojrzał na nią.
Te jasne oczy
Oczy...
- Жив-здоров! Hе ранен! Hе убит!
* * *
"Алексей! Алёшенька! Сынок! Byłam dziś w kinie. Piękny film. «Пути войны». Jakżeż mnie poruszyło. Widziałam Ciebie, cынок! Patrzyłeś na mnie. Widziałam! Patrzyłam w Twoje oczy Алексей. Ty paszoł w boj! Wpieriod! Na zapad! Gołochina trzy razy, rozumiesz, włączyła. Obiecali, że zrobią mi zdjęcie. Z Tobą..." - odłożyła pióro.
PS: Opowiadanie jest skutkiem przeżycia pieśni, do której słowa napisał radziecki/rosyjski poeta Андрей Дементьев (1928-2018): "Баллада о матери" (или "Алёшенька"), a muzykę Е. Мартынова. Wiersz w całości zacytowałem w 101 odcinku cyklu "Spotkanie z Pegazem" (22 VI 2017 r.)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.