środa, września 26, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (34)

- Pije?- sierżant Malicki otarł czoło. Furażerkę ściskał w dłoni.
- Od dwóch dni nie wychodzi - odparł kapral Olszyna.
- To czego biegasz mu po wódę?! - wściekł się.
- Benita przyniosła mu...
- Jeszcze tylko włoskich kurew brakowało!
- Jakich kurew, panie sierżancie!
Świeży awans łechtał bardzo wczorajszego plutonowego Malickiego. Ledwo się oswoił, że przestał być wiecznym kapralem, a tu kolejny awans. Już zaczął wierzyć, że kiedyś zabłysną na pagonach gwiazdki. Olszyna też dostał awans. Ale to chyba był szczyt jego możliwości.



- Panienka Benita, to siostrzenica dona Matteo!
- Mówisz, jakby chodziło o samego Ojca Świętego! - obruszył się sierżant Malicki.
- To pobożna dziewucha...
- Cycki ma?
- No... żeby... tylko... Anioł!
- Anioł?! - sierżant parsknął, jak stary ogier. - Też mi wymyślił. To i pewnie pupcią kręci!
- Panie sierżancie!
- Kapralu Olszyna, dziecko jesteś? Ile przyniosła?
- Czego?
- Butelek! No chyba nie różańca... - cierpliwość sierżanta staczała się w przepaść niewytrzymałości. 
- Nie liczyłem.
Sierżant Malicki dość miał tego dialogu. Widać kapral Olszyna lepiej sprawdzał się w boju, jak trzeba było iść na "Widmo", niż jako ordynans majora...
- Dostał awans! Jak my! - dorzucił Olszyna. 
- No to... - sierżant Malicki miał na końcu języka stwierdzenie o okazji do... wypicia, ale w tej sytuacji wolał nie dolewać oliwy do ognia. 
Anioł pojawił się sam. 
Benita stanęła przed nimi, jakby zleciała z obłoków.
- A nie mówiłem? - kapral Olszyna mrugnął powiekami.
Faktycznie odebrało mowę świeżo upieczonemu sierżantowi. Sunęła ku nim dziewczyna wzrostu średniego. Krucze włosy miała  ogarnięte szeroką opaską czy chustką. Pod pachą dźwigała wiklinowy kosz. Wyminęła obu żołnierzy. Nie zapomniała obdarować ich zniewalającym uśmiechem. Ciemne oczy na dłużej się na nich nie zatrzymały. Weszła do domu.
- No! Anioł! - kapral Olszyna triumfował.
- Anioł - potwierdził sierżant Malicki. Powoli dochodził do siebie.
- To jak takiej odmówić czy ją zatrzymać?! Alboż ona rozumie mnie lub ja ją? Uśmiecha się i tylko powtarza te swoje: "si, si, bene"
- Po prostu zatrzymaj i poszła won! Na co dali ci te dwie belki? Dla ozdoby?
- No... nie... ale...
Nagle okno na piętrze otworzyło się hukiem:
- Olszynaaaaaaa!  
Sierżant Malicki zerknął ku górze. Dostrzegł znaną mu sylwetkę. Rozpięty mundur, nieogolona twarz. Takim nie pamiętał majora Korzeńskiego. 
Kapral drgnął, ale sierżant Malicki powstrzymał gestem ręki:
- Sam pójdę i rozmówię się z nim.
Wszedł do domu. 
Piękna Benita akurat schodziła. Ten zniewalający uśmiech znów się pojawił. Ale on myślami był tam, wyżej, na drugim pietrze. Dziewczyna zaczęła nucić jakąś melodię. Uwagę Malickiego skupił wytarty napis: "Duce ha sempre ragione". Ale nie zatrzymał się. Stanął przed drzwiami z numerem "14". Zapukał, a usłyszawszy jakieś nieartykułowane burknięcie nacisnął na klamkę i wszedł do środka.
- Olszyna? Olszyna?! To wy? - dobiegło do niego z pokoju.
Nie odpowiedział. Podszedł do drzwi. Akurat stanął w  nich Korzeński, podpułkownik Korzeński. A raczej to, co z niego zostało.
- Panie pułkowniku?
- Już wiesz?
- O czym? - zdziwił się.
- O awansie.
- Wielu z nas awansowano.
- Mnie też - wskazał wzrokiem na pagon.
- Aha! Widzę! Sierżant! Pniemy się Malicki w górę, co? Pniemy! Niech jeszcze ta cholerna wojna potrwa kilka lat, a będziemy marszałkami Polski! - drwił. Gorzko drwił.
Malickie rozejrzał się po pokoju. Na stole stało kilka butelek po winie, piwie i jakimś innym alkoholu. I te rozrzucone części garderoby. Ślady bytności kobiety. I ten odór wódy, wina, piwa i jakiegoś innego destylowanego świństwa.
- Sierżancie Malicki...
- Tak, panie...
- Mów mi Piotr!...
- Ale... - próbował oponować.
- Mów mi Piotr!
I wyciągnął przed siebie drżącą rękę. Malicki właściwie nie wiedział, co z nią zrobić. Ale wyższy rangą Korzeński już tak. Chwycił jego dłoń i zaczął nią niemiłosiernie potrząsać.
- Gratuluję sierżancie Malicki! Gratuluję!
- Czego?
- Przeżyliście Sybir, dyzenterię w Persji, zdobyliście to pierdolone wzgórze?! Widmo?
- Widmo, panie pułkowniku.
- Ilu naszych, wileńskich tam padło? Pamiętasz?
- No...
- Dwóch Rodziewiczy, Olechnowicz, Stankiewicz, Poźniak ten młodszy. Sakowiczowi urwało głowę. A mi Gasińskiego...
- Pani pułkowniku... po co... po co to wszystko? - wskazał na pokój.
- Po co? Po co? - pułkownik Korzeński otarł spocone czoło. Włoskie upały dobijały go. Chciał ochłody, ale... - Po co?! Malicki! Sprzedali nas! Wiesz?!
- Polityka.
- A myśmy za nich dupy nadstawiali. Musiał zginąć Mirowski i Białecki? Głębocki ile miał lat? 17? To dobra pora, aby umierać?! Sucharzewski zaginął, a Razanowa rozerwało w drobny mak!... Mak!...
Malicki nic nie odpowiedział. Nie wiedział, jakich użyć argumentów. Czekał, aby ta wyliczanka skończyła się. Znał każdego z tych, których pułkownik wspominał.
- Znałem ich wszystkich. Z jedną Rodziewiczówną miałem się nawet żenić, ale wojna... - wtrącił wreszcie świeżo upieczony sierżant.
- O! i to żeś słusznie powiedział. A ciebie Malicki... Kurwa! - zawahał się, spojrzał głęboko w oczy sierżanta.- Jak ty psiakrew masz na imię Malicki?
- Grzegorz, panie...
- Nie! - przerwał mu ostentacyjnie. - Żadne "panie"! Piotr! Piotr! Po dziadku Matuszewiczu, co go Murawiow w mordę lał! Znasz historię, to wiesz jak było. Wtedy był... kurwa mać... car... który?
- Zapomniałem - najchętniej trzasnąłby butami, ale...
- Jak żeś... kurwa... zapomniał? - Korzeński sięgnął po butelkę. Przystawił do ust, ale z szyjki popłynęła kropla, dwie? Zerknął do środka. - No i widzisz, jakie są wdzięczne te Włoszki?! Miała przynieść, ale... o!... pusta!... psia jej mać!... nie przyniosła...
- Śmiem twierdzić, że Benita przyniosła, ale pan... ale ty... wytrąbiłeś ją...
Pułkownik Korzeński rozejrzał się po swoim gospodarstwie.
- Wytrąbiłem, powiadasz Grzegorzu? Być nie może! Benita... Widziałeś te usta?
- Kogo?
- No przecież nie moje Malicki, nie moje! Benity! Pełne, soczyste, tylko z ich zachwyt rwać... Ech!
- A ty... rwałeś? - niepewnie zapytał Malicki. Jakoś niezręcznie było mu mówić do Korzeńskiego na "ty".
- Nie! Nie! - zapytany uderzał się w pierś. Nad kieszonką miał wstążeczkę w barwach Virtuti Militari z czterema małymi gwizdkami.  Zapatrzył się na sufit. Tynk tu i ówdzie odpadał lub zwisał niebezpiecznymi płatami. Nie, żeby zaraz uczyniły krzywdę, ale... Ni to do plafonu, ni to do Malickiego zaczął recytować:

Taki to świat ten! Teraz mnie znów cieszy,
Co mnie bolało. I zdołałem pojąć,
Żem cierpiał po to, abym już nie grzeszył,
Żem toczył krótką wojnę dla pokoju.


- Nie rozumiem - Malicki wzruszył ramionami.
- Bo jesteś głupi! - niemal wyplunął z siebie Korzeński. - Co ty kurwa wiesz?! Petrarca!
I dodał, jakby bał się, że mu słuchacz ucieknie:

Żądza wciąż gna mnie, miłość mnie prowadzi,
A przywiązanie niesie - lecz ku czemu?
Nadzieja schlebia i pociechą gładzi,
Rękę podaje sercu zmęczonemu


Ale Malicki nigdzie nie zamierzał uciekać.  Może i nie wiedział, co pisał ten tam Petrarca. Widział teraz upadek człowieka, którego poważał i szanował.
- Benita... Benita... Ale jaką ja Grzechu miałem kobietę...
- Smosarską?
Korzeński przecząco pokiwał głową.
- Ordonkę?
Korzeński dalej kiwał.
- E! Tam Smosarska! Co tam Ordonka! Nawet Ina Benita wysiada!
- A kapitan Żabczyński...
Nagle pułkownik podszedł do półki. Leżały tam jakieś płyty. Zaczął w nich przekładać.
- Grzebałeś mi? - zerknął podejrzliwie na gościa.
- Ja? Skąd? Przecież dopiero przyszedłem.
- No tak... O! jest! Znasz?
Położył płytę na patefonie. Nakręcił sprężynę. Postawił igłę.
- Słyszysz?
- Słyszę.
- Carmen. Berlin lub Wiedeń '37. Rzuciła na kolana.
- Kto? Kogo? - to, co słyszał brzmiało, jak majaki.
- Carmen. Kira Gauss!
- Niemka?
- Niemka - nagle zdjął płytę i rzucił nią o ścianę. - Mieliśmy się spotkać...
- Znasz ją?
- Czy znam? Warszawa oszalała na jej punkcie. Mieliśmy spotkać się na  Unter den Linden 7!
- Co jest na Unter... de...
- ...den Linden! - wrzasnął. - Ale wybuchła ta cholerna wojna!
- I to dlatego? - Malicki wskazał na bałagan.
- Benita posprząta! - parsknął gospodarz. - Nie, mój Grzegorzu. Nie dlatego. Sprzedali nas! Skurwysyny!
Chwycił go za poły mundury i potrząsał. Raz, drugi...
- Co?!
- Co?! Co?! - krzyczał mu niemal w twarz - Anglicy z tym ich Churchillem i Amerykańcy z tym dziadygą na wózku! Swołocz!... Stalinowi sprzedali!
- O czym... pan... ty... mówisz?!
- Był car! Był Murawiow! A teraz będzie Stalin! Rozumiesz?! Trzeba było dać się zabić tam... na Widmie! Pod Ankoną! Zdechnąć w Persji! Ty Malicki już do Lidy nie masz po co wracać. Ja do Wilna? Nie będzie parady zwycięstwa na Wielkiej, pod Katedrą! Pazurami zdobyliśmy miasto w '20 roku. Belina dał je rok wcześniej Komendantowi na Wielkanoc! I po co?! Po co?! Panno Święta, co w Ostrej świecisz Bramie!...
- Nie rozumiem.
- Tu nie ma, co rozumieć.
Nagle Korzeński rzucił się w bok. Malicki powiódł wzrokiem. Przez krzesło przewieszony był pas z kaburą.
- Nie!
Korzeński wyrwał swego starego ViS-a. Lufę pchał w usta.
- Oszalałeś?! Nieeeeeeeee!... Pioooootr!
Malicki rzucił się w jego kierunku. Odepchnął rękę... Padł strzał... Dwa strzały...
- Santa Madonna! - w drzwiach stała przerażona Benita. Upuściła dzban z wodą.

cdn

4 komentarze:

  1. Zdrada, a więc Jałta i 1945r.
    Wojna zbliża się ku końcowi i chyba wreszcie Greta i Piotr będą mieli się szansę spotkać...
    Ciekawy , dramatyczny odcinek.
    Petrarca, rewelacyjny!

    Amber

    OdpowiedzUsuń
  2. Petrarca sam pojawił się w trakcie pisania. To takie stawało się logiczne: Włochy, to i mistrz poezji. Dramaturgia przychodzi sama. Ten odcinek powstał dość mozolnie? Pierwszy "klaps" padł jeszcze w maju?...

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam poezję.Petrarca nie był mi znany, ale zaczęłam "szperać" w poszukiwaniu sonetów tegoż. Jestem pod wrażeniem...
    Co do procesu powstawania, to chyba tak jest ,że niektóre pomysły "zaskakują" od razu, a inne potrzebują czasu. Dojrzewają?...
    Ważne są efekty - czyta się świetnie.

    Amber

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię takie osobiste przemyślenia, dają mi wgląd w umysł człowieka

    OdpowiedzUsuń