piątek, maja 13, 2016

Przeczytania... (137) Lesley-Ann Jones "Freddie Mercury. Biografia legendy" (Wydawnictwo Dolnośląskie)

"Freddie Mercury zrobił najważniejszą rzecz, jak mógł zrobić. Umarł młodo. Zamiast zmieniać się w otyłą, spuchniętą, zarozumiałą starą ciotę, odszedł w kwiecie wieku i tak zostanie na zawsze zapamiętany. Całkiem niezła śmierć" - trudno nie zgodzić się z tą opinią. Ten rok jest pod względem dat wyjątkowy dla pamięci o genialnym soliście zespołu Queen: 5 IX przypadnie 70. rocznica Jego urodzin, a 24 XI minie 25. rocznica śmierci. W chwili śmierci miał zaledwie 45. lat!  Dla nastolatka lat siedemdziesiątych był Wszech Gwiazdą! Tylko niewielu ze znanych mi rówieśników mogło się pochwalić plakatami pozyskiwanymi z zachodnioniemieckiego "Brava" i rozlepiać je na ścianach swoich pokoi (o ile rodzice pozwalali) lub handlowali nimi za horrendalne ceny! Na mojej słomiance wisiał Elvis, ale tego miałem z gdańskiego tygodnika "Razem". Nie miałem możliwości dotarcia do rodziny z Bundesrepublik Deutschland! Mogłem tylko zazdrościć, że Mirek plakat "Queen" miał. Ja - nie! Ale zachował się, mam (kiepski technicznie) plakat właśnie z "Razem"! Książką "Freddie Mercury. Biografia legendy" (Wydawnictwa Dolnośląskiego) prowadzi nas "po życiu" tego niezwykłego muzyka. Tajniki życia poznajemy dzięki m. in. trudowi tandemu tłumaczy: Marty Kisiel-Małeckiej i Łukasza Małeckiego.
"Wyjechał z Zanzibaru, kiedy byłam małym dzieckiem. Porzucił rodowe nazwisko. Nie żył tak jak my. Nie miał z nami nic wspólnego. Nigdy nie wróci. Nie był dumny z Zanzibaru. Był obcy, należał do innego świata" - mało pochlebna opinia, mało przychylny głos. Inna opinia: "Mam po dziurki w nosie ludzi, którzy ciągle o niego pytają. Amerykanie, Latynosi, Anglicy, Niemcy, Japończycy. Miejscowi tego nie rozumieją. Kim w ogóle był ten człowiek?". Nikt, kto wtedy słuchał radia, nie powinien stawiać podobnych pytań? Oczywiście rozumiemy ironiczną intencję autora.
Pamiętamy dwa oblicza Freddiego: długowłosego młodzieńca i statecznego z wyglądu w krótko przystrzyżonej fryzurze. Nie pomylę się pisząc: ostania Gwiazda światowego formatu w... wąsach? Jakżeż odmienne jest takie koncertowe wspomnienie po jednym z występów Freddiego: "...kiedy zobaczyłem, co robi Freddie, zaparło mi dech w piersi. Zawładnął każdą osobą na stadionie. Absolutna jedność. Nikt nigdy tego nie dokonał, ani wcześniej, ani później. Myślę, że tylko on to potrafił".
Książka  Lesley-Ann Jones "Freddie Mercury. Biografia legendy" jest dla mnie osobiście... ucieczką od historii konfliktów, wojen, królów, zbrodni, wzlotów i upadków cywilizacji. Tak, życie muzyka to inny świat od pól spod Poitiers czy Waterloo, salw armat, heroizmu obrońców Stalingradu i Leningrad. Czy przez to mniej zajmujący? A broń Panie od podobnej herezji. Po co wszak sięgamy do biografii. A to jak jest wyjątkowa, jak wyjątkowy był Freddie Mercury? Że chwilami ocieram się w swoim pisaniu o banał? Ależ i tu jest patos i uwielbienie, podziw i zazdrość, wielkość i tragiczny koniec? Jak w fabule - z tą tylko różnicą, że świat "kolorowego ptaka", jakim był lider "Queen", istniał naprawdę, był przez niego tworzony, kreowany. Pewnie, że my słuchacze, wielbiciele Jego talentu widzieliśmy tylko blichtr płynący ze scen (najczęściej dzięki przekazowi telewizyjnemu), jakieś strzępy dostarczał "kolorowa prasa". Ale też nie zapominajmy: do 1991 r. kontakt z podobną był raczej w Polsce utrudniony. "Dla mnie liczą się ludzie. Muzyka powinna krążyć po całym świecie" - nie przypadkowo wybrałem te dwa zdania. Freddie Mercury był wyjątkową osobowością, aby nie chcieć się do NIEGO zbliżyć dzięki książce Lesley-Ann Jones.
Nic tak, moim zdaniem, nie oddaje człowieka i jego człowieczeństwa, jak JEGO własne słowa. To nie jest pokazówka, granie na emocjach. Tych kilka wypowiedzi, które w większości otwierają kolejne rozdziały, to nie tylko wprowadzenie do kolejnego etapu życia (prywatnego czy muzycznego), to PRAWDA o NIM samym:
  • Kiedy ludzie umierają z głodu, trzeba na to patrzeć jak na wspólny problem. Czasami czuję się bezradny, a tym razem mogę dąć coś od siebie.
  • Byłem... nad wyraz rozwinięty, jak na swój wiek, i rodzice uznali, że szkoła z internatem wyjdzie mi na dobre. Dlatego kiedy miałem jakieś siedem lat, oddali mnie do takiej szkoły w Indiach.  
  • Jestem człowiekiem miasta. Nie kręcą mnie wiejskie klimaty ani krowi gnój.
  • Muzyka zawsze była moim pobocznym zajęciem, ale jej znaczenie w pewien sposób rosło.
  • Każdy chce zostać gwiazdą, więc pomyślałem, że mógłbym spróbować, czemu nie?
  • Jestem człowiekiem skrajności. Mam łagodną i surową stronę osobowości - i niewiele pośrodku. 
  • Bardzo trudno zaufać innym, zwłaszcza w przypadku takich ludzi jak my. Jesteśmy niezmiernie wrażliwi, drobiazgowi i wybredni.
  • Sypiam z mężczyznami, kobietami, kotami... Czego dusza zapragnie. Pójdę do łóżka ze wszystkim! [...] Preferuję seks bez zobowiązań.
  • Nie znoszę, kiedy muszę się zamykać i chować. Nie tego chcę. Szlag by mnie trafił. Oszalałbym... jeszcze szybciej.
  • Z natury jestem niespokojny i nerwowy, więc nie nadaję się na domatora. 
  • Nie sądzę, by ktokolwiek potrafił mnie znieść, a czasami myślę sobie, że za bardzo się staram.
  • Wiele wymagam, ale też wiele daję w zamian.
  • Kiedy osiągniesz sukces, robi się naprawdę ciężko, ponieważ dopiero wtedy uczysz się, czym jest biznes.
  • Czerpię ogromną przyjemność z dawania ludziom prezentów. 
  • Kiedy nie jestem z Queen, chcę być na ulicy zwykłym facetem. 
  • Jem jak ptaszek i sram jak ptaszek. 
  • Nigdy nie usprawiedliwiaj się za to, co robisz na scenie.
  • Spójrzmy prawdzie w oczy: my, gwiazdy rocka, wciąż chcemy być w centrum zainteresowania, przez co wystawiamy się na pokaz.
  • Chcę odwiedzić miejsca, w których nigdy nie byłem. [...] Chcę pojechać do Rosji, do Chin i innych miejsc, których nie widziałem, zanim będzie za późno - zanim wyląduję na wózku i nie będę mógł już nic zrobić.
Każdy ma swoich idoli. Czy Freddie Mercury był od tego wolny? Na szczęście (?)  NIE. Swój podziw lokował m. in. podziwiając Jimi Hendrixa. Tak o Nim mówił: "Potrafiłem zjechać cały kraj, żeby zobaczyć jego występ. Miał wszystko, czego potrzebuje gwiazda rock and rolla: cały ten styl i  osobowość. Nie musiał się na nic silić. Po prostu wychodził na scenę i cały lokal stawał w płomieniach". Tych kilka zdań więcej mówi nam o F. M., niże nie daj Boże jakieś rozprawy filozoficzne, gramatyczny rozbiór Jego twórczości! Sam przyznanie się, że by ktoś taki  jak J. H. w we własnym życiu, to wspaniały gest!
Wstrząsem dla wielu było zabójstwo Johna Lennona! Lesley-Ann Jones napisała: "Śmierć Johna Lennona oderwała ich od wszystkiego. [..] Queen nigdy nie przywiązywali wagi do kwestii bezpieczeństwa. To musiało się zmienić". Na koncercie na stadionie Wembley "Queen" wykonało "Imagine"! W biografii znajdujemy taki zapis: "Nieważne, że Freddie zapomniał słów, a Brian pogubił się w akordach. Szlochająca rzesza zszokowanych i zrozpaczonych fanów zaśpiewała chórem"
Pewnie, że w wielu zacytowanych wypowiedziach wraca kwestia... seksualności Głównego Bohatera. Nie zdziwmy się, ale wielu z tych, którzy Go znali przyznawali zgodnie na ów temat: "Nic nie sugerowało, że jest gejem. Nigdy nie obnosił się ze swoją seksualnością". Tylko kompetentny ignorant muzyczny lub faszysta mógłby odrzucić sztukę, którą tworzył, którą był - tylko dlatego, że odrzuca się seksualność F.M.! O ile ograbilibyśmy sztukę (tą przez największe "S" w słownikach), gdybyśmy dali upust swej nietolerancji. Ale rozumiem, gro z nas po prostu przyjmuje TO za oczywisty fakt i szlus! Inna opinia na temat: "Myślał, że lubi kobiety, ale uświadomienie sobie, że jest gejem, trochę mu zajęło... Nie sądzę, by potrafił zmierzyć się z uczuciem, które z tego powodu w nim narastało. [...] Chyba był wrażliwy i bał się zaakceptować swoją orientację". I szlus na TEN temat! "Była przy nim w każdej chwili każdego dnia, zrezygnowała z własnego życia. Gdzie szedł on, szła i ona" - to jeden z publicystów muzycznych. O kim mowa? A - to zostawiam do zaspokojenia ciekawości każdemu, kto sięgnie do książki Lesley-Ann Jones "Freddie Mercury. Biografia legendy"!...
O ludziach formatu F. M. pisze się, że to "zwierzę sceny"! Podziwiał Jimiego Hendrixa, ale przecież na swój oryginalny sposób był zupełnie taki sam! Inaczej nie czytalibyśmy takiego o Nim wspomnienia, oceny tym KIM stawał się w świetle jupiterów: "Jestem gotów się założyć, że nigdy nie zaplanował ani jednego ruchu. Jego widowisko, wszystko, co robił było instynktowne. To sztuka sama w sobie". Wrzucę oczywisty banał: tego nie da się nauczyć. Ten milczący, chłopiec z Zanzibaru ujawnił światu swój niepowtarzalny talent niczym wulkan! Z taki wyczuciem sceny, tego co się robi (i to dotyczy również nas, szaraków bez-estradowych) po prostu przychodziMY na świat! Ale jest też "drugi Freddie", ten poza sceną?  Lesley-Ann Jones tak o tym napisała: "Wrodzona nieśmiałość brała nad nim górę, gdy po koncercie próbował gawędzić z fanami. Nigdy nie wiedział, co powiedzieć. Co gorsza, choć posługiwał się pin angielszczyzną, mówił cicho i niepewnie. W dodatku odrobinę seplenił, zapewne z powodu zębów, które bolenie go krępowały". Chyba nie spodziewany się spotkać takiego Freddiego?  Ale to jest właśnie piękne w tej nietuzinkowej biografii - to zaskoczenie. Nie mamy przed sob nadmuchanego bufona! Jakąś wypacykowaną kukiełkę. "Podczas gdy na własnych imprezach był radosny i nieskrępowany, na cudzych czuł się jak ryba pozbawiona wody" - dodaje po chwili Autorka.  A propos zgryzu (pisze to ktoś, kto jako dziecko walczył ze swoim "otwartym zgryzem") - wiedzieliście, że Freddie Mercury miał... cztery dodatkowe zęby z tyłu podniebienia?  "A kto miał mu do gęby zaglądać" - obruszy się nudziarz w kaszkiecie we wściekłą kratkę pomarańczowo-zieloną?
Nie da się w kilku zdaniach ani zamknąć, ani wyrazić zachwytu nad zespołem "Queen". Jak powstawał, ewoluował! Istota wielkości TAKICH fenomenów muzycznych możliwe, że jest wyjaśniona w taki zdaniu jednego z cytowanych muzyków: "Możesz być największym muzykiem świata, ale napisanie trzyipółminutowej piosenki, którą zanuci cały świat, jest niewiarygodnie trudne. Jeśli temu sprostasz i dodasz do tego wspaniałe umiejętności muzyczne, wtedy masz szansę odnieść sukces. Właśnie w tym tkwi ich sekret".  ICH- czyli "Queen"! Że byli wyjątkowi? Kolejna opinia: "Nie chodziło im tylko o seks, narkotyki i rock and roll, choć to też robili, roztaczali aurę intelektualizmu". Sukces ściągał... niechęć wobec muzyków? Wychodzi na to, że zawiść, to nie tylko cecha narodowa Lechitów: "Myślę, że w pewnym stopniu stanowimy nieruchomy cel, bo zdobyliśmy popularność szybciej niż większość zespołów. [...] Wkurzam się, kiedy dostajemy niesprawiedliwe, nieuczciwe recenzje, których autorzy nie odrobili swojej lekcji" - rozżalony wypowiadał się lider zespołu. "Queen", to rzecz jasna nie sam Freddie! To ZESPÓŁ! Doskonale ujął to Paul Gambaccini: "Okey, tak, Freddie tę piosenkę napisał, ale Brian zagrał niewiarygodne pasaże gitarowe w części środkowej, Roger zaśpiewał wysokie nuty, John również miał w tym swój udział. To fantastyczne, jak się podzielili rolami". Oto "QUEEN"!...
Nie mieści się w głowie, jak bardzo jeden zespół, kilku muzyków mogło zdominować życie  państwa, które liczy sobie 2 780 400 km²! Lesley-Ann Jones podaje, jak Buenos Aires witało artystów: "Odkąd ogłoszono wspieraną przez rząd trasę, media oszalały na punkcie Queen. [...] 24 lutego [1981 r. - przyp. KN] wydawało się, że wszyscy naraz przyjechali na lotnisko. Razem z nimi na powitanie stawiły się prezydencka delegacja i eskorta policyjna. Wydarzenia tego dnia były nieprzerwanie transmitowane w państwowej telewizji. Nawet Freddiemu odebrało mowę". Lesley-Ann Jones cytuje wspomnienie argentyńskiej dziennikarki Marceli Delorenzi (wtedy lat 15): "Nagle wszystko, co wcześniej uchodziło, wydawało się żałosne w porównaniu z Queen. W Argentynie to było jak rockowa wersja narodzin Chrystusa. Od tamtej pory wszystko było albo Przed Queen, albo Po Queen. [...] Rzesze z Chile, Urugwaju, Paragwaju i Boliwii przekraczały granice, by zobaczyć koncert w Argentynie". Lesley-Ann Jones podaje, że jej rozmówczyni ze łzami w oczach wspominała tamto muzyczne spotkanie!... Oto potęga muzyki, siła oddziaływania idola. Nie sezonowej gwiaździnki! A, co na to sam F. M.? Lesley-Ann Jones przytacza fragmenty wywiadu z tego okresu: "...Argentyńczycy są niesamowici, chcę do nich wrócić. Przyznaję, podoba mi się myśl, że ludzie uważają mnie za idola. Chcę zostać legendą, ale musicie zrozumieć, że ta praca to wspólne przedsięwzięcie. [...] To wszystko Queen, nie Freddie. Sądzę, że najlepszym dowodem na szacunek, jakim darzymy naszą publiczność, jest nasza praca".
Nie wiedziałem, że łączyła Freddiego przyjaźń z Michaelem Jacksonem.  A jednak drogi dwóch, tak wyrazistych osobowości oddalały się. Okazuje się, że przełomem stał się "Thriller", w którym Freddie miał również wystąpić. Z żalem otwierał się w pewnym wywiadzie, mówiąc o M. J.: "Zamknął się we własnym świecie. Dwa latet temu świetnie się razem bawiliśmy w klubach, ale teraz nie wychyla nosa ze swojej fortecy. To bardzo przykre. Tak bardzo się martwi, że ktoś go załatwi, że popadł w kompletną paranoję". Jak wiemy, Freddie tego nie doży, owa paranoja zabije Michaela w 2009 r.
Pewnie, że książka Lesley-Ann Jones pełna jest opinii o na JEGO temat. Serce się kroi, że mogę tu zacytować tylko kilka z nich. I to m. in. one powinny być tym magnesem, który przyciągnie nas do tej ze smakiem napisanej książki:
  • Sprawia wrażenie przemiłego faceta. Nie miałem pojęcia, że był gejem. W ogóle tego po sobie nie okazywał. Był spokojny, przyjacielski - Jerry Hibbert.
  • Klasyczne brzydkie kaczątko, które zmieniło się w łabędzia. Każda kapela oddałaby własny bas i perkusję za takiego wokalistę jak Freddie. Nikt nie mógł się z nim równać - David Stark.
  • Nie wydaje mi się, żebym spotkał później kogokolwiek równie ekstrawaganckiego. Do wszystkiego podchodził z wielkim entuzjazmem - Les Brown.
  • Freddie miał tych ludzi [z zespołu] w garści dzięki zwykłej prowokującej agresji i atrakcyjnemu wyglądowi. Był bardzo pretensjonalny, afektowny i dość próżny - Jeremy Gallop.
  • Szczerze go podziwiałem. Emanował twórczą mocą, która nie była wymysłem jego wyobraźni. Ona naprawdę istniała - Tony Brainsby.
  • Był, kim był. Nie przestałem go przez to kochać, Do samego końca byliśmy sobie oddani - Lee Everett. 
  • Każdy wielki artysta ma swój moment w historii i musi być na niego przygotowany. [...] Geniusz, który zachowujemy dla siebie, traci sens - Jonathan Morrish.
  • W muzyce Queen tkwiły siła i energia, które zapierały dech - Leee John. 
  • Freddie w autobusie? To chyba żart - Denis O'Regan.
  • Freddie składał autografy na pośladkach striptizerki - i było to najłagodniejsze szaleństwo, jakie tam wtedy widziałem - Tony Brainsby.
  • Ludzie z naszej branży desperacko pragną miłości. Wszyscy jesteśmy niepewnymi małymi pozerami - Francis Rossi.
  • Po prostu chciałam go dotknąć. Pewnie miliony ba całym świecie czuły dokładnie to samo - Marcela Delorenzi (de Daisy May Queen).
  • Tak wiele w nim kochałem bez względu na to, czym się zajmował. Miał wielkie brązowe oczy i niemal dziecięcą osobowość. [...] Był cudowny. Oszalałem na jego punkcie - Jim Hutton.
  • Nie widział różnicy między jedną marką niemiecką a tysiącem dolarów. Pieniądze nic dla niego nie znaczyły. Panicznie bał się samolotów i wind, najbardziej jednak samotności - Barbara Valentin. 
  • Montserrat zaczęła śpiewać -  i to było to. Freddiemu opadła szczęka. Zapomniał, że Pavarotti jest w ogóle na scenie. Od tamtej pory chciał tylko jej - Peter Freestone.
  • Pozwolę sobie stwierdzić, że związki z kobietami wzmacniały jego pewność siebie - Frank Allen. 
  • Był ucieleśnieniem swojej muzyki. Jego występ idealnie odzwierciedlał każdą piosenkę - Louis Souyave. 
  • Freddie Mercury mógł wykończyć na imprezie każdego, a to coś mówi - Elton John.
Smutne jest takie stwierdzenie Lesley-Ann Jones: "Nic dziwnego, że czuł się niepewnie, skoro w każdym aspekcie jego życia brakowało stabilizacji i ukierunkowania. Freddie zdawał sobie sprawę z własnej odmienności". Zmiana nazwiska! Cios dla bliskich? Doskonale ujął to Brian May: "Zmiana nazwiska stanowiła część nowej skóry, którą założył. Młody Bulsara wciąż tam był, ale w oczach publiczności zamierzał stać się bogiem". I stał się. Lesley-Ann Jones ustaliła, że "...w przypadku Freddiego nie istnieje żaden oficjalny wpis w Urzędzie Stanu Cywilnego, obecnie Archiwum Narodowym, które mieści się w Kew w zachodnim Londynie". Cytuje tamtejszego urzędnika: "Być może pan Mercury zmienił nazwisko u radcy prawnego. Po sporządzeniu dokumentacji jedną kopię zatrzymał on, a drugą radca".
Choroba. Walka. Odchodzenie. AIDS. Wyrok! "Czy moja muzyka przetrwa próbę czasu? Mam to w dupie! Nie będzie mnie już wtedy na świecie. Za dwadzieścia lat będę martwy [...]" - nie wierzę w to, że miał TO w d...! Tym samym zaprzeczałby wszystkiemu, co robił, kim był, co innym ofiarował.
Lesley-Ann Jones bez wątpienia wie, co pisze, kiedy padają słowa: "Freddiego kochały miliony, ale na odległość. Tylko nieliczni zdołali się do niego zbliżyć, Sądzę, że ci, którym się to udało i którzy zostali dopuszczeni do grona jego najbliższych, sami aż za bardzo go potrzebowali". Autorka naprawdę wykonała tytaniczną pracę, abyśmy  F.M. zrozumieli, nie tylko poznali! Freddie staje się bliższy. Nigdy we mnie nie ostygła fascynacją JEGO osobą, JEGO twórczością. W mej rodzimej szkole jest cudowny zwyczaj wyróżniania nauczycieli wyjątkowymi nagrodami - Staśkami! W ostatnich trzech latach, trzy razy pod rząd (2013, 2014, 2015) wyróżniono mnie w kategorii „Nauczyciel pasjonat”. Proszę mi wierzyć stać na środku sali gimnastycznej, przy ogłuszającym aplauzie, słyszeć We are the Champions” w wykonaniu Queen! Do dziś nie pojmuję, że stojąc tam na środku nie rozpłakałem się jak gzub w piaskownicy. Żadna medale i tytuły nie oddadzą tego, co czuję wtedy – tak wyróżniony i doceniony.Ten niezwykły śpiew Freddiego i akordy, jakie wydobywał "Queen" - dla takich chwil warto żyć. Oto prawdziwa zapłata z bardzo niewymierną, belferską robotę.
Czytając biografię Freddiego, ale i innych artystów, poznając zakamarki ich życia warto wziąć sobie do serce myśl cytowanego przez Lesley-Ann Jones psychiatry: "Człowiek szczęśliwy nie musi nic robić, nie musi nic tworzyć. Człowiek szczęśliwy cieszy się z tego, co ma, z tego, jak się mają sprawy". Czy da się TAK napisać o całym czterdziestopięcioletnim żywocie Freddiego M.? Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każdy Czytelnik sam. Nie wyobrażam sobie mego dorastania bez
Niech to moje "Przeczytanie..." zamknie wypowiedź Briana Maya:

"CZŁOWIEK PRAKTYCZNIE WIDZIAŁ, JAK PRZEPŁYWA PRZEZ NIEGO NASZA MUZYKA. NIE DAŁO SIĘ GO IGNOROWAĆ. BYŁ ORYGINALNY. WYJĄTKOWY. NIE GRALIŚMY TYLKO DLA NASZYCH FANÓW, GRALIŚMY DLA  W S Z Y S T K I C H   FANÓW. FREDDIE NAPRAWDĘ DAŁ Z SIEBIE TO, CO NAJLEPSZE".

1 komentarz:

  1. To prawda... Freddie Mercury jest legendą, ponadczasową gwiazdą. To, że był gejem o niczym w zupełności nie świadczy. Co ma kogoś orientacja seksualna do muzyki? JEGO przeboje możemy usłyszeć w stacjach radiowych po dziś dzień. I TO MNIE CIESZY!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.