poniedziałek, listopada 07, 2016
"Jastrząb / The Goshawk" - odc. 2
Na głównej ścianie w masywnej ramie wisiał portret królowej Wiktorii. Okno było szeroko otwarte. Inspektor Paul Caxton patrzył na pobliskie domy. Sprawa zabójstwa Jean Gooth dopiero stawał się faktem kryminalnym. Poza paplaniną panny Clarissy Neville nie miał żadnych innych poszlak. Brown zatrzymał Dicka Murraya. To był pierwszy krok, który musiał wykonać. Zaczynało się mrówcze dociekanie prawdy. "Kto i dlaczego zabił młodą dziewczynę?" - nie pierwsza i nie ostatnia taka sprawa. Spokoju nie dawały mu... ręce Jean Gooth. Takie czyste, bez skazy ciężkiej pracy. I ten kapelusz. Leżał teraz na jego biurku. Kapelusz od Yate! Tylko dla posterunkowego Starcka wszystko było jasne. Hm... Głupiec - pomyślał. Najchętniej zamknąłby sprawę? Kto go uczył policyjnej roboty? Jaka policyjna felczerka?! - sam rozbawił się tą myślą. Posterunkowy Starck był dobrym policjantem, ale chwilami zbyt narwanym i na swój sposób łatwowiernym? Najchętniej pozamykałby wszystkie dzielnicowe szumowiny tylko z tego powodu, że taki jeden z drugim nie ukłonił mu się na ulicy. No, ale pod czujnym okiem miał okazję się wyrobić. Inspektor Paul Caxton dawał takie gwarancje? Tym bardziej, że jego poprzednik raczej rozpuścił ludzi. Plag, która zdawała się była tu nie do wyplenienia, to brak punktualności. Później w okolicy śmiano się, że jeżeli widać biegnącego glinę, to raczej na pewno ma dziś służbę inspektor Caxton, po prostu "The Goshawk".
- Kawę, panie inspektorze? - w drzwiach stanął posterunkowy Starck. W lewej dłoni trzymał niebieski, stalowy imbryk.
- To chyba dobra pora?
- Najlepsza! - uśmiechnął się posterunkowy, bardzo z siebie kontent, że zadbał o swego szefa, ba! zostało to przyjęte z zadowoleniem.
Filiżanka kawy uspakajała myśli inspektora Paula Caxtona. Dawała namiastkę domu, którego już nie miał. Obrazy z Kalkuty zacierały się coraz bardziej? Nieprawda! Przypominał czas, kiedy z matką i rodzeństwem wyczekiwali powrotu ojca. I wtedy ciotka Mildred przygotowywała kawę. Choroba matki nie pozwalała jej na zajmowanie się domem, stąd nieodzowna pomoc jej siostry. Ojciec wracał ze szpitala, siadał w swym gabinecie i rozkoszowywał się aromatem naparu. A potem przyszła ta cholerna epidemia... Najpierw zmarł Berty, potem Sara, Milton, ciotka. Oszalała z rozpaczy matka po śmierci Nancy wzięła więcej, niż miała tych proszków, które stały na jej nocnym stoliku. Tak opowiadano. Wtedy wysłano go z powrotem do Europy. Indie pozostały w jego sercu. A potem ktoś przywiózł do jego szkoły z internatem wiadomość, że doktor John P. Caxton zmarł.
Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy posterunkowy Starck wyszedł i wrócił. Tym razem coś miał w szarym worku. Położył na biurku przed zwierzchnikiem.
- Co to jest?
- Nóż tego Dicka Murraya, panie inspektorze. Pan zobaczy, plamy po krwi. Na rękojeści także. Krew?
- Krew - inspektor Caxton wziął nóż w ręce. - To bez sensu.
- Co, proszę pana? - zaciekawienie na twarzy posterunkowego malowało się niczym u małego Boba, który poznawał nowy smak lizaka?
- Pomyśl Starck. To jest nóż Murraya?
- Tak - stanowczo odparł zapytany i stan zainteresowania wzrósł o kilka stopni.
- Zabił nim Jean Gooth?
- Raczej tak... Na pewno tak... znaleźliśmy to u niego w domu. Leżał na jego stole.
- Trzymał narzędzie zbrodni na stole?!
- To taki typ... tępak! Mord ma wypisany na swej parszywej gębie!...
- To żaden dowód. Kto przesłuchuje Murraya?
- Nikt. Siedzi w celi. Czekamy na pana.
Inspektor Caxton dopił kawę. Ten ostatni łyk. Nie wiadomo na jak długo... Ubrał marynarkę
- Idziemy.
Aresztanta z celi przyprowadziło dwóch rosłych strażników. A i tak doprowadzony był od nich wyższy o jakieś pół głowy? Twarz Dicka Murraya nie budziła zaufania. Ciężkie spojrzenie mogło być wynikiem nadmiaru alkoholu w organizmie, chęci wyrwania się z opresji czy nawet mordu? Potężne dłonie skute kajdankami budziły respekt.
- Dick Murray?
- To nie wiecie kogo bierzecie? - odburknął.
- Ej! Murray... - zapieklił się posterunkowy. - Tylko grzeczniej.
- Ja jestem grzeczny! A ty inaczej byś gadał, żeby nie... te łańcuchy...
- No... no... - ale dla bezpieczeństwa posterunkowy cofnął się za krzesło, na którym siedział przełożony.
- Spokojnie Starck. Co mu się stało? - inspektor wskazał na rany twarzy. Świeże.
- Pot... knął się...
- Czy tak, panie Murray?
Murray tylko wzruszył ramionami.
- Potknął się pan?
- Powiedzmy...
Spojrzenie aresztowanego starczyło za jakiekolwiek dodatkowe wyjaśnienia. Inspektor Caxton spojrzał w kierunku podwładnego. Posterunkowy Starck nie wytrzymał:
- Stawiał opór! Rzucał się, to go... chłopcy...
- Chłopcy?
- No... Hincks i Fourcroy może trochę... poniosło ich.
- Nie lubię takiego ponoszenia, posterunkowy! Czy to jasne?
- Jasne... ale... a kto wybił ząb Fourcroyowi i poszarpał mundur Browna?!
- To żaden argument! - inspektor Caxton nie chciał robić przedstawienia przed aresztantem, ale widać do posterunkowego Starcka nie wszystko docierało w sposób jasny i logiczny. Na twarzy zatrzymanego pojawił się złośliwy uśmieszek. - Ma mi to być ostatni raz!
- Stawiał opór! - posterunkowy uparcie bronił swego.
- Dość. Panie Murray czy znana jest panu przyczyna zatrzymania?
- Ja tam nic nie wiem - rzucił od niechcenia. - Wpadło tych trzech... Zaczęli drzeć mordy...
- No... no... - posterunkowy czuł cały czas w sobie energię brytyjskiego lwa.
- ...wystraszyli mi Sabinę... a potem... ten jeden rzucił na mnie się!
- Panie Murray czy znana jest panu przyczyna zatrzymania? - inspektor raz jeszcze powtórzył wcześniejsze pytanie.
- Coś krzyczeli...
- Bo nie rozumiesz, co się do ciebie mówi!
- ...krzyczeli, że zabiłem tą... małą... no...
- Jean Gooth - dopełnił pytający. Inspektor odwrócił się do posterunkowego: Wziąłeś dowód?
- Że ten nóż? - upewnił się. - Tak mam go.
Wyjął z papierowej torby nóż.
- Panie Murray, czy poznaje pan ten nóż?
- Nóż, jak nóż panie inspektorze... Może być mój... ale...
- Jakie "ale"!
- Posterunkowy Starck! - inspektor tracił powoli panowanie nad sobą. Natrętność podwładnego już nie tylko irytowała, ale naprawdę doprowadzała do furii.
- Przepraszam...
- Panie Murray - opanowanie wzięło jednak górę nad inspektorem. Poprawił się na krześle: Zamordowano Jean Gooth.
- Nie wrobicie mnie w to! - zatrzymany szarpnął się, ale łańcuchy skutecznie ograniczały jego ruchy. - Jestem moczymorda. Wiem. Lubię dać po mordzie. Wiem to. Ale mokra robota? Ja? Zapytajcie kogo chcecie. Nie skrzywdziłbym muchy!
- A ten nóż?! - posterunkowy znów wtrącił się. - To, co?! Krew! Widzisz krew!
Brakowało, aby zaczął wymachiwać nim przed oczami przesłuchiwanego.
- To zająca!
- Zająca?! A może Jean Gooth?!
- Posterunkowy, bo was zaraz stąd wyrzucę! - stanowczość tej deklaracji wytrąciła Starcka z dziwnej pewności siebie, w jaką obrósł w ciągu kilku ostatnich minut. Zrozumiał, że przeholował?
- Lepiej zapytajcie tego gogusia...
- Jakiego gogusia?! - inspektor Caxton poruszył się nerwowo. Zmrużył oczy. To był, jak rzut asa kier w decydującej rozgrywce w pokera.
- No taki... jeden... zjawił się ostatnio... groził... krzyczał... Jean bała się go.
- Kto to był?
- Nie wiem.
- Zmyśla! - wtrącił swoje posterunkowy. Tym razem inspektor nie zareagował słownie, tylko chrząknął.
- Mów!
- Nic więcej nie wiem. Pokazywała mi siniaki na ręce i... bała się. Cholernie się bała.
- Jak wyglądał?
- Ja go tylko raz... przez okno...
- Tylko raz? To było więcej, niż raz? Opisz go.
- Wysoki. Dobrej jakości płaszcz. Kapelusz. No nic szczególnego. Monokl chyba nosił, albo okulary. To on pobił Jean ostatnio.
- A ty?
- Co ja? Nigdy nie uderzyłem kobiety, panie komisarzu! Jak Boga kocham! Nigdy...
- A, co było z Mary Peard! - krzyknął posterunkowy Starck. Miał wreszcie okazję wykazać się swoją pamięcią śledczą? Czuł, że tym razem może.
- Mary sama mnie zaatakowała, jak szalona. Cała ulica wie, że to wariatka! To nienormalna rodzina!
- Brown! - inspektor wstał. Drzwi od pokoju otworzyły się. Kapral Brown i trzech strażników zjawiło się błyskawicznie. - Odprowadzić zatrzymanego do celi.
- Panie komisarzu... ja jestem niewinny! To nie ja! Ja nie zabiłem Jean!
Masywne ciało Dicka Murraya spinało się, prężyło. Ale czworo stalowych par dłoni wymuszały na nim posłuszeństwo.
- Jestem niewinny! Ten goguś!
Wyprowadzili go z celi.
Drzwi się zamknęły. Słyszeli jednak jak trwała szamotanina.
- Co o tym mylisz? - pytanie zaskoczyło posterunkowego. Dla niego wszystko cały czas było jasne. Dick zabił dziewczynę, a teraz opowiada historyjkę o jakimś nieznajomym.
- To on!
- Nie masz żadnych wątpliwości? Naprawdę?
- Ależ panie inspektorze. Murray kłamie, bo widzi, co go czeka. Stryczek! To wymyśla kogoś tam, żebyśmy go szukali.
- A kapelusz od Yate?! On by Jean takiego nie kupił. Ale ten jej gość...
- Nie ma żadnego gościa. Zresztą panna Neville nic o nikim takim nie mówiła
- A zapytałeś?
- No...
- Bo ja też nie! Dlatego pójdziesz po nią. Sprowadzisz na komisariat.
- Teraz? - mina posterunkowego Starcka wyrażała rezygnację pomieszaną z grymasem niechęci.
- Natychmiast.
Posterunkowy Starck ubrał kask i wyszedł.
Kapelusz od Yate nie dawał spokoju. Teraz pojawiał się kolejny trop?
Na rozważania nie miał jednak czasu. Ktoś zapukał do drzwi.
- Wejść.
Wszedł kapral Brown.
- Więzień w celi...
- Zatrzymany, podejrzany, kapralu.
- Tak, no... - zmieszał się. - Doktor Fanning prosi, żeby pan natychmiast przyszedł.
- Jest u siebie?
- Tak.
- Powiedz doktorowi, że już idę.
Kapral Brown wyszedł.
- Kawę, panie inspektorze? - w drzwiach stanął posterunkowy Starck. W lewej dłoni trzymał niebieski, stalowy imbryk.
- To chyba dobra pora?
- Najlepsza! - uśmiechnął się posterunkowy, bardzo z siebie kontent, że zadbał o swego szefa, ba! zostało to przyjęte z zadowoleniem.
Filiżanka kawy uspakajała myśli inspektora Paula Caxtona. Dawała namiastkę domu, którego już nie miał. Obrazy z Kalkuty zacierały się coraz bardziej? Nieprawda! Przypominał czas, kiedy z matką i rodzeństwem wyczekiwali powrotu ojca. I wtedy ciotka Mildred przygotowywała kawę. Choroba matki nie pozwalała jej na zajmowanie się domem, stąd nieodzowna pomoc jej siostry. Ojciec wracał ze szpitala, siadał w swym gabinecie i rozkoszowywał się aromatem naparu. A potem przyszła ta cholerna epidemia... Najpierw zmarł Berty, potem Sara, Milton, ciotka. Oszalała z rozpaczy matka po śmierci Nancy wzięła więcej, niż miała tych proszków, które stały na jej nocnym stoliku. Tak opowiadano. Wtedy wysłano go z powrotem do Europy. Indie pozostały w jego sercu. A potem ktoś przywiózł do jego szkoły z internatem wiadomość, że doktor John P. Caxton zmarł.
Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy posterunkowy Starck wyszedł i wrócił. Tym razem coś miał w szarym worku. Położył na biurku przed zwierzchnikiem.
- Co to jest?
- Nóż tego Dicka Murraya, panie inspektorze. Pan zobaczy, plamy po krwi. Na rękojeści także. Krew?
- Krew - inspektor Caxton wziął nóż w ręce. - To bez sensu.
- Co, proszę pana? - zaciekawienie na twarzy posterunkowego malowało się niczym u małego Boba, który poznawał nowy smak lizaka?
- Pomyśl Starck. To jest nóż Murraya?
- Tak - stanowczo odparł zapytany i stan zainteresowania wzrósł o kilka stopni.
- Zabił nim Jean Gooth?
- Raczej tak... Na pewno tak... znaleźliśmy to u niego w domu. Leżał na jego stole.
- Trzymał narzędzie zbrodni na stole?!
- To taki typ... tępak! Mord ma wypisany na swej parszywej gębie!...
- To żaden dowód. Kto przesłuchuje Murraya?
- Nikt. Siedzi w celi. Czekamy na pana.
Inspektor Caxton dopił kawę. Ten ostatni łyk. Nie wiadomo na jak długo... Ubrał marynarkę
- Idziemy.
Aresztanta z celi przyprowadziło dwóch rosłych strażników. A i tak doprowadzony był od nich wyższy o jakieś pół głowy? Twarz Dicka Murraya nie budziła zaufania. Ciężkie spojrzenie mogło być wynikiem nadmiaru alkoholu w organizmie, chęci wyrwania się z opresji czy nawet mordu? Potężne dłonie skute kajdankami budziły respekt.
- Dick Murray?
- To nie wiecie kogo bierzecie? - odburknął.
- Ej! Murray... - zapieklił się posterunkowy. - Tylko grzeczniej.
- Ja jestem grzeczny! A ty inaczej byś gadał, żeby nie... te łańcuchy...
- No... no... - ale dla bezpieczeństwa posterunkowy cofnął się za krzesło, na którym siedział przełożony.
- Spokojnie Starck. Co mu się stało? - inspektor wskazał na rany twarzy. Świeże.
- Pot... knął się...
- Czy tak, panie Murray?
Murray tylko wzruszył ramionami.
- Potknął się pan?
- Powiedzmy...
Spojrzenie aresztowanego starczyło za jakiekolwiek dodatkowe wyjaśnienia. Inspektor Caxton spojrzał w kierunku podwładnego. Posterunkowy Starck nie wytrzymał:
- Stawiał opór! Rzucał się, to go... chłopcy...
- Chłopcy?
- No... Hincks i Fourcroy może trochę... poniosło ich.
- Nie lubię takiego ponoszenia, posterunkowy! Czy to jasne?
- Jasne... ale... a kto wybił ząb Fourcroyowi i poszarpał mundur Browna?!
- To żaden argument! - inspektor Caxton nie chciał robić przedstawienia przed aresztantem, ale widać do posterunkowego Starcka nie wszystko docierało w sposób jasny i logiczny. Na twarzy zatrzymanego pojawił się złośliwy uśmieszek. - Ma mi to być ostatni raz!
- Stawiał opór! - posterunkowy uparcie bronił swego.
- Dość. Panie Murray czy znana jest panu przyczyna zatrzymania?
- Ja tam nic nie wiem - rzucił od niechcenia. - Wpadło tych trzech... Zaczęli drzeć mordy...
- No... no... - posterunkowy czuł cały czas w sobie energię brytyjskiego lwa.
- ...wystraszyli mi Sabinę... a potem... ten jeden rzucił na mnie się!
- Panie Murray czy znana jest panu przyczyna zatrzymania? - inspektor raz jeszcze powtórzył wcześniejsze pytanie.
- Coś krzyczeli...
- Bo nie rozumiesz, co się do ciebie mówi!
- ...krzyczeli, że zabiłem tą... małą... no...
- Jean Gooth - dopełnił pytający. Inspektor odwrócił się do posterunkowego: Wziąłeś dowód?
- Że ten nóż? - upewnił się. - Tak mam go.
Wyjął z papierowej torby nóż.
- Panie Murray, czy poznaje pan ten nóż?
- Nóż, jak nóż panie inspektorze... Może być mój... ale...
- Jakie "ale"!
- Posterunkowy Starck! - inspektor tracił powoli panowanie nad sobą. Natrętność podwładnego już nie tylko irytowała, ale naprawdę doprowadzała do furii.
- Przepraszam...
- Panie Murray - opanowanie wzięło jednak górę nad inspektorem. Poprawił się na krześle: Zamordowano Jean Gooth.
- Nie wrobicie mnie w to! - zatrzymany szarpnął się, ale łańcuchy skutecznie ograniczały jego ruchy. - Jestem moczymorda. Wiem. Lubię dać po mordzie. Wiem to. Ale mokra robota? Ja? Zapytajcie kogo chcecie. Nie skrzywdziłbym muchy!
- A ten nóż?! - posterunkowy znów wtrącił się. - To, co?! Krew! Widzisz krew!
Brakowało, aby zaczął wymachiwać nim przed oczami przesłuchiwanego.
- To zająca!
- Zająca?! A może Jean Gooth?!
- Posterunkowy, bo was zaraz stąd wyrzucę! - stanowczość tej deklaracji wytrąciła Starcka z dziwnej pewności siebie, w jaką obrósł w ciągu kilku ostatnich minut. Zrozumiał, że przeholował?
- Lepiej zapytajcie tego gogusia...
- Jakiego gogusia?! - inspektor Caxton poruszył się nerwowo. Zmrużył oczy. To był, jak rzut asa kier w decydującej rozgrywce w pokera.
- No taki... jeden... zjawił się ostatnio... groził... krzyczał... Jean bała się go.
- Kto to był?
- Nie wiem.
- Zmyśla! - wtrącił swoje posterunkowy. Tym razem inspektor nie zareagował słownie, tylko chrząknął.
- Mów!
- Nic więcej nie wiem. Pokazywała mi siniaki na ręce i... bała się. Cholernie się bała.
- Jak wyglądał?
- Ja go tylko raz... przez okno...
- Tylko raz? To było więcej, niż raz? Opisz go.
- Wysoki. Dobrej jakości płaszcz. Kapelusz. No nic szczególnego. Monokl chyba nosił, albo okulary. To on pobił Jean ostatnio.
- A ty?
- Co ja? Nigdy nie uderzyłem kobiety, panie komisarzu! Jak Boga kocham! Nigdy...
- A, co było z Mary Peard! - krzyknął posterunkowy Starck. Miał wreszcie okazję wykazać się swoją pamięcią śledczą? Czuł, że tym razem może.
- Mary sama mnie zaatakowała, jak szalona. Cała ulica wie, że to wariatka! To nienormalna rodzina!
- Brown! - inspektor wstał. Drzwi od pokoju otworzyły się. Kapral Brown i trzech strażników zjawiło się błyskawicznie. - Odprowadzić zatrzymanego do celi.
- Panie komisarzu... ja jestem niewinny! To nie ja! Ja nie zabiłem Jean!
Masywne ciało Dicka Murraya spinało się, prężyło. Ale czworo stalowych par dłoni wymuszały na nim posłuszeństwo.
- Jestem niewinny! Ten goguś!
Wyprowadzili go z celi.
Drzwi się zamknęły. Słyszeli jednak jak trwała szamotanina.
- Co o tym mylisz? - pytanie zaskoczyło posterunkowego. Dla niego wszystko cały czas było jasne. Dick zabił dziewczynę, a teraz opowiada historyjkę o jakimś nieznajomym.
- To on!
- Nie masz żadnych wątpliwości? Naprawdę?
- Ależ panie inspektorze. Murray kłamie, bo widzi, co go czeka. Stryczek! To wymyśla kogoś tam, żebyśmy go szukali.
- A kapelusz od Yate?! On by Jean takiego nie kupił. Ale ten jej gość...
- Nie ma żadnego gościa. Zresztą panna Neville nic o nikim takim nie mówiła
- A zapytałeś?
- No...
- Bo ja też nie! Dlatego pójdziesz po nią. Sprowadzisz na komisariat.
- Teraz? - mina posterunkowego Starcka wyrażała rezygnację pomieszaną z grymasem niechęci.
- Natychmiast.
Posterunkowy Starck ubrał kask i wyszedł.
Kapelusz od Yate nie dawał spokoju. Teraz pojawiał się kolejny trop?
Na rozważania nie miał jednak czasu. Ktoś zapukał do drzwi.
- Wejść.
Wszedł kapral Brown.
- Więzień w celi...
- Zatrzymany, podejrzany, kapralu.
- Tak, no... - zmieszał się. - Doktor Fanning prosi, żeby pan natychmiast przyszedł.
- Jest u siebie?
- Tak.
- Powiedz doktorowi, że już idę.
Kapral Brown wyszedł.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.