wtorek, grudnia 03, 2019

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (55)

Kurtyna podnosiła się po raz kolejny.
Publiczność w Die Staatsoper stała już kilkanaście dobrych minut. Oklaski nie milknęły. Wznosiły się, opadały, by z jeszcze większą siłą odezwać się, kiedy kurtyna znów szybowała ku górze, a na scenie stała artystka. Kira Gauss.
Tuliła twarz do bukietu z ukochanych gerberów. 
- Dziękuję! Dziękuję!
Ale nikt jej nie słuchał. Starsza, drobna kobietka czuła się onieśmielona. Dopiero, kiedy runął berliński mur, który podzielił jej ukochane miasto mogła wreszcie przekroczyć próg opery, w której święciła triumfy. Pół wieku temu.
- Dziękuję! Dziękuję!



W sercu nosiła ten adres: Unter den Linden 7. 
Kurtyna opadła. Soliści otoczyli ją wianuszkiem. Kilka tygodni prób przed premierą "Carmen" teraz szły w zapomnienie. 
- Ja tylko...
I wskazała na odtwórczynię głównej roli Esther Sonnac. Wschodząca gwiazda ujęła jej ręce i zaczęła jej całować. 
- Esther! - próbowała protestować. Ale ta nie przestawała. Owacje wzmogły się. 
Kurtyna opadła.
Oklaski nie milkły. Esther Sonnac przytuliła się do niej, jak dziecko, które szuka ukojenia w ramionach matki. Czuła drżenie jej wzruszonego ciała. Pogładziła jej ciemne niczym heban włosy. Była prawdziwą Carmen.
Kurtyna ruszyła ku górze. 
Chciała się ukryć za bukietem ukochanych kwiatów. Nie dało się. Znów snop światła runął na nią. Die Staatsopera oddawała hołd wielkiej Kirze Gauss. Na tych deskach nie stanęła. Teraz już tylko jako reżyserka. Po tej stronie muru nie było dla niej miejsca. Najpierw wypominano jej znajomości z Magdą Goebbels, później niby o tym zapomniano, ale wtedy to ona już nie chciała kontaktu. Jej świat zszedł do grobu razem ze śmiercią ojca. Próbowała odtworzyć losy tych, których kochała. Pisała do Czerwonego Krzyża. Czekała na wiadomości. Nie nadchodziły, a jeżeli już, to bez określenia losu zaginionego. 
Patrzyła przed siebie. Ale tak naprawdę niewiele, co widziała. Nie była obecna. Wracał tamten czas, sprzed półwiecza. Myśl, że mame i tate czekają. 
- Czy pani nam zaśpiewa? - usłyszała barytona.
- Co?
Nie dano jej długo czekać.
Odezwał się fortepian.
Publiczność przestała klaskać. 
- Ale ja... - próbowała oponować.
- Prosimy. 
Pierwsze nuty żałosnej pieśni poszybowały w górę.
- Ale to... - usta jej drżały.
Włączył się smutny akord wydobyty ze skrzypiec.
"My Yiddishe Momme"? Ja... ja... tego...
Prosimy.
Publiczność zamarła.
Akord raz zaczęty zgasł, by znowu się odezwać. Z jeszcze większym smutkiem. 
- Nie pamiętam...
Kłamała. Hanka Ordonówna śpiewała dla niej tę pieśń w '38. 
Usta same zaczęły się układać...
Powoli, jakby dopiero rodziły się w niej słowa:

Mein yiddishe mame,
Wracam do ciebie za sześć dni.
..


Śpiewała po polsku. Tak, jak przed laty zrobiła to dla niej w Warszawie Ordonka.

Mein yiddishe mame,
Po nocy dom nasz mi się śni.
Pieniądze mam, kupię sklep
Ten na rogu tam.
Więc przyjeżdżam, bądź zdrowa.


Czuła, że więcej z siebie dać już nie może. Muzyka jednak nie milkła. Ona tak. Czuła, jak potężne krople spływają po jej policzkach, że znów jest bezbronną Gretchen.
Esther Sonnac wzięła ją pod rękę i ruszyły w kierunku kulis. Muzyka dopalała się. A widownia stała jak urzeczona.
W garderobie czekała na nią filiżanka mocnej, gorącej kawy. Garderobiana Sonia Otto czekała na nią. Podała jej wełniany pled. Usiadła w fotelu.
- I jak było, pani Kiro? Tłum? - wciąż te same pytania. Ale Kiry nie męczyło to. Przyzwyczaiła się. To był jak rytuał. Po prostu Sonia Otto była. Była od tylu lat. Nauczyła się żyć u jej boku. Stała się niezbędna. 
- Tłum. Jak zawsze. To przecież "Carmen".
- Brawo!
- Nie mnie się one należą, ale Esther Sonnac. To cudownie utalentowana dziewczyna. 
- Ale królowa jest jedna! - stwierdziła Sonia. - I to pani nią jest, pani Kiro.
- Królowa? - uśmiechnęła się. - Nie. Moja droga. Urodziłam się w złym czasie. Wojna...
- A tam wojna! Było minęło!... Komunizm też. Na Unter den Linden komuchy nawet starego Fryca postawili. Taki Honecker. Kto by pomyślał.
- Odmówiłam mu.
- Honeckerowi?
- Ja.
Umoczyła usta w kawie.
- Dobra? - upewniła się Sonia. 
Ciągle szukała aprobaty.
- Dobra - przyznała Kira.
- Aaaa, kręciła się tu taka... jedna...
- Kto? - odstawiła filiżankę i zdecydowanie ożywiła się.
- No... dziennikarka... taka gówniara...
- Aha!
- Wydzwaniała w czasie występów, to powiedziałam, żeby...
- I jest tu? - Kira niemal poderwała się z miejsca.
- Tak. Zaraz po nią pójdę.
I poszła.
Kira Gauss zawsze była ciekawa ludzi. Szczególnie młodych ludzki, tu tak niefortunnie nazwana "gówniarą". Lubiła sobie wyobrażać swoich rozmówców, tych, na których czekała po raz pierwszy. Tak było, kiedy stacje radiowe zapraszały ją na do swoich studiów. Zaraz pozna.
Drzwi otworzyły się. 
- Pani Jahoda Kurz! - przedstawiła Sonia i obmierzyła wzrokiem tąż.  
- Nie Jahoda, a ja Jagoda. I nie Kurz, tylko Korz - wyciągnęła dłoń.
Kira przyjrzała się jej z ciekawością.
- Kogo pani reprezentuje? - zapytała.
- "Musikalische Stimme".
- Nie znam.
- Jesteśmy młodym magazynem muzycznym. Budujemy dopiero markę i krok po kroku zdobywamy rynek czytelniczy. W Szwajcarii.
- Taki beniaminek? To nie lepiej było upolować jakąś Shakirę czy Larę Fabian?
- Może zabrzmi to pretensjonalnie, ale te panie mnie nie interesują.
- Woli pani mumię? - sama uśmiechnęła się ze swego dowcipu.
- No... pani jest... pani...
- Niech mnie pani nie bawi niemocą wypowiedzi, bo jestem na to za stara....
- Ale, kiedy tak jest!
- Zabawne.
- Dlaczego?
- Bo ludzi w moim wieku powinno pokazywać się w gablotach geriatrycznych.
- Pani wybaczy, ale mam dziadka. 101 lat. Gdybym chciała go wstawić do gabloty zrobiłby mi Somosierrę.
- Somosierrę?
- To stary ułan. 
- Ułan?
- Taka fantazja.

Zawsze dzielny i bojowy, 
To trzynasty pułk różowy. 
Chociaż otok ma różowy...

- Skąd pani to zna? Czy dalej jest:

To jest jednak pułk bojowy. 
Otok jego jest różowy, 
Dawniej był to pułk bojowy.

- Nie rozumiem? - teraz dziennikarka zrobiła wielkie oczy. - Też miała pani dziadka ułana?
Kira Gauss poczuła, że rośnie w niej napięcie. 
- Pani... pani... jest ze Szwajcarii? 
- Tak.
- To skąd ułan w górach?
- Bo... Czy pani dobrze się czuje?
- Tak. Nic... nic... mi nie jest....
- Byłabym innego zdania.
I podeszła do stolika, na którym stała karafka z wodą mineralną. Nalała do szklanki.
- Proszę.
Pociągnęła łyk.
- To jak się pani nazywa?
- Jagoda Korz.
- To imię... mało... germańskie czy włoskie...
- Polskie.
- Ale nazwisko jakieś...
- Ojciec dość miał łamania na nim języków szwajcarskich przyjaciół. I je skrócił.
- A... nazywał się... Korzeński? Piotr Korzeński?
Zapadła cisza. Puaza. Bardzo długa. Kira Gauss odstawiła szklankę. Wolała patrzeć w okno. Nie chciała, aby ta młoda i obca kobieta dostrzegła, że wzruszenie ją dopada, chwyta w swe kleszcze. 
- Teraz to mnie pani zaskakuje. Nie wiedziałam, że tak dogłębnie sprawdza pani komu udziela wywiadu - usłyszała głos dziennikarki.
- To... nie... to... Piotr Korzeński?
- Nie, mój ojciec ma na imię Johannes.
- Jak Brahms. 
- W domu mówię do niego "Janek". Dziadek ma na imię Piotr.
Usta Kiry Gauss zaczęły drżeć. Nadal nie patrzyła na dziennikarkę. Czuła, że egzaltacja, która ją opanowuje wytrąca z niej resztki spokoju i pewności siebie.
- Żyje on jeszcze?
- Pani wybaczy, ale... nie rozumiem...
- Tu nie ma nic do rozumienia! - podniosła głos. - Czy żyje?!
- Powiedziałam, że dziadek ma 101 lat.
- I to on panią przysłał?
- "Musikalische Stimme".
- A... a... dziadek nic o mnie... o mnie coś mówił?
Jagoda Korz  podeszła do niej.
- Tak. Mówił, że była pani w Warszawie, przed wojną.
- Pani dziadek obiecał mi coś wtedy.
- Mój dziadek?
- Tak, Piotr Korzeński, rotmistrz Korzeński z Wilna. Mieliśmy spotkać się 7 września '39 na Unter den Linden 7.
- Ależ tu jest Unter den Linden 7.
- Niech pani już idzie. 
- Ale...
- Niech pani...
- Mieszkam przy Unter den Linden 77.
- Przecież to hotel "Adlon"! Stać panią?
- Dziadek funduje, to nie będę mieszkała pod mostem - tym razem ona roześmiała się.
- Mieszka pani...
- Zatrzymałam się z dziadkiem.
- Sonia! Sonia!
Lotem błyskawicy pojawiła się garderobiana.
- Co się dzieje?
- Niech Richard przygotuje samochód! Jedziemy do "Adlona".
- Jawohl, frau Gauss!
Sonia Otto zniknęła.
Pół godziny później Kira Gauss i Jagoda Korz wchodziły do holu hotelu "Adlon". To był najkrótszy kurs autem, jaki odbyła? Mogła tych kilkadziesiąt numerów przejść? Nie, nie mogła. Nie, żeby wiek stawiał barierę nie do pokonania. Musiała być na Unter den Linden 77 - natychmiast. Jak mawiała jej włoska przyjaciółka z Modeny: "Presto!". 
"Adlon" i bez tej wizyty budził wspomnienia. Nie była tu też od tak wielu lat. Nie musiała się tu zatrzymywać. Jej rodzinną willę w dzielnicy Steglitz-Zehlendorf jakimś cudem los ocalił. Tam w '63 zmarł jej ojciec. 
Nie widziała nikogo w holu. Myślami była tylko gdzieś tam na piętrze. Nawet nie wiedziała którym. Winda niosła ją ku gwiazdom.
- Czy na pewno się pani dobrze czuje?
Nie wiedziała na pewno czy to pytanie raz po raz słyszała z ust tej młodej dziennikarki. Możliwe, że tak. Widziała jej twarz. Dopiero teraz jęła się jej przyglądać. Zdawało się jej... Nie, nawet miała pewność, że w tych rysach widzi odbicie twarzy kogoś kogo znała, kogo utraciła. Do dziś myślała, że bezpowrotnie.
Nawet gdyby ją ktoś wziął na tortury, to nie umiałaby odpowiedzieć, na jakim pietrze się znalazła i jaki był numer na stylowych drzwiach. 
Dziennikarka... 
Jagoda weszła pierwsza. W zajmowanym przez nią apartamencie czekał starszy pan. Miał na sobie tweedową marynarkę. 
Zatrzymała się.
Czuła, że...
To on ruszył ku niej.
Myślała, że usłyszy dźwięk... ostróg. Ale nie.
Uśmiechnął się do niej.
W klapie marynarki miał wpiętą miniaturkę jakieś odznaki. Dotknęła jej.
- 13 Pułku Ułanów Wileńskich? - upewniła się.
- Kira?
- Mieliśmy spotkać się 7 września na Unter den Linden 7 - powiedziała z wyrzutem.
- Przecież dziś jest 7 września - odpowiedział i pocałował ją w drżącą od wzruszenia dłoń.



k o n i e c

7 komentarzy:

  1. Smutne...
    Szkoda

    Anna

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś musiała spaść kurtyna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapewne.
    Szkoda jednak, że autor "odebrał czas bohaterom".

    Anna

    OdpowiedzUsuń
  4. Może jestem tylko niespełnionym grafomanem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Prowokuje Pan odpowiedzią?...

    Anna

    OdpowiedzUsuń
  6. Może potrzebuję motywacyjnego pochlebienia?

    OdpowiedzUsuń
  7. Zatem,niech będzie to fakt,iż śledząc losy bohaterów i rozbudowaną fabułę, przeczytałam wszystkie odcinki. Niekiedy tracąc wątek ( długie przerwy w publikacji), posiłkowałam się pańskim drugim blogiem, " Pisanie moje". Niestety, chyba ostatnio zaniedbanym przez Autora. Szkoda...

    Anna

    OdpowiedzUsuń