piątek, maja 27, 2016

Mateusz...

...zerknął na zegarek. "Poliot" powoli przesuwał wskazówki? Nie wierzył, że stoi przy tym zardzewiałym płocie drugi kwadrans. Jego bezczynność na tym chodniku nawet nikogo nie interesowała. Tych kilka osób, które go minęły? Starał się znaleźć w rysach ludzi tamten czas, który pamiętał? Ale przecież nie przystawali.
Ławeczka koło płotku nadal stała. Wiedział, że stara Jaworska na niej nie usiądzie. Zmarła jakiś czas temu. Zupełnie przypadkowo trafił w gazecie nekrolog. Poznał wtedy jej imię: Aniela. Nigdy go nie słyszał. A przecież mieszkała drzwi w drzwi. Ile lat? Czterdzieści? Nie, nie Mateusz tych dziesięcioleci nie mógł pamiętać. Sam za cztery dni miał skończyć magiczne osiemnaście lat... Zawsze słyszał: "pani Jaworska!". I po chwili jej głos, z ciężkim, twardym niemieckim akcentem. Urodziła się jeszcze za kajzera, pod koniec tamtego stulecia. Zamknął oczy.

Znów był pokój. Właściwy, jaki był mieszkaniem, bo wcześniej to taka kuchnio-pokój. Za kotarką spał wuj (choć powinno się mówić: "stryj"; tego nikt tu jednak nie przestrzegał) Roman. A właściwie po prostu "Romek!". Jaka różnica ich dzieliła? Niespełna jedenaście lat. Ojca brat był z grudnia, on - z maja. Byli do siebie podobni. Bardzo podobni. W pamięci pozostała plastikowa gitara z kolorowymi strunami i gumowe, dmuchane zabawki: słoń i żyrafa. Sypały się wtedy te zabawki. Tylko, że za tamtymi dziwami nigdy nie było obfitości wysypujących się zabawek. Ale wtedy było inaczej. Wtedy był wypadek... Została blizna...

Pisk opon. Odwrócił się. To tylko jakiś kundelek mignął przed maską rozklekotanej Warszawy M-20. Kierowca nie darował sobie, aby cisnąć w kierunku wystraszonej, piegowatej dziewczynki wiązkę krasomówstwa narodowego? Ten sam bruk... Pora roku? Tego już nie mógł pamiętać. Nawet, co do roku miał wątpliwości: czy na końcu stawiać "7" czy "8"? To było tu!... W tym samym miejscu! Jak babcia straciła go z oczu, dlaczego wybiegł z podwórka, czego gnał przed siebie... Dostał się pod koła jadącej WSK-i. Czerwonej? Taka mu się śniła od czasu do czasu. Albo pomieszały się wspomnienia z motorem pana Rysia? Jakie to miało dziś znaczenie? Jak przez mgłę pamięta siebie z owinięta głową i Jerzyka, który wozi go na ramie swego roweru. Starszy kuzyn. Wtedy wydawał się taki dorosły? A był od niego starszy raptem siedem lat. Ale wtedy ta różnica zdawała się przepaścią, która ich dzieli. Jeszcze przez wiele lat miał być tym najmłodszym, piątym wnukiem. Potem miało być ich jeszcze trzech? Nie znał ich. Adama widział, gdy miał roczek?...
Miał do zrobienia tak niewiele: zrobić kilkadziesiąt kroków. Wejść na podwórko, minąć pompę i wejść do kamienicy. Jakżeż ona w jego oczach zmalała, skarlała? Co się stało? Aha! dorósł, wyrósł! 
Wąs już mu się sypnął... Na horyzoncie była miłość. A on stał przy tym cholernym płocie, jak bezmyślne ciele? Odejść? Zawrócić? Stchórzyć? Tak, to by było tchórzostwo! - i on to wiedział. Nigdy by sobie nie darował, że okazał się... tchórzem. Pokażcie mi chłopaka, który dźwignie tak obelgę? Że nikt tego nie wiedział? Że nie był pod presją? Ależ - był! Sam siebie stawiał w tej sytuacji! I sam siebie teraz rozliczał!...
Bał się. Czego? Kogo? Zastanawiał się, co go tam czeka? Jakie będzie powitanie? A może go nie bedzie? A może będzie coś, co nazywa "powrotem Wasi z frontu"? Ta kamienica już raz coś takiego przeżywała, kiedy po wojnie uwięziony we Wronkach dziadek... Nie znał go. Minęli się o półtorej roku? Choć tyle dla niego znaczył.  Przyjaciel zawiadomił rodzinę:"Widziałem!... Staszek umarł!... Tyfus!". Ból złamał czekającą żonę. A potem Stach wrócił?... Teraz wracał on? 
Bał się. Ten cholerny płot? Siatka niczym paląca krata więzienia? Patrzył przez jej oczka... Do pompy też już nikt nie podjedzie. Stoi jak relikt zapomnianej historii. Nikomu niepotrzebny. Jeszcze za jego wczesnego dzieciństwa stało się luksus: do kamienicy doprowadzono wodę! XX w.! Może nikomu nie jest potrzebne to jego stanie? Lepiej już stanąć w prawdziwej kolejce "za papierem"? Albo "za kawą"?...
Usłyszał bicie dzwonów. W okolicy niemal trzy kościoły? W jednym był chrzczony, tam ślubowali jego rodzice (jeszcze wcześniej, przed Wielką Wojną wśród jego budowniczych był pradziad - o czym jeszcze nie wiedział), w drugim przyjmował I Komunię? Jeszcze teraz czuł gorycz tamtego dnia... To wspomnienie bolało. Szczególnie każdego maja... Jedenasta?
Po raz który ciężkie westchnienie podnosiło jego klatkę piersiową. Miał naście lat! A czuł, jakby ciężar nie swoich grzechów przytłaczał go! Wiedział, że innego razu nie będzie - albo teraz, albo nigdy. Kilka dni temu babcia skończyła sześćdziesiąt sześć lat, od kilku już była prababcią. Tak młodo? Tak, tak młodo. Zostawała babką po raz pierwszy, kiedy sama była po raz trzeci przy nadziei. Matka z córką - w tym samym czasie. Córka urodziła w październiku, matka w grudniu!... Kiedy on zjawiał się była wdową, pięćdziesięcioletnią atrakcyjną damą. Zdjęcia nie kłamią. I był wyczekiwaną wnuczką. Tej nigdy nie doczekała... Miała ośmiu wnuków.
Wszedł na podwórze. Pusto. Martwo? Jeszcze była nadzieja, że nikogo nie ma w domu. Starczyło wejść do kamienicy (raptem piętrowej) i po prawej... Po lewej Jaworscy, po prawej... Nic się przez te lata nie zmieniło. Na tabliczce nazwisko drugiego dziadka? Tego prawdziwego nie mógł pamiętać. Minęli się kilka lat. Ten tu (Leon) wszedł do rodziny, kiedy miał dwa latka. Dla niego był zawsze "dziadkiem Leonem".
Nadusił dzwonek.
Cisza.
Zapukał.
Cisza.
Zapukał.
Usłyszał słabe: "otwarte".
Nacisnął klamkę. Tą samą, którą kilka lat temu...
Stanął w drzwiach.
Do jedynego pokoju drzwi były otwarte. A może ich w ogóle nie było? Nie dałby głowy.
Na jego widok z krzesła podniosła się stara kobieta. Kiwając głową powiedziała;
- Ja... ja... nie... znam...
- Jestem...
Kobieta nie przestała kiwać głową...
- Jestem... Mateusz Poray. Babciu...
Stara kobieta... Nie, to nie był wstrząs, to był dramat. Rozwarła ręce i ruszyła w jego kierunku. Usta jej drżały! Ciało jej drżało! Dusza jej drżała!
- Mateusz! Mateusz! Jezu Chryste! Mateusz!...
I ruszyła w jego kierunku. A wyciągnięcie ręce jakby starały się rozpędzić powietrze, przestrzeń, która ich dzieliła. Nie tylko tych kilka metrów, ale tamtych lat, tamtych grzechów, których nie byli dysponentami...
- Mateusz! Mateusz!
I było, jak przed laty?
I było, jak wtedy, gdy wrócił Staszek?...
To tylko ONA wiedziała...

PS: Żaden fakt nie jest fabułą. Mateusz ma dziś ponad pięćdziesiąt lat...

1 komentarz:

  1. Wzruszające opowiadanie, znać, że autor ma szczególne upodobanie do uważnej obserwacji, dołożyć jeszcze wrażliwość i najważniejsze cechy wielkiego pisarstwa już są. Nieustającej weny w pisaniu życzę:-)

    OdpowiedzUsuń