sobota, maja 16, 2020
...to jest pradziadek
Od Andersa!
Kolejny?
Kolejny!
Historia jakich wiele? Nie wiem. Tego nie wiem. Jedno jest pewne: skutek jednej z moich lekcji, kiedy uczennica klasy I z XV LO w Bydgoszczy, Weronika Rutyna, przyznała: mój pradziadek był pod Monte Cassino. Pewnie, że taka informacja mobilizuje moją uwagę i koncentrację. Czekałem na szczegóły. Czekałem na zdjęcia, ewentualnie dokumenty lub ich skany. Dane mi było dotknąć historii z jaką się jeszcze nie zetknąłem.
...to jest pradziadek.
Nazywał się Paweł Stelmaszyk (23 V 1924 - 24 IX 2001). Urodził się i zmarł w Bydgoszczy. Jak to się stało, że chłopak znad Brdy nosił później plakietkę z Żubrem, był żołnierzem 5 Kresowej Dywizji Piechoty, która wchodziła w skład II Korpusu Polskiego gen. W. Andersa?
Nie znam szczegółów. Pewnie ich nigdy już nie poznamy. Wcielony do Wehrmachtu (?) znalazł się w Afryce. Z przekazu rodzinnego wiem, że przedostał się na aliancką stronę w Algierii. Nic więcej. Żadnego szczegółu. Był młodym chłopakiem, kiedy wojenny los cisnął nim tak daleko od domu. Był na pewno 1942 rok. Alianci przeprowadzili operację o kryptonimie "Torch". Jej celem było m. in. opanowanie portów w Oran i Algierze. To pewnie gdzieś w ich okolicy Paweł dał nogę od Niemca. Nim tekst ukazał się Prawnuczka, na podstawie opowieści swojej Babci, uściśliła pewne fakty: "W czasie wojny został on wysłany na przymusowe roboty do Nowej Wsi Sztumskiej, niedaleko Malborka, do gospodarza o nazwisku Spinner. Stamtąd został wcielony do armii niemieckiej, z której uciekł wraz z innymi Polakami. Po tym dostał się do niewoli amerykańskiej, skąd wysłano go do wojsk gen. W. Andersa".
Nie znam szczegółów. Pewnie ich nigdy już nie poznamy. Wcielony do Wehrmachtu (?) znalazł się w Afryce. Z przekazu rodzinnego wiem, że przedostał się na aliancką stronę w Algierii. Nic więcej. Żadnego szczegółu. Był młodym chłopakiem, kiedy wojenny los cisnął nim tak daleko od domu. Był na pewno 1942 rok. Alianci przeprowadzili operację o kryptonimie "Torch". Jej celem było m. in. opanowanie portów w Oran i Algierze. To pewnie gdzieś w ich okolicy Paweł dał nogę od Niemca. Nim tekst ukazał się Prawnuczka, na podstawie opowieści swojej Babci, uściśliła pewne fakty: "W czasie wojny został on wysłany na przymusowe roboty do Nowej Wsi Sztumskiej, niedaleko Malborka, do gospodarza o nazwisku Spinner. Stamtąd został wcielony do armii niemieckiej, z której uciekł wraz z innymi Polakami. Po tym dostał się do niewoli amerykańskiej, skąd wysłano go do wojsk gen. W. Andersa".
Ciekawe, jak przebiegał dalej jego los. Przecież Andersa w Algierii nie było. Wysłano pozyskanego rekruta do Palestyny? Zwróćmy uwagę: pojawiają się pierwsze znaki zapytania. Nie chcę tu spekulować, budować na siłę biografii. Że będzie trochę, jak... sito? Trudno. I z takich okruchów da się poznać tułaczkę żołnierza polskiego w czasie II wojny światowej.
Nigdy nie widziałem nieśmiertelnika żołnierza II Korpusu. Kiedy piszę te słowa trwa pandemia koronawirusa COVID-19. Nie mogę napisać, że trzymałem w ręku bliski sercu emblemat 5 Kresowej. Posiadam zaledwie kopię, jaką nabyłem w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Tu widzę tylko (rozumiem, że to stan tymczasowy?) zdjęcie oryginału oraz słynną naszywkę z żubrem.
Nigdy nie widziałem oryginalnej bransolety żołnierza II Korpusu Polskiego. Coś pięknego i oryginalnego. Była darem dla wszystkich żołnierzy II Korpusu? Nie wiem. Tyle tych niewiadomych. Pewnie, gdybym zasięgnął języka, to bym poznał odpowiedź. Prawnuczka dodała: "A bransoletki były robione na zamówienie i kto chciał to po prostu je zamawiał".
Nie potrafię odczytać baretek orderowych. Jakżeż ułomna ta moja wiedza. Zachowały się dokumenty o nadaniu odznaczeń: Gwiazdę za wojnę 1939-1945 oraz Gwiazdę Italii. Jakie to wspaniałe móc kroczyć pomiędzy takim pamiątkami. I z bezsilności dochodzić do wniosku: jaka to szkoda, że nigdy nie dane mi było poznać pana Pawła Stelmaszyka.
Wreszcie nadchodzi czas, aby wyjawić historię zdjęcia. Można je bez problemu odnaleźć w internecie. Nawet dodam: jest bardzo znane. Generałowie K. Rudnicki i Z. Bohusz-Szyszko wjeżdżają do zdobytej przez Polaków Bolonii. I na tym się wiedza nas pewnie kończy. Moja do chwili, kiedy poznałem tę historię. Oto, kiedy przyszło do uroczystego wjazdu do miasta nie uchodziło, aby za kierownicą siedział prosty żołnierz, starszy strzelec? Generał rudnicki usiadł za kółkiem jeepa, a kierowca rodem z Bydgoszczy usiadł za gen. Z. Bohuszem-Szyszko.
W 1947 r. starszy strzelec Paweł Stelmaszyk dokonał wyboru. Nie został na Zachodzie. Czy przez te dwa lata, jakie upłynęły od zakończenia II wojny światowej były czasem rozwiązań, bicia się z myślami? Nie wiemy. Decyzja zapadła. Wystawione Zaświadczenie nr 857899 z dnia 28 maja 1947 r. wystawione przez Państwowy Urząd Repatriacyjny pozwala nam określić dokładną datę powrotu: 14 maja 1947 r. Równe trzy lata, kiedy zdobywano Monte Cassino.
Ile takich historii kryją nasze domowe archiwach? Ile z nich bezpowrotnie odchodzi razem z ich bohaterami? Pozostają medale. Pozostaje pamięć. Pozostaje wściekłość, że się minęliśmy, że już nie zadamy żadnych pytań. Pozostaje duma, że był ktoś taki. Pozostaje obowiązek nas, kolejnego pokolenia, aby tę pamięć unieść dalej w XXI w. Za dni kilka przypadnie 96. rocznica urodzin Bohatera tej opowieści. Rozejrzyjmy się zatem dookoła, może są jeszcze wśród nas sędziwi Żołnierze tamtej strasznej wojny i zapytajmy o to, co widzieli, jak to czuli. Z bogactwa zebranego tu materiału (jakże cennego i poruszającego) nic więcej już się nie dowiemy. Nie zapominajmy, na naszych oczach umiera pokolenie II wojny światowej. Nie bądźmy grabarzami tej pamięci!...
Pragnę raz jeszcze serdecznie podziękować Rodzinie pana Pawła
Stelmaszyka, że chciano się podzielić z nami tą niezwykłą opowieścią,
jak również wyrażono zgodę na publikowanie tak ważnych archiwaliów.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.