sobota, kwietnia 16, 2016

Mistrz Ludwik!...

Nie zapomnę łez genialnego komika Kazimierza Brusikiewicza (1926-1989), który w TVP opowiadał o swoim zmarłym Mistrzu! Ten jakże przed laty popularny (dziś pewnie z rzadka kojarzony) aktor, w dobrym tego słowa znaczeniu kabareciarz (patrz "Podwieczorek przy mikrofonie" i rola Malinowskiego), nie utrzymał wzruszenia. Broda zatrzęsła się i rozpłakał się, jak Lara Fabian na swym koncercie w Paryżu... Tych łez nie zapomnę. Najpiękniejszy hołd, jaki mógł złożyć seniorowi polskiego wodewilu uwiedziony Jego talentem uczeń? 
Nawet nie będę się tu silił na pytanie: kto z młodszego pokolenia pamięta Ludwika Sempolińskiego? Nikogo nie porwę do odpowiedzi na pytanie: w jakich filmach grał przed i po II wojnie światowej? Coraz mniej osób ogląda (i kojarzy) obsadę "Manewrów miłosnych" czy niezapomnianego "Skarbu". Brawurowo odtworzona, sparodiowana postać Hitlera w programie kabaretowym "Orzeł czy Rzeszka", była nieomal wyrokiem śmierci na Aktora. Doskonały tekst Mariana Hemara (który wyprzedzał głośnego "Dyktatora" Ch. Chaplina) podbił serca widowni, wpędził w stan szału ambasadę niemiecką (hitlerowską) w Warszawie! Po latach tak TO wspominał: "Po miesiącu grania rewii ambasador niemiecki zaprotestował w naszym MSZ przeciwko ośmieszaniu postaci Hitlera. Po obejrzeniu numeru przez specjalną komisję mieszaną niemiecko-polską dyrekcja otrzymała nakaz skreślenia Hitlera. Zapanowała konsternacja, gdyż jedną z największych atrakcji programu była właśnie ta postać. Próbowałem ratować sytuację i zgoliłem Hitlerowi wąsiki, nic nie pomogło. Obserwatorzy z ambasady niemieckiej pilnowali na widowni respektowania nakazu. Musiałem się przecharakteryzować na Goebbelsa". Nie zapomniano tego Artyście! Gestapo szukało mistrza Ludwika przez cały okres okupacji (1939-1945). Ucieczka do Wilna (pod sowiecką okupację) uratowała Mu życie. Przeto przez lata (praktycznie do samego 1981) mogliśmy cieszyć się wigorem, humorem, gawędziarstwem Wspaniałego Aktora. Wśród uczniów Mistrza znaleźlibyśmy takie indywidualności sceny, jak Jerzego Połomskiego (Pająk) czy Bohdana Łazukę. Ten ostatni był bodaj najboleśniejszym rozczarowaniem swego Nauczyciela. Nie zapomnę pewnego wywiadu (bodaj w tygodniku "Perspektywy"), w którym narzekał, że  Łazuka bardzo szybko zaczął odcinać kupony od swej wspaniale zapowiadającej się kariery...


17 kwietnia minie XXXV rocznica śmierci Ludwika Sempolińskiego. Chciałbym chociaż tym postem przypomnieć Wybitnego Mistrza "małych scen". Dlatego też sięgam po Jego książkę, wspomnienia "Wielcy artyści małych scen" (Czytelnik 1968). Kiedy kończono jej druk piszący te słowa miał zaledwie 5. lat. Z czasem wiedziałem kto był jej autorem. TVP raczy nas serialem o Eugeniuszu Bodo (panowie byli rówieśnikami). Nie sądzę, aby podobny powstał o Ludwiku Sempolińskim. Jest okazja spojrzeć na ten sam świat oczami świadka, uczestnika i kreatora. Żałować tylko mogę, że moje przepisywanie nie może dopełnić narracja Autora wspomnień. Żeby to On sam do nas powiedział tych kilkadziesiąt słów.
Pogrzeb Gwiazdy, Kazimiery Niewiarowskiej, tragicznie zmarłej w Wilnie 1 VII 1927 r. : "Tragiczna śmierć i pogrzeb Niewiarowskiej stał się smutną scenerią żądnej sensacji gawiedzi. Od chwili wstawienia trumny do kościoła Św. Krzyża, waliły tam nie przerwanie tłumy żądne wrażeń. Jakiś fotograf korzystając z sytuacji postawił koło kościoła budkę i sprzedawał fotosy Niewiarowskiej z gołymi piersiami. Pełno bigotek starało się wszelkimi sposobami nie dopuścić do pogrzebu  «jawnogrzesznicy»".
Zula Pogorzelska i osioł: "Partnerowałem jej [Pogorzelskiej - przyp. KN] jej w obrazku włoskim, aby zaś folklor był prawdziwszy, w przedstawieniu udział brał żywy osioł, któremu Zula usilnie starała się przypodobać. nosiła więc w kieszeni fartuszka stale pęczek marchwi, które osioł uwielbiał. [...] Zula wzięła więc zapas marchewek i schowała w tylnej kieszeni fartucha, wydostając je stamtąd dyskretnie. Sprytne bydlątko szybko to zauważyło i chwyciło z tyłu za kieszeń wraz z całą zawartością marchewek, bielizny i ciała Zuli. Nagły krzyk Zuli i raptowny skok za kulisy zakończy skecz przedwcześnie".
Tomasz, ach Tomasz..., czyli magia improwizacji (wielkiej?): "W czasie śpiewana canta nie zauważyłem zamkniętej budki. Dopiero w refrenie spostrzegłszy jej brak, zacząłem się sypać i haftować słowa. Ciągle powtarzałem w kółko: «Tomasz, ach, Tomasz, ach, powiedz, skąd ty to masz». W pierwszym rzędzie siedziały trzy panie, słysząc ciągle te same słowa, wyśpiewywane z głupim uśmiechem, wpadły w nie dający się powstrzymać śmiech, a łzy z uszminkowanych rzęs malowały im policzki na czarno. Widząc to i  ja zacząłem się śmiać i już nie potrzeba było  żadnych słów. Cała sala zareagowała ogromną wesołością".
Wypadek Hanki Ordonówny: "Po objeździe kilku miast kresowych wystąpili 6 października w teatrze  «Eliseum» na ul. Karowej. 7 października ukazały się bardzo niepochlebne recenzje o tej sztuce, zwłaszcza druzgocące Jadwigi Migowej w «Expressie». Ordonka chcąc jakoś «urobić» Migową, wyjechała z nią razem za miasto samochodem. Nieszczęście chciało, że przejeżdżały przez las w czasie wyrębu. Jedna z sosen zwaliła się na samochód. Obie zostały dość poważnie poturbowane. Ordonka przeleżała parę miesięcy w szpitalu".
O wokalnych (nie-)zaletach Eugeniusza Bodo w "Zemście Nietoperza": "Świetny aktor estradowy, piosenkarz, tancerz, pozbawiony był kompletnie głosu, ta namiastka, którą operował, wystarczała zaledwie do piosenek, w żadnym wypadku nie mógł podołać partii operetkowej. Traktował zatem tę rolę lekceważąco, bardziej oddawał się kawałom robionym kolegom niż wykonywaniu roli".
Gwiazdy w Cyrku: "[Stanisław] Sielański [...] grając clowna wyrzucany był z areny przez kucyka, uderzającego go łbem w plecy. Ale na premierze Sielański tak się tego przeraził, że uciekł sam z areny nie czekając na nieuderzenie kuca. Ten jednak nie dał za wygraną, wytresowany ganiał go po całym korytarzu, aż dotknął pleców".
O Adolfie Dymszy i jego wpływie na aktorów: "Ostatnią sensacji Teatru Letniego w r. 1935  było wystawienie przez Ziembińskiego «Domu otwartego» Bałuckiego z Dymszą w roli Fikalskiego. Jego styl zaciążył nad całością widowiska. Wszyscy starając się mu dorównać, potraktowali swoje role groteskowo. Wysiłek całego zespołu nad wyciśnięciem humoru powiódł się i tę farsę można było zaliczyć dzięki temu do udanych finansowo spektakli".
Loda Halama, Igo Sym i... koń: "Loda Halama wykonywała [w rewii "Dzieje śmiechu" - przyp. KN] w pięknej sukni jakiś taniec z okresu Księstwa Warszawskiego przed ułanem w mundurze księcia Poniatowskiego, siedzącym na żywym koniu. Ułana odtwarzał malowniczo wyglądający Igo Sym. Nie wiem, czy koń się wzruszył tańcem Halamy, czy były jakieś inne powody natury prozaicznej, dość że nie bacząc na widzów pozostawił obfite ślady swej obecności. Sym próbował odjechać kilka kroków od tych śladów. Wypadło to jednak tak nieszczęśliwie, że Loda zmuszona była ciągle przeskakiwać przez niespodziewany pagórek, unosząc wysoko suknię, co wywoływało jako nie zamierzony efekt dużo radości na widowni".
Fryderyk Jarossy angażuje do operetki Kazimierza Junoszę-Stępowskiego: "Zachęcony powodzeniem «Alfy Omegi» Jarossy postanowił w następnym programie wywołać jeszcze większą sensację i pokazać Junoszę-Stępowskiego w operetce. Dnia 28 listopada wystawił operetkę Benatzky'ego «Król po parasolem» w adaptacji Hemara [...]. I znów reżyser widowiska Jarossy zawiódł. Niepotrzebnie zasugerował Stępowskiemu powtórzenie genialnej zresztą gierki z roli barona w «Azїs», w której jako kretyn sepleni. Ten trik do roli ochmistrza się nie nadawał. [...] Z wielkim zażenowaniem słuchałem tego mistrza siedząc na widowni i bardzo mu współczułem wykonywania kupletów i niefortunnego opracowania roli".
Śmierć Zuli Pogorzelskiej: "Rozdział ten muszę zakończyć niestety bardzo smutnym akcentem. Dnia 13 lutego zmarła w Wilnie przekroczywszy zaledwie 40 lat nieodżałowana Zula Pogorzelska, a 16 lutego znakomity baletmistrz Woycieszko w wieku lat 50. Były to dwie wybitne indywidualności i teatr przez ich śmierć poniósł wielką stratę".
Lucyny Messal (Messalki) powrót... niezgrabny (?): "Przypadkowo obecność Messalki na widowni naprowadziła Zdzitowieckiego na myśl zaproszenia jej na występy właśnie w tej roli [w "Cnotliwej Zuzannie" Gilberta - przyp. KN]. Ociągając się nieco, wyraziła zgodę i od 19 grudnia [1937 r.] zaczęła występy. Przyznam się, że siedząc na widowni miałem mieszane uczucia. Z jednej strony sentyment do Messalki, jej nerw sceniczny, temperament wzruszyły mnie. Nie zmienia mi 51 lat dawnej koncepcji gry. Natomiast zdeformowana figura (była już zbyt tęga) psuła wrażenie, chciałoby się ją widzieć w innej, odpowiedniejszej do jej warunków kreacji".
Mistrz Ludwik o swojej roli Hitlera: "Do jakiego stopnia postać Hitlera była sensacją, może posłużyć fakt, że część widowni zapełniali Żydzi w chałatach, niewiele rozumiejący po polsku, dla których magnesem była właśnie postać Hitlera. Kiedy stałem na podwyższeniu w charakterze figury woskowej «Wodza», widziałem podniecenie w tej części widowni i słyszałem szmer: Hitler... Hitler... Koniki ówczesne w osobach klakierów Moryca i Rudego opływały w zarobkach z biletów sprzedawanych przed kasą. Nie przypuszczałem, że te produkcje już w krótkim czasie będą mnie tyle kosztowały".
Nie da się przepisać tu całej książki. Przeszło pięćset stron! Nie ukrywam, że warto po nią sięgnąć. "Wielcy artyści małych scen", to wspaniały literacki smaczek. Móc śledzić artystyczne dokonania takich osobowości, jak I. Benita, M. Ćwiklińska,  H. Grossówna, L. Halama, W. Kawecka, T. Mankiewiczówna, L. Messal, H. Ordonówna, Z. Pogorzelska, M. Zimińska, E. Bodo, A. Bogucki, A. Dymsza, T. Faliszewski, M. Fogg, K. Krukowski, J. Orwid, Z. Rakowiecki, S. Sielański, M. Znicz, A. Żabczyński! Mały zawrót głowy od TYCH nazwisk. Nie czarujMY się dla młodszego pokolenia, te nazwiska już NIC nie mówią, NIC nie znaczą. Tak, jak dla mnie wspominane gwiazdy operki czy kabaretów sprzed I wojny światowej! Słyszałem o Wincentym Rapackim, ale nie potrafię się z Nim... identyfikować? Maria Kosińska czy Władysław Szczawiński są już chyba tylko znani miłośnikom epoki? Smutne? Prawdziwe! Ulotność Ich gry scenicznej nie przetrwała. Nie ma wśród nas już nikogo kto pamiętałby Ich ze sceny. Sam zapis książkowy nie musi porywać. Na to by trzeba było gawędziarstwa takich mistrzów słowa, jak Ludwik Sempoliński, Jerzy Waldorff  czy  Mieczysław Fogg, a nawet ostatni "który tak słowem wodził" Bogusław Kaczyński. Gdyby nie wspomnieniowi "Wielcy artyści małych scen", to ICH świat byłby dla nas bezpowrotnie utraconym rajem...

*      *     *
Nie przesolę, ale wielu z nas (myślę choćby o pokoleniu lat 60-tych, do którego mam zaszczyt się zaliczać)  potrafiło "za Mistrzem" powtórzyć Jego popisowy numer i zaśpiewać:

Tomasz, ach, Tomasz,
Ach, powiedz, skąd ty to masz?
I skąd u ciebie taki wdzięk?
Apollo by z zazdrości pękł!
Tomasz, ach, Tomasz,
Kochanek pewnie sto masz,
Od kogo masz ten słodki głos,
Te oczy oraz nos?

Ludwik Sempoliński (1899-1981)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.