niedziela, maja 28, 2017

Arizona Mountain Man odcinek 17

Dwa Księżyce uniósł się ze swego miejsca.
- Zupełnie ciebie nie rozumiem.
- Nie ma nic do rozumienia - Naomi najwyraźniej starał się uniknąć wzorku brata. Czuła jego spojrzenie. Możliwe, że kiedyś się go bała, ale teraz...
- Odkąd Wern wyjechał... stałaś się jakaś...
- Jaka?
- Dziwna.
- Zdaje się tobie.
- Inna. Oddałaś mu swego konia. Dotknąć go nie pozwalałaś, a teraz... oddałaś temu...
Naomi starała się pokryć sytuację kolejnym uśmiechem, ale jej to nie wychodziło. Bardziej przypominało to grymas. I to nie uszło uwadze brata:
- Szara Sowa ma rację - oznajmił.
- W czym?
- Że wraz z koniem odjechała twoja dusza.
Naomi wzruszyła ramionami.
- Nie traktuj mnie, jak jakiegoś natrętnego bąka. Jestem twoim bratem. Starszym bratem.
- Byłam żoną.
- Ale już nie jesteś!
- Nie, nie jestem. Ale dlaczego?  Bo Wolny Orzeł stał się Pijanym Orłem! Słabym Orłem!
- Nie mów tak! - Dwa Księżyce czuł, jak wzbiera w nim niepohamowany gniew. Zabity szwagier był nie tylko członkiem rodziny, ale też przyjacielem. W końcu byle komu nie oddałby jedynej, ukochanej siostry. 
- Tylko mi nie powtarzaj "był wojownikiem".
- Bo był!
- Był zapijaczonym bydlęciem!
- Zmilcz! - doskoczył do niej. Ściśnięte kąciki warg nie pozostawiały złudzeń: oto duszę Dwóch Księżycy wypełniał gniew i chęć zemsty na bliskim sobie. Tak, wódka zniszczyła umysł Wolnego Orła, ale to nie był powód, by poniewierać jego pamięcią...
- Wiesz skąd to mam? - wskazała bliznę na przedramieniu.
- Byliście na polowaniu. Wiem.
- Chyba na wiewiórki! - syknęła Naomi, a w jej oczach zapłonęły dziwne ogniki. - To jego sprawka. Rzucił się na mnie... Chciał zgwałcić.
- Był twoim mężem! Brał, co jego!
- Nie jestem rzeczą! Nie byłam pokorną łanią! A Wolny Orzeł...
- Skończ już! Szara Sowa prawdziwie mówi...
- Znowu ten obłąkaniec?! Weź i przenieś się do jego kipi! A może Dwa Księżyce woli tego starego durnia od...
- Dość!
Tak, rozmowa była skończona. 
Dwa Księżyce narzucił skórę i nie oglądając się na Naomi wyszedł na zewnątrz. Pierwszy powiew zimowego wiatru ochłodził go, zmroził. Głęboko wciągnął powietrze. Słowa Naomi bolały. Bardzo. Mógł z nimi walczyć, ale wiedział, że w nich jest wiele ziarn prawdy. I to było dla niego nie do przyjęcia. Naomi miał zawsze rację. Jak matka, jak babka.
"Strzeż jej, jak źrenicy oka" - słyszał słowa ojca, kiedy odchodził. "A, co ja robię" - odpowiadał sobie w takich sytuacjach. Ale odkąd Roy Wern zabrał "Pioruna" i ruszył w swoją stronę naprawdę w tę dziewczynę wstąpił dziwny duch. "Przecież to niemożliwe..." - coś drgało w nim tą niepewną nutą. 
Ruszył w kierunku wigwamu Szarej Sowy. Drogę zabiegł mu mały chłopiec.
- Co się tu szwendasz?! - warknął  na malca.
- Bo... bo... Mknąca Zorza prosiła...
- Tego jeszcze brakowało! Idź precz!
- Czemu Dwa Księżyce na mnie krzyczą? Siostra kazał, to ja biegnę. Potem mnie zbije, że nie byłem u ciebie.
- Zbije?
- Aha! I to jak jeszcze. Mam siniaki tu i tu...
- Nie interesuje mnie to! 
- To jak będzie?
- Z czym?
- No z... moją siostrą...
- Mały Grzmot nie widzi, że mam zajęcie?
- Jakie? - chłopiec rezolutnie rozejrzał się dookoła.
Najchętniej pacnąłby natręta. Ale czy był inny, kiedy miał tyle samo lat. Nawet przypominał go z tego okresu. Tej posturki, marnego wzrostu. Starsi chłopcy z plemienia naigrywali się z niego. Nie przewidzieli, że z cherlawego ciałka wyrośnie prawdziwy wojownik.
- Gdzie jest twa siostra?
Mały Grzmot chwycił go tylko za rękę i poprowadził ze sobą.
Sven Ericsson, zwany Boot, wzdrygnął się na miksturę, jaką podał mu Szara Sowa.
- Nie patrz na to, tylko pij! - polecił stanowczo.
- Co... co to... za paskudztwo?!
- Wy to nazywacie: lekarstwo!
- Tfu! Śmierdzi, jak szczochy mojej "Klary"!
- Do pachnięcia są kwiaty lub łąka, a to ma leczyć.
- Nie wypiję tego. Chcesz mnie otruć! - wrzasnął nie na żarty Boot.
- Gdybym chciał twej śmierci, głupi biały człowieku, to już dano byś nie żył - odparował szaman. - Chcesz być zdrowy?! Chcesz nabrać sił, jak wróci twój syn...
- To nie mój syn! - poprawił go.
- Nieważne! - zgodził się Szara Sowa. - Jak wróci musisz być zdrowy.
Sven Ericsson, zwany Boot, zamoczył usta w wywarze.
- Cuchnie skunksowato! - niemal odskoczył i wylał część zawartości.
- Ty głupi człowieku!
- Wiesz, że... byłem nad  Rzeką Wiatrów - sam był zaskoczony, że odważył się wspomnieć to miejsce.
- Wiem.
Boot zaniemówił.
- I, co z tego? - Szara Sowa dolał płynu.- Pij.
- Ale...
- I jakie to ma dziś znaczenie? - wzruszył ramionami.
- Zabiłem...
Ale Szara Sowa nie dał mu skończyć:
- Wiem kogo zabiłeś!
Boot cofnął się. Nieznacznie poruszył głową, aby sprawdzić czy w zasięgu jego ramion jest coś czym mógłby się bronić w chwili nagłego ataku.  Ale nic takiego nie dostrzegł. Włócznia była zbyt daleko. Nawet gdyby dał dwa duże susy, to szaman mógł go ubiec, obalić, zabić.
- I nie szukasz zemsty?
- Na kim?
- No... na... mnie...
Szara Sowa spojrzał mu głęboko w oczy. Widział strach, ale nie czuł narastającej w nim przewagi:
- Biali ludzie są jak trawa.
- Nie rozumiem.
- Można po niej galopować, zryć, ale ona znów odrasta. Na miejsce jednego starego głupca przyjdzie dziesięciu młodych i silnych.
- Ale... to była twoja... żona... córka...
- ...matka, brat, dwóch synów. To była wojna.
- Ja...
- To była wojna  - powtórzył z naciskiem. - Gdybym ja był górą, czy myślisz, że poderżnąłbym gardła twej żonie lub córce?
- No... Pewnie...
- Tak by było.
- To skończ te wspominki i wypij do końca miksturę.
Sven Ericsson, zwany Boot, bardzo niechętnie dopił to, co zostało. Poczuł łagodne ciepło rozlewające się po jego trzewiach.
- Głowa... robi... ciężka... się...
- To dobrze - uspokoił go Szara Sowa. - Tak ma być. Zaśniesz, a kiedy obudzisz się gorączka i inne dolegliwości ustąpią.

(cdn)

Brak komentarzy: