wtorek, stycznia 31, 2017

Le Roi Est Une Femme... / Król jest kobietą... (7)

- Rany postrzałowe...
- Czy sala jest gotowa?
- Co to było?!
- Co było?! Co było?!
- K... mać, pieprzony zamach!
- Znowu?!
- Znowu!
- Ilu?
- A skąd ja do cholery mam wiedzieć? Nie liczyłem!
- Policja?
- Ten z tyłu jest z policji...
- Do windy!
- Szybko!
- Tracimy ją!
- Ciśnienie spada!
- Kto jest z policji? Nie widzę mundurowych!
- Tam!...
- Ktoś z tyłu...
- Pan jest z policji?!
- Tak, inspektor Serge Scheldt.


*       *      *

Lara poprawiła poduszkę. Wracała do sił? Usiadła na łóżku. Poczuła głód?
- Violette!
Ale drzwi od pokoju ani drgnęły. Nie usłyszała też za nimi żadnego szmeru czy ruchu.
- Violette!
Cisza jednak nic nadal nie mąciło.
- Violette!
Zsunęła nogi na zewnątrz.
- Nigdy jej nie ma, kiedy ją potrzebuję.
To samo było w Grenoble! Wtedy niefortunny ślizg i miast cudownego zjazdu była noga w gipsie i  zmarnowane wakacje. Teraz widać miało być tak samo? Czuła, że gorąc, jaką ją opanowywała, to nie skutek temperatury, ale irytacji za sprawą przyjaciółki.
- Violette!
Wstała. Nogi stawiała jakby robiła to po męczącej podróży. Przez ułamek chwili myślała, że potknie się. Otworzyła drzwi od pokoju.
- Violette!
Nikt nie odpowiadał.
- Niech to szlag!...
Ku swemu zaskoczeniu dostrzegła swą komórkę leżącą na komodzie. Ale... Bateria! Ciemne okienko nie pozostawiało złudzeń: padła! Porozumienie się tą drogą odpadało.  Nie miała kontaktu. Była sama. Żeby choć miała psa, kota czy nawet chomika. Ale w mieszkaniu Violette nie było żadnego zwierzaka. Nawet karalucha!...

*      *      * 

- Jacques Louviers! Jesteśmy na bulwarze, w którym doszło do zamachu... O 14,15 dwóch zamaskowanych zamachowców zaczęło strzelać! Za mną widzą państwo miejsce maskary! Osiemnaście osób nie żyje, sześć rannych, w tym dwoje ciężko. Jeden ze sprawców został zlikwidowany. Ostatnie karateki zabierają... Słyszą państwo! Widzą to... Obok mnie komisarz...
- Inspektor.
- Inspektor Serge Scheledt!
- Scheldt.
- Przepraszam...  Ale to zdenerwowanie. Komi... Inspektor Scheldt był tym, który zastrzelił zamachowców.
-Tak naprawdę zamachowiec był jeden.
- A motocyklista?
- Motocyklista tylko kierował. Strzelał pasażer.
- Czy już wiadomo kim był sprawca?!
- Niech pan nie przesadza. To dopiero ustali śledztwo.
- Ale pan... Pan zachował się...
- Jestem policjantem.
- Czy podzieliłby się pan z naszymi widzami, jakimiś...
- To były ułamki sekund! Kiedy nadjechałem...
- Właśnie! Skąd się pan tu wziął, inspektorze? Rutynowy patrol?
- Od patrolowania ulic mamy w komisariacie niższych rangą policjantów. Szukałem kogoś o kim wiedziałem, że może tu właśnie być.
- Czyli zwykły... przypadek, tak?
- Zupełny. Osobę, której szukałem...
- Przestępca?
- Nie, zupełnie nie. Szwedzka biolog, której poszukiwaliśmy od kilku dni, została postrzelona. Odwieziono ją...
- Żyje? Była świadkiem?
- Była ofiarą tego bandyty...
- Terrorysty?
- A czy terrorysta nie jest bandytą?!
- Chciałem jeszcze zapytać...
Ale inspektor Serge Scheldt nie miał ochoty na rozmowę. Ku zaskoczeniu dziennikarza doszedł od niego.
- Gdzie... pan idzie, panie inspektorze?!...
Nie zwracał uwagi na protesty.
Dosiadł swej Hondy CBF 1000. Obok leżał rozbity motocykl sprawców.
- Jak państwo widzą... Sytuacja jest dramatyczna. Jak tylko poznamy jakieś szczegóły dzisiejszej masakry podamy je państwu. Relacjonował dla państwa Jacques Louviers!  

*      *      *

Karetka na sygnale minęła restaurację. Violette dopiła kawę. Nie ruszyła ciasta, które zamówiła. Łoskot, jaki pozostawi po sobie uprzywilejowany wóz nie zrobił na niej większego wrażenia. Miała co innego w głowie... To, co stało się ostatnimi czasy trochę nią poruszyło. Kontuzja Lary, potem ta dziwna Baxter, zgłoszenie się na policję... Trudno się było oszukiwać - ten inspektor zrobił na niej wrażenie. Jak dawno nikt? Choć potraktował ją tak obcesowo? Trudno. Taka praca - usprawiedliwiała go. Zresztą...  Najlepiej machnęłaby ręką. Ale nie mogła. Sięgnęła po telefon. Teraz ten policyjny wóz?...
- Sierżant Héron?
...
- Tu  Violette  Alençon. Tak... byłam dziś...
...
- Chciałam...
...
- Wiem, że złożyłam oświad... Chciałam jeszcze porozmawiać z inspektorem... Tak, Serge Scheldtem...
...
- Nie rozumiem. Jaka... strzelanina? Gdzie?...
...
- Kiedy?!
Violette czuła, że robi się jej słabo.
- Gdzie?!
...
- No niech... pan mówi!... Halo!
...
- Co?!
Przerwała rozmowę. Zatrzymała kelnera. 
- Coś podać?
- Zamach?! - jej oczy były wystraszone i przerażone.
- Zamach? - zdziwił się zapytany.
- Na bulwarze...
- Nic nie wiem, madame... Radio mamy popsute, ale...
Dopiero teraz Violette zwróciła uwagę na pędzące na sygnale karetki. Jedną, drugą... Wcześniej też chyba jakaś mijała lokal, w którym delektowała się aromatem kawy po turecku. Ale teraz...
Poderwała się z miejsca.
Banknot wsunęła w dłoń kelnera. 
- To za dużo!
Ten protest nie miał dla niej znaczenia. 

*      *      *

- Czy pani mnie słyszy?
Kobieta nie reagowała.
- Proszę pani!
Powieki zadrgały. Był sygnał, że odzyskuje przyjemność.
- Co... co... co się stało? - jej wzrok chaotycznie chwytał obrazy. Do uszu dobiegał jakiś dziwny szum.
- Jak się pani nazywa?
- Nazwisko? - zdziwiła się. - Moje... nazwisko?
- Pamięta pani coś? Z bulwaru.
- Z jakiego bul... bulwaru?
- Została pani ranna. Nie wiemy jak się pani nazywa.
Kobieta przymknęła oczy:
- Baxter.
- Baxter? Jest pani Angielką?
- Nie... nie... Szwedką... Baxter... to...
- A dalej? - dobiegający skądś głos dociekał monotonnie.
- Nie, nie Baxter...
Pytający pochylił się nad nią.
- ... nazywam się Britt...
- To imię, prawda?
- Tak... imię...
- A nazwisko?
- Svea - zawahała się. Po chwili dodała: Britt Kerstin Svea. Jestem Szwedką.
- Turystka?
- Nie... jestem...
Obraz zaczynał się przed nią rozmywać... Dlaczego osoby stojące opodal traciły swą wyrazistość?
- Kerstin...
- Proszę pani!
- Svea...

Brak komentarzy: