niedziela, października 02, 2016

Le Roi Est Une Femme... / Król jest kobietą...

Lara Bouvien ruszyła z impetem przed siebie. Jej Citroën 2CV po raz kolejny udowodnił, że mimo wieku nie można mu odmówić wigoru. Widziała kątem oka miny kierowców, kiedy ruszał spod świateł. To zaskoczenie było bezcennym doświadczeniem. Wiadomo, że szybko zostawał z tyłu. Oniemiałe Hondy, Toyoty, VW brały go po kolejnej zmianie biegów. Dziadek  André nie po to sprezentował jej ten Zabytek, aby ścigała się nim w Monte Carlo czy na torze w Monza. Żaden z niej Emerson Fittipaldi czy Niki Lauda. 


Przywykła, że jej 2CV wzbudzał zainteresowanie. Czarne błotnik i czarna pokrywa dachu oraz żółtości całej reszty nie były wymyślnym kamuflażem. Wręcz przeciwnie, każdy kto znał jej samochód mógł bezbłędnie zlokalizować jej pojazd. To stąd za wycieraczką szyby wetknięte nie raz jakieś kartki, jak ta od  Gastona "Gdzie jesteś?",  "Czemu nie odbierasz?" czy "Znowu nawaliłaś!" i ta sama ręka skreśliła "n" i u góry dopisała "z"! To od Theo. Miłe jeśli wsuwano pod nią bukiecik fiołków lub innej pachnącej roślinności. Poza tym dopadali różni roznosiciele reklam. Ofert pełna gama: od wstąpienia do sekty Objawionych Braci w Chrystusie Panu Jedynym po adresy pobliskich burdeli! Jej dudniło tylko w głowie jedno: "Yvette".
Ten esemes od życzliwego anonima? Mogła się domyśleć, kto był jego autorem lub autorką. Dołączona fotka miejsca schadzki nie pozostawiała złudzeń, co do intencji... "Wiesz, co trzeba zrobić?" - męczyło ją to pytanie od kilku godzin, nim jeszcze usiadła za kierownicą swego auta. Nic nie wiedziała. Dlatego postanowiła wesprzeć się. Wiadomo na kim. W takich chwilach tylko ona mogła stanowić deskę ratunkową, brzytwę i diabli wiedzą, co jeszcze. "Wyjść z tego z twarzą" - tak pewnie by powiedziała dziadek André. Ale ukochanego dziadka już przy niej nie było. Nie mogła sobie darować, że zostawił ją!... To nic, że miał 93-lata. Miał zawsze być z nią, małą Larką.
Citroën 2CV dojeżdżał do bulwaru. Viollete już na nią czekała. Była to wysoka blondynka. Z tych, o który męska część świata zwykła mawiać, że ma nogi aż do nieba. Na widok znajomego samochodu szybko rzuciła za siebie tlący się jeszcze papieros. Lara Bouvien zwolnił:
- Wskakujesz czy będziesz udawała kolumnę z placu Vendôme?
Viollete uśmiechnęła się tylko. Wsiadła w miarę sprawnie, na ile pozwalały jej długie nogi. 2CV nie był krojony na jej modłę i wzrost.
- Długo będziesz smrodziła tym gruchotem?!
- Moja droga, to przecież 2CV - z rozbrajającą szczerością zarekomendowała swój pojazd Lara.
- Tylko mi nie opowiadaj, że Bourvil jeździł nim w "Gamoniu"
- A nie było tak?
- To sobie przypomnij czym to się skończyło.
- No...
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że ma zestaw poduszek powietrznych itd. ABS?
Lara pokiwała głową. Starała się jednak skupić na drodze.
- Pasy? - Violette odkryła Amerykę. - Tu nie ma pasów?!
- Pierwszy raz jedziesz moim 2CV? - obruszyła się. - Z księżyca spadłaś?! Przecież i tak nigdy się zapinasz.
- No... nie zapinam.. nie zapinam. Ale... ale jak ich nie ma - brnęła dalej Violette - to... czuję się niepewnie.
Lara wzruszyła tylko ramionami. Zachowanie przyjaciółki z reguły było nie do przewidzenia. Viollete wyjęła paczkę papierosów.
- O nie! - Lara wdepnęła niespodziewanie na hamulec. Pisk opon sygnalizował, że kierowcy z tyłu w ostatniej chwili prawidłowo odczytali manewr kierującej Citroënem 2CV.
- Rozbijesz nas tym truchłem...
- Viola! Tu się nie pali! - stan jej egzaltacji nie wróżył niczego dobrego.
- Jeden... to...
- Myślisz, że nie widziałam, jak tam stałaś?! Jeden i jeden... i jeszcze jeden...
- No, dobrze, już dobrze! Nie musisz się tyle pieklić. Nie dość, że w tym pudełku jest ciasno, nisko, bezpowietrznie, to ty...
- Tak, a ty dobij i zniszcz resztki tlenu!
- No, dobrze. Wyrzucam. Koniec.
Widać było, że Viola zrobiłaś to wbrew swej naturze. Nałóg dokumentnie zapanował nad nią. Stała się jego niewolnicą. Chwilę trwało nim ciśnienie wyrównało się. Lara była skupiona na jeździe. Widać było to napięcie, kiedy jechała zatłoczonymi o tej porze ulicami Paryża. Kiedy wreszcie znalazły się za miastem mogła spokojniej oddychać.
Viola zaczęła bawić się zapalniczką. Rozbiło to spokój Lary:
- Jesteś piromanką? Chcesz nas spalić?!
- Nie panikuj! - Violette z rozbrajającą szczerością uśmiechnęła się. Tak, tym uśmiechem podbijała zachwyt wielu adonisów. - Wyluzuj!
- Wyluzuj?! Vio! Rozbita jestem jak karton puzzli z napisem 3000 sztuk, a ty mi zasuwasz: "wyluzuj"?! Thierry... A teraz ta... Yvette!
- To o tych puzzlach, to dobre! Muszę zapamiętać.
- Nie kpij! Gdybyś nie była moją przyjaciółką, to...
- To?
- To wysadziłabym cię na najbliższej stacji benzynowej.
- No to zobacz, co ja tu mam...
I Violette wyciągnęła... Chyba spacer nago prezydenta Hollande po les Champs Élysées byłby ją bardziej zaskoczył. Ale to tu...
- Zwariowałaś!
Klocki hamulcowe wydały rozpaczliwy pisk!
- Zwariowałaś?! - to powtórzenie usłyszało pewnie z połowa okolicznych domostw. Chyba ostatnie taki okrzyki usłyszano, jak w '53 przez wieś jechał peleton Tour de France. - Co... co... to jest?!
- Jak to co? 357 Magnum! Fachowo to się nazywa Desert Eagle! 9 naboi - oświadczyła ze znawstwem Vio.
- Dzie... dzie... dziewięć naboi?! - Lara szarpnęła klamkę. Wyskoczyła jak oparzona z samochodu.
- Może zjedź chociaż na bok...
- Ty jesteś kompletna wariatka! - hamulce opanowania sypały się z Lary. Godziny terapii zamieniały się w ruinę.
- O, co ci chodzi, Lara? - Violette bezkarnie zapaliła kolejnego papierosa. W końcu była na zewnątrz samochodu.
- Jak to o co?! - Lara Bouvien starała się zapanować nad sobą. Przychodziło to jej jednak bardzo trudno. - Wymachujesz mi jakimś rewolwerem przed nosem!
- To nie rewolwer! To pistolet. 9 naboi. Nie, osiem...
- Osiem? - oczy Lary stały się ogromniaste. - Vio! Skąd masz to żelastwo? Dlaczego osiem?!
- Axel... rozumiesz...
- Co... co... mam rozumieć, Viola?!
- Zostawił...
- Jak to zostawił?! - Lara miała wrażenie, że jakieś czarne plamki pojawiają się jej w widzeniu. - Przecież on... on... zaginął...
- Axel?
- Nie, Bonaparte! A o kim ty mówisz...
- Grzech było to razem z nim...
- Nie kończ. Tylko już nie kończ!
Lara błyskawicznie wskoczyła do samochodu. Nim zdążyła przekręcić kluczyk w stacyjce Violette siedziała obok. Znowu nie dopaliła papierosa.
- To grzech byłoby...
- Vio! Co ty mi chcesz powiedzieć? Przecież Axel...
- Axel, to był kawał drania w dobrze obudowanych mięśniach, wciśniętych w najlepsze garnitury i podlane raz dobrym koniakiem, dwa najlepszymi perfumami... I skończony fiut!
- Axel?
- Wrzuć kierunkowskaz, bo nas rozjedzie ta zielona "Mazda"...
- Jaka...
Samochód nieomal otarł się o Citroëna 2CV. Zatrzęsło jego metalową konstrukcją.
- Czemu nic nie mówiłaś, że jedzie?!
- Jak nie mówiłam?! Powiedziałam "ta zielona Mazda". W końcu to ty kierujesz.
Lara zaczęła głęboko oddychać. Migały jej jakieś strzępy sprzed trzech laty... Wrzuciła drugi bieg.
- Przecież... Axel... zaginął! Utonął...
- Nie bądź naiwna! Młodzieżowy mistrz Francji by utonął - Violette parsknęła nie bez ironii w głosie.
- To... co się stało?
- Podobały ci się chryzantemy z mego nowego klombu?
- Chcesz powiedzieć, że...
- Uważaj kury!...
Drób cudem uniknął ostatecznego spotkania z 2CV. Rozbiegły się na wszystkie strony. Rozgdaczyły się niemiłosiernie.
- To niemożliwe! - Lara próbowała bronić dostępu czarnych myśli, ale ten jednak zaczynały dominować.
- Że był drań. Gnojek? Sukinsyn?! - wyrzucała z siebie przyjaciółka. Widać, że robiła to z pewną satysfakcją. Każde usłyszane słowo było dla Lary, jak cios zadawany nożem. Znała Axela. Zawsze uważała go za porządnego faceta. Przecież razem opłakiwały jego zaginięcie?
- Przecież razem opłakiwałyśmy...
- Nazwij to, jak chcesz. Najtrafniej: przedstawienie.
- Pochowałaś go w ogródku?! - Lara sama przestraszyła się tego, co powiedziała. Widać to było w jej bursztynowych oczach.
- Raczej: zakopałam.
- Zaraz, zaraz! Niech się ogarnę!
- Patrz na drogę.
- Zastrzeliłaś Axela?! Z tej broni?
Violette nic nie powiedziała.
- Mogłaś tu chociaż radio zamontować.
- Nie lubię. Sama sobie śpiewam. Aż boję się zapytać o...
- O?
- No, a Jean-Philippe?
- Co  Jean-Philippe?
- No... Alpy... I te sprawy?
- Jak ci to powiedzieć... Pamiętasz  Hélène?
- Hélène? Taka mała rudakwa? Chyba siostra  Marie-Claire. Czy one nie były gdzieś z Burgundii.
- Chyba z Dijon.
- Pamiętam. Ona z Jean-Philippe pod tą lawiną...
Violette wydęła usta. Wyciągnęła z torebki gumę do żucia.
- Chcesz?
Lara pokiwała głowę.
- Powiedziałaś: weź broń!
- Tak, ale do postraszenia, a nie żeby ukatrupić... Pogubiłam się! Jean-Philippe, Hélène, Axel!
- Myślisz, że ten twój... Jak on się nazywa?
- Thierry.
- Thierry Śmiałek?- temperatura ironii podskoczyła od razu o kilka kresek. Violette robiła to z takim wdziękiem, że trudno jej było nie przyznać racji. - Jest lepszy od innych gnojków z zarostem na gębie?
- No właśnie, że...
- Pomyśl Lara: naciskasz tu o - palec delikatnie zadrżał na spuście  357 Magnum. - Bach! I po sprawie!
- Vio! Ty mnie przerażasz!
- Ja?
- No, a z kim tu jadę? Z Asterixem?! - oczy Lary przeszły w kolejny stan skupienia: litość pomieszana z nadzieją. - Powiedz, że... że to, co o tych chryzantemach i Axelu, to blaga... że się tylko wygłupiasz, popisujesz, po prostu jaja sobie ze mnie robisz.
Violette schowała pistolet, który fachowo nazywany jest Desert Eagle. Jakby nigdy nic wyjęła szminkę. I zaczęła poprawiać jedne z tych walorów jej ciała, urody, który tak bardzo pożądało wielu męskich głupców. Lara Bouvien dodała gazu.
Przez chwilę nic do siebie nie mówiły. W głowie Lary hulały różne myśli. Od skraja do skraja. To Agnes zdradziła jej, że Thierry chyba ma robaczywe myśli i wiąże się jeszcze z pewną Sophie? Zdjęcie, które zrobiła zupełnie przypadkowo w jednej kafejce nie pozostawiało złudzeń. Trudno było zaliczyć je do kadru z przyjęcia biznesowego. A takowe miało się tej feralnej środy odbywać na najwyższym piętrze hotelu... jakiego hotelu? Trudno było jej skupić się, aby poukładać cała tą... Kątem oka widziała, jak Violette po zakończeniu swego makijażu zaczęła się bawić frędzlami od swej torebki.
- To był żart!
- Co mówisz?
- To był żart! - powtórzyła beznamiętnie Violette. I przygryzła wargę. - Strzeliłam do niego, ale... chybiłam.
- A... jednak... strzeliłaś?
- A, co byś zrobiła, gdyby twój adonis okazał się pieprzonym gnomem?
- Lubiłam go.
- Pół dzielnicy go lubiło! - Violette parzył już ten temat.
- A Jean-Philippe i Hélène? - Lara chciała się upewnić.
- Zginęli pod lawiną w Alpach. Nasza grupa została w schronisku. Ale wiesz, jaki był Jean-Philippe! Szybko! Pierwszy! On zawsze naj- ! I zapłacił za to.
- A Hélène?
- Poszła smarkula za nim. Jeszcze dziś widzę jej ten rudy łeb... Zmiotło ich. Nie chciał go idiotka sama puścić. No to razem zginęli.
- Ale było coś między nimi?
- Jean-Philippe kochał tylko mnie. Rozumiesz?! - Violette traciła panowanie nad sobą. - Tylko mnie! Hélène była smarkata!...
Lara Bouvien zwolniła, wrzuciła kierunkowskaz i skręcili w polną drogą. Na horyzoncie już ukazała się fasada, która mogła nawet pamiętać czasy "dobrego króla Henryka".
- Pan Thierry Lefrançois? - recepcjonista zmierzył podejrzliwym wzorkiem je obie. Lara i Violette oczekiwały odpowiedzi. - Nie mamy takiej rezerwacji.
- Co pan woli: Wagram czy Austerlitz?! - Violette zaskakiwała swą historyczną elokwencją. Żadna z dynastii panujących nie miała przed nią tajemnic. Co tam Napoleon. Chilperyk II czy Teuderyk IV - to byli jej niemal ulubieńcy.
- Wa... wa...
- ...gram! A może bitwę pod Poitiers ci się marzy?! - i położyła dłoń na swej torebce. Lara zdrętwiała. - Raz jeszcze pytamy grzecznie: pokój pana  Thierry Lefrançois.
- Thierry Lefrançois? - powtórzył z obojętną monotonią recepcjonista.
- Nie,  Thierry la Fronde! 
- Viola, to się da dowiedzieć...
- Ten debil... 
- Mam! - odezwał się recepcjonista. - Bo to nie pan Lefrançois najmował apartament, lecz Clovis Didier Jouvet.
- Clovis Jouvet? - Lara oniemiała z wrażenia. Czuła, że jakiś prąd przechodzi ją z góry na dół, a potem zwraca, żeby dostać się do mózgu i kompletnie go spalić.
Violette oniemiała z wrażenia. Nie spodziewała się takiej reakcji u przyjaciółki. Zbyt dobrze się znały, aby mogło to zawieszenie umknąć jej uwadze.
- Kim jest ten Jouvet?!
Lara odciągnęła ją na bok. Ale to z kolei Violette pchnęła ją niemal na stylowe fotele z niby epoki Ludwika XV.
- No, mów! - niecierpliwości Violette też nie dało się kryć lub maskować
Lara chłonęła nagromadzoną energię.
- Clovis Jouvet... to... To szef Thierrego.
- To chyba dobrze. Mają jakieś sympozjum - Violette wzruszyła ramionami.
- A widzisz tu kogoś kto wyglądałby na uczestnika sympozjum?! Jakiś szwedzki bufet? Ludzi z identyfikatorami? Ruch? Rozgardiasz? Pustka!
Violette rozejrzała się dookoła. Poza starszym małżeństwem przeglądającym jakąś kolorową prasę nikogo w holu nie było.
Lara wróciła do recepcji:
- Czy to pierwsza wizyta tych panów?
- Pani wybaczy, ale to są raczej poufne sprawy tych panów.
- Tych panów? Violette!
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Wyrosła za nią, niczym tarcza ochronna.
- Pokaż temu palantowi, co wieziesz ze sobą.
Szelmowski uśmiech Violette dodał tylko jej uroku. Wyciągnęła broń. Recepcjonista poczuł, że nogi lekko uginają się pod nim.
- Numer pokoju! - twardo zaakcentowała każdy wyraz Lara.
- No... nie...
- Jak ty masz na imię? - Violette zaczęła bawić się swym 357 Magnum.
- Guy... proszę pani...
- Guy! Podaj ten cholerny numer, bo koleżanka nie ma czasu, a mnie bardzo świerzbi palec... A nie brałam jeszcze dziś niczego, wiec sam rozumiesz... marszczy mi się mózg...
- Kiedy mi nie wolno...
- ...i mam papiery. Rozumiesz?
- Pa... pa... papiery?
- Każdy sąd mnie uniewinni. - przechyliła się ku niemu. - Numer pokoju zgniły fiucie, bo ci ten kaczy łeb rozbryzgam na tym ładnym lustrze!
Błagalne spojrzenie w kierunku Lary natrafiło na zupełną obojętność.
- N u m e r ! P o k o j u ! - stanowczość Violette graniczyła z niekontrolowanym wybuchem.
- 061. III piętro, od windy w lewo.
- O! Słyszałaś?
- Tak, 061, III piętro.
Violette schowała pistolet. Ruszyły w kierunku windy. Nie zwracały już uwagi na recepcjonistę. Ten sięgnął po telefon. Wbił cyfry: 1, 7.
Lara zastukała w drzwi z numerem 061. Dobiegł ją męski głos: "Yvette, kochanie otwórz. Pewnie śniadanko!". Drzwi otworzyły się. Stanęła w nich osoba w uniformie niegrzecznej pokojówki. Yvette? Miała rozmazany makijaż, krótką spódniczkę... I trzymała pustą butelkę po szampanie.  Tylko, że tą pokojówką... tą Yvette... to...  był Thierry Lefrançois...
- Yvette, kochanie, kto tam? - męski głos musiał należeć do Clovisa Jouveta. Zaproś panią do środka. Zabawimy się w większym gronie.
Lara tylko spojrzała na Violette, na tą niby pokojówkę, znowu na Violette i niewiele zastanawiając się szarpnęła jej torebkę.

1 komentarz:

  1. Lekkie, humorystyczne opowiadanie o "kobiecej solidarności ", które bywa podporą w chwilach,życie zaskakuje...
    Bardzo przyjemnie się czytało.
    Gratuluję wyobraźni:)

    OdpowiedzUsuń