środa, lipca 19, 2017
Przeczytania... (225) Stanisław M. Jankowski "Dawaj czasy! czyli wyzwolenie po sowiecku" (Wydawnictwo Rebis)
Zbliżający się 22 lipca, to doskonała okazja, aby przypomnieć (szczególnie tym, którzy mają krótką pamięć historyczną), jak wyglądało oswabadzanie czegoś, co miało być ludową Polską. Nie zapominajmy, że Sowieci już 4 stycznia 1944 r. przekroczyli granicę II Rzeczypospolitej (z 1921 r.), której nie uznawali, którą pogwałcili 17 IX 1939 r, a 28 IX ustanowili z hitlerowskim / niemieckim sojusznikiem nową granicę (część z niej cały czas obowiązuje!). Książka Stanisława M. Jankowskiego "Dawaj czasy! czyli wyzwolenie po sowiecku" (Wydawnictwa Rebis) przypomina ten okrutny okres, kiedy rzekomy wyzwoliciel okazywał się grabieżcą, gwałcicielem, pospolitym bandytą i mordercą!
To nie jest lektura dla ludzi o słabych nerwach. Śmiem twierdzić, że dla mego pokolenie (50+, itd) wiele z tego, co tu znajdziemy, to element rodzinnych opowieści czy nawet przeżyć osobistych. Czasy, czyli zegarki pojawiają się nieomal w każdej opowieści o krasnoarmiejcach, na równi z karabinami na sznurkach. Ta, którą opowiadał mi śp. wujek Gienia brzmiała w ten sposób: do zakładu zegarmistrzowskiego wszedł Sowieta z jakimś ściennym zegarem i zażądał, aby... zrobił z niego kilka na rękę. O kradzionych welocypedach, czyli rowerach, także było.
To nie jest lektura dla ludzi o słabych nerwach. Śmiem twierdzić, że dla mego pokolenie (50+, itd) wiele z tego, co tu znajdziemy, to element rodzinnych opowieści czy nawet przeżyć osobistych. Czasy, czyli zegarki pojawiają się nieomal w każdej opowieści o krasnoarmiejcach, na równi z karabinami na sznurkach. Ta, którą opowiadał mi śp. wujek Gienia brzmiała w ten sposób: do zakładu zegarmistrzowskiego wszedł Sowieta z jakimś ściennym zegarem i zażądał, aby... zrobił z niego kilka na rękę. O kradzionych welocypedach, czyli rowerach, także było.
Stanisław M. Jankowski w "Dawaj czasy..." nakreślił bardzo szeroką panoramę zdziczenia, jakie ciągnęło się za "oswobodzicielami". Czasy, to tylko synonim tego, co charakteryzowało te prymitywne tłumy, jakie wiedli na zapad Żukow, Rokossowski, Koniew i czort jeden wie, jaka jeszcze swołocz. Dla mnie, wnuka Kresów (tych wileńskich), to tematyka, która dotyka bardzo boleśnie. Nie chcę polemizować z Autorem. Traktuję jego książkę, jako podporę dla przyszłych swoich lekcji czy innych zajęć, na których przyszłoby mi omawianie tego okresu (chodzi głównie o lata 1944-1945). Nie tylko Gniezno (i wiele innych miast0 padło ofiarami bezmyślności, prymitywizmu, agresji z rąk tych, co szli ze Wschodu. Coraz mniej jest bydgoszczan, którzy mogliby świadczyć, jak to było tu u nas nad Brdą. Szkoda, że książka pozbawiona jest skorowidzu miejscowości.
Jak zwykle i jak często pochylam się nad źródłami, jakie Autor wykorzystał. Ja tylko poprzez drobny ich wybór mogę zachęcić, aby "Dawaj czasy..." stały się ważnym członkiem każdego księgozbioru. Oto, jak Sowieci traktowali na terenach przez siebie "wyzwalanych" żołnierzy Armii Krajowej:
"Jeśli zostawisz Niemca przy życiu, Niemiec zabije Rosjanina i zgwałci Rosjankę. Jeśli zabiłeś jednego Niemca - zabij drugiego. Nie ma nic bardziej radosnego jak sterta niemieckich trupów [...]" - to sam Ilja Erenburg. Wiemy doskonale z czego wynikał ten stosunek do gromionych Niemców (w naszym ludowym kraju tuż po wojnie słowo "Niemiec" pisano przez "n"). Marszałek Konstanty Rokossowski zapewniał : "Rada wojenna wzywała szeregowców, podoficerów i oficerów, aby przestrzegali wzorowego porządku i postępowali godnie, jak przystało radzieckim żołnierzom. [...] Trzeba podkreślić, że nasi żołnierze na ziemi niemieckiej zachowywali się wielkodusznie i humanitarnie". Czy sam w to wierzył? Oto świadectwa okrucieństwa, jakich dopuszczali się zwyrodnialcy w sowieckich mundurach:
Dzięki Autorowi możemy czytać pamiętniki ofiar, zesłańców roku 1945! "O drugiej opuściliśmy koszary i poszliśmy w kierunku dworca Pyskowice, szliśmy pod eskortą rosyjskich żołnierzy, niektórzy z nich szli pieszo, inni jechali konno. Żołnierze poganiali nas pejczami i pałkami przez całą drogę, abyśmy szybko znaleźli się na dworcu. dotarliśmy tam o szóstej. W tym marszu poznałem prawdziwe «wyzwolenie», tam czekaliśmy do następnego ranka do szóstej" - tyle Ludwik Polok, zapis z 28 lutego 1945 r. Takich scen i przeżyć znajdziemy w historii wielu rodzin mnóstwo. I nie dotyczą one tylko Śląska. Siewiernaja Grywa (nie wiem czy dobrze odtwarzam nazwę tej miejscowości/łagru), tam zginie krawiec z Chełmży F. Ś., weteran I wojny światowej, dziadek mojej Żony. Mój bydgoski Dziadek tylko znalazł się w więzieniu we Wronkach z zarzutem, że "pracował u Niemca". Bydgoszcz była wcielona do Rzeszy, to niby u kogo miał pracować eks-obrońca swego miasta z 3 i 4 IX 1939 r.? To jest ta niezwykłość wielu lektury historycznych: budzą się wspomnienia, odżywają demony, wraca refleksja i... cholerna wściekłość za ogrom zbrodni!Cytowany już wyżej A. Chmielewski tak kończył swoje wywody: "Często się zastanawiam, dlaczego Bóg, czy w ogóle ktoś, do tego dopuścił...". Czytający może tylko postawić pytanie: dlaczego nigdy nie ścigano zbrodniarzy? Przerażające są wspomnienia sióstr zakonnych...
"Panie Wojewodo! Polacy z obozu oświęcimskiego zwracają się ponownie z gorącą prośbą o zajęcia się ich losem, Przebywa nas w obozie 12.000 osób jako Polaków cywilnych i jeńców wojennych b. armii niemieckiej" - nie wolno zapominać, że Sowieci zamienili m. in. KL Auschwitz w obozy dla... Polaków! Tak było na Majdanku, tak też w Oświęcimiu - i wielu innych miejscach. Faszystowskie bestie teraz zamieniły bolszewickie!
Książka Stanisława M. Jankowskiego budzi wiele emocji. adresatem powinni być szczególnie młodzi ludzie, bardzo młodzi, dla których II wojna światowa to abstrakcja, jak dla piszącego I wojna światowa, choć miałem okazję poznać uczestników tej rzezi narodów. Podejrzewam, że pokolenie 50+ (nie mówiąc o starszych choćby o dekadę) znajdzie tylko potwierdzenie tego, co słyszeli we własnych domach. Naszych krewnych dotykało owo "wyzwolenie po sowiecku" - bezwzględnie i brutalnie! Moi przodkowie i krewni znaleźli się pod jarzmem obu okupacji (jak wcześniej zaborów). Trudno było nas przekonywać o miłości do sowieckiego "wybawcy". "Dawaj czasy! czyli wyzwolenie po sowiecku" (Wydawnictwa Rebis), to ważny głos przyzywający duchy sprzed siedemdziesięciu przeszło laty. Nie wolno nam o nich zapominać. Nie budźmy demonów wrogości antysowieckiej czy antyrosyjskiej. Czy jednak usłyszeliśmy od Sowietów/Rosjan jedno magiczne słowo: przepraszam / извините?
Jak zwykle i jak często pochylam się nad źródłami, jakie Autor wykorzystał. Ja tylko poprzez drobny ich wybór mogę zachęcić, aby "Dawaj czasy..." stały się ważnym członkiem każdego księgozbioru. Oto, jak Sowieci traktowali na terenach przez siebie "wyzwalanych" żołnierzy Armii Krajowej:
- Przyszło bardzo dużo ludzi, być może chcieli obejrzeć ślady po zbrodniach, jakich dokonali na Majdanku niemieccy najeźdźcy. Sowieci wykorzystali to do prowokacji, rzucili wieść, że na tym [trzecim] polu za drutami siedzą winni tych przestępstw. Tłum oszalał. Zaczęto rzucać w nas kamieniami, butelkami, żelastwem, co kto mógł znaleźć pod ręką. Baliśmy się, że rozerwą druty i rozbiją nasze baraki - porucznik Kazimierz Kozłowicz, "Baran", zastępca dowódcy 4. batalionu 19. pułku piechoty Armii Krajowej, osadzony przez Sowietów na Majdanku.
- Przejść do nich, wszystko jedno: do Żymierskiego czy Rosjan, w ogólne nie wchodziło ww rachubę, byłaby to po prostu dezercja z Armii Krajowej. Przy mojej "profesji" każda współpraca z Sowietami oznaczała, wcześniej czy później, aresztowanie. I zapewne oskarżenie, jak nie o kontrrewolucyjną działalność przeciwko Związkowi Radzieckiemu, to "przynajmniej" o kontakty z Niemcami, co zresztą w razie sądu i procesu na jedno wychodziło. - pułkownik Henryk Pohoski, "Walery", szef Oddziału II Komendy Obszaru Południowo-Wschodniego AK
- Odebrano nam broń i przez dwie noce przesłuchiwało nas NKWD. Potem przewieziono nas samochodem ciężarowym do Lwowa i ulokowano w piwnicy jakiegoś domu (willa Uwiery), gdzie siedziało dużo innych Polaków z AK. Tam byliśmy ponownie przesłuchiwani. - kapitan Zenon Kubski, "Lech", 6. kompania 26. pułku piechoty AK
"Jeśli zostawisz Niemca przy życiu, Niemiec zabije Rosjanina i zgwałci Rosjankę. Jeśli zabiłeś jednego Niemca - zabij drugiego. Nie ma nic bardziej radosnego jak sterta niemieckich trupów [...]" - to sam Ilja Erenburg. Wiemy doskonale z czego wynikał ten stosunek do gromionych Niemców (w naszym ludowym kraju tuż po wojnie słowo "Niemiec" pisano przez "n"). Marszałek Konstanty Rokossowski zapewniał : "Rada wojenna wzywała szeregowców, podoficerów i oficerów, aby przestrzegali wzorowego porządku i postępowali godnie, jak przystało radzieckim żołnierzom. [...] Trzeba podkreślić, że nasi żołnierze na ziemi niemieckiej zachowywali się wielkodusznie i humanitarnie". Czy sam w to wierzył? Oto świadectwa okrucieństwa, jakich dopuszczali się zwyrodnialcy w sowieckich mundurach:
- Tragicznie zakończyła wtedy życie rodzina Rudzkich. Mąż i ojciec rodziny był wówczas w wojsku. Żona, przerażona widokiem zbliżających się czołgów, zabiła trójkę swoich dzieci - dwóch chłopców i małą dziewczynkę - a następnie popełniła samobójstwo. - wspomnienie Róży Gilner
- Możliwe, że Sowieci znaleźli w domu flagę ze swastyką lub portret Führera, bo wtedy zabijali wszystkich mieszkańców. Nie przesadza - sześcioosobowa rodzina znanego w Gleiwitz aptekarza Nawrockiego zginęła, bo zapomniał on lub nie zdążył przed wkroczeniem Armii Czerwonej zdjąć ze ściany w aptece wizerunku Hitlera. - wspomnienie Mariana Jabłońskiego
- Około godziny 23.000 do piwnicy weszli pierwsi żołnierze radzieccy. Rosjanie pozabierali wszystkim zegarki. Po około godzinie w schronie pojawiło się kolejnych trzech Rosjan. [...] Gdy okazało się, że nikt z ukrywających się nie ma już zegarków, żołnierze zaczęli do nich strzelać. - wspomnienie Marii Bołkotowicz
- Chciałam krzyczeć, ale chyba ze strachu sparaliżowało mi gardło, bo żaden głos z niego nie wychodził. Przystawił mi do gardła nóż i przewrócił na podłogę. Rękę z nożem trzymał na moim gardle, drugą ręką rozpinał mundur. Śmierdział wódką i brudem.
- Zaczął zdzierać ze mnie spódnicę i bił mnie kolbą karabinu po nogach. Okropnie stłukł mi uda i biodra. Ręce już nie wytrzymywały, ale strach dodawał mi sił. Krzyczałam, płakałam, modliłam się, wszystko jednocześnie.
- Rosjanie już po dwóch dniach stacjonowania w Strzelcach zorientowali się, że proboszcz w krypcie kościoła ukrywa kobiety i młode dziewczęta, i zapewne to spowodowało jego śmierć.
Dzięki Autorowi możemy czytać pamiętniki ofiar, zesłańców roku 1945! "O drugiej opuściliśmy koszary i poszliśmy w kierunku dworca Pyskowice, szliśmy pod eskortą rosyjskich żołnierzy, niektórzy z nich szli pieszo, inni jechali konno. Żołnierze poganiali nas pejczami i pałkami przez całą drogę, abyśmy szybko znaleźli się na dworcu. dotarliśmy tam o szóstej. W tym marszu poznałem prawdziwe «wyzwolenie», tam czekaliśmy do następnego ranka do szóstej" - tyle Ludwik Polok, zapis z 28 lutego 1945 r. Takich scen i przeżyć znajdziemy w historii wielu rodzin mnóstwo. I nie dotyczą one tylko Śląska. Siewiernaja Grywa (nie wiem czy dobrze odtwarzam nazwę tej miejscowości/łagru), tam zginie krawiec z Chełmży F. Ś., weteran I wojny światowej, dziadek mojej Żony. Mój bydgoski Dziadek tylko znalazł się w więzieniu we Wronkach z zarzutem, że "pracował u Niemca". Bydgoszcz była wcielona do Rzeszy, to niby u kogo miał pracować eks-obrońca swego miasta z 3 i 4 IX 1939 r.? To jest ta niezwykłość wielu lektury historycznych: budzą się wspomnienia, odżywają demony, wraca refleksja i... cholerna wściekłość za ogrom zbrodni!Cytowany już wyżej A. Chmielewski tak kończył swoje wywody: "Często się zastanawiam, dlaczego Bóg, czy w ogóle ktoś, do tego dopuścił...". Czytający może tylko postawić pytanie: dlaczego nigdy nie ścigano zbrodniarzy? Przerażające są wspomnienia sióstr zakonnych...
"Panie Wojewodo! Polacy z obozu oświęcimskiego zwracają się ponownie z gorącą prośbą o zajęcia się ich losem, Przebywa nas w obozie 12.000 osób jako Polaków cywilnych i jeńców wojennych b. armii niemieckiej" - nie wolno zapominać, że Sowieci zamienili m. in. KL Auschwitz w obozy dla... Polaków! Tak było na Majdanku, tak też w Oświęcimiu - i wielu innych miejscach. Faszystowskie bestie teraz zamieniły bolszewickie!
Książka Stanisława M. Jankowskiego budzi wiele emocji. adresatem powinni być szczególnie młodzi ludzie, bardzo młodzi, dla których II wojna światowa to abstrakcja, jak dla piszącego I wojna światowa, choć miałem okazję poznać uczestników tej rzezi narodów. Podejrzewam, że pokolenie 50+ (nie mówiąc o starszych choćby o dekadę) znajdzie tylko potwierdzenie tego, co słyszeli we własnych domach. Naszych krewnych dotykało owo "wyzwolenie po sowiecku" - bezwzględnie i brutalnie! Moi przodkowie i krewni znaleźli się pod jarzmem obu okupacji (jak wcześniej zaborów). Trudno było nas przekonywać o miłości do sowieckiego "wybawcy". "Dawaj czasy! czyli wyzwolenie po sowiecku" (Wydawnictwa Rebis), to ważny głos przyzywający duchy sprzed siedemdziesięciu przeszło laty. Nie wolno nam o nich zapominać. Nie budźmy demonów wrogości antysowieckiej czy antyrosyjskiej. Czy jednak usłyszeliśmy od Sowietów/Rosjan jedno magiczne słowo: przepraszam / извините?
Wstrząsające!
OdpowiedzUsuńTeż pamiętam domowe opowieści o "wyzwolicielach". O plecakach czeroniarmistów brzęczących uszkami filiżanek, utrącanymi i gromadzonymi w przekonaniu iż są ze złota, o "oficerkach" zdobytych po uprzednim rozmrożeniu i wytrząśnięciu z nich odrąbanych nóg niemieckiego żołnierza , o mojej mamie ukrywającej się w zbożu z koleżankami(14letmie dziewczęta)w obawie przed gwałtem...
Przypomina mi się również film W.Smarzowskiego "Róża".To wszystko nie pozwala nie myśleć.
Na pewno sięgnę po tę książkę!
Amber
Warto. Dziękuję za interesujące wspomnienia.
OdpowiedzUsuńJest tych wspomnień więcej. Nie sposób zapomnieć.
OdpowiedzUsuńAmber