środa, września 28, 2016

Przeczytania... (167) John Steinbeck "Dziennik z podróży do Rosji" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

"Wróciliśmy do Moskwy spragnieni kontaktu z rodakami i ojczystym językiem. Byliśmy mimo wszystko obcy na Ukrainie, choć jej mieszkańcy ugościli nas tak szczodrze. Teraz cieszyliśmy się z możliwości porozumienia z osobami, które wiedziały, kim są Superman i Louis Armstrong" - trudno podejść do książki kogoś tak ważnego dla mnie, jak John Steinbeck (1902-1968). Wiele lat temu mój św. pamięci kolega (B. N.) pożyczył mi książkę. "To taki western" - podpowiedział. Byłem już trochę wyrośnięty na "kombojskie powieści", ale... wziąłem ją. Tak podbiła mnie powieść "Na wschód od Edenu"! Zaliczam ją (obok "Nędzników" V. Hugo i "Lalki" B. Prusa!) do najważniejszych książek życia mego powszedniego. Potem przyszedł czas na kolejne powieści: "Grona gniewu" (a jakże pomny cudownej filmowej kreacji H. Fondy), "Krótkie panowanie Pepina IV" i "Podróże z Charleyem". Teraz trzymam w ręku "Dziennik z podróży do Rosji", w tłumaczeniu pani Magdaleny Rychlik, Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Jak dowiadujemy się już z okładki "ze zdjęciami Roberta Capy". W czym zatem problem? Obawiam się, że moje opisanie tego klasycznego dzieła może tylko zamienić się w kolejną cegiełkę do wielkiego monumentu, jakim jest podziw dla prozy Johna Steinbecka. Nierzemienny od tylu lat.
To nie jest jakiś opasły tom. Raptem 247 stron. "Dużo!" - obruszy się nie wprawiony Czytelnik. Nie przesadzajmy. Do tego zdjęcia Roberta Capy (1913-1954)! Zatrzymany na kliszy świat, którego już nie ma - rok 1947. Tym bardziej, że wiele wątpliwości miano właśnie wobec fotografa! Władze sowieckie nie obawiały się pióra głośnego pisarza i dramaturga, lecz obiektywu: "Na podstawie doświadczeń zdobytych podczas naszej podróży możemy stwierdzić, że aparat fotograficzny budzi największą grozę spośród współczesnych broni. [...] W umyśle przeciętnego współczesnego człowieka obiektyw aparatu zapowiada destrukcję, i jest to skojarzenie w pełni usprawiedliwione". Chyba doświadczyło tego wielu z nas o ile chciało sfotografować tzw. obiekt lub wydarzenie.* Proszę zobaczyć, co znowu zaczyna wkradać się do naszego czytania: odnajdujemy analogie? Wyciągnijcie w miejscu X aparat fotograficzny lum smartfon - i  zobaczycie, co się stanie... Pozwolę sobie na kilka osobisto-rodzinnych wtrąceń. Kilka stron później znajdziecie taką dygresję na temat używania aparatu w Moskwie: "Nie mogliśmy nacisnąć ani jednego przycisku, dopóki milicjanci nie upewnili się, że wszystko jest w porządku". Będąc już na ukraińskiej wsi dopisze: "Aparat fotograficzny Capy wywołał sensację. Kobiety krzyczały, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, poprawiały chustki i wygładzały bluzki, zwyczajem wszystkich kobiet na świecie, które mają zamiar zapozować do zdjęcia". Czyżby znak równości między sowiecką kreacją, a cywilizowanym światem Zachodu?
"W naszych oczach Rosjanie mieli rogi i ogony. W Rosji panowała analogiczna skłonność do demonizowania Amerykanów" - pojechać do ZSRR/ZSRS/CCCP w czasach Stalina, kiedy ledwo faktem stało sprzedanie pół Europy temu gruzińskiemu satrapie? Wielka odwaga, ale i wielka odpowiedzialność. Jak sam J. Steinbeck przyznaje: "tysiące ludzi cierpi na coś w rodzaju ostrej moskwofobii" i zaraz dodaje "Rosjanie cierpią na odmianę tej samej choroby, waszyngtonofobię". Czy aż tak bardzo świat sprzed prawie 70-ciu laty zmienił się? Alboż putinowska Moskwa nie łypie w kierunku obamowego  Waszyngtonu? Sam fakt, że poważnie publicyści rozważają wariant... wojny z Rosją już trąca grozą. Dlatego warto sięgnąć po "Dziennik z podróży do Rosji" J. Steinbecka. Tak, czasy zmieniły się.  ZSRR/ZSRS/CCCP - nie istnieje. Ale wraz z nim wyginął homo sovieticus? Wątpię! Proszę zerknąć do tego, co współcześnie pisze m. in. Swietłana Aleksijewicz, w końcu laureatka literackiej Nagrody Nobla.
"Odczuwaliśmy niepokój związany z oczekiwaniem na kontrolę celną w Leningradzie. Trzynaście sztuk bagażu, tysiące lamp błyskowych i kabli, setki klisz i niezliczona ilość aparatów fotograficznych - sprawdzanie mogło potrwać wiele dni. [...] Po sprawdzeniu paszportów i pieniędzy wystąpił problem z bagażami, Musiały zostać otwarte i przeszukane w samolocie, nie można ich było wynieść na zewnątrz. [...] Otwieraliśmy po kolei każdą z toreb, a on [celnik - przyp. KN] oglądał każdą rzecz z osobna" - niczego jednak nie zatrzymano. Jak sam przyjazne J. Steinbeck skrupulatność sowieckiego celnika wynikała bardziej z ciekawości... zagranicznymi przedmiotami. Pewne cywilizacyjne zaskoczenie towarzyszyło postawieniu pieczątki. Jakbyśmy czytali Sergiusz Piaseckiego?
Obraz sowieckiego raju zbyt szczelnie wypełnia "Dziennik..." bym mógł poświęcić miejsce każdemu "spotkaniu", jakie przeżył John Steinbeck z Robertem Capą. Czytając teraz ten zapis wraca do mnie doświadczenie Ryszarda Kapuścińskiego, które opisał w "Wędrówce z Herodotem", kiedy otaczał go chaos niezrozumiałych szyldów i reklam. Takie sam stan umysłu stał się udziałem obu Amerykanów: "Gdybyśmy mogli porozumieć się z obsługą, błagalibyśmy o kromkę chleba, ale nie umieliśmy zrobić nawet tego". To o braku komunikacji w samolocie, a na ulicy Moskwy "językowy ciąg dalszy" trwał w najlepsze: "Nie umieliśmy nawet odczytać, dokąd jadą mijające nas autobusy, poza tym były tak zatłoczone i tyle ludzi czekało, żeby do nich wsiąść, że nie było mowy, abyśmy się zmieścili do któregokolwiek z nich ze swoimi trzynastoma sztukami bagażu".  W końcu za nadbagaż zapłacono dodatkowych blisko 300 $. Czym ta udręka się zakończyła? Polecam przeczytać ciąg dalszy moskiewskich peregrynacji. Chyba dochodzimy do dość aktualnych wniosków...
Okazuje się, że dla Johna Steinbecka powojenne podróż do Moskwy nie była dziewiczą wyprawą. W końca sam przyznał: "Od 1936 roku, kiedy spędziłem w Moskwie kilka dni, zaszły tu ogromne zmiany. [...] Tam gdzie wcześniej było błoto, świeciły czystością betonowe chodniki. Przez jedenaście lat wniesiono mnóstwo nowych budynków, setki bloków mieszkalnych, nowe mosty na rzece Moskwie [...]".
Nie byłbym sobą, gdybym nie wygrzebał kilku myśli samego Johna Steinbecka. Tym bardziej, że rzucają one też światło na to, jak sowiety były postrzegane za Oceanem, jak głęboko naiwni byli nad Potomakiem, ale też jak miałka była ich wiedza o tym, co działo się w imperium Stalina, które po II wojnie światowej przytyło o 1 000 000 km²:
  • Kontrole celne to osobliwe pogwałcenie intymności, są niemiłe w każdych okolicznościach.
  • Nie lata się nocą - jeśli samolot nie ma szans na dotarcie do celu przed zachodem słońca, ląduje i czeka do rana.
  • Dziś odnosimy wrażenie, że najbardziej niebezpieczną tendencją ludzkiego umysłu jest pokusa dawania wiary plotkom, wypierająca jakiekolwiek próby poznania faktów. 
  • Rano w Rosji się nie pracuje.
  • Tym, co najbardziej dzieli Rosjan od Amerykanów czy Brytyjczyków, jest w naszym mniemaniu ich stosunek do rządu.
  • Odwieczna wojna pomiędzy korespondentami i cenzurą trwa w najlepsze.
  • Człowiek, który nie może wykonywać swojej pracy, zazwyczaj nie znosi przyczyny swojej niemocy. 
  • Ciekawiło nas, dlaczego młodzi ludzie są aż tak poważni.
  • Prawdopodobnie jedną z najtrudniejszych rzeczy dla człowieka jest proste obserwowanie rzeczywistości i akceptowanie jej - taką, jaka jest.
  • To, co jednego dnia jest prawdą, następnego dnia może już nią nie być. 
  • Hierarchię ważności osób publicznych można określić na podstawie wielkości portretów i pomników.
  • ...Rosja nie jest krajem przyjaznym cudzoziemcom, zwłaszcza jeśli pracują oni dla swoich rządów. 
  • Capa twierdzi, że muzea są świątyniami Związku Sowieckiego. 
  • Lęk przed aparatem [fotograficznym - przyp. KN] był zbyt głęboki i zbyt ślepy.
  • Tam, gdzie są Grecy, jest i kapitalizm.
  • Piłka nożna to najpopularniejszy sport w Związku Sowieckim.
  • Poezja nie jest czytana przez wąskie grono miłośników poezji, lecz dosłownie przez wszystkich.
  • Człowiek, który ma jeden rozkaz, może go wykonać pewniej, niż ktoś, kto musi podjąć samodzielną decyzję.
  • Kiedy Rosjanie ustalą jakąś zasadę, nie ma od niej wyjątków.
  • Nawet najgłupsi, najbardziej wojowniczy ludzie zdają sobie sprawę, że we współczesnych wojnach nie ma wygranych, dlatego każdy przywódca - po którejkolwiek ze stron - który zaproponuje wypowiedzenie wojny, powinien zostać potraktowany jak niebezpieczny przestępca i  odizolowany. 
  • Po zwiedzeniu carskiego muzeum nabraliśmy pewności, że zły gust to w królewskich kręgach nie wada, lecz wręcz konieczność. 
Ciekawie odbiera się "uliczne spostrzeżenia" Autora. Mimo wszystko ma się wrażenie, że dla Steinbecka Moskwa jednak stanowiła pewną egzotykę: "Kobiety nie nosiły makijażu albo używały go bardzo oszczędnie, ich ubrania były stosowne, ale niezbyt ładne. Rzesza mężczyzn nosiła mundury, chociaż służba wojskowa już ich nie dotyczyła. Po prostu nie mieli innych ubrań [...]". Bardzo pouczające może być zapoznanie się z przebiegiem rozmowy Steinbeck-Karaganow. "Napiszcie prawdę. Opiszcie tylko to, co widzicie. Niczego nie zmieniajcie, zapisujcie fakty. To wystarczy, aby nas zadowolić. Nie ufamy pochlebcom" - to sugestia i życzenie tego ostatniego.  Steinbeck nie był naiwnym G. B. Shaw! Wiedział, że pewnych informacji od swych gospodarzy nie uzyska. Tajemnica służbowa zamykała wszelkie próby dociekania prawdy. Stąd m. in takie stwierdzenie: "W rezultacie nie ma sposobu na zdobycie konkretnych danych liczbowych dotyczących sowieckiej gospodarki". Wręcz przyrównywał sytuację korespondenta do napotkania na swej drodze... muru! Przydzielona im tłumaczka Swietłana (Sweet Lana), skądinąd sympatyczna żeńszczina: "Nienawidziła sztuki nowoczesnej. Uważała abstrakcjonizm za przejaw amerykańskiej dekadencji, podobnie jak każde eksperymentowanie w  malarstwie". 
"Nie pojmujemy podejścia historycznego, które opiera się na podawaniu preferowanej, alternatywnej wersji wydarzeń" - do takich wniosków doszedł autor "Dziennika..." po wizycie w muzeum W. Lenina. Szokiem dla Steinbecka był brak... Trockiego? Czyli jednak odbijała się tu pewna... naiwność. Orientował się, jak można domyśleć się z zapisu, jak potoczyły losy tego przywódcy bolszewickiej rewolty z 25 X/7 XI 1917 r. Długo jeszcze nie miało być  Lejba Dawidowicza Bronsztejna w świadomości młodych Rosjan, mimo jego zasług. Kwestię podejścia do historii powinni współcześni również brać sobie do serca pod każą szerokością geograficzną. Wpadłem na ciekawą uwagę dotyczącą Lenina: "Można tu znaleźć wszystko, co dotyczy tego człowieka, wszystko poza odrobiną humoru. Nie ma żadnego dowodu na to, że kiedykolwiek, w ciągu całego życia, pomyślał o czymś wesołym, roześmiał się z całego serca lub spędził wieczór na zabawie".
Nie byłoby ZSRR/ZSRS/CCCP AD 1947 bez kultu Stalina! Wyliczenie, gdzie stawiano mu pomniki, gdzie wisiały jego portrety mogłoby posłużyć za temat do oddzielnego pisania. Dlatego ograniczę się do dwóch zdań: "Malowanie, rzeźbienie, odlewanie i wyszywanie Stalina musi być jednym z największych przemysłów Związku Sowieckiego. Stalin jest wszędzie i wszystko widzi. [...] Niektóre portrety Stalina osiągają wysokość ośmiu pięter i szerokość piętnastu metrów".
Po moim wspomnieniu książki Johna Steinbecka "Dziennik z podróży do Rosji" jeden ze znajomych zapytał czy autor udał się do Sowietów z powodu sympatii? Trudno to chyba jednoznacznie określić. Są w tekście sugestie, które wskazują, że przestrzegano i Johna i Roberta jak tragicznie może być w ZSRR/ZSRS/CCCP, np. "wszyscy nam mówili". I wtedy Autor ironizuje, ba! dworuje sobie z pewnych obaw tych, którzy nigdy nie będąc nad Wołga czy Donem przestrzegali go i jego towarzysza przed czekającą go upiornością. Na ile różne spotkania i wizyty były zaaranżowane czy przygotowane, to każdy z czytających wyrobi sobie zdanie. Trudno, aby nie dostrzec krytycznych ocen. Zaskakuje jednak swoboda z jaką (choćby na Ukrainie) obydwaj Amerykanie poruszali się i komunikowali z grażdanami ZSRR/ZSRS/CCCP: "Pytali o zarobki i jakość życia. Byli ciekawi, na jakiej stopie żyje klasa robotnicza [...]". Jak również o to: "Czy USA nas zaatakują?".
"Wśród moskiewskich korespondentów narodził się swoisty kodeks honorowy, kradzież książki - zwłaszcza w sezonie zimowym - była jak kradzież konia na Dzikim Zachodzie, godna społecznego linczu" - nie będę się krygował i przyklasnę podobnemu tokowi myślenia. Rzadko moje książki opuszczają mnie. Smutne doświadczenie strat. Ciekawie brzmi ciąg dalszy zakończenia tegoż akapitu: "Capa był jednak niereformowalny. Kradł książki do końca naszego pobytu w Związku Sowiecki. Podkrada także kobiety i papierosy, ale to łatwiej wybaczyć"
John Steinbeck odwiedził m. in. Kijów. W 1947 r. to było miasto ruin! O metodycznym mordowaniu substancji architektonicznej dawnej stolicy Rusi tak nadmienił: "To nie była walka, lecz maniakalne niszczenie każdej placówki kulturalnej miasta oraz każdego pięknego budynku, który powstał na przestrzeni tysiąca lat". Ogień i dynamit był sprawcą, że "...biblioteki, teatry, nawet siedziba stacjonarnego cyrku, zostały zniszczone". Trochę zaskakujący jest dla mnie wywód na temat pochodzenia Ukraińców, którym przypisuje bliższe pokrewieństwo do Słowian południowych, czy nawet Węgrów? Odważna teza. Chyba jednak Steinbeck odrobił zadanie domowe z historii Ukrainy, skoro pisał: "Ukraina stanowi od wieków łakomy kąsek najeźdźców, głównie ze względu na żyzne, urodzajne gleby, stąd jej burzliwa historia i nieszczęścia, które spotkały mieszkańców". Zwracam uwagę, że nie uszła pisarskiej spostrzegawczości... uroda Ukrainek!
"Dziś jeńcy w niemieckich mundurach sprzątają miasto, które obrócili w gruzy. Ukraińcy odwracają głowy na widok zbliżającej się kolumny więźniów. Traktują ich jak powietrze, patrzą nie na nich, lecz przez nich" - cenne są te "uliczne spostrzeżenia" Wielkiego Pisarza. Pewni, że mógłbym zwrócić uwagę na wizytę w teatrze czy cyrku, ale kiedy TO dla mnie jest cenniejsze. O niemieckich agresorach z 1941 r. możemy przeczytać: "Zaatakowali z dziką furią, zachowywali się jaka rozszalałe, okrutne dzieci". Nie spodziewałem się, że spotkam na kartach tego dziennika męża Wandy Wasilewskiej, czyli Aleksandra Korniejczuka (Олександр Корнійчук). To kolejna wartość dodana tej lektury. A Wanda budziet?
Chyba jednak Johna Steinbeck uległ urokowi sowieckiej (ukraińskiej) wsi - Szewczenki. Wzmiankuje o zniszczeniach, ofiarach, kalectwie, ale nie ma trudu, wyzysku, kołchoźniczych stachanowców (trudno do tego zaliczyć rywalizację w zbieraniu.. ogórków?): "Nie dostrzegliśmy w tych ludziach cieniu smutku. Śmiali się głośno, żartowali, śpiewali. [...] Szeregi kobiet śmiały się, śpiewały i pokrzykiwały do siebie nawzajem". No po prostu idylla. Czy Steinbeck miał świadomość, że stąpał po ziemi skrwawionej okrucieństwem i męką konania czasów głodu lat 30-tych? Jest za to frywolność ocierająca się o... erotyzm. Cytat z ogórkowego pola, z ust dwukrotnej wdowy: "Zobaczcie! Gdyby Pan Bóg dobrze się przyjrzał ogórkowi przed stworzeniem chłopa, na świecie byłoby dziś o wiele mniej niezadowolonych bab". Wychodzi na to, że o ogórkach można by było napisać traktat przetworowo-socjologiczny! Chyba J. Steinbeck nie słyszał o tych "zimowych warzywach"? No i mamy zdjęcia, a właściwie cztery kadry gestykulującej chłopki, zresztą starczy zerknąć na okładkę tego wydania! A jednak Steinbeck ironizował, że przestrzegano go, że Sowieci urządzą dla niego "przedstawienie". I trudno oprzeć się wrażeniu, że to była doskonale wyaranżowana kreacja. To mycie nóg, kąpiel po powrocie z pola, świeże spódnice i koszule? Chyba jednak niezręczne porównywanie do... farmerów z Kansas. Proszę się nie obawiać - będzie jeszcze wizyta w innej wsi: Szawczenko II. Niepojęte, jak pisarza tej miary mogły fascynować wyzwania miłosne brygadzistki do traktorzysty, los dekadenckiej bohaterki. To skutek przeżycia pewnej inscenizacji! Absurdalność tej sztuki zamyka się w tym zdaniu: "Otóż traktorzysta darzy uczuciem dziewczynę, która marzy o malowaniu paznokci".
No i mamy  c y m e s  czytania! Sama... Ва́нда Льво́вна Василе́вская! Czytamy m. in.: "Wanda Wasilewska przygotowała pyszny i bardzo obfity obiad, złożony z kawioru z bakłażana, ryby w sosie pomidorowym, faszerowanych jajek o dziwnym smaku, podała do tego starą wódkę w żółtawym kolorze, mocną i bardzo dobrą". To obiad u Korniejczuka & Wasilewskiej. Całego menu nie przytaczam. Proszę samemu sprawdzić jakie delikatesy trafiały na stołu bolszewickiej wierchuszki! Sam goszczony przyznał, że to by "królewski posiłek", wzbogacony choćby o cygara Upmanna. Swoją drogą ciekaw jestem ilu grażdan Sowieckiego Sojuza mogło sobie pozwolić w 1947 r. pójść na dancing do klubu "Riwiera" i upajać się rytmami "In the Mood"? A... "Koktajl Bar"?
Oczywiście ZSRR/ZSRS/CCCP nie przestawało zaskakiwać zachwyconego Pisarza. "Książki skarg i zażaleń" (my, 50+ na pewno pamiętamy te zeszyty wiszące w sklepach, a jak kto z innej epoki, to niech wyśledzi jeden z odcinków doskonałego seriali "Wojna domowa") czy też "Księgi gości". Mógłbym uspokoić Noblistę: są jeszcze miejsca, gdzie dziś w Polsce podsunięto by mu tą ostatnią. Sam jestem łowcą autografów...
Wiara w smak Johna Steinbecka wraca, kiedy znajdujemy zapis o częstych wizytach, spotkaniach, pytaniach (ciekawe, że kołchoźnicy pytali np. o Roosevelta?): "Gdziekolwiek poszliśmy, zadawano nam podobne pytania. Po pewnym czasie odkryliśmy, że pochodzą z jednego źródła. [...] Niebawem byliśmy w stanie przewidzieć, o co zostaniemy zapytani [...]". Co było tym źródłem? Sowiecki organ prasowy "Правда".
Pewnie, że wrażenie na mnie robi podróż i pobyt w Stalingradzie (Сталинград). Rozumiem, że John Steinbeck mógł nie orientować się, co do społecznego stanu z którego pochodził oblegający miasto faszystowski feldmarszałek, ale tłumacz lub korektor powinni zauważyć, że nie był żadnego "von Paulusa"! Ów nazywał się Friedrich Paulus - i nic więcej, bez tego szlacheckiego "von", gdyż nie pochodził ze szlachty czy pruskich junkrów. Opis zrujnowanego miasta robi cały cały czas wrażenie. Ale chyba jeszcze większe, to co dotyczyło ludzi, mieszkańców. Tych, którzy jeszcze w 1947 r. mieszkali w piwnicach zrujnowanego miasta. Silnie wryło się w pamięć spotkanie z młodą dziewczyną. Sam przyznaje "...zobaczyłem jedną z najpiękniejszych twarzy, jakie kiedykolwiek spotkałem. Jej oczy miały przebiegły, lisi wyraz, ale nie były ludzkie. [...] Miała przepiękne rysy i poruszała się z gracją dzikiego zwierzęcia". Opis zachowania tej dziewczyny może być dowodem, jakie piętno na ludziach wypaliła wojna. Historię jej można by wyizolować na autonomiczną opowieść. Bierze pokusa, aby poszukać jej śladów?
Dużo ciekawych zdjęć, rozumiem że na jednym z nich jest pułkownik Denczenko. To on zabrał Autorów "Dziennika..." na pole stalingradzkiej bitwy. Na sfotografowanie pola bitwy musieli jednak poczekać. Bez zezwolenia władz - ani rusz! Hotelowe menu zaskoczyło Steinbecka: "Posiłek, który przyniesiono nam do pokoju, składał się z sałatki pomidorowej, kiszonych ogórków, arbuza i oranżady". Marzyło się Steinbeckowi fotografowanie słynnej fabryki traktorów, która w czasie walk o miasto nie przerwała produkcji: "Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego nie uzyskaliśmy zgody na fotografowanie. [...] Nie zezwolono nam na zrobienie ani jednej fotografii. Lęk przed aparatem był zbyt głęboki i zbyt ślepy". Skutki takich zakazów nie kazały długo na siebie czekać: Robert Capa popadał w stan smutku, rozgoryczenia i przygnębienia (depresji?).
Ciekawe, że pisząc o wizycie w Gruzji J. Steinbeck niemal powtarza się, kiedy pisze o wizytach w muzeach: "Capa twierdzi, że muzea to kościoły nowoczesnej Rosji, odmówienie wizyty w muzeum jest równoznaczne z odmówieniem wizyty w kościele". Mnie ciekawi dygresja o pewnym gigantycznym obrazie: "Ma ze sto metrów wysokości i jest podświetlony neonami, które, choć teraz zepsute, gdy działają, są widoczne z odległości czterdziestu pięciu kilometrów". Czy trzeba dopisywać, kto jest bohaterem tego dzieła? A jakże: Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili! Ciekawe wnioski z wizyty w Gori znajdziemy kilkanaście stron dalej.
Cieszy mnie jednak, że nie stępiło się spojrzenie Pisarza na różnice, które dzieliły pisarstwo amerykańskie od sowieckiego: "Zadaniem sowieckiego literata jest wspieranie, celebrowanie, wyjaśnianie i pomaganie na wszelkie sposoby w umacnianiu sowieckiego systemu. Tymczasem w Ameryce, a także w Anglii, dobry pisarz wychwytuje wszelkie nieprawidłowości funkcjonowania społeczeństwa". Na własny użytek zapytajmy się samych siebie: czy coś w tej materii zmieniło się od 70-ciu lat? Bez względu na kolor i odmianę totalitaryzmu pisarze wprzęgają się "do rydwanu zwycięzcy" i ponoszą odpowiedzialność za zniszczenia ducha danego narodu. Rolę pisarzy może dopełnić kinematografia, która swobodnie żaglująca faktami i fałszem kreują nowe prawdy...
Wizyta w Gori. Dom, w którym urodził się Stalin. Muzeum Stalina. Kult Stalina. I to zestawienie z cesarzem Augustem? "Słowo Stalina jest dla tych ludzi świętością i jedyną prawdą, nawet jeśli przeczy zdrowemu rozsądkowi i prawom natury. [...] Nie, historia nie zna przypadku, który można z tym porównać. Jeżeli Stalin ma taką władzę już za życia, co będzie, kiedy umrze?. [...] Wiele razy słyszeliśmy stwierdzenie: - Stalin zawsze ma rację. Nigdy, w całym swoim życiu, nie popełnił żadnego błędu". I wszystko na ten temat. Nie wiedziałem, że wiele wojennych sierot (m. in. z Ukrainy) trafiło do gruzińskich rodzin. Traktowano to niemal jak spłacenie długu za to, co spotkało ziemie okupowane.
Steinbeck & Capa byli świadkami osiemsetlecia Moskwy. Ten drugi mógł wreszcie fotografować miasto, gmachy, okolicznościowe wystawy, ludzi - rzecz jasna w asyście sowieckiego fotografa "...który znał miasto i pomagał w rozmowach z milicjantami. [...] Był tak szczęśliwy, jak to tylko możliwe, kiedy pracuje". I możemy podziwiać jedną z fotografii: na pierwszym planie tłum ludzi, z tyłu gmach, na którym powieszono potężny portret Stalina. Czy nuta żalu przebija przez zdania: "Podczas całego pobytu w Związku sowieckim nie spotkaliśmy ani jednej ważnej osobistości. Stalin nie brał udziału w uroczystościach. Przebywał w swojej willi nad Morzem Czarnym". Właściwie, to bardzo dziwne, że tak głośny pisarz, jak John Steinbeck  nie stał się obiektem adoracji najwyższych władz ZSRR/ZSRS/CCCP. Obu Amerykanom marzyło się zwiedzenie Kremla i jego sfotografowanie. Niestety, towarzysze radzieccy/sowieccy zdecydowali inaczej: "Otrzymaliśmy pozwolenie na zwiedzanie, natomiast robienie zdjęć było wykluczone. Zabroniono nam nawet wniesienia aparatu fotograficznego".
"Bariera językowa doprowadzała nas do szału. Poznaliśmy wielu rosjan, ale czy uzyskaliśmy odpowiedzi na swoje pytania" - niech to będzie zwieńczenie tej niezwykłej podróży, jaką w 1947 r. odbyli John Steinbeck i Robert Capa.  4000 negatywów, to plon fotograficznych dokonań. Jak wyglądało ich "uwolnienie" z ZSRR/ZSRS/CCCP, to dopiero historia!
"Dziennik z podróży do Rosji" Johna Steinbecka, to cenne źródło do poznania realiów ówczesnego  ZSRR/ZSRS/CCCP. Dla większości z nas (nawet jeśli mienią się znawcami "tematyki sowieckiej"), to prawdziwa kopalnia wiedzy. Świat opisany zdarzył się 69. lat temu. Gro z nas nie był jeszcze na świecie. A pozostali? O takich książkach słusznie pisze się, że to kawał dobrej literatury, doskonale skrojony reportaż. To dobrze, że Autor miał wątpliwości, co do tego, co mu pokazano. My sami nie możemy odważyć się weryfikacji. Chyba, że mamy za sobą wielogodzinne kwerendy w sowieckich/radzieckich archiwach. W, co, proszę mi wybaczyć śmiałość, bardzo wątpię. Ostatnie zdanie musi należeć do Johna Steinbecka:

"TEN DZIENNIK ZAPEWNE NIE USATYSFAKCJONUJE 
ANI ORTODOKSYJNEJ LEWICY, ANI LUMPENPRAWICY. 
JEDNI POWIEDZĄ, ŻE JEST ANTYSOWIECKI, 
DRUDZY - ŻE PROSOWIECKI. 
BEZ WĄTPIENIA JEST POWIERZCHOWNY, 
BO JAKŻE MOGŁO BYĆ INACZEJ?".

Epilog:
- Robert Capa (Endré Ernő Friedmann) zginął w Indochinach 25 maja 1954 r., miał 41 lat
- John Steinbeck zmarł 20 grudnia 1968 r., miał 66 lat


* Nie mnie tu porównywać się do kunsztu (a tym bardziej zagrożeń) sztuki R. Capy, ale jestem dumny, że w albumie K. Churskiej, K. Maniewskiej, K. Osińskiego pt. "Zwycięska dekada. Region Bydgoski NSZZ Solidarność w ikonografii (1980-1990)" Bydgoszcz 2010 zamieszczono kilkanaście moich zdjęć z lat 1980-81

Brak komentarzy: