czwartek, marca 10, 2016
Przeczytania... (122) Pat Falvey, Pemba Gyalje "Mordercza góra. Od triumfu do tragedii - najbardziej dramatyczne dni na K2" (Wydawnictwo ŚWIAT KSIĄŻKI)
Sama okładka budzi podziw i respekt. Jest piękna i groźna, tajemnicza i pociągająca. Przeczytałem książkę. Kolejną, której bohaterem jest szczyt i zdobywający go ludzie. Pat Falvey i Pemba Gyalje wspólnie napisali wstrząsającą historię: "Mordercza góra. Od triumfu do tragedii - najbardziej dramatyczne dni na K2" (Wydawnictwo Świat Książki), w tłumaczeniu Katarzyny Bartuzi. I nie wiem, jak ją tutaj zamieścić? Cokolwiek bym nie napisał - wobec dramatu, jaki poznałem - zdać się może banalne, miałkie, bez wartości. Po takich lekturach mamy... pustkę w głowie. Tak, jestem poruszony. Podtytuł zdradza nam, że nie będzie to radosny pochód na 8611 m n.p.m.
Pewnie, że wracają pytania, jakie stawiałem sobie (i stawia wielu z nas): jaki jest cel? co chcą udowodnić? jak zrozumieć? Książka Pata Falveya i Pemba Gyaljea wpędzi nas w kolejne znaki zapytania. Zaraz zapełnię ten post wieloma zdaniami, część zostawię na oddzielne tematu potraktowanie (czytaj: "Myśli wygrzebane"), ale chyba warto spotkanie z K2 zacząć od tego: "Wśród spinaczy są przedstawiciele różnych kultur, grup etnicznych, społecznych, ekonomicznych i zawodowych. Uczestnicy wyprawy mówią różnymi językami, wyznają różne religie, mają odmienne podejście do życia. Różni ich poziom doświadczenia i sprawności. Na każdego gdzieś daleko ktoś czeka: rodzice, partnerzy, mąż, żona, może małe dzieci. Oni tymczasem biorą udział w wyprawie do jednego z najbardziej majestatycznych, a zarazem niebezpiecznych miejsc na świecie, w wyprawie ku kresowi własnych możliwości fizycznych i psychicznych". Postaram się pokazać, co mnie laika (który poza dwukrotnym "zdobyciem" Skrzycznej, Klimczoka czy Gęsiej Szyi - nie ma żadnego doświadczenia wspinaczkowego) zaskoczyło, zatrwożyło, zafascynowało? Zrozumieć TO, co się stało? Nie sposób.
Może żeby nabrać pewnego nazwijmy to dystansu (a może i respektu?) do szczytu przytaczam kilka opinii na temat K2.
Jedno z pierwszych zaskoczeń lektury miało charakter... finansowy? Wiadomo, że koszty przygotowań, pobytu, to jakieś kosmiczne kwoty, ale naprawdę nie miałem świadomości takiego faktu: "W 2008 roku pozwolenie pakistańskiego Ministerstwa Turystyki na wejście na K2 kosztowało 10 tysięcy dolarów od osoby, natomiast na Everest - około 80 tysięcy dolarów". Wyjaśnienie podobnej "promocji" to również zaskoczenie: "Trzeba jednak pamiętać, że niska opłata za wejście na K2 była podyktowana raczej pragnieniem rządu pakistańskiego, aby skusić podróżników zniechęconych kilkoma atakami terrorystycznymi, do których doszło w regionie". Kto był sponsorem wspinaczy? Proszę zerknąć - nie mam zamiaru robić kryptoreklamy nikomu.
Świadomość tego, co chcę tu przytoczyć mnie osobiście poraża... Rozumiem, że do wszystkiego można się przyzwyczaić? Z wszystkim pogodzić? Mimo wszystko wzdrygało mną, kiedy czytałem: "Zwierzęta ściągały na miejsce także z innych, bardziej makabrycznych powodów. Tu i ówdzie u podnóży góry leżały ludzkie ciała i szczątki, które na przestrzeni lat przemieściły się z wyższych partii, często zmiażdżone siłą lawin lodowych i śnieżnych". I nie ma miejsca, do którego znoszono by owe szczątki? Nie rozumiem. Pewnie, że pomyślałem o naszych himalaistach, którzy nigdy nie wrócili... Zresztą jest wzmianka, która nie powinna ujść naszej uwadze: "Pierwsza kobieta stanęła na K2 w 1986 roku. Była nią Polka, Wanda Rutkiewicz, której sukces przyćmiła jednak śmierć jej dwojga partnerów wspinaczkowych [...]". Przecież nasza Wanda gdzieś tam leży? Czy i Jej doczesne szczątki będą się kiedyś walały u podnóża Kanczendzongi, gdzie zginęła 13 maja 1992 r.? Na chwilę musiałem odłożyć czytanie.
"Bardzo to dziwne, ale nadal jesteśmy jedyną ekipą pod K2. Od dwudziestego dziewiątego maja góra jest tylko nasza - to ogromna radość, choć wiemy, że nie potrwa długo. Pewnie lada chwila zza zakrętu wyłonią się tłumy" - pisał Ger McDonnell. Irlandczyk o niebieskich oczach i marchewkowej czuprynie. Kilkadziesiąt stron później... Czemu ten fragment wydobywam? Miał rację - wkrótce pojawili się inni: Koreańczycy, Amerykanie, Serbowie. Ale mnie zatrzymała data: 29 V 2008 r. Tego dnia piszący to skończył 45. lat. Był czwartek. Nie sprawdzajcie. Daję głowę.
Zaskakująca jest... rywalizacja pod szczytem? to chyba normalne, że każdy chce być tym wyjątkowym wspinaczem, który stanie na 8611 m n.p.m. Sprawdźcie, jak wiele uszczypliwości przytaczanych jest na kartach tej niezwykłej książki. Oto jedna z nich: "Oficjalnie nigdy nie wspinałem się z Koreańczykami, ale wiele słyszałem o ich wyczynach w Himalajach. Za wszelką cenę pragną wejść na szczyt. To dla nich sprawa życia i śmierci, wejdą albo zginą. Na każdej górze pragną tylko jednego: stanąć na wierzchołku! Myślą tylko o ty,m i właśnie dlatego tak często zdarzają się im w Himalajach wypadki... Nie da się na stałe pracować z ludźmi, którzy mają takie podejście". Z grupy wspinaczkowej zginą za kilka miesięcy Hwang Dong-jin, Park Kyeong-hyo i Kim Hyo-gyeong. Agonia tych trzech młodych ludzi, to jakiś koszmar - oby nigdy nie zagościł w naszych snach...
Kiedy poznajemy historie o trudach obozowego życia, śnieżycach, jakimś zapominalskim Szerpie, który nie zabrał stumetrowej liny, ba! a mimo tego czytamy jedną z relacji uczestnika wyprawy: "Jednym z powodów, dla których biorę udział w takich wyprawach, jest codzienne obozowe życie. Pobyt w bazie mnie relaksuje. Byliśmy oddzieleni od reszty świata, mieliśmy tylko jeden telefon satelitarny, z którego mogliśmy dzwonić do domu, a pod którym nikt nas nie szukał". Z drugiej strony ilu z nas z chęcią odcięłoby się od swych smartfonów itp? Uciec! No, mnie raczej by nikt nie przekonał, że akurat tam gdzie wiej wiatry 100 km/h, a temperatura spada poniżej trzydziestu kresek w skali Celsjusza, a samym namiocie jest ich może dziesięć na plusie... Przekonuje nas inny himalaista: "Życie w obozie bazowym może być całkiem przyjemne, o ile komuś nie przeszkadza to, że mieszka na lodowcu przykryty cienką warstwą odłamków skalnych... Kiedy już człowiek się położy, to właściwie przez całą noc nie ma powodu, żeby wstawać. [...] Wszyscy mieliśmy butelki na mocz, więc nawet nie musiałem wstawać (faceci nie musieli)".
"Mordercza góra..." - to dziesiątki relacji, zapisków. świat, którego nie znamy (i pewnie dla większości z nas takim pozostanie) staje się nam bliższy (bliski?), bardziej zrozumiały. Nie uwierzę, że ktoś nie przeżyje fascynacji. Bo to się udziela. Bo to odnajdujemy w kolejnych zapiskach: "Wyszło słońca, nie było wiatru. widok na Karakorum był nieprawdopodobny. Wszyscy się cieszyli, ze dotarli do obozu IV, ale też oczekiwali na to, co miało nastąpić. Czuliśmy się szczęściarzami - byliśmy w nieprawdopodobnie pięknym miejscu, niezwykłym i niegościnnym". Prawda, jak mieszają się różne pojęcia? Piękno z niegościnnością? Sugestywność relacji pozwala nam poczuć, że też widzimy Karakorum.
Przed atakiem na szczyt życie w obozie (namiotach) diametralnie zmienia się? Oto tego dowód: "Większość siedziała w ciszy we własnym namiocie, niektórzy próbowali się zdrzemnąć. Mało kto się odzywał. [...] Na wysokości wszystko się zmienia. W bazie rozmawia się o bezpieczeństwie, o sprzęcie, o harmonogramie. [...] W obozie pod szczytem panuje zwykle głucha cisza. Nikomu nie chce się mówić, wszyscy milczą". Czujecie TO napięcie. Dla jedenastu z nich, to ostatnie dni... Zaraz porwą się na 8611 m n.p.m. Zdobędą te magiczne metry nad poziomem morza. Tylko za jaką cenę?
"Dren przysunął się do Cecilie i wypiął karabińczyk z liny, żeby ją obejść - zwykle jest to raczej nieskomplikowany manewr. Dren próbował zaczepić się na lodzie prawą nogą. Na ułamek sekundy stracił kontakt z poręczówką, a jego but omsknął się na lodzie" - to opis wydobyty z narracji Autorów. Tak zaczyna się dramat nr 1 - ginie Dren Mandić. Jaka była reakcja na zdarzenie? Nam, którzy tego nie rozumiemy, chyba trudno zrozumieć: "Większość na kilka minut zamilkła, a potem kontynuowała wspinaczkę. Nikt nie pytał, co teraz. Nikt dłużej tego nie roztrząsał". Po prostu - śmierć na szlaku? Ale nie wszyscy, jak się okazuje, beznamiętnie szli w górę: "To mnie najbardziej zszokował. Spada człowiek, a oni nic. Widziałem wszystko, co się wydarzyło. Trząsłem się. Może nie wszyscy widzieli, może nie chcieli widzieć, ale oni bez żadnego komentarza czy reakcji po prosu szli dalej". Nie obawiajmy się - znajdziemy odpowiedź i na takie wątpliwości: "Rozumiem, że ludzie uważają nas za szaleńców i nie mogą pojąć, jak można kontynuować wspinaczkę, kiedy ktoś zginął... Ale jak to wyjaśnić komuś, kto nie rozumie... Jedziesz samochodem, widzisz wypadek. Wiesz, że zginęli ludzie, ale jedziesz dalej, bo myślisz, że tobie się to nie przydarzy... Widziałem wcześniej trupy w górach, na Evereście natknąłem się na ciała, które leżały tam od lat... Jeśli ktoś uważa, że w górach nikt nie ginie, to znaczy, że jest kompletnie nieprzygotowany". Czy mnie to uspakaja i wszystko wyjaśnia? Nie.
Co z pochówkiem ciał tych, którzy zginęli? Nie raz słyszymy, że obiecują: pójdziemy po niego! przyniesiemy! wróci do domu! Proza, tam w górach, rządzi się innymi prawami. Autorzy uświadamiają nam pewną oczywistość: "Ciała tych, którzy zginęli, pozostawia się na miejscu. Nie urządza się prowizorycznych pochówków ani nie przenosi zwłok w bardziej odpowiednie miejsce. Fredrik zdawał sobie sprawę, że zniesienie ciała Drena z tak niebezpiecznego miejsca było praktycznie niemożliwe". To jest danina płacona Himalajom? Wkrótce zginął Jehan Baig.
I wreszcie nadchodzi ten moment, na który każdy z nich czekał! Był 1 VIII 2008 r.: "Z każdym krokiem byłem coraz bliżej szczytu i coraz bardziej się cieszyłem, W tych ostatnich chwilach człowiek czuje, że żyje pełnią piersi. Wiedziałem, że szczyt na mnie czeka. Wygrałem go. doszedłem. To było fantastyczny, wspaniały dzień. Było cudownie". Opis triumfu znajdziemy w narracji Autorów: "Na wysokości 8611 metrów n. p. m. zaczęło się odtwarzanie całego ceremoniału: rozwijano flagi, ustawiono się do pamiątkowych zdjęć, eksponowano logo i produkty firm sponsorów. wykonywano telefony do bliskich, odmawiano modlitwy. Wspinacze, którzy w zamieszaniu i napięciu stronili od siebie w bazie, a później szli pojedynczo skupieni nad własną drogą na szczyt, teraz wspólnie świętowali dołączenie do elity zdobywców K2". Współautor książki, Pemba Gyalje (Szerpa), był TAM: "Nie czułem ani przypływu emocji, ani zmęczenia". Ale były też takie zachowania: "Nie mam siły. [...] Idę na czworaka. Zerkam w górę i mam przed oczami szczyt - pięćdziesięciometrową ośnieżoną grań. [...] Czołgam się na ostatnich metrach. Łzy, nie mogę w to uwierzyć, udało się! Ściskam Casa, Gerda i Pembę, tańczymy wokół wierzchołka. [...] Stojąc w tym najwyższym punkcie, czuliśmy czystą radość". Wśród zdobywców był m. in. Hugues d'Aubarède i stał się drugim z najstarszych zdobywców 8611 m. n. p. .m. - miał 61. lat! Zginie w drodze powrotnej...
"Oderwał się serak. Dotarło do mnie, że Rolf zniknął i nie żyje. Ogarniałem rozumem, co się stało, ale emocjonalnie kompletnie to do mnie nie docierało. Nie wiem, dlaczego tak się zachowałem, ale bardzo szybko podjąłem decyzję, że musimy schodzić dalej, bo nie ma nadziei na odnalezienie Rolfa" - tak zginął Rolf Bae. Musieli schodzić dalej. Pozostanie byłoby samobójstwem. Zdruzgotana Cecilie, żona Rolfa, chciała go szukać. Musiała iść dalej. Sama wspominała: "Usłyszałam głos. Wiem, że to brzmi jak szaleństwo... Słyszałam jego głos, mówi do mnie bardzo wyraźnie: «Musisz zejść. Masz dojść do poręczówek i zejść na dół». [...] Słyszałam go bardzo wyraźnie, czułam, że jest przy mnie, Gdyby ktoś opowiedział mi podobną historię, nie uwierzyłabym albo uznałabym, że mam do czynienia z wariatem, ale Rolf naprawdę tam ze mną był".
To był dopiero początek dramatu. Pat Falvey i Pemba Gyalje bardzo drobiazgowo odtwarzają te poruszające odejścia... To po ich poznaniu, widząc tragedię szukamy ciszy, aby to przetrawić. Mimo woli szukamy sensu tych strat. Ja ich nie znalazłem. Zginęli:
Pat Falvey Pemba Gyalje "Mordercza góra. Od triumfu do tragedii - najbardziej dramatyczne dni na K2" (Wydawnictwa Świat Książki) - to jedna z tych książek, które mocno ryją w pamięci. My ją kiedyś odłożymy na półkę. Może nawet już nigdy do niej nie wrócimy? Czy jednak zapomnimy dramat 11 himalaistów? Rozumiem, że zatrą się nam ich nazwiska, ale liczba pozostanie z nami: JEDENAŚCIE ŻYĆ! Pozostali tam dokąd zmierzali. Ich życie zostało zerwane przez najzwyklejszy zbieg okoliczności, wypadek, nie uwaga? Mimo tych śmierci jest to książka niezwykła, jak niezwykli byli ci, którzy 1 sierpnia 2008 r. zdobyli K2! Warto wziąć do serca (pod rozwagę?) słowa Fredrika Stränga:
Pewnie, że wracają pytania, jakie stawiałem sobie (i stawia wielu z nas): jaki jest cel? co chcą udowodnić? jak zrozumieć? Książka Pata Falveya i Pemba Gyaljea wpędzi nas w kolejne znaki zapytania. Zaraz zapełnię ten post wieloma zdaniami, część zostawię na oddzielne tematu potraktowanie (czytaj: "Myśli wygrzebane"), ale chyba warto spotkanie z K2 zacząć od tego: "Wśród spinaczy są przedstawiciele różnych kultur, grup etnicznych, społecznych, ekonomicznych i zawodowych. Uczestnicy wyprawy mówią różnymi językami, wyznają różne religie, mają odmienne podejście do życia. Różni ich poziom doświadczenia i sprawności. Na każdego gdzieś daleko ktoś czeka: rodzice, partnerzy, mąż, żona, może małe dzieci. Oni tymczasem biorą udział w wyprawie do jednego z najbardziej majestatycznych, a zarazem niebezpiecznych miejsc na świecie, w wyprawie ku kresowi własnych możliwości fizycznych i psychicznych". Postaram się pokazać, co mnie laika (który poza dwukrotnym "zdobyciem" Skrzycznej, Klimczoka czy Gęsiej Szyi - nie ma żadnego doświadczenia wspinaczkowego) zaskoczyło, zatrwożyło, zafascynowało? Zrozumieć TO, co się stało? Nie sposób.
Może żeby nabrać pewnego nazwijmy to dystansu (a może i respektu?) do szczytu przytaczam kilka opinii na temat K2.
- W odróżnieniu od Everestu i innych słynnych szczytów w Himalajach i Karakorum, K2 jest względnie niedostępny - to jeden z wielu powodów, dla których rzadziej organizuje się na niego wyprawy, a sam szczyt nie stał się tak popularny ani nie stanowi takiej pokusy jak inne.
- Ci spośród Szerpów biorących udział w wyprawach na K2, którzy pochodzili z terenów pozbawionych dostępu do internetu i biblioteki, opierali się wyłącznie na opowieściach zasłyszanych od rówieśników i starszych wspinaczy, którzy przywoływali statystyki i reputację "góry mordercy".
- Ta góra wcale nie wydaje się taka wielka. Z każdym krokiem jesteś bliżej szczytu, a on cię woła: "chodź, chodź, chodź". Tak działa na ludzi... Przyciąga jak magnes.
- K2 to nie przelewki. Ta wyprawa jest co najmniej dziesięciokrotnie trudniejsza od wejścia na Everest... przynajmniej do tej pory. Teren jest bezlitosny i nieosłonięty.
- Tutaj wszystko jest surowe, wokół lodowce, strome góry, jest ciężko, a K2 to król... [...] Powoli próbujesz poznać tę wielką górę, wiesz, że musisz przez cały czas uważać i nie myśleć o szczycie.
- Po co w ogóle wchodzić na K2? to trudna, straszna góra. Szczerze mówiąc, powód jest tylko jeden: zrobić to dla siebie.`
- wyczekiwane okno pogodowe nadeszło zgodnie z przepowiedniami, ale na K2 niczego nie należało brać za pewnik.
- Nie wiem, czy wejdę na szczyt. Cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem, spróbuję wejść ciut wyżej.
- K2 od lat zaskakuje kolejne pokolenia wspinaczy nagłymi burzami śnieżnymi i niemożliwą do odgadnienia pogodą.
- ...jest to szczyt, na który niewielu powraca - do dziś zaledwie trzech wspinaczy zdobyło K2 dwukrotnie.
- Wielkość K2 można w pełni docenić późnym wieczorem, gdy rzuca swój cień po horyzont, zaciemniając wiele okolicznych szczytów. K2 góruje nad innymi i niczym olbrzymia piramida przesłania krajobraz trójkątem szarego cienia.
- K2 to piękna góra. Przez tych, którzy nazywają ją górą mordercą, przemawia brak przygotowania, doświadczenia i zaplecza. Kiedy coś idzie nie tak, że to góra zabija, że jest dzika itp. Wcale tak nie jest. To wspaniała góra.
- Stanąłem z K2 twarzą w twarz. Góra wydawała mi się nadzwyczaj stroma. Pojedynczy szczyt dominujący nad otoczeniem, zupełnie inny niż Everest. Nie przypominał żadnej innej góry - był po prostu K2. Pomyślałem, że jest piękny.
Jedno z pierwszych zaskoczeń lektury miało charakter... finansowy? Wiadomo, że koszty przygotowań, pobytu, to jakieś kosmiczne kwoty, ale naprawdę nie miałem świadomości takiego faktu: "W 2008 roku pozwolenie pakistańskiego Ministerstwa Turystyki na wejście na K2 kosztowało 10 tysięcy dolarów od osoby, natomiast na Everest - około 80 tysięcy dolarów". Wyjaśnienie podobnej "promocji" to również zaskoczenie: "Trzeba jednak pamiętać, że niska opłata za wejście na K2 była podyktowana raczej pragnieniem rządu pakistańskiego, aby skusić podróżników zniechęconych kilkoma atakami terrorystycznymi, do których doszło w regionie". Kto był sponsorem wspinaczy? Proszę zerknąć - nie mam zamiaru robić kryptoreklamy nikomu.
Świadomość tego, co chcę tu przytoczyć mnie osobiście poraża... Rozumiem, że do wszystkiego można się przyzwyczaić? Z wszystkim pogodzić? Mimo wszystko wzdrygało mną, kiedy czytałem: "Zwierzęta ściągały na miejsce także z innych, bardziej makabrycznych powodów. Tu i ówdzie u podnóży góry leżały ludzkie ciała i szczątki, które na przestrzeni lat przemieściły się z wyższych partii, często zmiażdżone siłą lawin lodowych i śnieżnych". I nie ma miejsca, do którego znoszono by owe szczątki? Nie rozumiem. Pewnie, że pomyślałem o naszych himalaistach, którzy nigdy nie wrócili... Zresztą jest wzmianka, która nie powinna ujść naszej uwadze: "Pierwsza kobieta stanęła na K2 w 1986 roku. Była nią Polka, Wanda Rutkiewicz, której sukces przyćmiła jednak śmierć jej dwojga partnerów wspinaczkowych [...]". Przecież nasza Wanda gdzieś tam leży? Czy i Jej doczesne szczątki będą się kiedyś walały u podnóża Kanczendzongi, gdzie zginęła 13 maja 1992 r.? Na chwilę musiałem odłożyć czytanie.
"Bardzo to dziwne, ale nadal jesteśmy jedyną ekipą pod K2. Od dwudziestego dziewiątego maja góra jest tylko nasza - to ogromna radość, choć wiemy, że nie potrwa długo. Pewnie lada chwila zza zakrętu wyłonią się tłumy" - pisał Ger McDonnell. Irlandczyk o niebieskich oczach i marchewkowej czuprynie. Kilkadziesiąt stron później... Czemu ten fragment wydobywam? Miał rację - wkrótce pojawili się inni: Koreańczycy, Amerykanie, Serbowie. Ale mnie zatrzymała data: 29 V 2008 r. Tego dnia piszący to skończył 45. lat. Był czwartek. Nie sprawdzajcie. Daję głowę.
Zaskakująca jest... rywalizacja pod szczytem? to chyba normalne, że każdy chce być tym wyjątkowym wspinaczem, który stanie na 8611 m n.p.m. Sprawdźcie, jak wiele uszczypliwości przytaczanych jest na kartach tej niezwykłej książki. Oto jedna z nich: "Oficjalnie nigdy nie wspinałem się z Koreańczykami, ale wiele słyszałem o ich wyczynach w Himalajach. Za wszelką cenę pragną wejść na szczyt. To dla nich sprawa życia i śmierci, wejdą albo zginą. Na każdej górze pragną tylko jednego: stanąć na wierzchołku! Myślą tylko o ty,m i właśnie dlatego tak często zdarzają się im w Himalajach wypadki... Nie da się na stałe pracować z ludźmi, którzy mają takie podejście". Z grupy wspinaczkowej zginą za kilka miesięcy Hwang Dong-jin, Park Kyeong-hyo i Kim Hyo-gyeong. Agonia tych trzech młodych ludzi, to jakiś koszmar - oby nigdy nie zagościł w naszych snach...
Kiedy poznajemy historie o trudach obozowego życia, śnieżycach, jakimś zapominalskim Szerpie, który nie zabrał stumetrowej liny, ba! a mimo tego czytamy jedną z relacji uczestnika wyprawy: "Jednym z powodów, dla których biorę udział w takich wyprawach, jest codzienne obozowe życie. Pobyt w bazie mnie relaksuje. Byliśmy oddzieleni od reszty świata, mieliśmy tylko jeden telefon satelitarny, z którego mogliśmy dzwonić do domu, a pod którym nikt nas nie szukał". Z drugiej strony ilu z nas z chęcią odcięłoby się od swych smartfonów itp? Uciec! No, mnie raczej by nikt nie przekonał, że akurat tam gdzie wiej wiatry 100 km/h, a temperatura spada poniżej trzydziestu kresek w skali Celsjusza, a samym namiocie jest ich może dziesięć na plusie... Przekonuje nas inny himalaista: "Życie w obozie bazowym może być całkiem przyjemne, o ile komuś nie przeszkadza to, że mieszka na lodowcu przykryty cienką warstwą odłamków skalnych... Kiedy już człowiek się położy, to właściwie przez całą noc nie ma powodu, żeby wstawać. [...] Wszyscy mieliśmy butelki na mocz, więc nawet nie musiałem wstawać (faceci nie musieli)".
"Mordercza góra..." - to dziesiątki relacji, zapisków. świat, którego nie znamy (i pewnie dla większości z nas takim pozostanie) staje się nam bliższy (bliski?), bardziej zrozumiały. Nie uwierzę, że ktoś nie przeżyje fascynacji. Bo to się udziela. Bo to odnajdujemy w kolejnych zapiskach: "Wyszło słońca, nie było wiatru. widok na Karakorum był nieprawdopodobny. Wszyscy się cieszyli, ze dotarli do obozu IV, ale też oczekiwali na to, co miało nastąpić. Czuliśmy się szczęściarzami - byliśmy w nieprawdopodobnie pięknym miejscu, niezwykłym i niegościnnym". Prawda, jak mieszają się różne pojęcia? Piękno z niegościnnością? Sugestywność relacji pozwala nam poczuć, że też widzimy Karakorum.
Przed atakiem na szczyt życie w obozie (namiotach) diametralnie zmienia się? Oto tego dowód: "Większość siedziała w ciszy we własnym namiocie, niektórzy próbowali się zdrzemnąć. Mało kto się odzywał. [...] Na wysokości wszystko się zmienia. W bazie rozmawia się o bezpieczeństwie, o sprzęcie, o harmonogramie. [...] W obozie pod szczytem panuje zwykle głucha cisza. Nikomu nie chce się mówić, wszyscy milczą". Czujecie TO napięcie. Dla jedenastu z nich, to ostatnie dni... Zaraz porwą się na 8611 m n.p.m. Zdobędą te magiczne metry nad poziomem morza. Tylko za jaką cenę?
"Dren przysunął się do Cecilie i wypiął karabińczyk z liny, żeby ją obejść - zwykle jest to raczej nieskomplikowany manewr. Dren próbował zaczepić się na lodzie prawą nogą. Na ułamek sekundy stracił kontakt z poręczówką, a jego but omsknął się na lodzie" - to opis wydobyty z narracji Autorów. Tak zaczyna się dramat nr 1 - ginie Dren Mandić. Jaka była reakcja na zdarzenie? Nam, którzy tego nie rozumiemy, chyba trudno zrozumieć: "Większość na kilka minut zamilkła, a potem kontynuowała wspinaczkę. Nikt nie pytał, co teraz. Nikt dłużej tego nie roztrząsał". Po prostu - śmierć na szlaku? Ale nie wszyscy, jak się okazuje, beznamiętnie szli w górę: "To mnie najbardziej zszokował. Spada człowiek, a oni nic. Widziałem wszystko, co się wydarzyło. Trząsłem się. Może nie wszyscy widzieli, może nie chcieli widzieć, ale oni bez żadnego komentarza czy reakcji po prosu szli dalej". Nie obawiajmy się - znajdziemy odpowiedź i na takie wątpliwości: "Rozumiem, że ludzie uważają nas za szaleńców i nie mogą pojąć, jak można kontynuować wspinaczkę, kiedy ktoś zginął... Ale jak to wyjaśnić komuś, kto nie rozumie... Jedziesz samochodem, widzisz wypadek. Wiesz, że zginęli ludzie, ale jedziesz dalej, bo myślisz, że tobie się to nie przydarzy... Widziałem wcześniej trupy w górach, na Evereście natknąłem się na ciała, które leżały tam od lat... Jeśli ktoś uważa, że w górach nikt nie ginie, to znaczy, że jest kompletnie nieprzygotowany". Czy mnie to uspakaja i wszystko wyjaśnia? Nie.
Co z pochówkiem ciał tych, którzy zginęli? Nie raz słyszymy, że obiecują: pójdziemy po niego! przyniesiemy! wróci do domu! Proza, tam w górach, rządzi się innymi prawami. Autorzy uświadamiają nam pewną oczywistość: "Ciała tych, którzy zginęli, pozostawia się na miejscu. Nie urządza się prowizorycznych pochówków ani nie przenosi zwłok w bardziej odpowiednie miejsce. Fredrik zdawał sobie sprawę, że zniesienie ciała Drena z tak niebezpiecznego miejsca było praktycznie niemożliwe". To jest danina płacona Himalajom? Wkrótce zginął Jehan Baig.
I wreszcie nadchodzi ten moment, na który każdy z nich czekał! Był 1 VIII 2008 r.: "Z każdym krokiem byłem coraz bliżej szczytu i coraz bardziej się cieszyłem, W tych ostatnich chwilach człowiek czuje, że żyje pełnią piersi. Wiedziałem, że szczyt na mnie czeka. Wygrałem go. doszedłem. To było fantastyczny, wspaniały dzień. Było cudownie". Opis triumfu znajdziemy w narracji Autorów: "Na wysokości 8611 metrów n. p. m. zaczęło się odtwarzanie całego ceremoniału: rozwijano flagi, ustawiono się do pamiątkowych zdjęć, eksponowano logo i produkty firm sponsorów. wykonywano telefony do bliskich, odmawiano modlitwy. Wspinacze, którzy w zamieszaniu i napięciu stronili od siebie w bazie, a później szli pojedynczo skupieni nad własną drogą na szczyt, teraz wspólnie świętowali dołączenie do elity zdobywców K2". Współautor książki, Pemba Gyalje (Szerpa), był TAM: "Nie czułem ani przypływu emocji, ani zmęczenia". Ale były też takie zachowania: "Nie mam siły. [...] Idę na czworaka. Zerkam w górę i mam przed oczami szczyt - pięćdziesięciometrową ośnieżoną grań. [...] Czołgam się na ostatnich metrach. Łzy, nie mogę w to uwierzyć, udało się! Ściskam Casa, Gerda i Pembę, tańczymy wokół wierzchołka. [...] Stojąc w tym najwyższym punkcie, czuliśmy czystą radość". Wśród zdobywców był m. in. Hugues d'Aubarède i stał się drugim z najstarszych zdobywców 8611 m. n. p. .m. - miał 61. lat! Zginie w drodze powrotnej...
"Oderwał się serak. Dotarło do mnie, że Rolf zniknął i nie żyje. Ogarniałem rozumem, co się stało, ale emocjonalnie kompletnie to do mnie nie docierało. Nie wiem, dlaczego tak się zachowałem, ale bardzo szybko podjąłem decyzję, że musimy schodzić dalej, bo nie ma nadziei na odnalezienie Rolfa" - tak zginął Rolf Bae. Musieli schodzić dalej. Pozostanie byłoby samobójstwem. Zdruzgotana Cecilie, żona Rolfa, chciała go szukać. Musiała iść dalej. Sama wspominała: "Usłyszałam głos. Wiem, że to brzmi jak szaleństwo... Słyszałam jego głos, mówi do mnie bardzo wyraźnie: «Musisz zejść. Masz dojść do poręczówek i zejść na dół». [...] Słyszałam go bardzo wyraźnie, czułam, że jest przy mnie, Gdyby ktoś opowiedział mi podobną historię, nie uwierzyłabym albo uznałabym, że mam do czynienia z wariatem, ale Rolf naprawdę tam ze mną był".
To był dopiero początek dramatu. Pat Falvey i Pemba Gyalje bardzo drobiazgowo odtwarzają te poruszające odejścia... To po ich poznaniu, widząc tragedię szukamy ciszy, aby to przetrawić. Mimo woli szukamy sensu tych strat. Ja ich nie znalazłem. Zginęli:
Dren Mandić - Serb
Jehan Baig - Pakistańczyk
Meherban Karim - Pakistańczyk
Rolf Bae - Norweg
Hugues d'Aubarède - Francuz
Gerard McDonnell - Irlandczyk
Hwang Dong-jin - Koreańczyk
Park Kyeong-hyo - Koreańczyk
Kim Hyo-gyeong - Koreańczyk
Pasang Bhote - Nepalczyk
Jumik Bhote - Nepalczyk
Pat Falvey Pemba Gyalje "Mordercza góra. Od triumfu do tragedii - najbardziej dramatyczne dni na K2" (Wydawnictwa Świat Książki) - to jedna z tych książek, które mocno ryją w pamięci. My ją kiedyś odłożymy na półkę. Może nawet już nigdy do niej nie wrócimy? Czy jednak zapomnimy dramat 11 himalaistów? Rozumiem, że zatrą się nam ich nazwiska, ale liczba pozostanie z nami: JEDENAŚCIE ŻYĆ! Pozostali tam dokąd zmierzali. Ich życie zostało zerwane przez najzwyklejszy zbieg okoliczności, wypadek, nie uwaga? Mimo tych śmierci jest to książka niezwykła, jak niezwykli byli ci, którzy 1 sierpnia 2008 r. zdobyli K2! Warto wziąć do serca (pod rozwagę?) słowa Fredrika Stränga:
"ŚMIERĆ W GÓRACH NIE MA W SOBIE NIC ROMANTYCZNEGO. TO TYLKO WIZJA, KTÓRĄ PRÓBUJĄ NAM ZASZCZEPIĆ CI, KTÓRZY SIĘ NIE WSPINAJĄ. WOLAŁBYM UMRZEĆ NA KWIECISTEJ ŁĄCE W WIEKU 98 LAT. LEŻEĆ SOBIE, MEDYTOWAĆ I NAGLE ZNIKNĄĆ. TO ZNACZNIE BARDZIEJ ROMANTYCZNE...".
Kolejna lektura w kolejce do przeczytania. Fascynująca to literatura, bo prawdziwa, autentyczna i poprzez to bardzo poruszająca. Wyostrzyłeś mój apetyt na książki o tematyce górskiej, ale będę musiała zdecydować się na jeden tytuł spośród polecanych.
OdpowiedzUsuń