środa, kwietnia 26, 2017

Arizona Mountain Man odcinek 13

- Nie możesz mnie tu zostawić! - Boot aż zatrząsł się ze złości, a raczej bezsilności. Zdawał sobie sprawę, że dalsza podróż w takim stanie może okazać się tragiczna w skutkach.
- Ty się boisz? - Roy Wern z niedowierzaniem skupił się na mimice twarzy starego. Była jakby przestraszona? - Szara Sowa cię nie zje, a Dwa Księżyce... Gdyby nie on, sam to wiesz, już dawno byłoby po tobie.
Stary wiedział, że jego protest na nic nie zda się. Nie ma mocy. To taka przekorna demonstracja.
- Nawet gdyby chcieli mnie oskalpować, to wielkiego pożytku ze mnie mieć nie będą.
- O czym ty w ogóle bredzisz?! - Roy pokiwał głową. - Jakie skalpowanie! Szoszoni uratowali twój stary łeb! Wydobrzejesz tutaj. Za, dwa trzy tygodnie...
- Co?! - przerwał mu niemalże jęcząc, jakby bolało go. - Ile?! Trzy tygodnie?!
- Tak - potwierdził Roy. - Za trzy tygodnie pewnie zima zupełnie ustąpi. Wrócę po ciebie. Zabiorę do domu.

- Ja nie mam domu!
- Nieważne! Przyjadę po ciebie. Obiecuję.
- "Obiecuję"? - powtórzył z sarkazmem stary. - A jak cię wilki po drodze zjedzą?
- Postaram się, w dowód starej znajomości, aby ustąpiły mi drogi. Jak mówię, że wrócę, to chyba możesz mi wierzyć.
- A, co ja tu będę robił?
- Na drutach!
- Co?
- Nie wiem. Wykurujesz się. Szara Sowa postawi cię na nogi, a wtedy pojedziemy do siebie.
- Weźmiesz Klarę?
- Nie. Dwa Księżyce da mi konia. Może gdzieś dopadnę tych sukinsynów, co ukradli mój towar.
- Naprawdę wierzysz, że ich odnajdziesz?
- Nie sądzę, aby pognali z towarem na koniec świata. Zjadę do doliny i albo powystrzelam gnojów, albo oddam pod sąd.
- Może lepiej to drugie?
- Może. Tyle, że to trwa trochę dłużej. Sędzia Arnold nie lubi takich koniokradowskich spraw! Tych kilka skradzionych skór? Mało go wzruszy.
- Ale osądzi, a tak... - stary zaczął kręcić się na swoim posłaniu. Trudno powiedzieć, aby było mu niewygodnie. Wyglądało to raczej na chęć większego zwrócenia na siebie uwagi Roya Werna. - Samosąd?
- Ja bym to nazwał: walką.
- Ktoś inny nazwie to: zemstą.
- Nikt nie będzie bezkarnie napadał i okradał Roya Werna!
- To będzie zemsta!
- Nazywaj, to jak chcesz - Roy wyciągnął rękę. Stary uścisnął ją. - Jadę. Wypoczywaj. Szoszoni zaopiekują się tobą, jak swoim.
- Nie jestem tego taki pewny...
- Bo byłeś nad  Rzeką Wiatrów.
Na dźwięk dwóch ostatnich słów Boot aż się uniósł.
- Skąd wiesz? Szara Sowa ci mówiła?
- Nie musiał - uspokoił go Roy. - Zapomniałeś, że był tam mój ojciec.
- Zabiłem żonę i córkę Szarej Sowy!...
Roy na to oświadczenie zaniemówił.
- Ty?
- Ja - stary nie patrzył na Roya. Wolał uniknąć jego wzroku.
- Myślisz, że Szara Sowa wie?
- Nie wiem! Możliwe. Nie mam pojęcia.
- Bałbyś się jego zemsty?
- W moim wieku trudno się czegoś bać. Jestem Roy już bardzo stary. Mam 70 lat.
- Będziemy się licytować?
Roy raz jeszcze uścisnął rękę starego. To była spracowana, ciężka dłoń przywykła do pracy, lassa, krępowania koni i byków, wprawiona do walki ze zwierzem i człowiekiem.
- Jadę stary. Dopadnę tych drani, rozprawię z ich hersztem i nimi samymi.
- Jedź już. Nie trać czasu dla starego durnia.
Roy ruszył w kierunku wyjścia. W pewnej chwili zatrzymał się. Włożył rękę do swej sakwy i wyciągnął jakąś książkę. Podał ją staremu. Ten otworzył ją na jakiejś stronie:
- "Parkan miał trzydzieści metrów długości i ponad dwa metry wysokości! Świat wydał się Tomkowi otchłanią, a życie nieznośnym ciężarem" - przeczytał te dwa zdania i spojrzał ze zdziwieniem na Roya. - Co to jest?
- Książka.
- Widzę, że nie aligator! 
- Marka Twaina "Przygody Tomka Sawyera".
- Czytasz bajki? 
- Hm... Może po prostu chciałem raz jeszcze mieć dziesięć lat. Każdy chyba miał kogoś takiego, jak ciotka Polly. Wiele bym dał, aby móc pomalować płot z Tomkiem Sawyerem.
Stary miał wątpliwości, ale zdało mu się, że usłyszał, jak głos Roya załamywał się.
- Roy, chłopcze, czy mi się zdaje...
- Co? - próbował nadać barwie głosu bardziej stanowczy wyraz. Nie patrzył na starego. Czuł, że jego
skorupa pęka. Odzywał się w nim mały Roy, który nie dostał deseru, bo rozdarł nowe spodnie... - Muszę
jechać.
- Dobrze. Przeczytam. Wolałbym "Podróże Guliwera".
- Obiecuję ci, że ją przywiozę.
Zdecydowanym krokiem ruszył ku wyjściu. Nie, nie odwrócił się już. Przed wigwamem stał Dwa Księżyce. Trzymał za uzdę ognistego rumaka.
- Piękny koń - przyznał Roy.
Koń cicho zarżał i parsknął.
- Jest twój.
Roy dotknął końskiego pyska. Zwierzę lekko wierzgnęło. Do siodła przytroczono linkę z "Klarą".
- Mój?
- Naomi go wybrała... co ja mówię "wybrała". Kazała ci dać swego "Pioruna". Jakby siebie oddawała.
- Rozumiem. A "Klara"? To starego...
- Ledwo naszym koniom starcza. Zabierz ją. Powiem staremu, co i jak.
Roy Wern przytulił się do końskiego łba. Ten nie protestował. Czuł, jak jego chrapy rytmicznie falują.
- "Piorun"?
- Ma twoje siodło.
Roy wsunął stopę w strzemię. Uniósł się ku górze. Koń delikatnie ugiął się pod jego ciężarem. Roy ściągnął cugle.
W tej chwili podszedł do niego Dwa Księżyce. Podał mu niewielkie zawiniątko. Przypominało maleńki, skórzany mieszek. Roy był najwyraźniej zaskoczony.
- Naomi przygotowała specjalnie dla ciebie...
- Ma mnie ustrzec?
Dwa Księżyce uśmiechnął się;
- Wiem, że dla was to gusła. Myślisz, że wasz Jezus na krzyżu jest mocniejszy?
- Bluźnisz... przyjacielu.
Dwa Księżyce tylko pokiwał głową.
- Nie zaszkodzi, jeśli i nasze duchy będą z tobą. Skoro chcesz ścigać tych bandziorów...
- Dopadnę ich, wierz mi. Nikt nie będzie okradał Roya Werna i kaleczył jego przyjaciół.
- To ruszajcie - klepnął konia w zad. A po chwili, kiedy ruszył krzyknął: A o starego nie martw się. Wydobrzeje. Szara Sowa wie, co robi.
Roy nie odwrócił się, machnął tylko ręką.
- Czy on cię nazwał przyjacielem?
Usłyszał za sobą kobiecy głos. Odwrócił się. Naomi ściskała kraciasta chustkę.
- A ty, czy nie myślisz już o tym, że to jednak mężczyzna?
- Chyba każdemu z nas wiosny już potrzeba.
- Ja mojej siostry nie poznaję.
- Mój brat wojownik też jakby stracił pazury...
- Chciałbym tylko, żeby nasza preria znów pokryła się soczysta trawą i bizony wróciły...
- Tacy, jak on postarali się, aby to było marzenie...
- Gdyby więcej było takich, jak on
  (cdn)

4 komentarze:

  1. Hm... Może po prostu chciałem raz jeszcze mieć dziesięć lat. Każdy chyba miał kogoś takiego, jak ciotka Polly. Wiele bym dał, aby móc pomalować płot z Tomkiem Sawyerem.
    Fakt...

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne te opowiadanie. Ciekaw jestem ciągu dalszego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Apropos T.S., to czytelne...
    Kiedy "doskwiera dorosłość" chciałoby się uciec w dzieciństwo...
    Jestem kobietą,więc nie będzie dziwne, że bardzo podoba mi się wątek rodzącej się fascynacji między Royem i Naomi (piękne tłumaczenie imienia)
    Ciekawam ciągu dalszego...

    OdpowiedzUsuń