poniedziałek, maja 29, 2017
JFK - odcinek III - Kuba
"To, co się dzieje w Europie, Ameryce Łacińskiej, Afryce czy Azji bezpośrednio oddziałuje na bezpieczeństwo ludzi, którzy żyją w tym miecie [...] Nie chcę przepraszać za wysiłki, które podejmujemy, by wspierać te kraje w walce o zachowanie wolności, ponieważ aż nazbyt dobrze wiem, że za każdym razem, gdy jakieś państwo, niezależnie od tego, jak bardzo odległe od naszych granic - za każdym razem, gdy to państwo wchodzi za Żelazną Kurtynę, zagraża to bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych [...] A więc, kiedy pytacie, dlaczego jesteśmy w Laosie, Wietnamie lub Kongu albo dlaczego popieramy Sojusz dla Postępu w Ameryce Łacińskiej, to odpowiem, że postępujemy tak, bo wierzymy, że nasza wolność jest ścisłe związana z wolnością innych" - to wypowiedź prezydenta Johna F. Kennedy'ego (1917-1963) z dnia 26 IX 1963 r*. Warto przy okazji s e t n e j rocznicy urodzin JFK spojrzeć na Jego prezydenturę z całkiem... poważnej perspektywy. Dwa poprzednie odcinki cyklu mogłyby utrwalić przekonanie, że w w 1961 r. w Białym Domu, po statecznym D. Eisenhowerze, znalazł się frywolny młokos lat 46-ściu, któremu w głowie tylko MM i zdobycze innych pań... A przecież, to na czas tej krótkiej i tragicznie przerwanej prezydentury przypadły m. in. tak ważkie wydarzenia, jak inwazja w Zatoce Świń, budowa muru berlińskiego, konflikt kubański czy lot J. Gagarina w kosmos.
"...Kennedy był bezspornie prezydentem ery zimnej wojny, a ona przeminęła. [...] Nie wszystkie jednak polemiki, w jakie był zaangażowany, wygasły. Zimna wojna wprawdzie minęła, lecz trwa spór dotyczący miejsca Stanów Zjednoczonych we współczesnym świecie oraz odpowiedzi na pytanie, na rzecz jakiego międzynarodowego porządku można i trzeba pracować" - konkluduje biograf Prezydenta, Hugh Brogan.
"Sowiecie wrobili mnie w przemieszczanie pocisków nuklearnych. Jak to mówimy, «podbijali stawkę», co można uznać za ekwiwalent podwyższenia kwoty zakładu. Mieliśmy być - choć później się okaże, że raptem kilka dni - potęgą jądrową. Czas wystarczająco długi, by postawić świat na skraju prawdziwego holokaustu" - to wypowiedź samego Fidela Castro (1926-2016)**. Decyzja o podobnych ruchach zapadła dokładnie w dniu 45-tych urodzin JFK, 29 maja 1962 r. Przypadek czy wyrachowana kalkulacja? Tego chyba się już nigdy nie dowiemy. Administracja Nikity Chruszczowa (1894-1971) zagrała na ostrzu noża! Niewiele brakowało, aby ta pokerowa zagrywka zakończyła się atomowym kataklizmem.
Amerykanie mieli za sobą już klęskę z 17-19 kwietnia 1961 r.: "Zatoka Świń pozostawiła po sobie irytujące problemy polityczne, które nie chciały zniknąć. Fidel Castro upokorzył Kennedy'ego i Stany Zjednoczony" - uświadamia nam biograf JFK. Pół roku później powiedział publicznie: "Jako najbardziej zdecydowany obrońca wolności na kuli ziemskiej nie możemy uciekać od odpowiedzialności, jak na nas wolność ta nakłada, a także nie możemy z niej korzystać, nie zwracając uwagi na ograniczenia, jakie dyktuj nam swobody, które mamy zamiar ochraniać. Nie możemy, jako wolny naród, rywalizować z naszymi przeciwnikami w stosowaniu taktyki terroru, mordów politycznych, fałszywych obietnic". Te czytelne aluzje odnosiły się oczywiście i do ZSRR/ZSRS/CCCP, i do Fidela na Kubie. Chodziło m. in. o stosunek do... zamordowania nowego dyktatora. Za niemal równe dwa lata, 22 XI 1963 r., J. F. Kennedy sam zostanie zamordowany w Dallas.
Nie zapominajmy, że to jednak ten prezydent miał jednak na sumieniu klęskę w zatoce Świń. Biograf Che podaje m. in.: "Mimo swoich zastrzeżeń Kennedy zatwierdził plan, lecz wykluczył bezpośrednie zaangażowanie wojska stanów Zjednoczonych czy jakiekolwiek amerykańskie wsparcie z powietrza na dużą skalę już po rozpoczęciu inwazji. Ludzie z CIA najwidoczniej wierzyli, że po rozpoczęciu akcji prezydent ulegnie"***. Nie uległ. Dalej czytamy, że atakujący okopali się na plaży, wierzyli w akermańskie posiłki: "Te jednak nie nadeszły. Rankiem rozpoczęła się walka. Lecz o świcie następnego dnia Dulles powiadomił Kennedy'ego, że uchodźcy ugrzęźli; jeśli Stany Zjednoczone nie interweniuj, zostaną rozgromieni. Kennedy odmówi wydania rozkazu, upoważniając do udzielenia minimalnego wsparcia z powietrza". JFK nie pokazał kłów. 1500 powstańców/rebeliantów/agresorów/wyzwoleńców (niepotrzebne skreślić) pozostawiono sobie samym!
"Amerykanie rozumieją tylko siłę. Możemy odpłacić t samą monetą, jaką dostaliśmy od nich w Turcji. Kennedy jest pragmatyczny, jest intelektualistą, zrozumie i nie pójdzie na wojnę, bo wojna to wojna. Nasz gest ma na celu właśnie uniknięcie wojny, ponieważ każdy idiota może ją rozpętać (...), lecz my tego nie zrobimy, chodzi o to, aby ich trochę nastraszyć" - taką wypowiedź samego Nikity Chruszczowa znajdujemy w biografii Che. Takie wadzenie się dwóch kolosów miała. Trudno mi powiedzieć, kiedy sekretarz generalny КПСС wyraził taką opinię. Obaj politycy spotkali się w Wiedniu 1961 r. To była swoista... katastrofa! Michael Dobbs dość szeroko pisze na ten temat, ja tu przytoczę tylko zdania: "Kennedy przyznawał, że nie rozumie Chruszczowa. [...] Kennedy'ego najbardziej zszokowało, że Chruszczow najwyraźniej nie podzielał jego niepokoju związanego z ewentualnym wybuchem wojny atomowej i obawy, że może ją wywoływać prosty błąd którejkolwiek ze stron"****. Autor tej monografii przytacza też spostrzeżenie Harolda Macmillana (1894-1986) z rozmów obu polityków, ponoć Kennedy pierwszy raz spotkał człowieka "...który nie uległ jego urokowi. W pewnym sensie przypominało mi to, jak lord Halifax czy Neville Chamberlain próbowali prowadzić rozmowy z Herr Hitlerem". Dość ciekawa opinia o Chruszczowie została wypowiedziana przez samego JFK i ją też znajdziemy w książce M. Dobbsa: "...niemoralny gangster, a nie jak mąż stanu, człowiek, na którym spoczywa jakaś odpowiedzialność". Czego w końcu wymagać od byłego ślusarza (bez ujmy dla ślusarzy), który został przywódcą atomowego mocarstwa. Zresztą M. Dobbs robi dość szczegółową analizę karier Chruszczowa & Kennedy'ego: "Jeden, syn amerykańskiego milionera, należał do klasy uprzywilejowanej. Drugi był synem ukraińskiego chłopa, jako dziecko chodził boso i wycierał nos w rękaw. Kariera jednego wydawała się naturalna, dokonana bez wysiłku; drugi piął się w górę dzięki połączeniu bezwzględności i umiejętności prawienia pochlebstw. Jeden był introwertykiem, drugi człowiekiem wybuchowym". Daruję sobie porównania wyglądu fizycznego. Niezdecydowanie JFK przy desancie w Zatoce Świń upewniło kremlowską satrapię, że mają do czynienie z bojaźliwym młokosem, który nie potrafi podjąć drastycznych decyzji. Ale to właśnie z tych ust padło pamiętnego 22 X 1962 r.: "Oświadczam, że każda rakieta wystrzelona z terytorium Kuby w kierunku któregokolwiek państwa półkuli zachodniej traktowana będzie jak akt agresji ze strony Związku Radzieckiego przeciwko Stanom Zjednoczonym. Na każdy taki akt odpowiemy z całą mocą i siłą, podejmując akcję odwetową przeciwko Związkowi Radzieckiemu". Tego dnia świat dowiedział się o rozmieszczeniu na Kubie wyrzutni rakietowych i nadpływających sowieckich statkach. W buńczuczne tony uderzał również Fidel Castro: "Nie powinniśmy się przejmować. To oni powinni przejmować się nami". Amerykanie zbroili swe słynne B-52 w jądrowe ładunki! "Dziewięć okrętów podwodnych zdolnych do odpalenia 144 rakiet typu Polaris opuściło bazy i zajęło pozycje na północnym Atlantyku. [...] Kwadrans przed orędziem prezydenta Pentagon zwrócił się do Stowarzyszenia Amerykańskich Kolei Żelaznych o natychmiastowe przekazanie do dyspozycji 375 wagonów-platform do transportu oddziałów obrony przeciwlotniczej" - czytamy w "Zimnej wojnie" pod red. R. Cowleya*****. Dwa dni później, jak czytamy w tym samym opracowaniu: "...1436 amerykańskich samolotów bombowych uzbrojonych w ładunki nuklearne oraz 134 międzykontynentalne pociski balistyczne (ICBM) pozostawały bez przerwy w stanie pełnej gotowości bojowej". W ONZ-ecie Rosjanie cały czas upierali się, że nie zbroją na potęgę Kuby. W Waszyngtonie bardzo poważnie obwiano się nieobliczalności N. Chruszczowa!
Podziwiam opanowanie J. F. Kennedy'ego. 27 X sowiecka rakieta SA-2 zestrzeliła akermańskie U-2 z majorem Rudolfem Andersonem (1927-1962) na pokładzie. "Znów się spietrał, Jak do ciężkiej cholery można wymagać od żołnierzy, by ryzykowali życie, jeśli się nie zaatakowało tych SAM-ów" - to nie opinia Sowietów, a generała Curtisa LeMaya (1906-1990). Na rozkaz tego czekało już 1576 bombowców, które miały obrać za cel 70 sowieckich miast! Na Florydzie 158 kolejnych maszyn czekało na rozkaz, aby runąć na Kubę! 10 batalionów marines postawiono w stan gotowości bojowej. Następnego dnia (moja ukochana, wileńska Babcia kończyła tego dnia 49. lat) z Kremla nad Potomac nadeszła nota: "Rząd sowiecki nakazał demontaż baz i odesłanie wyposażenia z powrotem do ZSRS [...] Z szacunkiem i zaufaniem przyjmuje pańskie oświadczenie [...], że nie dojdzie do ataków na Kubę ani inwazji na to państwo". Świat odetchnął z ulgą. Fidel Castro, gdyby mógł, użyłby broni jądrowej. Nie dość na tym przyznał to publicznie: "Tak, zgodziłbym się na użycie takiej broni, ponieważ tak czy inaczej doszłoby do wybuchu wojny jądrowej, i wszyscy byśmy wyparowali". Swoją drogą ciekawe, jakie zapadłyby decyzje, gdyby w Białym Domu cały czas rezydował Ike. Takie rozważania pozostawiam fantastom hołubiącym idiotyzm nazywany "historią alternatywną". Przypominam, że "gdybologia" nie jest historią.
Nie zapominajmy, że to jednak ten prezydent miał jednak na sumieniu klęskę w zatoce Świń. Biograf Che podaje m. in.: "Mimo swoich zastrzeżeń Kennedy zatwierdził plan, lecz wykluczył bezpośrednie zaangażowanie wojska stanów Zjednoczonych czy jakiekolwiek amerykańskie wsparcie z powietrza na dużą skalę już po rozpoczęciu inwazji. Ludzie z CIA najwidoczniej wierzyli, że po rozpoczęciu akcji prezydent ulegnie"***. Nie uległ. Dalej czytamy, że atakujący okopali się na plaży, wierzyli w akermańskie posiłki: "Te jednak nie nadeszły. Rankiem rozpoczęła się walka. Lecz o świcie następnego dnia Dulles powiadomił Kennedy'ego, że uchodźcy ugrzęźli; jeśli Stany Zjednoczone nie interweniuj, zostaną rozgromieni. Kennedy odmówi wydania rozkazu, upoważniając do udzielenia minimalnego wsparcia z powietrza". JFK nie pokazał kłów. 1500 powstańców/rebeliantów/agresorów/wyzwoleńców (niepotrzebne skreślić) pozostawiono sobie samym!
N. Chruszczow contra J. F. Kennedy |
F. Castro & N. Chruszczow |
Znamy 35-tego prezydenta USA z licznych zdjęć, nagrań filmowych i widzimy relatywnie młodego mężczyznę, który uśmiecha się do nas swoim zawadiackim uśmiechem. Chciałbym być na miejscu funkcjonariusza CIA, który poznał inne spojrzenie swego zwierzchnika: "Gdyby ktoś był świadkiem tego, jak oczy pana Kennedy'ego stają się zimne jak stal, a głos cichy i dobitny, to bez wątpienia poczułby, że opuszcza go szczęście". Na szczęście w chwili ciężkiej próby JFK wykazał swą wielkość! Ta wypowiedź, już po zażegnaniu kryzysu, daje nam nie tylko wskazówkę na przyszłość, ale oddaje charakter gospodarza Białego Domu: "Pierwsza rada, jak mam zamiar dać mojemu następcy, jest taka - uważać na generałów i przestać myśleć, że ich opinie w sprawach wojskowych są cokolwiek warte, tylko dlatego, że są żołnierzami". Mocne! Stanowcze! Wspaniałe! Chciałoby się powiedzieć: "Dziękuję Panie Prezydencie za to, że nie wypuściłeś swych jastrzębi!". Na szczęście ostateczna decyzja nie należała do gen. C. LeMaya, który w obecności prezydenta pozwalał sobie na uderzanie pięścią w stół...
"PAN I ON BYLIŚCIE PRZECIWNIKAMI,
POŁĄCZYŁA WAS JEDNAK DETERMINACJA,
BY ŚWIAT NIE WYLECIAŁ W POWIETRZE.
MEGO MĘŻA DRĘCZYŁA MYŚL,
ŻE WOJNĘ MOGĄ ROZPOCZĄĆ NIE TYLE WIELCY LUDZIE,
ILE MALI, WIELCY ZNAJĄ POTRZEBĘ SAMOKONTROLI I UMIARU.
MALI CZASEM KIERUJĄ SIĘ BARDZIEJ STRACHEM I DUMĄ".
(Jeckie Kennedy w liście do Nikity Chruszczowa, po zabójstwie JFK)
Wykorzystana literatura:
* H. Brogan, John Fitzgerald Kennedy, w tłum. Ireny Scharoch, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich Wydawnictwo, Wrocław 2003
** N. Fuentes, Fidel Castro. Władza absolutna, lecz niewystarczająca, w tłum. Marcina Sarna,, Książki G+J, bm i rw
*** J. L. Anderson, Che Guevara, w tłum. Grażyna Waluga, Wydawnictwo Amber, Warszawa 2007
**** M. Dobbs, Za minutę północ, tłum. Barbara Gadomska, Świat Książki, Warszawa 2010
***** Zimna wojna, red. R. Cowleya, w tłum. Marka Urbańskiego, Świat Książki, Warszawa 2009
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.