czwartek, maja 14, 2020
Pandemiczne opowieści - odsłona I - Na świętego Dentelina!

- Guy! - tubalne zawezwanie rozbiło się o sklepienie refektarza. Zadudniło, jakby uderzył dzwon. Cierpiący na krucyfiksie Pan Jezus spoglądał z wysokości obojętnie. Co mu tam jakiś antałek wina, a choćby i najszlachetniejszym burgundzkim trunkiem był wypełniony.
- Daj sobie przypomnieć zacny opacie, że brat Guy skorzystał z przyzwolenie na eksklaustrację i pojechał pokajać się w Rouen za swe występne życie - spieszył z wyjaśnieniem brat Denis, tego tygodnia pełniący zaszczytną rolę hebdomadarza.
- My nakazaliśmy eks...eks...
- Eksklaustrację, czcigodny opacie...
- Przecież wiem, że... eks... eks... - wstrząsnął się opat Landaryk, jakby muśnięto jego czcigodne ciało żywym ogniem. - Aliści za co, bo... bo... zapomniałem...
- Znowu pofolgował swej bezecnej chuci!
Pośród braci poniósł się szmer.
- Na świętego Dentelina! - opat Landeryk nie potrafił się w takich chwilach opanować. - Co ja za utrapienie mam z tym bratem Guy de...
- Nie, szlachetny opacie - wtrącił swoje brat Denis, kiedy odwagi zbywało reszcie zgromadzenia. - Guy jest z chamów. Syn bednarza.
- I, co z tego, że syn bednarza?! Mój ociec był bławatnikiem.
- Ale na ciebie, szacowny opacie, spłynęła szczególna łaska od Pana naszego Jezusa Chrystusa.
- Czy mi się zdaje czy pochlebiasz mi? - spojrzenie opata Landeryka stało się bardziej niż świdrujące. Ten, kogo takie oko dopadło czuł, jak trzewia w nim dymią i bliskie są spalenia na popiół. Ale brat Denis miał dość śmiałości w sobie, aby zdzierżyć moc tegoż. - Pochlebiasz, a za skórą masz... ja wiem co... ja wiem co...
- Ależ czcigodny ojcze nasz... - brat Denis jednak poczuł, że kamienna posadzka, na której stał jawić się zaczęła niczym rozżarzone ruszta pieca. Zerknął na braci. Stary Rupert swoim zwyczajem wolał niby to dłubać w nosie. Gabriel najchętniej czmychnąłby pomiędzy swoje księgi, aliści do scriptorium droga była daleka. Daniel miał minę trwożliwej kuny, która podwija pod siebie ogon. Może ratunek mógłby nadejść ze strony Natalisa, ale ten złożył ślub milczenia i faktycznie od lat piętnastu czy nawet siedemnastu milczał niczym głaz.
- A jeno i dziewki, a jeno rozpasanie w głowie! Guy przy tobie, to niewinny osieł! - padł wyrok, od którego apelacji być już nie mogło.
- W ubóstwie i czystości żyję, wielce szanowny... - próbował perorować. Sztuka oracji szybko legła w gruzach. Opat miał swoje zdanie.
- Na świętego Dentelina! Widziałem, jak śledziłeś wzrokiem Bernadettę! Fuj!
- Bernadettę? Ależ ona ma z sześćdziesiąt szczęśliwych wiosen.
- Baba jest babą! - warknął opat, aż zabulgotało w nadmiernym obrzuszeniu. - Pan Bóg stworzył człowieka, na swe podobieństwo?
- Wiadoma to rzecz...
- A babę?
Zapadło milczenie. Brat Denis oddychał w takich chwilach nieregularnie. Pozostali bracia nie widzieli się w roli adwersarzy czcigodnej dysputy.
- A babę, mój upadły Denis, na zgubę i sponiewieranie człowieka!
- To kobieta nie jest człowiekiem?!
- A fuj! Z żebra Adama jest! I tyle! Pomiot podły, a nie bezpieczny. Bo Pan był zmyślny dodał jej tych kształtów... takich... no... tu... no... tam...
- Wiem. Osiem sióstr Pan rodzicom moim szlachetnym zdał na porękę.
- Szatański pomiot! I tyle! Alboż to one tu dostały się? Między nasz cudowny napitek?
- Może to czary?
- Czary?! Na świętego Dentelina! Kpisz?! Ohyda! I wasze bracia niepomiarkowanie! Gdyby żył brat Teofil już by tu leżał krzyżem ten, co wysiorbał dijoński trunek ze szlachetnej Burgundii. Rupercie! może to twoja sprawka ? A jeno nie łżyj!
- Mam koklusz, bracie Landeryku - on jeden zwracał się do opata jego imieniem. Byli bodaj tego samego wieku, w tym samym mniej więcej okresie zakołatali do bram klasztoru. Wspólnymi siłami przeżyli kilku opatów, że o papieżach nie wspomnę.
- Odkąd ciebie znam, to masz koklusz! A, co jedno wadzi drugiemu?!
- I... robaki...
Opata ostatni argument zniechęcił do dalszej rozmowy z rówieśnikiem. Gabriel w ciszy powtarzał jakąś modlitwę, bo widać usta poruszały się z nabożnym skupieniem.
- Gabriel jest na to za... za... za głupi. Tylko księgi i księgi mu w głowie!
Gabriel z widoczną ulga odetchnął i wymownie zerknął ku niebiosom.
- Danielu, co tobie wiadomo?
Ale blado trupi Daniel wyglądał, jak biblijny imiennik po ocaleniu ze spotkania z lwami.
- Ja... bo... ja tylko... piwo... matka Klara zapisała mi na nerki... tylko piwo...
- Piwo?! - opat nie wiedział skąd miał w sobie tyle wiary, że nie opuszczała go i dalej uważał, że z tego mięczaka zrobi zakonnika, co to życie za Pana by oddał. - Plugawy twór. I tobie to smakuje?
Daniel nie wiedział, co powiedzieć. Teraz jego spojrzenie szukało wybawienia w Denisie. Z tym, że Denis teraz zaczął przerzucać różane kulki swego różańca.
- Sma... sma... kuje... bo to jak lekarstwo, a nie szukanie zadowolenia dla grdyki.
- Zatem? W y p a r o w a ł o ? - opat wycedził każdą literkę. - Na świętego Dentelina! Nie słyszałem większej bzdury! I to sługi boże?! Byle Maur ma więcej rozumu niż wy!
- A może... - brat Denis postanowił raz jeszcze włączyć się w tok rozumowania zwierzchnika. - To jednak Guy, nim ruszył do Rouen.
- Guy nie jest święty, to fakt, aliści smak wina drażni jego jelita! A może Bernadetta?
- Czcigodny opacie, to wszak bardzo pobożna kobieta!...
- A pobożność tu nie ma nic do niczego! - zacharczał opat, aż podbródek zafalował. - Nie chciała mi ostatnio spojrzeć w oczy. Szatana ma za koszulą, jak każda inna baba. Obatożyć by ją i zaraz sprawa wyszłaby na jaw. A jeśli nie to, to na stos!
- Stos? - wzdrygnął się brat Denis. - Za wypicie wina, opacie? Nie nazbyt srogo?
- Ja jestem srogi?! Na świętego Dentelina! Gdyby żył Teofil, to już by skwierczała na ogniu, jak nie przymierzając skwarka lub bekon.
- Ale to tylko było...
- Wiem, wino! I co z tego, że tylko wino?! Od wina bierze sie całe zło! - przeor uniósł ku gorze palec. Bracia skupili na nim wzrok. Długi szpon pomocny w pewnych czynnościach teraz był jak diament, na którym skupia się uwaga świata.
- Mówiłeś czcigodny ojcze, że od kobiet - brat Denis nie ustawał w towarzyszeniu dyspucie.
- Kobita i wino! Dwa szatańskie pomioty. Jeden i drugi odbiera rozum.
- Aha!
- Na szczęście macie mnie, uchronię was przed pokusami wszelakimi. Bernadettę jutro precz przegnamy.
- Ale... ale... Kto będzie strawę gotował.
- Jak to kto? Daniel!
- On?
Oczy wszystkich spadły niczym sępy na pobladłego mnicha.
- Ja? - oczy miały wytrzeszcz, jakby ujrzały ducha. - Ja! Nie umiem!
- To się nauczysz! Na świętego Dentelina!
- Wybacz wielebny opacie, ale Daniel nas potruje. Nie odróżnia pietruszki od selera!
- Na świętego Dentelina, Pan nas uchroni! - opat Landeryk uznał sprawę za już załatwioną. Jeden Daniel nie wiedział, co z sobą począć. Błagalne oczy ślizgały się po obliczach innych zgromadzonych w refektarzu, ale nie znalazł w nich choć krzty zrozumienia czy współczucia. - Dorzucę jeszcze do pomocy Gabriela.
Teraz ów popadł w stan ni to odrętwienia, ni to zaskoczenia, ni nijakości. Rozpogodziło to bladego Daniela. Rozłożenie odpowiedzialności na dwie głowy już mu odpowiadało.
- Nie zmienia to faktu, że ktoś wyżłopał tak cenny trunek.
- Cud? - zdecydowanie i niepewnie odezwał się wreszcie brat Gabriel. Zaskoczenie było tak ogromne, jakby po piętnastu czy siedemnastu latach przemówił brat Natalis.
- Jaki znów cud?! Na świętego Dentelina! - opat nie hamował irytacji. Oczy brata Gabriela wyrażały zaskoczenie z przerażeniem z lekką domieszką nieokiełznanej desperacji. - Mów! Co za cud?! Gdyby żył...
- ...brat Teofil - dokończył brat Denis. - Słuchamy tego od dwudziestu lat.
- Co?! - opat Landaryk usłyszał w głosie mówiącego coś, czego nie pamiętał od dawien dawna, pewnie jeszcze z czasów gdy w przyklasztornej szkole ojca Symplicjusza natarto mu uszu, a on gnom jeden odwarknął "zabiję cię!". To pachnęło, nie! cuchnęło buntem! - Na świętego Dentelina! Brat Teofil był święty! I tylko...
- Brat Teofil był święty? - brat Denis parsknął, że aż brat Natalis zareagował, jakby obudził się z letargu. Nie pytany podniósł się z miejsca. Stało się coś zaskakującego. Wyprostował się. Od lat nie tylko, że słowem nie okrasił jutrzni ani wieczornicy, ale chodził przygarbiony, jakby brzemieniem lat przetłoczony, jakby dźwigał grzechy całego świata. Teraz stał nad nimi potężny, jakby wykuty z piaskowca.
- Brat Teofil był suki synem! - przemówił.
- Na świętego Dentelina! Jak... jak... śmiesz?! - opat poczerwieniał jeszcze bardziej. Jego zdawało się przetłoczone ciężarem powiek oczy stały się ogromne. Dawna sentymentalna szklistość rozpierzchła się. Zapanował w nich grom. Nikt kto był przy zdrowych zmysłach nie poważyłby się przeciwstawić takiej burzy. Widać jednak milczący od piętnastu czy siedemnastu lat brat Natalis rzucił wyzwanie górze. - Brat Teofil...
Poderwał się z miejsca.
- Brat Teofil był takim samym suki synem, jak ty Landeryku - głos wypływał z ust spokojny, wyważony, rozważny. Bracia spoglądali z miną niedowierzania. Święty Paweł w drodze do Damaszku nie byłby bardziej zdruzgotany objawieniem, jak oni teraz.
- Plugawe twe usta!... - jedyną skuteczną bronią był atak, stąd opat chwycił się jej niczym Roland swego Durandala w hiszpańskiej przełęczy. - Na świętego Dentelina!
- Tedy Pan dżdżył na Sodomę i Gomorą siarką i ogniem od Pana z nieba - cisnął cytatem niczym klątwą, na jaką mógł się tylko zdobyć dzielny Grzegorz. Opat stał jak zauroczony, choć logika nakazywała zmiażdżyć jednym ciosem zuchwalca, ale Natalis nie dawał się zatrzymać: Nie będziesz zabijał. Nie będziesz cudzołożył. Nie będziesz kradzieży czynił. Nie będziesz mówił fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu. Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego ani będziesz pragnął żony jego, ani sługi, ani służebnicy, mani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest!*
Zapanowała cisza.
Słychać było chyba oddechy wiszących u okapu nietoperzy.
- Na świętego Dentelina!
Brat Natalis roześmiał mu się w twarz. Za nim odezwał się brat Denis, potem blady Daniel, niepewny swego żywota Gabriel. Nawet stary Rupert przestał dłubać w nosie...
_______________
* https://pl.wikiquote.org/wiki/Biblia_Jakuba_Wujka (data dostępu 31 III 2020)
- Ależ czcigodny ojcze nasz... - brat Denis jednak poczuł, że kamienna posadzka, na której stał jawić się zaczęła niczym rozżarzone ruszta pieca. Zerknął na braci. Stary Rupert swoim zwyczajem wolał niby to dłubać w nosie. Gabriel najchętniej czmychnąłby pomiędzy swoje księgi, aliści do scriptorium droga była daleka. Daniel miał minę trwożliwej kuny, która podwija pod siebie ogon. Może ratunek mógłby nadejść ze strony Natalisa, ale ten złożył ślub milczenia i faktycznie od lat piętnastu czy nawet siedemnastu milczał niczym głaz.
- A jeno i dziewki, a jeno rozpasanie w głowie! Guy przy tobie, to niewinny osieł! - padł wyrok, od którego apelacji być już nie mogło.
- W ubóstwie i czystości żyję, wielce szanowny... - próbował perorować. Sztuka oracji szybko legła w gruzach. Opat miał swoje zdanie.
- Na świętego Dentelina! Widziałem, jak śledziłeś wzrokiem Bernadettę! Fuj!
- Bernadettę? Ależ ona ma z sześćdziesiąt szczęśliwych wiosen.
- Baba jest babą! - warknął opat, aż zabulgotało w nadmiernym obrzuszeniu. - Pan Bóg stworzył człowieka, na swe podobieństwo?
- Wiadoma to rzecz...
- A babę?
Zapadło milczenie. Brat Denis oddychał w takich chwilach nieregularnie. Pozostali bracia nie widzieli się w roli adwersarzy czcigodnej dysputy.
- A babę, mój upadły Denis, na zgubę i sponiewieranie człowieka!
- To kobieta nie jest człowiekiem?!
- A fuj! Z żebra Adama jest! I tyle! Pomiot podły, a nie bezpieczny. Bo Pan był zmyślny dodał jej tych kształtów... takich... no... tu... no... tam...
- Wiem. Osiem sióstr Pan rodzicom moim szlachetnym zdał na porękę.
- Szatański pomiot! I tyle! Alboż to one tu dostały się? Między nasz cudowny napitek?
- Może to czary?
- Czary?! Na świętego Dentelina! Kpisz?! Ohyda! I wasze bracia niepomiarkowanie! Gdyby żył brat Teofil już by tu leżał krzyżem ten, co wysiorbał dijoński trunek ze szlachetnej Burgundii. Rupercie! może to twoja sprawka ? A jeno nie łżyj!
- Mam koklusz, bracie Landeryku - on jeden zwracał się do opata jego imieniem. Byli bodaj tego samego wieku, w tym samym mniej więcej okresie zakołatali do bram klasztoru. Wspólnymi siłami przeżyli kilku opatów, że o papieżach nie wspomnę.
- Odkąd ciebie znam, to masz koklusz! A, co jedno wadzi drugiemu?!
- I... robaki...
Opata ostatni argument zniechęcił do dalszej rozmowy z rówieśnikiem. Gabriel w ciszy powtarzał jakąś modlitwę, bo widać usta poruszały się z nabożnym skupieniem.
- Gabriel jest na to za... za... za głupi. Tylko księgi i księgi mu w głowie!
Gabriel z widoczną ulga odetchnął i wymownie zerknął ku niebiosom.
- Danielu, co tobie wiadomo?
Ale blado trupi Daniel wyglądał, jak biblijny imiennik po ocaleniu ze spotkania z lwami.
- Ja... bo... ja tylko... piwo... matka Klara zapisała mi na nerki... tylko piwo...
- Piwo?! - opat nie wiedział skąd miał w sobie tyle wiary, że nie opuszczała go i dalej uważał, że z tego mięczaka zrobi zakonnika, co to życie za Pana by oddał. - Plugawy twór. I tobie to smakuje?
Daniel nie wiedział, co powiedzieć. Teraz jego spojrzenie szukało wybawienia w Denisie. Z tym, że Denis teraz zaczął przerzucać różane kulki swego różańca.
- Sma... sma... kuje... bo to jak lekarstwo, a nie szukanie zadowolenia dla grdyki.
- Zatem? W y p a r o w a ł o ? - opat wycedził każdą literkę. - Na świętego Dentelina! Nie słyszałem większej bzdury! I to sługi boże?! Byle Maur ma więcej rozumu niż wy!
- A może... - brat Denis postanowił raz jeszcze włączyć się w tok rozumowania zwierzchnika. - To jednak Guy, nim ruszył do Rouen.
- Guy nie jest święty, to fakt, aliści smak wina drażni jego jelita! A może Bernadetta?
- Czcigodny opacie, to wszak bardzo pobożna kobieta!...
- A pobożność tu nie ma nic do niczego! - zacharczał opat, aż podbródek zafalował. - Nie chciała mi ostatnio spojrzeć w oczy. Szatana ma za koszulą, jak każda inna baba. Obatożyć by ją i zaraz sprawa wyszłaby na jaw. A jeśli nie to, to na stos!
- Stos? - wzdrygnął się brat Denis. - Za wypicie wina, opacie? Nie nazbyt srogo?
- Ja jestem srogi?! Na świętego Dentelina! Gdyby żył Teofil, to już by skwierczała na ogniu, jak nie przymierzając skwarka lub bekon.
- Ale to tylko było...
- Wiem, wino! I co z tego, że tylko wino?! Od wina bierze sie całe zło! - przeor uniósł ku gorze palec. Bracia skupili na nim wzrok. Długi szpon pomocny w pewnych czynnościach teraz był jak diament, na którym skupia się uwaga świata.
- Mówiłeś czcigodny ojcze, że od kobiet - brat Denis nie ustawał w towarzyszeniu dyspucie.
- Kobita i wino! Dwa szatańskie pomioty. Jeden i drugi odbiera rozum.
- Aha!
- Na szczęście macie mnie, uchronię was przed pokusami wszelakimi. Bernadettę jutro precz przegnamy.
- Ale... ale... Kto będzie strawę gotował.
- Jak to kto? Daniel!
- On?
Oczy wszystkich spadły niczym sępy na pobladłego mnicha.
- Ja? - oczy miały wytrzeszcz, jakby ujrzały ducha. - Ja! Nie umiem!
- To się nauczysz! Na świętego Dentelina!
- Wybacz wielebny opacie, ale Daniel nas potruje. Nie odróżnia pietruszki od selera!
- Na świętego Dentelina, Pan nas uchroni! - opat Landeryk uznał sprawę za już załatwioną. Jeden Daniel nie wiedział, co z sobą począć. Błagalne oczy ślizgały się po obliczach innych zgromadzonych w refektarzu, ale nie znalazł w nich choć krzty zrozumienia czy współczucia. - Dorzucę jeszcze do pomocy Gabriela.
Teraz ów popadł w stan ni to odrętwienia, ni to zaskoczenia, ni nijakości. Rozpogodziło to bladego Daniela. Rozłożenie odpowiedzialności na dwie głowy już mu odpowiadało.
- Nie zmienia to faktu, że ktoś wyżłopał tak cenny trunek.
- Cud? - zdecydowanie i niepewnie odezwał się wreszcie brat Gabriel. Zaskoczenie było tak ogromne, jakby po piętnastu czy siedemnastu latach przemówił brat Natalis.
- Jaki znów cud?! Na świętego Dentelina! - opat nie hamował irytacji. Oczy brata Gabriela wyrażały zaskoczenie z przerażeniem z lekką domieszką nieokiełznanej desperacji. - Mów! Co za cud?! Gdyby żył...
- ...brat Teofil - dokończył brat Denis. - Słuchamy tego od dwudziestu lat.
- Co?! - opat Landaryk usłyszał w głosie mówiącego coś, czego nie pamiętał od dawien dawna, pewnie jeszcze z czasów gdy w przyklasztornej szkole ojca Symplicjusza natarto mu uszu, a on gnom jeden odwarknął "zabiję cię!". To pachnęło, nie! cuchnęło buntem! - Na świętego Dentelina! Brat Teofil był święty! I tylko...
- Brat Teofil był święty? - brat Denis parsknął, że aż brat Natalis zareagował, jakby obudził się z letargu. Nie pytany podniósł się z miejsca. Stało się coś zaskakującego. Wyprostował się. Od lat nie tylko, że słowem nie okrasił jutrzni ani wieczornicy, ale chodził przygarbiony, jakby brzemieniem lat przetłoczony, jakby dźwigał grzechy całego świata. Teraz stał nad nimi potężny, jakby wykuty z piaskowca.
- Brat Teofil był suki synem! - przemówił.
- Na świętego Dentelina! Jak... jak... śmiesz?! - opat poczerwieniał jeszcze bardziej. Jego zdawało się przetłoczone ciężarem powiek oczy stały się ogromne. Dawna sentymentalna szklistość rozpierzchła się. Zapanował w nich grom. Nikt kto był przy zdrowych zmysłach nie poważyłby się przeciwstawić takiej burzy. Widać jednak milczący od piętnastu czy siedemnastu lat brat Natalis rzucił wyzwanie górze. - Brat Teofil...
Poderwał się z miejsca.
- Brat Teofil był takim samym suki synem, jak ty Landeryku - głos wypływał z ust spokojny, wyważony, rozważny. Bracia spoglądali z miną niedowierzania. Święty Paweł w drodze do Damaszku nie byłby bardziej zdruzgotany objawieniem, jak oni teraz.
- Plugawe twe usta!... - jedyną skuteczną bronią był atak, stąd opat chwycił się jej niczym Roland swego Durandala w hiszpańskiej przełęczy. - Na świętego Dentelina!
- Tedy Pan dżdżył na Sodomę i Gomorą siarką i ogniem od Pana z nieba - cisnął cytatem niczym klątwą, na jaką mógł się tylko zdobyć dzielny Grzegorz. Opat stał jak zauroczony, choć logika nakazywała zmiażdżyć jednym ciosem zuchwalca, ale Natalis nie dawał się zatrzymać: Nie będziesz zabijał. Nie będziesz cudzołożył. Nie będziesz kradzieży czynił. Nie będziesz mówił fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu. Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego ani będziesz pragnął żony jego, ani sługi, ani służebnicy, mani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest!*
Zapanowała cisza.
Słychać było chyba oddechy wiszących u okapu nietoperzy.
- Na świętego Dentelina!
Brat Natalis roześmiał mu się w twarz. Za nim odezwał się brat Denis, potem blady Daniel, niepewny swego żywota Gabriel. Nawet stary Rupert przestał dłubać w nosie...
_______________
* https://pl.wikiquote.org/wiki/Biblia_Jakuba_Wujka (data dostępu 31 III 2020)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.