wtorek, stycznia 30, 2018
Winfield Howard - powrót / Winfield Howard - return (06)
Winfield Howard, bo to on był, spojrzał na ślad zębów na dłoni. Drobinki krwi mieszały się z potem i brudem owłosionej ręki. Wsunął rewolwery do kabur.
- Zostań tu - powiedział do Mosesa Freemana. Też był zaskoczony, kiedy ów dogonił go jakiś czas po opuszczeniu jego nędznego rancza.
"- Musiałem - usłyszał z jego ust.
- Czemu? - musiał wiedzieć. Spojrzał spod ronda swego kapelusza. Twarz Mosesa wyrażała mieszaninę niepokoju i wahania.
- Winfield Howard był moim przyjacielem, a ja... podły tchórz...
- Nie jesteś tchórzem.
- Jestem! Nie zaprzeczaj! Jestem!
Winfield Howard żuł jakiś obrzyn wołowiny. Ognisko, które rozpalił nie było ogromne. Tyle by dawało trochę ciepła i światła. Nawet nie chodziło o dzikiego zwierza, bo od lat nikt tu nie widział ani pumy, ani niedźwiedzia, a kojotów się nie bał, choć doskonale znał ich złośliwą naturę.
- Bardzo mi z tym źle, wierz mi Win.
Nic na to nie odpowiedział. Pogrzebał tylko patykiem w ognisku, aby zajęły się wszystkie polana.
- Kiedy dowiedziałem się, że wyszedłeś... Nie uwierzysz, ale ucieszyłem się.
- Doprawdy? Taka radość?
- Skrócili ci wyrok, to dobrze.
- Nie powinno go w ogóle być!
- Wiem. Wiem!
- Teraz odzyskuję siebie. Rozumiesz Win?".
Moses Freeman wycelował swój karabin w sylwetkę mężczyzny, jaka stała tam na górze. Widział tylko jej zarys. Nie mógł rozpoznać do kogo mierzy. Widział jednak, że tamten uniósł ręce.
- Tylko nie strzelaj z tej podległości - przestrzegł go Winfield Howard. Było niemal pewne, że w chwili zamieszania może strzelić we wszystko, co się rusza. W niego również.
Doktor Phil Madsen trzymał ręce w górze:
- Wróciłeś?
- Wróciłem.
- Wiesz, że nie mam... nie mam nic wspólnego... Jestem tylko lekarzem.
- Wiem. Opuść doktorze ręce...
- Co tu się dzieje? - wskazał na chaos na parterze.
- Wyrównuję rachunki z Blake Greggem.
- Oko za oko?
- Oko za oko.
- Chyba jednak spóźniłeś się, mój chłopcze - ten protekcjonalny ton pewnie w innych okolicznościach raził, ale po pierwsze doktor Madsen był bardzo sędziwym lekarzem, przyjął większość urodzonych w okolicy dzieci, Winfielda Howarda także. Pamiętał radość Thomasa Howarda, kiedy wreszcie urodził się zdrowy, silny chłopiec. Dla tego weterana było oczywiste, że syn może nosić tylko imię bohatera spod Churubusco.
- Co to znaczy "spóźniłem się"?
- Blake Gregga dopadła sprawiedliwość wyższa od naszej...
- To znaczy?
- To znaczy, Winfieldzie, że ta młoda dama, która tu przed chwilą weszła - tu wskazał na drzwi do sypialni. - opłakuje teraz zgon swego ojca.
- Blake Gregg nie żyje?!
- W rzeczy samej.
- Muszę...
- Tak, musisz, jak niewierny Tomasz wsunąć palec do rany?
Winfield Howard czuł, że rozpala go od środka. To niemożliwe, aby przed samym kresem drogi odebrano mu satysfakcję zapłaty za te sześć lat, które za nim. Tak, to miała być satysfakcja. Od samego początku, jak tylko kraty więzienia odgrodziły go od wolnego świata rozmyślał, jak to będzie, gdy dopadnie sprawcę swego nieszczęścia. A teraz słyszy od doktora Madsena, że Blake Greeg nie żyje?
- To... to... niemożliwe! - zacisnął wargi.
- Fakt. Powtarzam tylko to, co się stało za tymi drzwiami. Blake Greeg czeka na inny osąd, niż nasz, tu, ludzki.
Winfield Howard minął doktora.
- A, co z tym... tam... - wskazał ręką w kierunku drzwi.
- Nic mu nie będzie. Ranny.
I wszedł do pokoju.
Panował w nim półmrok. Jedyna lampa nie płonęła zbyt intensywnie. Na łożu leżał Blake Greeg, obok siedział skulona postać Marion.
- Czego pan tu jeszcze chce?!
- Nie wierzę...
- Chce pan dotknąć trupa?
- Chcę się przekonać, że to naprawdę...
- N A P R A W D Ę ! Blake Gregg nie żyje! - wykrzyczała swą bezsilność wobec bezbronności faktu. Martwe ciało ojca i ten mężczyzna , to było zbyt wiele, jak na jeden raz. - Chciał go pan zastrzelić?
- Do trupa nie myślę strzelać.
- Tego tylko brakowało - parsknęła i wstała.
Jej smutkiem pokryta twarz nabrał jakiegoś niezwykłego charakteru.
- Co pan zamierza teraz zrobić?
Winfield Howard obszedł łoże. Widział splecione ręce, jak do modlitwy. Zaskoczył go wpleciony różaniec.
- Nie wiedziałem, że był katolikiem.
- To Irlandczyk.
- Irlandczyk?
Na stoliku stała w ozdobnej ramie fotografia zmarłej żony. Pamiętał panią Gregg, Francis Greeg. Często słyszało się, że to ona jest mózgiem rodziny, a Blake Greeg tylko wykonawcą. Wiadomość o jej śmierci zastała go w więzieniu. W jakiejś podartej gazecie natrafił na jej nekrolog. Nawet lubił tę uparta babę. Mogło się odnieść wrażenie, że Blake wobec niej jest bezradny i zagubiony.
- Moja matka - cicho powiedziała Lisa.
- Wiem, znałem ją... Niezwykła była.
- Kawał cholery! - oświadczyła Lisa. - Do teraz nie mogę się uwolnić od jej cienia. Wszystko było źle! A najgorsze, co innego, że nie urodziłam się chłopcem, oczekiwanym Blakem Greggem II! Kto mnie wysłał do szkoły z internatem? Przez lata nikt mnie tam nie odwiedzał. Skazała mnie na niebyt! Matka!
- A ojciec?
- Nikt go nie znał tak dobrze, jak ja... - powiedziała ze smutną nostalgią. - To nie był zły człowiek.
- Pozwolę sobie mieć odmienne zdanie.
- Słyszałam tę historię... Nie wierzyłam, że był zdolny do czegoś tak podłego. W tajemnicy przed matką odwiedzał mnie w internacie. Jak ja czekałam tych wizyt.
- Jak ja czekałem na wyjście z pudła!
- Żeby go zabić, tak?
Winfield Howard nic nie powiedział. To milczenie było jednoznaczne i bardzo czytelne.
- Niedoszły morderca?
Winfield Howard nadal milczał. Każde ze słów Lisy Greeg raniły go, odzierały go ze stalowej skorupy. Czuł, że zaraz zostanie nagi. Nie było sensu, ani zaprzeczą, ani potwierdzać. Tak, przybył na tę farmę, aby zabić, aby wziąć pomstę za to, co się stało.
- To miało być wyrównanie rachunków.
- A pomyślał pan o mnie?
- Nie. Nie miałem nawet zamiaru myśleć o kimkolwiek, jak tylko mojej zemście.
- Co dalej? Spali pan farmę? Wybije bydło.
- Przyjechałem po swoje! - sucho odparł Winfield Howard. Ta rozmowa już go męczyła. Najgorsze, że córka wroga coraz to bardziej mu imponowała.
- Jakie... jakie swoje...
- Bydła pewnie już nie ma, ale konie. Jak ten, którego odwiozłem z wypalonym "WH".
- Co... co to znaczy? - zmrużyła swe ciemne oczy.
- "WH", to mój monogram.
- Mam je zwrócić?
- I akt nabycia ziemi.
Lisa podeszła do biurka ojca. Masywny mebel stał opodal. Nieład, jaki zostawił ojciec teraz już nie raził. Normalnie byłaby uniesionym głosem wyliczała, że tak nie przystoi... że to nie chlew... Teraz, w obliczu śmierci nie miało to żadnego znaczenia. Otworzyła szufladę i wyciągnęła skórzaną teczkę.
- To musi być tu...- powiedziała bardziej do siebie.
Winfield Howard obserwował jej opanowanie. Przekładała papiery, jakieś koperty, listy. Zatrzymała wzrok na jednym dokumencie. Zaczęła go czytać. Nie, nie na głos.
- To chyba to - powiedziała wreszcie. - Akt kupna ziemi. Sprzed kilku laty...
Podała mu go.
Teraz on jął przebiegać go wzrokiem.
- Tak, to po to tu przyjechałem.
- I żeby zabić mego ojca.
- Przecież pani wie...
cdn
- Chyba jednak spóźniłeś się, mój chłopcze - ten protekcjonalny ton pewnie w innych okolicznościach raził, ale po pierwsze doktor Madsen był bardzo sędziwym lekarzem, przyjął większość urodzonych w okolicy dzieci, Winfielda Howarda także. Pamiętał radość Thomasa Howarda, kiedy wreszcie urodził się zdrowy, silny chłopiec. Dla tego weterana było oczywiste, że syn może nosić tylko imię bohatera spod Churubusco.
- Co to znaczy "spóźniłem się"?
- Blake Gregga dopadła sprawiedliwość wyższa od naszej...
- To znaczy?
- To znaczy, Winfieldzie, że ta młoda dama, która tu przed chwilą weszła - tu wskazał na drzwi do sypialni. - opłakuje teraz zgon swego ojca.
- Blake Gregg nie żyje?!
- W rzeczy samej.
- Muszę...
- Tak, musisz, jak niewierny Tomasz wsunąć palec do rany?
Winfield Howard czuł, że rozpala go od środka. To niemożliwe, aby przed samym kresem drogi odebrano mu satysfakcję zapłaty za te sześć lat, które za nim. Tak, to miała być satysfakcja. Od samego początku, jak tylko kraty więzienia odgrodziły go od wolnego świata rozmyślał, jak to będzie, gdy dopadnie sprawcę swego nieszczęścia. A teraz słyszy od doktora Madsena, że Blake Greeg nie żyje?
- To... to... niemożliwe! - zacisnął wargi.
- Fakt. Powtarzam tylko to, co się stało za tymi drzwiami. Blake Greeg czeka na inny osąd, niż nasz, tu, ludzki.
Winfield Howard minął doktora.
- A, co z tym... tam... - wskazał ręką w kierunku drzwi.
- Nic mu nie będzie. Ranny.
I wszedł do pokoju.
Panował w nim półmrok. Jedyna lampa nie płonęła zbyt intensywnie. Na łożu leżał Blake Greeg, obok siedział skulona postać Marion.
- Czego pan tu jeszcze chce?!
- Nie wierzę...
- Chce pan dotknąć trupa?
- Chcę się przekonać, że to naprawdę...
- N A P R A W D Ę ! Blake Gregg nie żyje! - wykrzyczała swą bezsilność wobec bezbronności faktu. Martwe ciało ojca i ten mężczyzna , to było zbyt wiele, jak na jeden raz. - Chciał go pan zastrzelić?
- Do trupa nie myślę strzelać.
- Tego tylko brakowało - parsknęła i wstała.
Jej smutkiem pokryta twarz nabrał jakiegoś niezwykłego charakteru.
- Co pan zamierza teraz zrobić?
Winfield Howard obszedł łoże. Widział splecione ręce, jak do modlitwy. Zaskoczył go wpleciony różaniec.
- Nie wiedziałem, że był katolikiem.
- To Irlandczyk.
- Irlandczyk?
Na stoliku stała w ozdobnej ramie fotografia zmarłej żony. Pamiętał panią Gregg, Francis Greeg. Często słyszało się, że to ona jest mózgiem rodziny, a Blake Greeg tylko wykonawcą. Wiadomość o jej śmierci zastała go w więzieniu. W jakiejś podartej gazecie natrafił na jej nekrolog. Nawet lubił tę uparta babę. Mogło się odnieść wrażenie, że Blake wobec niej jest bezradny i zagubiony.
- Moja matka - cicho powiedziała Lisa.
- Wiem, znałem ją... Niezwykła była.
- Kawał cholery! - oświadczyła Lisa. - Do teraz nie mogę się uwolnić od jej cienia. Wszystko było źle! A najgorsze, co innego, że nie urodziłam się chłopcem, oczekiwanym Blakem Greggem II! Kto mnie wysłał do szkoły z internatem? Przez lata nikt mnie tam nie odwiedzał. Skazała mnie na niebyt! Matka!
- A ojciec?
- Nikt go nie znał tak dobrze, jak ja... - powiedziała ze smutną nostalgią. - To nie był zły człowiek.
- Pozwolę sobie mieć odmienne zdanie.
- Słyszałam tę historię... Nie wierzyłam, że był zdolny do czegoś tak podłego. W tajemnicy przed matką odwiedzał mnie w internacie. Jak ja czekałam tych wizyt.
- Jak ja czekałem na wyjście z pudła!
- Żeby go zabić, tak?
Winfield Howard nic nie powiedział. To milczenie było jednoznaczne i bardzo czytelne.
- Niedoszły morderca?
Winfield Howard nadal milczał. Każde ze słów Lisy Greeg raniły go, odzierały go ze stalowej skorupy. Czuł, że zaraz zostanie nagi. Nie było sensu, ani zaprzeczą, ani potwierdzać. Tak, przybył na tę farmę, aby zabić, aby wziąć pomstę za to, co się stało.
- To miało być wyrównanie rachunków.
- A pomyślał pan o mnie?
- Nie. Nie miałem nawet zamiaru myśleć o kimkolwiek, jak tylko mojej zemście.
- Co dalej? Spali pan farmę? Wybije bydło.
- Przyjechałem po swoje! - sucho odparł Winfield Howard. Ta rozmowa już go męczyła. Najgorsze, że córka wroga coraz to bardziej mu imponowała.
- Jakie... jakie swoje...
- Bydła pewnie już nie ma, ale konie. Jak ten, którego odwiozłem z wypalonym "WH".
- Co... co to znaczy? - zmrużyła swe ciemne oczy.
- "WH", to mój monogram.
- Mam je zwrócić?
- I akt nabycia ziemi.
Lisa podeszła do biurka ojca. Masywny mebel stał opodal. Nieład, jaki zostawił ojciec teraz już nie raził. Normalnie byłaby uniesionym głosem wyliczała, że tak nie przystoi... że to nie chlew... Teraz, w obliczu śmierci nie miało to żadnego znaczenia. Otworzyła szufladę i wyciągnęła skórzaną teczkę.
- To musi być tu...- powiedziała bardziej do siebie.
Winfield Howard obserwował jej opanowanie. Przekładała papiery, jakieś koperty, listy. Zatrzymała wzrok na jednym dokumencie. Zaczęła go czytać. Nie, nie na głos.
- To chyba to - powiedziała wreszcie. - Akt kupna ziemi. Sprzed kilku laty...
Podała mu go.
Teraz on jął przebiegać go wzrokiem.
- Tak, to po to tu przyjechałem.
- I żeby zabić mego ojca.
- Przecież pani wie...
cdn
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.