czwartek, września 08, 2016

Daga

- Co masz mi do powiedzenia? - nie patrzyła na tego, który klękał opodal. Wpatrzona w okno widziała tylko łunę, która unosiła się na wschodniej rubieży.
- Twierdza... padła... pani... - usłyszała głos, który próbował uspokoić emocje.
- Konrad?
Milczenie było wymowne. Czuło się ciężar tej ciszy.
- Nie słyszysz o co pytam?!
- Pan... Konrad... zginął pani...
Widać było, jak zaciskają się jej kształtne dłonie. Szkarłatna suknia przyjęła na siebie całą ich moc, gniew, ból, zawód.
- Jak?
- Nie rozumiem pani.
- Czego nie rozumiesz?! - podniosła głos. - Jak zginął?!
- Mężnie... pani... broniąc... Dębowej Wieży...
- Pod nią padł? - czuła, że wzbiera w niej żałość prostej dziewuchy, na którą ona nie mogła sobie pozwolić. Ona musiała być, jak stal,  z której kuto pancerze jej wojów, miecze, groty strzał. Nawet gdyby zdradziecki bełt przeszył jej tunikę musiałaby tylko zacisnąć zęby. "Władcy nie płaczą" - zapamiętała słowa swego dziada. Śmierć starego Niedźwiedzia, kiedy była ledwo podlotkiem wystawiła ją na próbę - straszliwą. Nim doszła lat sprawnych napatrzyła się na okrucieństwo, krew, ludzką podłość, ślepą mściwość, niską służalczość. To wszystko wpisane było w jej życie. Każdym dniem musiała potwierdzać prawo, że jest godna tego prastarego stolca, na którym zasiadali dziad, ojciec dziada i dziad dziada i wszystkie, pozostałe pokolenia.

Łuna, której przyglądała się ze skupieniem godnym stratega, powiększała się. Wyglądało, jakby słup ognia i dymu rozlewał się, i pochłania kolejne rubieże.
- Padł? - ile żalu wlała w tych kilka liter nikt z zebranych nie mógł wiedzieć. Siedzieli przy potężnym, dębowym stole. Ciskali na siebie jakieś spojrzenia, jakby zaraz mieli chwycić się za bary lub, co gorsza wydobyć broń z pochew i rzucić się sobie do gardeł. Byli jej radą, jej wsparciem, jej mieczem, jej siłą, jej ostatnią deską ratunku.
- Widziałem... kazał mi... gnać tu...
- To jego koń na majdanie? - nie musiała się upewniać. Ona wiedziała. To był jej prezent dla niego. Mimo masywności karku, zwalistej budowy miał w sobie zwinność rysia i w galopie nie było mu równych.
- Tak, pani... Kazał mi go wziąć...
- Czemu... - zawahała się.
- Tak pani?
- Czemu dał ci tego konia?
- "Ratuj się" - powiedział i kazał bym dotarł tu jak najrychlej.
- Dobrze... zrobił... - jakżeż w tej chwili oszukiwała siebie. Czy również oni, zebrani przy stole, uwierzyli w jej stanowczość i siłę? Czuła kompletną pustkę, rozbicie, beznadzieję. Znów miał siedem lat i dotykała zimnej ręki Niedźwiedzia! Przecież nie z pochlebstwa zrodził się pseudonim dziada. Niedźwiedź! A kim była ona? Trzciną na wietrze? Roztrzaskanym na fali żaglowcem, który już nawet nie dryfuje, tylko oddaje się kolejnemu uderzeniu na pogryzionej burcie! Teraz śmierć Konrada. 
- Kazał mi jeszcze...
Usłyszała szelest. Mówiący podniósł się z kolan. Odwróciła się.
Miała przed sob twarz dorosłego, ogorzałego mężczyzny z płową czupryną, spoconego, umorusanego pyłem i krwią. 
- Tak?
Wyjął zza swej tuniki, na której miał wszyty swój herb, lwa mocujący się z wężem, jakieś zawiniątko.
- Co to jest?
- "Oddaj to..." - powiedział.
Wzięła z jego rąk. 
Wstążka. Kiedyś musiała być złota? Teraz potargana, zniekształcona czasem, brudna, bez tego blasku, jaki miała, gdy mu ją dawała. Zacisnęła ją w dłoni. Czuła wzbierającą w sobie moc. Budził się w niej duch Niedźwiedzia?
- To wszystko pani...
Nie czekając na odpowiedź odwrócił się, skinął głową w kierunku siedzących przy stole i wyszedł. Zostali sami. Pięciu zatopionych w myślach dostojników i ona.
- Ile czasu trzeba, aby ta pożoga dotarła do nas?
Nikt nie odważył się pierwszy zabrać głosu? Patrzyła na ich pochylone głowy. Stali wiernie u boku dziada. Stoją przy niej. Ale bardziej ze strachu, wyrachowania, kalkulacji, dozgonnej wierności? - nie umiała sobie na te pytania odpowiedzieć. Być pewnym każdego z nich, to jak mieć za sobą miażdżącą stalową pięść...  Sam fakt, że miała wątpliwości budził w niej demony. Nie wierzyła w lojalność dwojga  z nich.
- Ile mamy czasu?
- Myślę - odezwał się Hood z Brzegu - że jeszcze tej nocy...
- Dwa dni - poprawił go Jan Dwa Miecze. - Dwa dni na...
- Na co?! - próbował spojrzeć im w oczy. Ale jakoś umiejętnie starali się unikać jej. 
- Obronę lub...
- Lub?
- Ucieczkę - dodał Jan Dwa Miecze.
- Mam uciekać?!
- Drogie dziecko... - głos rozwagi starego Justyna wprowadzał ukojenie. Ale nie w tej chwili. To, że był ochmistrzem jej dworu, piastunem od lat śmierci rodzica dawało mu prawo nazywać ją "drogim dzieckiem", bo była mu jak rodzona córka, a ona poddawała się tej ojcowskiej czułości. Teraz jednak tego nie potrzebowała.
- Dość! - jej drobna pięść uderzyła w blat stołu. Pewnie, gdyby tak zachował się Niedźwiedź pierzchły by ich wątpliwości pomiędzy strachliwe króliki. Ale to uderzyła ona. A mimo to głowy poruszyły się. Nie spodziewali się podobnej reakcji.
- Zapominacie moi panowie kim jestem! Wnuczką Niedźwiedzia! Mego dziada! Miałabym zmykać, jak płocha łania?! Nie jestem łanią!
- Pozwól sobie przypomnieć pani, ale jesteś kobietą...
- Cud, że nie dziewczyną! - parsknęła na uwagę kasztelana Dragona. Jej usta wygięły się w dziwnym grymasie. Trochę przypomniało to jej dziada, ale ten zwykł był tu cisnąć jeszcze jakimś przekleństwem. Z tych ust nawet nie spodziewali się czegoś podobnego. - Mam-że oddać pole zbuntowanej hołocie?!
Niezręczne milczenie dopełniło obrazu. Nazwanie buntowników "hołotą" było mimo wszystko zaskoczeniem. Zdawał się, że te usta może kształtować strofa wiersza, pieśń trubadura, ale...
- Śmierć Konrada wszystko zmienia - przemówił Colman bez Trwogi. 
- Zmienia? Padła tylko twierdza...
- Nie pani! - przerwał jej. - Śmierć Konrada to cios dla nas i  naszej sprawy!
- Co chcesz przez to powiedzieć?! - spoglądała na Colmana z wyczekiwaniem. Każde słowo mogło być ciosem. Odparować je? Pokazać swoje zdecydowanie. Nie dać po sobie poznać, że tli się w niej zbrodnicza niepewność.
- Dębowa Wieża, jak pani wiesz, nazywana jest kluczem do naszego królestwa. To nie jest tylko wymysł bajarzy. Zdobywcy kontrolują spływ głównych rzek, ale też odbierają możliwość dotarcia do naszych sojuszników...
- Sojuszników?! - uniosła się. - O kim mówisz? Panowie Rufus i Zill alboż nas nie zdradzili?! Poprawcie mnie dostojnie panowie, jeśli się mylę.
Groźny pomruk tylko ześliznął się z kilku ust.
Nagle uniosła się ręka.
Spojrzała w tym kierunku.
- Co radzisz, dostojny Justynie?
- Jest jedna rada -  widać było, że waży każde słowo, jakby przewidywał, że to, co powie wzbudzi poruszenie?
- Jaka? Proszę mówić...
- Drahe.
To nie była cisza. To była próżnia. Pomykały tylko zaskoczone spojrzenia i niemniej zdziwione oczy.
- Drahe? - Colman powiódł wzrokiem od mówiącego do skraju stołu. - To niemożliwe!
- Dlaczego? - Justyn czuł ciężar i zaskoczenie tych kilku spojrzeń. Równie dobrze mógłby wskoczyć od rzeki pełnej tamtejszych potworów.
- Pani! Odbierz mu prawo głosu! - palec Jana Dwa Miecze zdawał się być rozpalonym rożnem, które zaraz wbije się w ciało winowajcy. - Justyn postradał resztki rozumu?!
I nagle zrobiło się, jak w ulu. Jeden przez drugiego ciskał zarzuty, wyrzuty, przekleństwa. Grom za gromem! Nie szczędzono ani Justyna, ani Drahe!
- Dlaczego nie? - nagle i w nią wlał się nowy duch. Nie opanowywał ją gniew na Justyna. Samo wymienienie imienia Drahe i ją zaskoczyło. Powinno wręcz zmiażdżyć. Ale szybko stanęło przed nią pytanie: "a dlaczego nie?".
- Pani, daj sobie przypomnieć kim jest Drahe! - Dragon Stary naprawdę zasłużył na miano, którym go obdarzono już przed laty. Można bez dwóch zdań dodaj i to: "Mądry". Bo nie było w radzie drugiego tej miary umysłu, człowieka zasług, doradcy. Kiedyś druh i powiernik Niedźwiedzia. Powiadali nawet, że jedna mamka ich obu wykarmiła, a nawet, że byli przyrodnimi braćmi? Mówił głosem spokojnym i naprawdę dostojnym, że sam sobie wymuszał posłuch u słuchających: Drahe, to wróg mściwy i groźny niczym wilk w stadzie owiec. Wpuścić go między nas, to tak jak położyć głowę na pniu kata!...
- Czemu Justynie wysunąłeś tę propozycję? - chciała wiedzieć. Nie trzeba było jej przypominać kim był Drahe. Tylko głupiec mógł wierzyć, że to niewinny samarytanin.
Justyn wstał. Szmer wokół stołu umilkł. Wszystkie oczy skupiły się na nim. Zdawało się, że czas się zatrzymał.
- Pani. Panowie. Nikomu nie muszę przypominać, że polityka rządzi się swoimi prawami.
- Do rzeczy - zaczął ponaglać Jan Dwa Miecze. Widać było, że wracała już do niego dawna śmiałość. Nigdy nie cenił Justyna. Tylko, że owa niechęć wynikała (i chyba wielu sobie z tego zdawała sprawę) z lęku.  Jan Dwa Miecze zawdzięczał swe wywyższenie zasługom swego ojca, a i temu, jak sam sprawnie dowodził i władał mieczem. To dlatego do jego starego herbu Niedźwiedź dodał jeszcze jeden miecz.  Ale czy nadawał się na doradcę? Dawna rada regencji szybko była tworzona. Wszedł w jej skład. Ale rada powinna była być rozwiązana, kiedy Najjaśniejsza Pani doszła lat sprawnych i mogła samodzielnie podjąć rządy. Z dnia na dzień nie mogła jednak nabrać praktyki. Rada została, a przy niej jednym głosem powodował Jan Dwa Miecze.
- Drahe jest okrutnik straszny. Ale i naszych nieprzyjaciół wróg! A kto bardziej na alianta się nadaje, jak wróg naszego wroga?
- Za jaką cenę?! - Dragon Stary potrząsł swą siwą czupryną. Jej biel odbijała się od ponurych ścian i kobierców na nich.
- Za każdą! - bronił swego zdania Justyn.
- Ha! Ma być, jak w baśni?! - Colman też zwietrzył okazję, aby wydrzeć Justynowi coś z jego powagi, niezachwianności. Dlaczego Justyn, a nie on miał być zbawcą państwa. Tylko czym miał wytrącać argumenty drugiej strony? - Ręka królowej i pół królestwa?
- Wolne żarty! - wtrącił się Jan Dwa Miecze. - Bajdy!
- A ja myślę, że Justyn ma rację.
Dopiero to poparcie wywołało zdziwienie zebranych.
Dragon Stary dał się przekonać?
- Dopiero, co mówiłeś... - Colman nie chciał wierzyć, w to co usłyszał. Na nikogo tak nie liczył, jak na Starego! A teraz ten wykonywał jakiś karkołomny zwrot?
- Justyn ma rację - Dragon Stary powtórzył część swej wypowiedzi.- Co mówiłem dobrze wiem. I nie mi to przypominać panowie i ty wielmożna Pani. Ale na to utrzymujesz tę radę, aby nieść ci pomoc, a nie swarzyć się przy stole, kiedy tylko patrzeć chwili, jak śmiertelny cios...
Nie dokończył, bo drzwi otwarły się. Mężczyzna, który w nich stanął zawahał się.
Nie miał na sobie pancerza. Trudno było po stroju określić jego stan, bo narzucona peleryna kryła i barwę, i ewentualnie kolczugę. Oparł się o framugę. Ciężko oddychał.
- Kto jesteś? I czego żądasz?! - Jan Dwa Miecze swą posturą budził lub wymuszał posłuch.
Ale zapytany jeszcze chwilę starał się ostudzić emocje, które widać nim powodowały. Przekroczył próg komnaty i wzrokiem poszukał:
- Pani... Mam dla waszej... pismo...
Nie dano mu dostępu. Jan Dwa Miecze, Colman i Hood z Brzegu stanowili niczym mur.
Ani myślał porywać się na nich.
Zza peleryny wyciągnął zwinięty w rulon pergamin. Jan Dwa Miecze już był gotów zadać cios, gdyby... Ale na szczęście nie był to ani sztylet, ani tym bardziej miecz. Odebrał pismo i podał Justynowi.
Nie było na nim żadnej sigillum.
- Kto jesteś? I kto cię przysyła?
- To pismo... panie...
Justyn podał je dalej.
- Dajcie mu wina - odezwał się jedyny kobiecy głos w tej komnacie.
Wzięła pergamin. Rozwinęła. W miarę pokonywania kolejnych linijek twarz jej bardziej pochmurniała...
- Na nic wasze "za i przeciw"! Drahe... Drahe... nie żyje!
- Nie... ży... je...? - poniosło nad wszystkimi głowami.
- To pismo od brata Alberta, kanonika... - nie musiała tłumaczyć kim ów był. To, że taki okrutnik trzymał na swym dworze spowiednika dawało nikłą szansę, że ktoś był w stanie okiełznać dziką naturę Drahe.Rzuciła pergamin na stół.
Colman wziął je do ręki.
- Czytaj! - zabrzmiało jak rozkaz.
"Do Najświetniejszej Pani Dagmary, niechaj żyje nam i panuje w pokoju. Los zły sprawił, że tej chwili zdradziecki wicher zmiótł pana naszego Drahe i jego przednie rycerstwo. Zamek nasz dostał się w ręce agresora, ziemia zalana przez wraże wojska. Najświetniejsza Pani ośmielam się błagać o pomoc. Rzuć hufce by zdławić rebelię i gwałt zadany naszej Marchii - brat Albert. Czekamy Twej odsieczy, jak nadejścia Naszego Stwórcy. Amen".
Colman odłoży pismo. Kolejno brali je do ręki wszyscy. Hood z Brzegu oddał je dalej. Wiadomo było, że nie posiadł sztuki czytania. Jan Dwa Miecze drżał cały. Podał pergamin Justynowi. Dragon Stary wiedział, jak każdy, czego pisanie dotyczy:
- Co teraz Najjaśniejsza Pani? Jaką odpowiedź damy temu tu gońcowi? Kim jesteś?
- Bartlett z Novum, panie.
- Syn pana na Starych Wzgórzach?
- Tak, panie.
- A co u was?
- Starych Wzgórz już nie ma, panie.
- Jak to?! - Dragon Stary zdawało się nie ogarniał tego, co słyszał z ust tego. Możliwe, że rozum mu pomieszało?
- Novum zdobyte i splądrowane! Stare Wzgórza spalone i zrównane z ziemią. Garść nas uszła i prosto w łapy Drahe. Lepszy...
- ...swój wróg, niż nowy? - dokończył za niego Hood z Brzegu.
- Tak, panie. W rzeczy samej. Ale i on uległ wrogowi. Brat Albert pchnął mnie z tym pismem, by Najświetniejsza Pani Dagmara...
- Dość! - wstała. Długie blond włosy zwisały na szkarłatnej sukni. Zdjęła z głowy swój toczek i podała go gońcowi. Jego spojrzenie wyrażało zdziwienie, zaskoczenie, rozczarowanie i ból? - Mam tylko tyle.
- Ale nam potrzebne są... miecze... łuki... piechota...
Wzięła go za ramię i podprowadziła do okna.
- Widzisz?! Widzisz tą łunę? To płonie Dębowa Wieża! A wraz z nią kwiat rycerstwa mego.
- To... to... co... będzie... z  nami? Najświetniejsza Pani?!

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.