czwartek, lipca 25, 2019

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (48)

- Ty germańska szmatooo! 
Kira Gauss nie zdążyła zakryć twarzy przed kolejnym ciosem. Ten był siarczysty. Zadany z siłą dońskiego chłopa. Obróciło nią. Niewiele brakował, aby przewróciła się na belkę, którą dzieliła stodołę. Brocząca krwią rana odbierała siły i nadzieję.
- Fiedka! Pomóc ci?! Ha! Ha! - odezwał sie jakiś ochrypły głos. Widać potraktowano to jako dobry żart, bo wraz odezwały się i inne głosy. - Sprawimy tę sukę i pomożemy towarzyszowi kapralowi.
- Obejdzie się, psia wasz mać! 
Starczyło, że się odwrócił, a Kira pochwyciła ciężką, skórzaną uzdę i zaczęła nią nacierać na przeciwnika.


- Na mnie i cep nie starczy, to esesmańska dziwkoo! - kapral Fiodor Diaczkow nie mógł wyjść na durnia wobec plutonu, który brał teraz odwet w tej wsi za to, co widzieli na Ukrainie. Wtedy przysiągł na Matuszkę Rosję, że jeśli dojdzie do Germanii, to przykładnie ukarze te wściekłe bestie. Spalonej chaty, zamordowanej matki i braci szedł mścić. Jak wielu z jego kompanii, choć tych z '41 to prawie już nie było.
- Nie jestem z SS! - Kira czuła, że sił jej ubywa. Nie wiedziała, co z dziećmi. Widziała jak Peter spadł ze schodów. Nie, jak jakiś sołdat żądny krwi po prostu zepchnął go z nich, kopnął. Starała się obronić Cornelię. Czym? Pazurami? Chwyciła za widły, ale wtedy tamten jeden strzelił do niej. Upuściła zbawienie, na którym zaciskała ręce.
- Każda z was tak teraz... Ja nie winowata! 
I rzucił się na Kirę. Upadła. Z premedytacją uderzył ją w krwawiącą ranę. Syknęła z bólu. Ale nie poddawała się. Uderzył ją w twarz, jeden, drugi, trzeci... Corneli krzyk umilkł.
- Corneliaaa! Corneliaaa!
Ale odpowiedzi żadnej nie było. 
Kapral Fiodor Diaczkow widział tylko jedno: bezbronną kobietę. Całym swym ciężarem wtłoczył ją niemal w klepisko stodoły. Szarpnęła się. Ale bez skutku. Czuła na sobie ciężkie łapska sołdata, które zaraz rozedrą do końca jej koszulę. Raz jeszcze szarpnęła ciałem. Wzbudziło to tylko tubalny śmiech zwycięzcy. 
- Już po tobie, frojlajn! A potem dostanie ciebie Dima, Boria, Wasia, Saszka i cała reszta. Ale pierwszy raz będzie...
- Nie będzie żadnego razu! - usłyszeli oboje. 
Ktoś uchwycił za ramiona napastnika i cisnął w nim w bok. Zaskoczenie było kompletne. Kapral Diaczkow zachwiał się, utrzymał równowagę i poderwał się na równe nogi. Już chciał rzucić się na intruza, ale na widok gwiazdek na pagonach zawahał się.
- Towarzyszu lejtnancie... - uderzył prawą dłonią niemal w czoło.
- Zapachniała wam kompania karna?! - wrzeszczał oficer. - Mało pogulałeś?! 
- To esesmańska kurwa! - bronił się kapral.
- Skąd wiesz, że esesmanka?!
- One wszystkie...
- Stul pysk! Szawałow! 
Jak spod ziemi pojawił się sierżant. 
- Kapral Diaczkow trzy dni ścisłego!
- Taktoczno! - Szawałow zasalutował. 
- A... a... Dima? Boria? - kapral starał się zmiękczyć wyrok.
- Diaczkow! - oficer podsunął mu pod nos swego nagana. - Mam sam to zrobić? Tu? Teraz?
- No... nie... towarzyszu lejtnancie...
- Szawałow zabrać mi tę swołocz!
Kira Gauss podniosła się. Miała w oczach strach. 
- Tak... wojna... Razanow. Igor Razanow, lejtnant - powiedział prawidłową niemczyzną i podał jej rękę.
Ale Kira nie miała czasu na podtrzymywanie towarzyskich konwenansów.  Najważniejsza teraz była Cornelia i Peter. 
- Moje dzieci...
Cornelia leżała nieopodal. Dziewczęcy organizm nie wytrzymał. Otwarte oczy jakby nie wierzyły jeszcze, co z nią robią sowieccy żołdacy. Obie ręce wygięte w jakiś nienaturalny sposób świadczyły, że walczyła.
- Nie jestem... esesmanką... nie jestem nawet Niemką...
- Co?! - oficer. Chciał dotknąć dziewczynki.
- Precz! Zabieraj swoje łapska! 
- Chciałem pomóc.
- Zabiliście ją bydlaki! Zwierzęta! Swołocz!
- Skąd pani zna...
- Mój znajomy... był... jest... Polakiem! 
Dotknęła jej włosów. Były zlepione potem. I brudne. Splugawione. Okryła jej nagie ciałko ramionami. 
- To było dziecko! Tylko dziecko!
- Wyście też mordowali nasze rebiata!
- Ja?! Ona?! 
- Widziałem spalone wsie! Spalone dzieci! Wiszące na szubienicach trupy! Ktoś musi za to zapłacić!
- Ale dlaczego Cornelia?
Zapadło niezręczne milczenie. 
- Ona żyje! - lejtnant Razanow aż się cofnął.
- O czym pan mówi?!
- Drgnęła powieką.
- Cornelia? Cornelia!
Dziewczynka delikatnie poruszyła wargami.
- Żyjesz! Żyjesz! - Kira Gauss krzyczała. To był krzyk radości i niedowierzania. Cornelia otworzyła oczy.
- Ma... mo... 
Silny kaszel targnął nią. 
- Cornelia!
Dziewczynka wyszeptała:
- Boli... boli... mamo... boli...
- Jest tu jakiś lekarz?!
Lejtnant Razanow rozłożył ręce. 
Kira wzięła Cornelię na ręce. Ta zarzuciła ręce jej na szyi.
- Chce... mi się... spać...
- Będziesz spała!
- A Peter? Gdzie Peter?
Podeszła z nią do schodów. To nim chciał uciec na górę Peter. Ale żołdacy byli już na górze. I ten jeden zepchnął go na dół. Peter leżał obok. Miał strzaskaną czaszkę. Nie ruszał się. Martwe oczy niczego już nie wyrażały. W dłoni ściskał jakąś naddartą szmatę.
- Nie żyje - sowiecki oficer sprawdził puls.  
- Widzę. Biedny chłopiec. 
Zamknęła mu oczy. Cornelia słaniała się na nogach.
- Idźmy stąd - powiedziała. Jej blada twarz była niczym roztrzaskany talerz. 
- Możesz iść? 
- Jeśli nie szybko, to mogę - przyznała Cornelia. I ruszyli przed siebie.
Wyszli ze stodoły. Dookoła było słychać gwar żołnierstwa. Ktoś grał na akordeonie. Płonęły już ogniska. 
- Panie lejtnancie...
- U nas nie ma panów - poprawił ją Razanow. 
- Lejtnancie Razanow... 
- Igor Maksymowicz... Odprowadzę was za wieś, może uda się wam jakoś przedrzeć dalej? 
- I znowu nas dopadną?
- Tu na pewno nie możecie zostać.
- Nie!
Powoli ruszyły w kierunku kolejnych zabudowań. Razanow szedł kilka kroków dalej. Wiedział, że byle patrol może ostatecznie przerwać ostatnią nić nadziei dla tych dwojga. 
Po kilkunastu krokach Kira zatrzymała się.
- Coś się stało? 
- Lejtnancie Razanow, ratuje nam pan życie? Niemkom? Dlaczego?
- Sama pani powiedziała, że... nie jest... Niemką. 
- Nie. Jestem  Żydówką. Nazywam się Kira Gauss, a właściwie Greta Hoffbauer... i jestem... występuję... występowałam w operze...
- Carmen?
- Skąd... pan...
- Wiem? No, język nie prowadzi tylko do Kijowa, jak mawiano kiedyś. Kończyłem konserwatorium w Leningradzie. Przez krótki okres byłem uczniem Głazunowa...
- Niemożliwe. Jako berbeć słuchałem go... Ale to dawno i... teraz wojna...
Zatrzymali się. Przy drodze stały tanki. Kręcili się żołnierze.
- Co z nami będzie? - Kira czuła, że wraca w nią napięcie i strach.
- Ja dalej iść nie mogę. Za tamtym zakrętem mijaliśmy wioskę. Kilka domów. Może tam ktoś wam pomoże.
Nie wiedziała jak dziękować temu lejtnantowi. Błyskawicznie zbliżyła swoje usta do jego policzka i pocałowała go.
- Dziękuję - powiedział i odwrócił się.
Nie patrzył, jak uratowana kobieta i dziewczynka znikają w czeluści ciemności. Noc była bezksiężycowa. To mogło jeszcze bardziej wesprzeć te dwie istoty.
A one szły. Bardzo szybko szły.
Zabudowania było już widać.
Przy pierwszym z domów panowała zupełna cisza.
Weszły w obejście.
Drzwi do domu były otwarte. Weszły do sieni.
- Dobry wieczór! Dobry...
Ale nikt nie odpowiedział.
Niepewnie przekroczyły próg kuchni.
Kira nagle zatrzymała się. Z całej siły przytuliła do siebie Cornelię, zakryła jej oczy.
- Co... co... robisz?!
Nie odpowiedziała na to pytanie. Widziała ciało, na ciężkim powrozie. Na podłodze leżał pistolet?
Szybko wyprowadziła dziewczynkę z kuchni. Ruszyła ku pokojowi, który był obok. Trzy śpiące sylwetki nie poruszyły się. Zapaliła światło. To były kobieta i dwie dziewczynki. Wszystkie zabite strzałem w skroń.
Uciekły.
Biegły przed siebie. I nie pierwej stanęły, aż znalazły się poza zabudowaniami. Nie odważyły się na wejście do któregokolwiek innego domu.
- Co to było?
- Co? Gdzie?
- W tamtym domu, ciociu?
- Nie wiem. I nie chcę wiedzieć.
- Zastrzelił całą rodzinę i... powiesił się?
- Cornelio...
- Widziałam.
- Nie myśl o tym.
- Nie zapomnę tego. Nigdy.
Kira Gauss zacisnęła pięści. Czuła ich bezsilność. Została sama z obcym dzieckiem, które teraz tuliło się do niej, jak do cudem ocalałej matki. Wokół morze zniszczeń, zgliszcza i pełno smierci. Pozostawał jeszcze czas, którego mogło nie być, który mógł w każdej chwili urwać się, jak przetarta nić. Gdzie iść? W którą stronę? Na kogo trafią? Tych pytań było więcej i więcej. Namnażały się, jak bakterie. Tylko odpowiedzi nie było skąd wziąć.

cdn


Brak komentarzy: