środa, kwietnia 20, 2016
Przeczytania... (133) Mary Berg "Pamiętnik. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie" (Wydawnicwto Prószyński i S-ka)
"Choć czytelnicy mogą dojść do wniosku, że Mary, która przeżyła, miała «szczęście», i zakładać, iż po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych wróciła do beztroskiego życia nastolatki, to większość z nich rozumie, że życie ocalałych po takiej traumie - a dzieci może najbardziej - pod wpływem prześladowań zmienia się raz na zawsze, ich przyszłość ulega przemianie wskutek grozy, poniesionych strat oraz wyborów, jakich niegdyś musieli dokonywać" - to fragment (jeden akapit, jedno zdanie) Susan Pentlin z jej "Wstępu". Piszę "jej", bo jest jeszcze "Przedmowa do wydania z 1945 roku" pióra S. L. Shneiderman. To o nim czytamy we "Wstępie": "...sam umknął z podbitej przez nazistów Europy, spotkał się z dziewiętnastoletnią wówczas Mary Berg w porcie, do którego zawinął statek. Dowiedział się, że dziewczyna przywiozła dziennik zawierający opis przeżyć jej krewnych w getcie warszawskim, spisanym po polsku w dwunastu kołonotatnikach". Mamy przed sobą blisko 350 stron życia i dramatu. Strach brać się do lektury. Bo czego możemy się po niej spodziewać? Radości? Uniesienia? Zachwytu? NIE! Śmierci, okrucieństwa, zagłady! Mary Berg pozostawiła po sobie ważny dokument tamtego okrutnego czasu: "Pamiętnik. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie", który przypomina nam Wydawnictwo Prószyński i S-ka, w tłumaczeniu Adama Tuza. Aż dziw, że ten wstrząsający zapis mordowania Narodu ukazał się w Polsce po raz pierwszy dopiero w 1983 r.?
"Nigdy nie zapomnę 23 września, Dnia Pojednania w 1939 roku. Niemcy celowo wybrali ten święty dla Żydów dzień na intensywne bombardowanie dzielnicy żydowskiej. W trakcie bombardowania pojawiło się dziwne zjawisko meteorologiczne: w jasny, słoneczny dzień zaczęły padać ciężkie płatki i śniegu zmieszane z gradem. Na chwilę bombardowanie ustało, a Żydzi odczytali opady śniegu jako akt nadzwyczajnej interwencji niebios; nawet najstarsi nie przypominali sobie podobnego zdarzenia" - Autorka mieszkała wtedy z rodziną (rodzice + siostra) przy Zielnej 31 "...blisko gmachu PAST-y, który przez cały okres oblężenia stanowił cel dla niemieckich dział". Właściwie nie potrafię określić tego, co... czytam? Czy to jest pamiętnik czy wspomnienia? No, bo skoro Mary Berg jako pierwszą datę podaje "10 PAŹDZIERNIKA 1939", to cofanie się do wydarzeń wrześniowych (kampanii polskiej) raczej zaliczymy do wspomnień, niż bieżącego zapisu? Czepiam się?
Lektura książki Mary Berg wielu się nie spodoba? Szczególnie patriotyczno-nacjonalistycznym mitomanom, którzy cały czas wierzą (i wbijają to innym), że wszyscy Polacy, to byli herosi, poświęcali się, byli kryształowi i po prostu wzór do bezkrytycznego naśladowania. Tak się historii nie da utrwalać. No, chyba, że chcemy przeżywać szok, jak po książkach np. Tomasza Grossa. I wtedy mamy larum! Kilka cytatów, kilka przykładów z ulic okupowanej Warszawy i Łodzi: "Jakaś Polka w średnim wieku, owinięta długim, czarnym szalem, z laską w ręku, od wielu dni sieje postrach na Marszałkowskiej. Nie pozwala ani jednemu Żydowi przejść obok, nie uderzywszy go, a specjalizuje się w napaściach na kobiety i dzieci. [...] Dotychczas żaden Polak nie zaprotestował". Inny przykład: "...polscy chuligani pokazują faszystom drogę do mieszkań zamożnych Żydów i biorą udział w plądrowaniu w biały dzień. Protesty na nic się nie zdają.: prawo nie chroni Żydów". Smutna dygresja: "To niewyobrażalne, że Polacy, niepomni własnych nieszczęść, prześladują ludzi jeszcze słabszych od siebie". Smutne wnioski? Pewnie, że źle się dzieje, jeśli tylko taki obraz Polaków przebija się do świadomości ogółu, ale tacy też byli wśród NAS!
Na oczach nastoletniej Mary stawał się świat opasek z gwiazdą Dawida, świat muru, świat aryjskiej strony, świat GETTA! Zanim staną ceglane bariery dzielące strony M. Berg pisała: "Niemcy zaczynają wzmagać terror przeciwko rodowitym mieszkańcom, zwłaszcza Żydom. [...] Niemcy zabronili Żydom wstępu na ulicę Piotrkowską. [...] Niemcy zarekwirowali nam sklep i mieszkanie". Pod datą 15 XI 1940 czytamy: "Dzisiaj oficjalnie utworzono getto. Żydom zabroniono poruszać się poza granicami wytyczonymi przez pewne ulice. [...] Rozpoczęto już wznoszenie muru trzymetrowej wysokości. [...] Nasuwa mi to myśl na biblijny opis naszej niewoli w Egipcie. Gdzie jest Mojżesz, który nas wyzwoli z nowego poddaństwa?". Mojżesza nie było! Pan Bóg milczał, a nazistowscy Niemcy przystępowali do dzieła zniszczenia Narodu Wybranego? Mur przewartościowywał ludzką mentalność: "Siedzieliśmy odrętwiali, nie wiedząc, co począć. Cały nasz trud [tworzenia teatru - przyp. KN] jest bezużyteczny. Kogo w tych dniach obchodzi teatr? Wszyscy myślą o jednym: o getcie".
Nie zaskoczy nas, że spotkamy na kartach tej opowieści nazwiska wielkich polskich Żydów (Polaków żydowskiego pochodzenia - zawsze mam problem z tym określaniem?): "Kółko młodzieżowe z naszej kamienicy przy Siennej 41 pomaga w Domu Dziecka doktora Janusza Korczaka. codziennie dwóch naszych członków wyznacza się do zbiórek, a wszyscy - nawet ci, którzy potrzebują pomocy - chętnie dzielą się z małymi podopiecznymi doktora Korczaka". Parokrotnie wspomina wirtuoza pianina, jakim był Władysław Szpilman. "Życie artystyczne w getcie kwitnie. [...] Przy Nowolipkach, ulicy biegnącej równolegle do Nowolipia, w Teatrze Kameralnym odbywają się spektakle po polsku. [...] Do czołowych aktorów tego teatru należą Michał Znicz, Aleksander Borowicz i Władysław Gliczyński". Nie kojarzę dwóch ostatnich osób, ale Michała Znicza zna każdy wychowany "na" przedwojennym kinie. Bawił publiczność w takich komediach, jak "Co mój mąż robi w nocy?", "Dodek na froncie" czy "Jadzia".
"Miałam okazję zobaczyć prezesa Czerniakowa podczas jego wizyt w naszej szkole. to rosły korpulentny mężczyzna o szerokim, stanowczym obliczu. [...] Nigdy nie widziałam go uśmiechniętego, lecz to całkiem naturalne, jeśli wziąć pod uwagę jego wielką odpowiedzialność. [...] Wcale się nie dziwię, że zawsze wygląda ponuro" - tak Mary Berg wspominała prezes warszawskiego Judenratu (1939-1942). Dużo ciekawych faktów znajdziemy na kartach "Pamiętnika...". Jak widzimy dla każdego kto interesuje się historią getta warszawskiego ta książka, to obowiązkowa lektura. Właściwie trudno sobie wyobrazić księgozbiór bez tej książki. Jest zbyt ważna i potrzebna. Potrzebna dla zrozumienia czym było życie w getcie. Czy to było w ogóle życie?
Chyba mając na uwadze ogrom tragedii po żydowskiej stronie muru zapominamy o... tym, że i TAM los Żydów był różny? O ile myślimy, że wszyscy ginęli z głodu, żebrząc o skrawek chleba, to znajdziemy i we wspomnieniach Mary Berg poruszające "kawiarniane sceny" (proszę przy okazji przypomnieć sobie książkę "Pianistę" Wł. Szpilmana czy film A. Wajdy "Korczak"): "Getto ma jeszcze jedną twarz - nowe kawiarnie i drogie sklepy spożywcze, w których można dostać wszystko. Na Siennej i Lesznie widuje się kobiety w eleganckich płaszczach i sukniach od najlepszych krawców. [...] Przy ładnej pogodzie widuje się suknie z francuskiego jedwabiu z wielkimi, kwiecistymi wzorami". Proszę zwrócić uwagę, co Autorka pisze na temat "mody w getcie"! Nie, nie pomyliłem się: m o d y ! Przetrzemy oczy czytając na dalszych stronach o Café Hirschfeld: "Można tam dostać wszystko, czego dusza zapragnie - najdroższe likiery, koniak, rybę w occie,potrawy z puszek, kaczkę, kurczaka i gęś. [...] W tej kawiarni najważniejsi szmuglerzy spotykają się ze swoimi metresami; to tutaj kobiety sprzedając się za suty posiłek. Szesnastoletnie dziewczęta przychodzą tu ze swoimi kochankami, kilkoma łajdakami pracującymi dla Gestapo". To też warszawskie getto!
Jakżeż TAKIE kadry kontrastowały z obrazami ulicy, które pamiętamy z kadrów propagandowych filmów, zachowanych fotografii. Mary Berg miała tą przewagę, że dla niej to był świat, w jakim egzystowała (nie napisałem: żyła): "Rośnie śmiertelność - czytamy "pod datą" 12 VI 1941 r. - Tylko z głodu umiera od czterdziestu do pięćdziesięciu osób dziennie, lecz ich miejsce stale zajmują setki nowych uchodźców. [...] Jedną z plag nękających getto jest stale rosnąca liczba żebraków". Dużo napisała o tzw. uchodźcach, czyli Żydów, których dowożono spoza Warszawy. Z nich często rekrutowali się uliczni żebracy. Często były to sieroty, osoby samotne, które nie miały oparcia w rodzinie, nikogo nie znały w getcie. Wiele dzieciaków organizowało się, jak podaje sama Autorka w "bandy małych dzieci", które zajmowały się szmuglem żywności z "aryjskiej strony", czytamy o nich: "Najmniejsze i najbardziej wychudzone owijają swoje drobne, kościste ciała workami. Następnie przemykają chyłkiem na stronę aryjską ulicami odgrodzonymi tylko zasiekami z drutu kolczastego. Większe dzieci rozplątują drut i przepychają mniejsze przez powstały otwór. Inne wypatrują niemieckich strażników lub polskich policjantów". Warto chyba tu przypomnieć ten fragment: "Czasami wartownik niemiecki ich nie zauważa, a czasem dostrzega, lecz udaje, że nie widzi, co się dzieje. Tak jest rzadziej, ale są Niemcy - zwłaszcza starsi - którzy muszą mieć własne dzieci i dlatego okazują iskierkę litości żydowskim brzdącom wyglądającym jak chodzące szkielety pokryte aksamitną, żółtawą skórą. Większość strażników niemieckich jednak z zimną krwią strzela do biegnących dzieci [...]". To o tych dzielnych zaopatrzeniowcach dla głodującego getta. Nie da się tego spokojnie czytać. Jak można było to widzieć?
"...ułoży chorego synka na schodach prowadzących do szpitalnego ambulatoriom i cofnął się kilka kroków. Wyczerpany chłopiec miotał się w konwulsjach, głośno jęcząc. [...] Po chwili dostrzegłam, że chory chłopiec przestał wykonywać ruchy, jak gdyby usnął. Miał otwarte oczy, na twarzy zastygł mu wyraz błogiego zadowolenia" - śmierci jest mnóstwo w tej książce. Nigdy chyba nie poznamy kim był ów chłopiec, jak potoczył się los zrozpaczonego ojca. Mary Berg opisała m. in. jakie spustoszenie siał wśród najmniejszych... szkorbut! Ostatnie stadium choroby, umieranie: "Niektóre dzieci rzucają się i jęczą, jak gdyby postradały zmysły. Nie wyglądają już na istoty ludzkie i bardziej przypominają małpki niż dzieci. Nie żebrzą o chleb, lecz o śmierć". Po takich relacjach ogarnia mnie jakaś dziwna cisza. Staram się w sobie poukładać doznania. I mam z tym problem. Nie wyzwolę się nigdy od, zdawałoby się, banalnego pytania: dlaczego? Sytuacja z listopada 1941 r.: "Czasami jakaś matka kołysze w ramionach dziecko już zamarzłe na śmierć i stara się ogrzać jego martwe ciałko. Niekiedy dziecko tuli się do matki, myląc, że zasnęła, i stara się ją obudzić, choć naprawdę kobieta już nie żyje".
20 wrzenia 1941 r. Mary Berg nie może pojąć, że skoro są sowieckie (proszę sprawdzić, co o 22 VI podaje) naloty niszczą Warszawę, to dlaczego nikt z Zachodu nie atakuje Berlina. Czy zdawała sobie sprawę, że... przejmowała sposób mylenia oprawców: "Kraj Niemców trzeba zetrzeć z powierzchni ziemi. Nie należy pozwalać, by taki lud istniał. Przestępcami są nie tylko faszyści noszący mundury, lecz wszyscy, cała ludność cywilna cieszącymi się owocami rabunków i mordów dokonywanych rękami mężów i ojców". Czy pisząc TO, słyszała SIEBIE? Czy wcześniej nie pisała o... różnych Niemcach? Teraz sięga po ich zasadniczą metodę zbrodni nazistowskiej: odpowiedzialność zbiorową? "Gdybyśmy tylko mieli broń - stoi dalej - gdybyśmy tylko mogli się bronić, wziąć odwet! Ale jesteśmy bezradni; możemy jedynie pochylić głowy i wznosić modły do Boga".
Wspomnienia Mary Berg zaskakują! Treścią! Skrawki normalności? Pozornej. Oto Rachela Perelman ujawniła się z posiadaniem konspiracyjnej gazetki: "Wszyscy stłoczyliśmy się wokół stroniczki gazety odczytywaliśmy strofy poety, którego zawsze czciliśmy. To, że wiersz dotarł do nas z wolnego świata, tym bardziej nas podekscytowało, spodziewaliśmy się bowiem, iż poeta - sam pochodzenia żydowskiego - prześle nam jakieś słowa pociechy". O kim tak pisała? Niech wyjaśni sama Autorka: "Młodzi miłośnicy Juliana Tuwima w tych burzliwych czasach oczekiwali od swojego ulubionego poety bardziej płomiennej poezji. Niemniej wszyscy tłoczyli się wokół arkusika papieru, jak gdyby to była relikwia, a niektórzy nawet przepisywali sobie strofy poematu". Chodzi o "Kwiaty polskie".
Mery Berg pozostawiła nam bardzo ciekawe spostrzeżenia dotyczące choćby Chaima Mordechaja Rumkowskiego: "Prezes łódzkiej Rady Starszych, osiemdziesięcioletni Rumkowski [ur. w 1877 r., więc nie mógł mieć tyle, co napisała Autorka - przyp. KN], w odróżnieniu od naszego nieugiętego prezesa Czerniakowa, łatwo ulga Niemcom i traktuje mieszkańców getta jak swoich poddanych [...] Ma siwe włosy, ale dobrze się trzyma i porusza się sprężystym krokiem. Na rękawie nosi żółtą opaskę z niemieckim napisem: «Prezes łódzkiej Gminy Żydowskiej»".
Za mur getta docierały, różnymi sposobami, wiadomości z innych regionów okupowanych. To, czego dowiadywano się budziło grozę. Mary Berg 15 IV 1942 . zanotowała relację dotyczącą masakry w lubelskim getcie: "Małe dzieci zabijano z rewolwerów; niektóre osoby torturowano, aż straciły przytomność. Wymordowano około połowy mieszkańców getta, a znaczną liczbę wywieziono w nieznanym kierunku. [...] Nawet dzisiaj ulice getta lubelskiego są mokre od krwi, a zwłoki ofiar jeszcze nie zebrano. Domy są pełne trupów". Liczby, które podaje, za swoim rozmówcą, są zatrważające: z 40 000 miało pozostać około 2 000 Żydów?
Rzeczywistość getta chyba do końca nie jest przez nas znana. Chyba nie mamy nawet ogólnej wiedzy na temat konspiracji po "żydowskiej stronie". Że istniał ŻOB nie trafiam na ślad? Są za to takie, dotyczące nielegalnej działalności uwięzionych i upodlonych Żydów: "Zeszłej nocy [tj. 27 IV 1942 r. - przyp KN] znowu dokonano egzekucji sześćdziesięciu osób. Należeli do podziemia, większość z nich to zamożni ludzie, którzy finansowali wydawanie tajnych biuletynów. Zginęło też wielu drukarzy podejrzanych o pomoc przy publikowaniu podziemnych gazet. Rano na ulicach znowu leżały zwłoki".
Jak pisałem wyżej nie potrafię chwilami określić: polski Żyd? Żyd polskiego pochodzenia? Polak żydowskiego pochodzenia? Ciekawie o tym pisał prof. K. Modzelewski w swej genialnej książce nagrodzonej Nike! Wielu przeanalizowała swój stosunek do Polski i polskości, wielu nie miało z tym problemu - po prostu byli Polakami i już. Mary Berg cytuje wypowiedź Jerzego Ledera, który marzył o partyzantce: "Mógłbym wreszcie walczyć o Polskę. Kocham ojczyznę i gdyby nawet stu antysemitów próbowało mnie przekonać, że nie jestem Polakiem, dałbym sobie z nimi radę - jeśli nie słowami, to pięścią". Musiałem dać cała tegoż wypowiedź! Ze szczególnym poleceniem dla 100% Polaka? Ale są i taki opisane postawy: "Żydzi często zaciskają zęby i milczą, rumieniąc się ze wstydu i upokorzenia, kiedy jakiś Polak [...] ciska do getta kamień z drugiej strony muru. [...] Niektórzy Żydzi wstydzą się przyznać, że Polska to ich ojczyzna, choć ją kochają [...]".
Na oczach nastoletniej Mary stawał się świat opasek z gwiazdą Dawida, świat muru, świat aryjskiej strony, świat GETTA! Zanim staną ceglane bariery dzielące strony M. Berg pisała: "Niemcy zaczynają wzmagać terror przeciwko rodowitym mieszkańcom, zwłaszcza Żydom. [...] Niemcy zabronili Żydom wstępu na ulicę Piotrkowską. [...] Niemcy zarekwirowali nam sklep i mieszkanie". Pod datą 15 XI 1940 czytamy: "Dzisiaj oficjalnie utworzono getto. Żydom zabroniono poruszać się poza granicami wytyczonymi przez pewne ulice. [...] Rozpoczęto już wznoszenie muru trzymetrowej wysokości. [...] Nasuwa mi to myśl na biblijny opis naszej niewoli w Egipcie. Gdzie jest Mojżesz, który nas wyzwoli z nowego poddaństwa?". Mojżesza nie było! Pan Bóg milczał, a nazistowscy Niemcy przystępowali do dzieła zniszczenia Narodu Wybranego? Mur przewartościowywał ludzką mentalność: "Siedzieliśmy odrętwiali, nie wiedząc, co począć. Cały nasz trud [tworzenia teatru - przyp. KN] jest bezużyteczny. Kogo w tych dniach obchodzi teatr? Wszyscy myślą o jednym: o getcie".
Nie zaskoczy nas, że spotkamy na kartach tej opowieści nazwiska wielkich polskich Żydów (Polaków żydowskiego pochodzenia - zawsze mam problem z tym określaniem?): "Kółko młodzieżowe z naszej kamienicy przy Siennej 41 pomaga w Domu Dziecka doktora Janusza Korczaka. codziennie dwóch naszych członków wyznacza się do zbiórek, a wszyscy - nawet ci, którzy potrzebują pomocy - chętnie dzielą się z małymi podopiecznymi doktora Korczaka". Parokrotnie wspomina wirtuoza pianina, jakim był Władysław Szpilman. "Życie artystyczne w getcie kwitnie. [...] Przy Nowolipkach, ulicy biegnącej równolegle do Nowolipia, w Teatrze Kameralnym odbywają się spektakle po polsku. [...] Do czołowych aktorów tego teatru należą Michał Znicz, Aleksander Borowicz i Władysław Gliczyński". Nie kojarzę dwóch ostatnich osób, ale Michała Znicza zna każdy wychowany "na" przedwojennym kinie. Bawił publiczność w takich komediach, jak "Co mój mąż robi w nocy?", "Dodek na froncie" czy "Jadzia".
"Miałam okazję zobaczyć prezesa Czerniakowa podczas jego wizyt w naszej szkole. to rosły korpulentny mężczyzna o szerokim, stanowczym obliczu. [...] Nigdy nie widziałam go uśmiechniętego, lecz to całkiem naturalne, jeśli wziąć pod uwagę jego wielką odpowiedzialność. [...] Wcale się nie dziwię, że zawsze wygląda ponuro" - tak Mary Berg wspominała prezes warszawskiego Judenratu (1939-1942). Dużo ciekawych faktów znajdziemy na kartach "Pamiętnika...". Jak widzimy dla każdego kto interesuje się historią getta warszawskiego ta książka, to obowiązkowa lektura. Właściwie trudno sobie wyobrazić księgozbiór bez tej książki. Jest zbyt ważna i potrzebna. Potrzebna dla zrozumienia czym było życie w getcie. Czy to było w ogóle życie?
Chyba mając na uwadze ogrom tragedii po żydowskiej stronie muru zapominamy o... tym, że i TAM los Żydów był różny? O ile myślimy, że wszyscy ginęli z głodu, żebrząc o skrawek chleba, to znajdziemy i we wspomnieniach Mary Berg poruszające "kawiarniane sceny" (proszę przy okazji przypomnieć sobie książkę "Pianistę" Wł. Szpilmana czy film A. Wajdy "Korczak"): "Getto ma jeszcze jedną twarz - nowe kawiarnie i drogie sklepy spożywcze, w których można dostać wszystko. Na Siennej i Lesznie widuje się kobiety w eleganckich płaszczach i sukniach od najlepszych krawców. [...] Przy ładnej pogodzie widuje się suknie z francuskiego jedwabiu z wielkimi, kwiecistymi wzorami". Proszę zwrócić uwagę, co Autorka pisze na temat "mody w getcie"! Nie, nie pomyliłem się: m o d y ! Przetrzemy oczy czytając na dalszych stronach o Café Hirschfeld: "Można tam dostać wszystko, czego dusza zapragnie - najdroższe likiery, koniak, rybę w occie,potrawy z puszek, kaczkę, kurczaka i gęś. [...] W tej kawiarni najważniejsi szmuglerzy spotykają się ze swoimi metresami; to tutaj kobiety sprzedając się za suty posiłek. Szesnastoletnie dziewczęta przychodzą tu ze swoimi kochankami, kilkoma łajdakami pracującymi dla Gestapo". To też warszawskie getto!
Jakżeż TAKIE kadry kontrastowały z obrazami ulicy, które pamiętamy z kadrów propagandowych filmów, zachowanych fotografii. Mary Berg miała tą przewagę, że dla niej to był świat, w jakim egzystowała (nie napisałem: żyła): "Rośnie śmiertelność - czytamy "pod datą" 12 VI 1941 r. - Tylko z głodu umiera od czterdziestu do pięćdziesięciu osób dziennie, lecz ich miejsce stale zajmują setki nowych uchodźców. [...] Jedną z plag nękających getto jest stale rosnąca liczba żebraków". Dużo napisała o tzw. uchodźcach, czyli Żydów, których dowożono spoza Warszawy. Z nich często rekrutowali się uliczni żebracy. Często były to sieroty, osoby samotne, które nie miały oparcia w rodzinie, nikogo nie znały w getcie. Wiele dzieciaków organizowało się, jak podaje sama Autorka w "bandy małych dzieci", które zajmowały się szmuglem żywności z "aryjskiej strony", czytamy o nich: "Najmniejsze i najbardziej wychudzone owijają swoje drobne, kościste ciała workami. Następnie przemykają chyłkiem na stronę aryjską ulicami odgrodzonymi tylko zasiekami z drutu kolczastego. Większe dzieci rozplątują drut i przepychają mniejsze przez powstały otwór. Inne wypatrują niemieckich strażników lub polskich policjantów". Warto chyba tu przypomnieć ten fragment: "Czasami wartownik niemiecki ich nie zauważa, a czasem dostrzega, lecz udaje, że nie widzi, co się dzieje. Tak jest rzadziej, ale są Niemcy - zwłaszcza starsi - którzy muszą mieć własne dzieci i dlatego okazują iskierkę litości żydowskim brzdącom wyglądającym jak chodzące szkielety pokryte aksamitną, żółtawą skórą. Większość strażników niemieckich jednak z zimną krwią strzela do biegnących dzieci [...]". To o tych dzielnych zaopatrzeniowcach dla głodującego getta. Nie da się tego spokojnie czytać. Jak można było to widzieć?
"...ułoży chorego synka na schodach prowadzących do szpitalnego ambulatoriom i cofnął się kilka kroków. Wyczerpany chłopiec miotał się w konwulsjach, głośno jęcząc. [...] Po chwili dostrzegłam, że chory chłopiec przestał wykonywać ruchy, jak gdyby usnął. Miał otwarte oczy, na twarzy zastygł mu wyraz błogiego zadowolenia" - śmierci jest mnóstwo w tej książce. Nigdy chyba nie poznamy kim był ów chłopiec, jak potoczył się los zrozpaczonego ojca. Mary Berg opisała m. in. jakie spustoszenie siał wśród najmniejszych... szkorbut! Ostatnie stadium choroby, umieranie: "Niektóre dzieci rzucają się i jęczą, jak gdyby postradały zmysły. Nie wyglądają już na istoty ludzkie i bardziej przypominają małpki niż dzieci. Nie żebrzą o chleb, lecz o śmierć". Po takich relacjach ogarnia mnie jakaś dziwna cisza. Staram się w sobie poukładać doznania. I mam z tym problem. Nie wyzwolę się nigdy od, zdawałoby się, banalnego pytania: dlaczego? Sytuacja z listopada 1941 r.: "Czasami jakaś matka kołysze w ramionach dziecko już zamarzłe na śmierć i stara się ogrzać jego martwe ciałko. Niekiedy dziecko tuli się do matki, myląc, że zasnęła, i stara się ją obudzić, choć naprawdę kobieta już nie żyje".
20 wrzenia 1941 r. Mary Berg nie może pojąć, że skoro są sowieckie (proszę sprawdzić, co o 22 VI podaje) naloty niszczą Warszawę, to dlaczego nikt z Zachodu nie atakuje Berlina. Czy zdawała sobie sprawę, że... przejmowała sposób mylenia oprawców: "Kraj Niemców trzeba zetrzeć z powierzchni ziemi. Nie należy pozwalać, by taki lud istniał. Przestępcami są nie tylko faszyści noszący mundury, lecz wszyscy, cała ludność cywilna cieszącymi się owocami rabunków i mordów dokonywanych rękami mężów i ojców". Czy pisząc TO, słyszała SIEBIE? Czy wcześniej nie pisała o... różnych Niemcach? Teraz sięga po ich zasadniczą metodę zbrodni nazistowskiej: odpowiedzialność zbiorową? "Gdybyśmy tylko mieli broń - stoi dalej - gdybyśmy tylko mogli się bronić, wziąć odwet! Ale jesteśmy bezradni; możemy jedynie pochylić głowy i wznosić modły do Boga".
Wspomnienia Mary Berg zaskakują! Treścią! Skrawki normalności? Pozornej. Oto Rachela Perelman ujawniła się z posiadaniem konspiracyjnej gazetki: "Wszyscy stłoczyliśmy się wokół stroniczki gazety odczytywaliśmy strofy poety, którego zawsze czciliśmy. To, że wiersz dotarł do nas z wolnego świata, tym bardziej nas podekscytowało, spodziewaliśmy się bowiem, iż poeta - sam pochodzenia żydowskiego - prześle nam jakieś słowa pociechy". O kim tak pisała? Niech wyjaśni sama Autorka: "Młodzi miłośnicy Juliana Tuwima w tych burzliwych czasach oczekiwali od swojego ulubionego poety bardziej płomiennej poezji. Niemniej wszyscy tłoczyli się wokół arkusika papieru, jak gdyby to była relikwia, a niektórzy nawet przepisywali sobie strofy poematu". Chodzi o "Kwiaty polskie".
Mery Berg pozostawiła nam bardzo ciekawe spostrzeżenia dotyczące choćby Chaima Mordechaja Rumkowskiego: "Prezes łódzkiej Rady Starszych, osiemdziesięcioletni Rumkowski [ur. w 1877 r., więc nie mógł mieć tyle, co napisała Autorka - przyp. KN], w odróżnieniu od naszego nieugiętego prezesa Czerniakowa, łatwo ulga Niemcom i traktuje mieszkańców getta jak swoich poddanych [...] Ma siwe włosy, ale dobrze się trzyma i porusza się sprężystym krokiem. Na rękawie nosi żółtą opaskę z niemieckim napisem: «Prezes łódzkiej Gminy Żydowskiej»".
Za mur getta docierały, różnymi sposobami, wiadomości z innych regionów okupowanych. To, czego dowiadywano się budziło grozę. Mary Berg 15 IV 1942 . zanotowała relację dotyczącą masakry w lubelskim getcie: "Małe dzieci zabijano z rewolwerów; niektóre osoby torturowano, aż straciły przytomność. Wymordowano około połowy mieszkańców getta, a znaczną liczbę wywieziono w nieznanym kierunku. [...] Nawet dzisiaj ulice getta lubelskiego są mokre od krwi, a zwłoki ofiar jeszcze nie zebrano. Domy są pełne trupów". Liczby, które podaje, za swoim rozmówcą, są zatrważające: z 40 000 miało pozostać około 2 000 Żydów?
Rzeczywistość getta chyba do końca nie jest przez nas znana. Chyba nie mamy nawet ogólnej wiedzy na temat konspiracji po "żydowskiej stronie". Że istniał ŻOB nie trafiam na ślad? Są za to takie, dotyczące nielegalnej działalności uwięzionych i upodlonych Żydów: "Zeszłej nocy [tj. 27 IV 1942 r. - przyp KN] znowu dokonano egzekucji sześćdziesięciu osób. Należeli do podziemia, większość z nich to zamożni ludzie, którzy finansowali wydawanie tajnych biuletynów. Zginęło też wielu drukarzy podejrzanych o pomoc przy publikowaniu podziemnych gazet. Rano na ulicach znowu leżały zwłoki".
Jak pisałem wyżej nie potrafię chwilami określić: polski Żyd? Żyd polskiego pochodzenia? Polak żydowskiego pochodzenia? Ciekawie o tym pisał prof. K. Modzelewski w swej genialnej książce nagrodzonej Nike! Wielu przeanalizowała swój stosunek do Polski i polskości, wielu nie miało z tym problemu - po prostu byli Polakami i już. Mary Berg cytuje wypowiedź Jerzego Ledera, który marzył o partyzantce: "Mógłbym wreszcie walczyć o Polskę. Kocham ojczyznę i gdyby nawet stu antysemitów próbowało mnie przekonać, że nie jestem Polakiem, dałbym sobie z nimi radę - jeśli nie słowami, to pięścią". Musiałem dać cała tegoż wypowiedź! Ze szczególnym poleceniem dla 100% Polaka? Ale są i taki opisane postawy: "Żydzi często zaciskają zęby i milczą, rumieniąc się ze wstydu i upokorzenia, kiedy jakiś Polak [...] ciska do getta kamień z drugiej strony muru. [...] Niektórzy Żydzi wstydzą się przyznać, że Polska to ich ojczyzna, choć ją kochają [...]".
Opisy wyczynów "Frankensteina", niepewność dnia, plotki, łapanki, a na wieść o... pojawiającej się na horyzoncie możliwości emigracji do Ameryki? Mary Berg, o czym wiemy niemal od początku książki, należała do tego wąskiego grona szczęśliwców, że jej rodzic legitymował się obywatelstwem amerykańskim. Dawało to nadzieję, złudę, że wyrwie się z łap swych oprawców. Wiemy, że to się jej uda. "Łapanki trwają. Krążą też pogłoski o rychłej wywózce całego getta. [...] Wszyscy powtarzają tę plotkę".
Mógłbym z czystym sumieniem odłożyć książkę po przeczytaniu dwóch zdań: "Stałam w miejscu, nie mogąc się ruszyć. Miałam nadzieję, że się obejrzy, lecz pogrążył się w mroku i zniknął". Kto się nie obejrzał? Kim był dla Mary Berg? Czy spotkali się jeszcze? Proszę sprawdzić. Proszę przeczytać. Czemu ta scena mogłaby być dla nas również pożegnaniem? Bo właśnie tego dnia (zapis z 16 lipca 1942 r.) Autorka "Pamiętnika..." opuszczała getto. XII rozdział jest zatytułowany "Uprzywilejowani idą do więzienie" i zaczyna się od informacji: "To dopiero trzeci dzień naszego internowania w więzieniu na Pawiaku, choć ledwie mogę uwierzyć, że nie przebywamy tu o wiele dłużej, gdyż tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie" - nota z 19 lipca 1942 r. Ale świat getta nie pozostawiła za bramą więzienia przy ul. Dzielnej 24/26, nieopodal Pawiej: "Niedaleko naszych okien widzimy czasem policjanta żydowskiego wychodzącego z posesji przy ulicy Dzielnej 27/31, gdzie mieści się dom dziecka doktora Janusza Korczaka. Przez okna tego domu mogę dojrzeć liczne małe łóżka. W chwilach ciszy dochodzą mnie urocze głosy mieszkających tam dzieci, zupełnie nieświadomych rozgrywających się wokół nich wydarzeń". I w getcie, i na Pawiaku trwał czas niepokoju, kolejnych plotek i paniki wobec niepewności jutra. Mary Berg przyznaje jednak: "...zupę wydają nam dwa razy dziennie, w porze obiadu i na kolację. Rano dostajemy kromkę czarnego chleba i wodę nazywaną «kawą». Ale to nic w porównaniu z piekłem za bramami Pawiaka".
Wreszcie nastąpiło nieuniknione? A na pewno, to czego obawiano się od miesięcy: deportacja! Mary Berg bardzo skrupulatnie zanotowała jak i kto ją przeprowadzał, jakie stawiano obostrzenia Żydom. Ciekawe, że zdobyła się na pewną formę obrony żydowskiej policji (w miarę możliwości proszę zerknąć, co na jej temat pisał m. in. Wł. Szpilman; koniecznie należy wziąć do ręki zapiski J. Korczaka lub S. Ernesta): "Policję żydowską obarczono smutnym zadaniem ochrony porządku podczas deportacji oraz zmuszania siłą tych, którzy odmówią poddania się rozkazom". Dalej znajdujemy taką informację: "Dzisiaj policja żydowska zabrała z ulic wszystkich żebraków i opróżniła obozy dla uchodźców". Skąd tyle informacji? Starczyło okno? "Polski strażnik więzienny, który szeptem opowiedział nam o wszystkich szczegółach, miał łzy w oczach" - i już wszystko jasne? "Mieszka obok ulicy Stawki i by świadkiem straszliwych scen - ludzi zaganiano do wagonów pejczami, jak bydło".
Więzienne okno naprawdę staje się... oknem na świat. Dostrzega poruszenie w domu dziecka Korczaka: "Kiedy wychylam się przez okno, widzę róg Smoczej. Panuje okropne zamieszanie; ludzie biegają tam i z powrotem jak opętani. Niektórzy dźwigają tobołki, inni załamują ręce". A zaraz na kolejnej stronie, pod datą 24 lipca 1942 r. - grom: "Prezes Adam Czerniaków popełnił samobójstwo. [...] Nie mógł znieść tego strasznego brzemienia. Według docierających do nas plotek, podjął ten tragiczny krok, gdy Niemcy zażądali zwiększenia kontyngentu wysiedlanych". W sierpniu tego roku (brak daty dziennej) Mary Berg zapisała: "Niemcy zablokowali całe ulice getta. Ponieważ 10 000 ludzi dziennie - obecnie wymagana liczba - się nie zgłasza, używają siły. [...] Wkraczają do mieszkań i sprawdzają karty zatrudnienia. [...] Próbujących stawiać opór rozstrzeliwują na miejscu". Wtrącenia w tekście podpowiadaj nam, że zapiski powstawały "na żywca", w czasie, kiedy dopełniał się dramat getta!
"Kilka dni temu wszyscy staliśmy przy oknie i patrzyliśmy, jak Niemcy otaczają budynki. Rzędy dzieci trzymających się za rączki zaczęły wychodzić z bramy. Były wśród nich maluchy w wieku dwóch czy trzech lat, a najstarsze miały zapewne po trzynaście. [...] Wszystkie miały na sobie białe fartuszki. Szły parami, spokojnie, nawet uśmiechnięte" - szły na śmierć, szły z "Dobrym Doktorem", a więc co złego mogłoby je spotkać? Tak Mary Berg utrwaliła prolog zagłady domu dziecka Janusz Korczaka. Na ile Autorka myliła się - proszę zajrzeć do uzupełniających treść "Pamiętnika..." przypisów. A na samym Pawiaku... kurtuazja ze strony SS-manów, urzędników i ukraińskich klawiszy? Sanatorium? Nic bardziej mylnego: "Strzały i krzyki dobiegające z ulicy z wolna doprowadzają nas do szaleństwa. Noce s okropne. Zeszłej nocy pod naszymi oknami rozstrzelano prawie czterdzieści osób, samych mężczyzn. Rzeź trwała dwie godziny albo i dłużej. Mordercy dobijali ofiary kopniakami i ciosami kolb karabinów". Egzekucje na samym Pawiaku też nie ustawały!
"Niemcy ze swej strony także likwidują wszystkich bezużytecznych już kolaborantów - czytamy w zapisie z 20 IX 1942 r. - Rozstrzeliwują ich bez wahania, a ciała ofiar często znajduje się na ulicach. Niedawno w taki sposób zakończyli swoje świetne kariery gestapowscy agenci Erlich i Markowicz oraz założyciele przedsiębiorstwa tramwajów konnych w getcie - Kohn i Heller". Wcześniej Mary Berg nadmienia o aktywności podziemia, które również likwidowało m. in. żydowskich kolaborantów! Skąd Autorka wiedziała, co działo się w Treblince? Skąd zaczerpnęła taki opis: "Rzeczywista fabryka śmierci w Treblince znajduje się w gęstym lesie. Ludzi przewozi się ciężarówkami do budynków, gdzie otrzymują rozkaz rozebrania się do naga". I podaje dalsze szczegół? Znajdziemy w tekście odpowiedź - opowieść dwóch żydowskich uciekinierów! Opisuje tunele, jakie wykopano w getcie, wręcz stwierdza, że powstało "podziemne getto". Skąd czerpała tą wiedzę, skoro była na Pawiaku? "Na Umschlagplatz do każdego z bydlęcych wagonów ładuje się po sto pięćdziesiąt osób, a podłogi pokrywa się cienką warstwą wapna. Wagony nie mają okien ani innych otworów. Ludzie są ściśnięci, jak tylko się da, bez dostatecznego dostępu powietrza, bez jedzenia i wody" - gdzie poznała szczegóły tych transportów śmierci? Tak pisała 17 XII 1942 r.
Mary Berg widzi pustoszejące getto? Dostrzega szczegóły pustych ulic w godzinach pracy? Zapełniają się dopiero wieczorami. Później godzina policyjna zmusza wszystkich do chowania się w domach. "Tak obecnie wygląda życie w getcie - to notatka z 1 X '42 - Nasi pobratymcy żyją w cieniu śmierci, lecz każdy mimo wszystko myśli, że może zdoła to wytrzymać i przetrwa. Bez tej nadziei wyrastającej z jakiegoś cudownego źródła Żydzi w getcie popełniliby masowe samobójstwo". Niespodziewanie wzrok Mary dostrzega znajomą sylwetkę: "Jego wygląd przejął mnie dreszczem. Był wychudzony i wyczerpany [...]. Rawy miał pełen łat, kołnierz rozerwany. [...] Miał wpadnięte oczy, wydawało się, że z trudem oddycha". Tym kim był pianista - Władysław Szpilman. Zmagał się z... fortepianem. Nie jednak, jako wirtuoz, ale jako tragarz. "Hitlerowcy do najcięższych prac fizycznych wybierają intelektualistów" - uświadamia nam sadystyczną perfidię niemieckich oprawców Mary Berg.
Po raz kolejny trafiamy w narracji Mary Berg na podłość Polaków? "Ocean krwi - zapisała wspominanego wyżej 17 XII - w którym tonie ludność żydowska w Polsce, nie zmył jeszcze antysemickiego jadu. Niektórzy Polacy, zwłaszcza robotnicy i radykalni intelektualiści, często ryzykując życia, ratując swoich żydowskich przyjaciół, lecz w Warszawie zdarzają się również przypadki haniebnej postawy wobec Żydów". I dopowiada o denuncjacjach na Gestapo, wymuszaniu haraczu za udzielaną pomoc.
17 stycznia 1943 r. Mary Berg opuściła Pawiak. 25 tego miesiąca już była we Francji, w Vittel. Amerykański paszport naprawdę był przepustką ku nadziei. 24 lutego napisała jedno z najwspanialszych zdań w tym przepełnionym tragedią, bólem i śmiercią "Pamiętniku...": "Nie ma cudowniejszego uczucia niż wolność".
Siłą rzeczy Mary Berg nie mogła być świadkiem ostatniego aktu zagłady, jakim był heroiczny wybuch powstania w getcie. Poświęca mu dramatyczny rozdział XVII pt. "Bitwa o getto". to tu pada zdanie, które zamieściła 15 VI 1943 r., a więc po ostatecznej agonii w Warszawie: "My, którzy uratowaliśmy się z getta, wstydzimy się spojrzeć na siebie. Czy mieliśmy prawo, by się ratować? Dlaczego w tej części świata jest tak pinie?". I zapisuje, co słyszy od kolejnych przybywających "z zewnątrz". To poczucie winy, które odnajdujemy w zacytowanych zdaniach jest bardzo charakterystyczne dla ocalałych. Nam może się to wydać... absurdalne? Chciałoby się krzyknąć: ciesz się, że żyjesz! co się martwisz, do cholery? Tylko, że my nie mamy prawa stawiać takich pytań lub rozliczać kogoś z jego wątpliwości. "Sygnał do walki dała grupa młodzieży, która obrzuciła nadjeżdżające czołgi niemieckie granatami ręcznymi. [...] Żydowskie kobiety również wzięły czynny udział w zmaganiach, ciskając w atakujących Niemców ciężkimi kamieniami i lejąc na nich wrzątek. Tak zajadła i nierówna batalia nie ma precedensu w historii. [...] Wszyscy stali się Nieznanymi Żołnierzami, bohaterami, z którymi nikt nie może się równać" - odkładam książkę. Cisza. Słyszymy jeszcze długo tą agonię...
Książka Mary Berg, to nie jest kolejna pozycja do poczytania przy śniadaniu, nad gorejącym mlekiem czy stygnącą jajecznicą. "Pamiętnik. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie" - już samym tytułem uświadamia nam, że nie może to być łatwe z nim obcowanie. Publikuję ten post w osobliwym czasie. Chciałem bardzo zdążyć "na 19 IV". Na rocznicę wybuchu powstania w getcie. Ale mi się to nie udało. Mamy za to 20 kwietnia - urodziny tego, który uruchomił tą niewyobrażalną machinę zbrodni, Adolfa Hitlera! Chyba nigdy nie wyzwolę się od pytań: jak to możliwe? jak naród takiej cywilizacji mógł w tak krótkim czasie wychować watahy sadystów, morderców, katów? Pewnie, antysemityzm pośród Niemców nie pojawił się wraz z zdegenerowanym Austriakiem. "Pamiętnik. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie" Mary Berg powinien znaleźć się w ręku każdego komu roi się świat "rasy panów", "białej rasy", "tylko Polaków" - jako przestroga! jako ostrzeżenie! Że dla kogoś może stać się inspiracją do segregacji, stawiania murów, zaglądania w rozporki? Tego już przewidzieć się nie da. Nazizm ofiarował swym wiernym sługom rzecz straszną: wiarę, że każdy może stać się Panem Bogiem, panem życia i śmierci. Tak, pozbawiać życia każdego innego kto choć w ułamku odstaje od jakiegoś absurdalnego wzorca. Po lekturze książki Mary Berg zalega cisza, jak na pogorzelisku...
Mógłbym z czystym sumieniem odłożyć książkę po przeczytaniu dwóch zdań: "Stałam w miejscu, nie mogąc się ruszyć. Miałam nadzieję, że się obejrzy, lecz pogrążył się w mroku i zniknął". Kto się nie obejrzał? Kim był dla Mary Berg? Czy spotkali się jeszcze? Proszę sprawdzić. Proszę przeczytać. Czemu ta scena mogłaby być dla nas również pożegnaniem? Bo właśnie tego dnia (zapis z 16 lipca 1942 r.) Autorka "Pamiętnika..." opuszczała getto. XII rozdział jest zatytułowany "Uprzywilejowani idą do więzienie" i zaczyna się od informacji: "To dopiero trzeci dzień naszego internowania w więzieniu na Pawiaku, choć ledwie mogę uwierzyć, że nie przebywamy tu o wiele dłużej, gdyż tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie" - nota z 19 lipca 1942 r. Ale świat getta nie pozostawiła za bramą więzienia przy ul. Dzielnej 24/26, nieopodal Pawiej: "Niedaleko naszych okien widzimy czasem policjanta żydowskiego wychodzącego z posesji przy ulicy Dzielnej 27/31, gdzie mieści się dom dziecka doktora Janusza Korczaka. Przez okna tego domu mogę dojrzeć liczne małe łóżka. W chwilach ciszy dochodzą mnie urocze głosy mieszkających tam dzieci, zupełnie nieświadomych rozgrywających się wokół nich wydarzeń". I w getcie, i na Pawiaku trwał czas niepokoju, kolejnych plotek i paniki wobec niepewności jutra. Mary Berg przyznaje jednak: "...zupę wydają nam dwa razy dziennie, w porze obiadu i na kolację. Rano dostajemy kromkę czarnego chleba i wodę nazywaną «kawą». Ale to nic w porównaniu z piekłem za bramami Pawiaka".
Wreszcie nastąpiło nieuniknione? A na pewno, to czego obawiano się od miesięcy: deportacja! Mary Berg bardzo skrupulatnie zanotowała jak i kto ją przeprowadzał, jakie stawiano obostrzenia Żydom. Ciekawe, że zdobyła się na pewną formę obrony żydowskiej policji (w miarę możliwości proszę zerknąć, co na jej temat pisał m. in. Wł. Szpilman; koniecznie należy wziąć do ręki zapiski J. Korczaka lub S. Ernesta): "Policję żydowską obarczono smutnym zadaniem ochrony porządku podczas deportacji oraz zmuszania siłą tych, którzy odmówią poddania się rozkazom". Dalej znajdujemy taką informację: "Dzisiaj policja żydowska zabrała z ulic wszystkich żebraków i opróżniła obozy dla uchodźców". Skąd tyle informacji? Starczyło okno? "Polski strażnik więzienny, który szeptem opowiedział nam o wszystkich szczegółach, miał łzy w oczach" - i już wszystko jasne? "Mieszka obok ulicy Stawki i by świadkiem straszliwych scen - ludzi zaganiano do wagonów pejczami, jak bydło".
Więzienne okno naprawdę staje się... oknem na świat. Dostrzega poruszenie w domu dziecka Korczaka: "Kiedy wychylam się przez okno, widzę róg Smoczej. Panuje okropne zamieszanie; ludzie biegają tam i z powrotem jak opętani. Niektórzy dźwigają tobołki, inni załamują ręce". A zaraz na kolejnej stronie, pod datą 24 lipca 1942 r. - grom: "Prezes Adam Czerniaków popełnił samobójstwo. [...] Nie mógł znieść tego strasznego brzemienia. Według docierających do nas plotek, podjął ten tragiczny krok, gdy Niemcy zażądali zwiększenia kontyngentu wysiedlanych". W sierpniu tego roku (brak daty dziennej) Mary Berg zapisała: "Niemcy zablokowali całe ulice getta. Ponieważ 10 000 ludzi dziennie - obecnie wymagana liczba - się nie zgłasza, używają siły. [...] Wkraczają do mieszkań i sprawdzają karty zatrudnienia. [...] Próbujących stawiać opór rozstrzeliwują na miejscu". Wtrącenia w tekście podpowiadaj nam, że zapiski powstawały "na żywca", w czasie, kiedy dopełniał się dramat getta!
"Kilka dni temu wszyscy staliśmy przy oknie i patrzyliśmy, jak Niemcy otaczają budynki. Rzędy dzieci trzymających się za rączki zaczęły wychodzić z bramy. Były wśród nich maluchy w wieku dwóch czy trzech lat, a najstarsze miały zapewne po trzynaście. [...] Wszystkie miały na sobie białe fartuszki. Szły parami, spokojnie, nawet uśmiechnięte" - szły na śmierć, szły z "Dobrym Doktorem", a więc co złego mogłoby je spotkać? Tak Mary Berg utrwaliła prolog zagłady domu dziecka Janusz Korczaka. Na ile Autorka myliła się - proszę zajrzeć do uzupełniających treść "Pamiętnika..." przypisów. A na samym Pawiaku... kurtuazja ze strony SS-manów, urzędników i ukraińskich klawiszy? Sanatorium? Nic bardziej mylnego: "Strzały i krzyki dobiegające z ulicy z wolna doprowadzają nas do szaleństwa. Noce s okropne. Zeszłej nocy pod naszymi oknami rozstrzelano prawie czterdzieści osób, samych mężczyzn. Rzeź trwała dwie godziny albo i dłużej. Mordercy dobijali ofiary kopniakami i ciosami kolb karabinów". Egzekucje na samym Pawiaku też nie ustawały!
"Niemcy ze swej strony także likwidują wszystkich bezużytecznych już kolaborantów - czytamy w zapisie z 20 IX 1942 r. - Rozstrzeliwują ich bez wahania, a ciała ofiar często znajduje się na ulicach. Niedawno w taki sposób zakończyli swoje świetne kariery gestapowscy agenci Erlich i Markowicz oraz założyciele przedsiębiorstwa tramwajów konnych w getcie - Kohn i Heller". Wcześniej Mary Berg nadmienia o aktywności podziemia, które również likwidowało m. in. żydowskich kolaborantów! Skąd Autorka wiedziała, co działo się w Treblince? Skąd zaczerpnęła taki opis: "Rzeczywista fabryka śmierci w Treblince znajduje się w gęstym lesie. Ludzi przewozi się ciężarówkami do budynków, gdzie otrzymują rozkaz rozebrania się do naga". I podaje dalsze szczegół? Znajdziemy w tekście odpowiedź - opowieść dwóch żydowskich uciekinierów! Opisuje tunele, jakie wykopano w getcie, wręcz stwierdza, że powstało "podziemne getto". Skąd czerpała tą wiedzę, skoro była na Pawiaku? "Na Umschlagplatz do każdego z bydlęcych wagonów ładuje się po sto pięćdziesiąt osób, a podłogi pokrywa się cienką warstwą wapna. Wagony nie mają okien ani innych otworów. Ludzie są ściśnięci, jak tylko się da, bez dostatecznego dostępu powietrza, bez jedzenia i wody" - gdzie poznała szczegóły tych transportów śmierci? Tak pisała 17 XII 1942 r.
Mary Berg widzi pustoszejące getto? Dostrzega szczegóły pustych ulic w godzinach pracy? Zapełniają się dopiero wieczorami. Później godzina policyjna zmusza wszystkich do chowania się w domach. "Tak obecnie wygląda życie w getcie - to notatka z 1 X '42 - Nasi pobratymcy żyją w cieniu śmierci, lecz każdy mimo wszystko myśli, że może zdoła to wytrzymać i przetrwa. Bez tej nadziei wyrastającej z jakiegoś cudownego źródła Żydzi w getcie popełniliby masowe samobójstwo". Niespodziewanie wzrok Mary dostrzega znajomą sylwetkę: "Jego wygląd przejął mnie dreszczem. Był wychudzony i wyczerpany [...]. Rawy miał pełen łat, kołnierz rozerwany. [...] Miał wpadnięte oczy, wydawało się, że z trudem oddycha". Tym kim był pianista - Władysław Szpilman. Zmagał się z... fortepianem. Nie jednak, jako wirtuoz, ale jako tragarz. "Hitlerowcy do najcięższych prac fizycznych wybierają intelektualistów" - uświadamia nam sadystyczną perfidię niemieckich oprawców Mary Berg.
Po raz kolejny trafiamy w narracji Mary Berg na podłość Polaków? "Ocean krwi - zapisała wspominanego wyżej 17 XII - w którym tonie ludność żydowska w Polsce, nie zmył jeszcze antysemickiego jadu. Niektórzy Polacy, zwłaszcza robotnicy i radykalni intelektualiści, często ryzykując życia, ratując swoich żydowskich przyjaciół, lecz w Warszawie zdarzają się również przypadki haniebnej postawy wobec Żydów". I dopowiada o denuncjacjach na Gestapo, wymuszaniu haraczu za udzielaną pomoc.
17 stycznia 1943 r. Mary Berg opuściła Pawiak. 25 tego miesiąca już była we Francji, w Vittel. Amerykański paszport naprawdę był przepustką ku nadziei. 24 lutego napisała jedno z najwspanialszych zdań w tym przepełnionym tragedią, bólem i śmiercią "Pamiętniku...": "Nie ma cudowniejszego uczucia niż wolność".
Siłą rzeczy Mary Berg nie mogła być świadkiem ostatniego aktu zagłady, jakim był heroiczny wybuch powstania w getcie. Poświęca mu dramatyczny rozdział XVII pt. "Bitwa o getto". to tu pada zdanie, które zamieściła 15 VI 1943 r., a więc po ostatecznej agonii w Warszawie: "My, którzy uratowaliśmy się z getta, wstydzimy się spojrzeć na siebie. Czy mieliśmy prawo, by się ratować? Dlaczego w tej części świata jest tak pinie?". I zapisuje, co słyszy od kolejnych przybywających "z zewnątrz". To poczucie winy, które odnajdujemy w zacytowanych zdaniach jest bardzo charakterystyczne dla ocalałych. Nam może się to wydać... absurdalne? Chciałoby się krzyknąć: ciesz się, że żyjesz! co się martwisz, do cholery? Tylko, że my nie mamy prawa stawiać takich pytań lub rozliczać kogoś z jego wątpliwości. "Sygnał do walki dała grupa młodzieży, która obrzuciła nadjeżdżające czołgi niemieckie granatami ręcznymi. [...] Żydowskie kobiety również wzięły czynny udział w zmaganiach, ciskając w atakujących Niemców ciężkimi kamieniami i lejąc na nich wrzątek. Tak zajadła i nierówna batalia nie ma precedensu w historii. [...] Wszyscy stali się Nieznanymi Żołnierzami, bohaterami, z którymi nikt nie może się równać" - odkładam książkę. Cisza. Słyszymy jeszcze długo tą agonię...
Książka Mary Berg, to nie jest kolejna pozycja do poczytania przy śniadaniu, nad gorejącym mlekiem czy stygnącą jajecznicą. "Pamiętnik. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie" - już samym tytułem uświadamia nam, że nie może to być łatwe z nim obcowanie. Publikuję ten post w osobliwym czasie. Chciałem bardzo zdążyć "na 19 IV". Na rocznicę wybuchu powstania w getcie. Ale mi się to nie udało. Mamy za to 20 kwietnia - urodziny tego, który uruchomił tą niewyobrażalną machinę zbrodni, Adolfa Hitlera! Chyba nigdy nie wyzwolę się od pytań: jak to możliwe? jak naród takiej cywilizacji mógł w tak krótkim czasie wychować watahy sadystów, morderców, katów? Pewnie, antysemityzm pośród Niemców nie pojawił się wraz z zdegenerowanym Austriakiem. "Pamiętnik. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie" Mary Berg powinien znaleźć się w ręku każdego komu roi się świat "rasy panów", "białej rasy", "tylko Polaków" - jako przestroga! jako ostrzeżenie! Że dla kogoś może stać się inspiracją do segregacji, stawiania murów, zaglądania w rozporki? Tego już przewidzieć się nie da. Nazizm ofiarował swym wiernym sługom rzecz straszną: wiarę, że każdy może stać się Panem Bogiem, panem życia i śmierci. Tak, pozbawiać życia każdego innego kto choć w ułamku odstaje od jakiegoś absurdalnego wzorca. Po lekturze książki Mary Berg zalega cisza, jak na pogorzelisku...
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.