wtorek, czerwca 23, 2020

Przeczytania (351) Piotr Dmochowski "Zmagania o Beksińskiego" (Wydawnictwo MD)

Jakieś fatum? 
Włączam The Greatest Classical Masterpieces (na YT), a tam Lacrymosa Mozarta?! A przede mną książka, której nie szukałem. Nie zabiegałem o nią. Sama mnie znalazła. Nawet Wydawnictwa MD nie znam. O autorze, Piotrze Dmochowskim, też nie słyszałem. Po prostu na okładce wyłożonej w bibliotece książki dostrzegłem rysunek twarzy dobrze mi znajomej. Nie potrzebowałem zachęty w postaci tytułu. Tak w moich rękach znalazło się przeszło sześćset stron zatytułowane: "Zmagania o Beksińskiego" właśnie Piotra Dmochowskiego, w tłumaczeniu  tegoż Piotra Dmochowskiego, gdyż pierwsze wydanie ukazało się w języku francuskim. 
Zwykłem powtarzać, że nikomu niczego nie zazdroszczę. To nieprawda. Zazdroszczę różnym ludziom, że mieli okazję poznać osobowości kultury, sztuki, literatury, historii. Nie wiem, nie pamiętam, kiedy zachwycił mnie świat fantazji twórczej Zdzisława Beksińskiego. To musiał być jakiś odcinek "Pegaza". Nie zakodowałem nazwiska malarza, ale zapadł (wrył się) w pamięć obraz: jego ponurość, niesamowitość, zgroza, koszmarność. Pełznął ku mnie jakiś pająk. Można się było nabawić arachnofobii. Nie dociekałem później kto jest autorem. Czekałem na kolejne spotkanie. Na wystawę w Bydgoszczy (BWA) aż do 2016. Odsyłam do mego teksu "...był Beksiński", ale i wcześniejszego "Beksiński - memento mori...". To w nim przyznaję się: "Nie, nie szukam tych obrazów. Wiem, że gdzieś tam czają się i czekają na mnie. To tak, jak z wieloma utworami muzycznymi: sięgamy po nie w zależności od nastroju. Pewnie, że prędzej wybiorę impresjonistów, niż kolejne wcielenie śmierci - ale czy ktoś perfekcyjniej o niej malował? Dla mnie nie".
Znowu, więcej o sobie niż o książce? Tak, bo jak widać dobór lektur nie jest przypadkowy. Nie odkrywam Beksińskiego tylko dlatego, że jest... modny, że ukazało się wiele książek na Jego temat (i losów Tomasza). Nie, nie kupiłem do dziś nawet mini-reprodukcji obrazu mistrza Zdzisława. Tak, na swój sposób boję się Jego płócien. Nie lubię horrorów, nie oglądam ich. Na swój sposób ucieszyło mnie, to co znalazłem na kartach "Zmagań...", bo wychodzi, że nie jestem odosobniony w swojej ocenie tej niezwykłej twórczości! "Mówiąc, że malarstwo Beksa jest ponure, myślę o pięciu motywach, które obsesyjnie się powtarzają: o okrucieństwie, lęku, cierpieniu, rozpaczy i smierci. Pełno w obrazach Beksa trupów, postaci odwróconych plecami, odchodzących w mroczną dal, zszytych blizn, poskręcanych kości, czarnych chmur, wichru, zamkniętych, zamglonych lub wytrzeszczonych oczu, opuszczonych głów, pędzących w powietrzu liści lub kartek, łopoczących skrzydłami kruków, otwartych grobów, popękanych nagrobków, [...]" - urywam tę wyliczankę. Przygnębia. Ja to widzę. Zdaje mi się, że znowu jestem w BWA i oglądam kolejną wizję, że zaraz jakies kościste ręce chwycą mnie, wciągną, pochłoną.
Nie mam żadnych wątpliwości: mogę się podpisać pod niemal każdym słowem Piotra Dmochowskiego. Cytowany fragment dotyczy francuskiego odbiorcy. Niechęci do tej eksplozji śmierci, zgnilizny, rozkładu.  muzyka Tomaso Albinoniego rozprasza mrok, jaki wydziera się z każde uwagi o odbiorze twórczości Beksińskiego: "Przeciętnemu francuskiemu widzowi to malarstwo kojarzy się natychmiast z Oświęcimiem, ruinami spalonej Warszawy, gettem etc. Sto razy pytano mnie, czy Beks jest Żydem, czy był w obozie koncentracyjnym, czy maluje polska martyrologię, żydowski holocaust czy też atomową zagładę ludzkości etc". Trafność tych dociekań dopadała również mnie. Bo ile można zapełniać płócien podobną wizją świata? Od podobnych pytań nie potrafię uciec.
"Ten genialny malarz jest jednocześnie trudnym człowiekiem. Ponieważ trzeźwo myśli i zna się na rzeczy, raz uprzedził mnie, że podejmuję ryzyko" - to szczere wyznanie jest zaproszeniem do poznania zmagań Piotra Dmochowskiego, aby malarstwo Beksińskiego uczynić znanym, rozpoznawalnym, dochodowym. I o tym jest m. in. ta książka. Dziesiątki wykonanych telefonów, napisanych listów, na które nie ma konkretnej odpowiedzi. Czas. Czekanie. Gorycz rozczarowania. Słowa "później", "wyszedł", "nie mam czasu" - to klucze dla zrozumienia owych zmagań, udręki, samozaparcia. Francuzi nie palili się do poznania świata artystycznej wizji jakiegoś malarza z Polski. "Francuskiego nabywcę odstrasza ponurość. Francuzi nie mają ochoty odkrywać co rano wiszących na ścianach swoich mieszkań memento mori, ani patrząc na nie, zaciskać pięści z niepokoju wieczorami" - przyznaje Dmochowski. Trudno się im dziwić. Wolę, aby na mnie spoglądał Ch. Darwin z reprodukcji znanego zdjęcia, niż wyłupiaste oczy jakiegoś stwora. 
Pisząc zastanawiam się nie czynię krzywdy książce? Nie stać mnie, aby kupić płótno czy grafikę Mistrza. Ale nawet gdybym dysponował odpowiednim zasobem złotówek, to przy całej fascynacji tą twórczością, to nie kupiłbym niczego. Bez litości Dmochowski odziera Francuzów z ich przywar! Czytamy np. o niezdolności do wielkich przeżyć i wielkich uczuć? Idzie krok dalej: "Nie cierpią malarstwa przemawiającego podniesionym tonem, robiącego grymasy czy wołającego o pomoc. Nie znoszą dzieł silnych, ekspresywnych, tragicznych". Nazywa malarza: swoim bożyszczem. I cytuje go: "Chcieć sprzedać moje obrazy żabojadom to tak, jak chcieć wyżyć z handlu wieprzowiną w Izraelu". Cięta riposta. 
Można chyba by było zastąpić w tytule słowo "zmagania" na "walka"? "...kocham to malarstwo bardziej, niż potrafię to wyrazić, ale również dlatego, że moja natura buntuje się przeciwko ostatecznym wyrokom, które prowadzą do rezygnacji". Świetnie napisane. A jednak Francuzie przekonali się do Beksińskiego? "Powiecie mi, że jakość danego dzieła sztuki jest rzeczą względną. Zgoda. Choć nie jest to odpowiedź, tylko wykręt" - czytamy dalej i czytamy m. in. o tłumach, które jednak odwiedziły wystawę, ale i wątpliwościach, zwątpieniach: "Kręcę się w kółko i stale nie wiem, czego się złapać. Im więcej staram się wprowadzić światła, tym bardziej tajemnica moich porażek staje się dla mnie głębsza i ciemniejsza". Smutne, co tu znajdujemy, bo mamy obraz znoju raczej nie do pozazdroszczenia: "Publiczność i jej zachwyty nie znaczą nic i niczego konkretnego nie wnoszą. Publiczność nie ruszy palcem. a jak ruszy, to po nic". Ciekawe, że jednak tego publicznościowego argumentu używał choćby w rozmowach z Claudem Minierem. To ów przypomniał: "To nie jest kryterium. A publiczność, jak pan mówi, kupuje obrazy na Montmartrze. Jak się jej podyktuje, to będzie to uwielbiała". Brutalne? Proza.
"Zmagania o Beksińskiego", to pamiętnik. Zapisy od 10 XII 1985 do 15 VIII 1995 - dekada zmagań, aby uświadomić światu, że Beksa będzie tak chodliwym malarzem, jak Picasso? Obawiano się, że na rynku japońskim obrazy mogą wywoła... nieobliczalne reakcje. "Zdemolowano by galerię, która ośmieliłaby się wystawić takiego ślamazara. Dla Japończyków to malarstwo  byłoby wręcz bezwstydne" - taka opinię usłyszał P. Dmochowski z ust specjalisty. Rynek japoński okazał się albo nieprzewidywalny, albo bardzo hojny, bo dzieła Beksińskiego podbiły go. Proszę odnaleźć ile w 1990 r. zapłacono z tej strony. Rewelacyjne są uwagi/dopiski jako "post scriptum". Pamiętnik nie jest wolny od cytowania... samego siebie: "To malarstwo jest mistyczne. I chcociaż życie jego twórcy mozna zamknąć w dziesięciu linijkach, cały świat stworzeń i rzeczy zamieszkuje jego duszę. [...] Nie ma w tym malarstwie żadnego okrzyku bólu, który kierowałby się do ludzi, bo to malarstwo o nic ich nie prosi. Jest ono zrozpaczonym dialogiem ze Śmiercią, dialogiem poza wszelkimi znaczeniami, dialogiem z duszy do duszy".
"Zmagania o Beksińskiego" bardziej mnie interesują jako potwierdzenia tego, co wiem i jak czuję (odbieram) tę niezwykłe malarstwo. Umyka mi powoli sam Piotr Dmochowski, wydawane przez niego korcie, otarcie się o finansowe bankructwo, a pozostaje tylko Beksiński. Czeka na mnie pokaźna lektura: listy z Normanem Leto. Wiem, że "Zmagania..." są tylko jednym z przystanków na drodze do prawdziwego poznawania Beksińskiego. Pierwszym przystankiem. Nie wiem czy na końcu tej drogi będzie wykonanie reprodukcji (wiele zdjęć wykonałem w galerii BWA w czasie wspominanej tu wystawy) przygnębiającego obrazu Beki. To określenie samego Dmochowskiego. Podziwiam Autora, że dla niego przełomem stało się poznanie
Beksińskiego: "Pewność, że wszedłem w posiadanie skarbu, czegoś jedynego na świecie; przekonanie, iż stałem się propagatorem geniusza, wywołała moją pewność siebie. Tak, przekonanie, że dysponuję czymś, czego po mnie będą pragnąć pokolenia, wywołała starego diabła: pychę". Z tą myślą zatapiam się w ciąg dalszy "Zmagań...".

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.