czwartek, marca 03, 2016
Przeczytania... (120) Iwona Kienzler "Bodo i jego burzliwe romanse" (Wydawnictwo BELLONA)
"Przede wszystkim kobieta musi być kobietą! To nie frazes - to zasadnicza rzecz. A przytem koniecznie trochę człowiekiem! Bo ja zawsze w kobiecie szukam także człowieka. Wolę, oczywiście, żeby ten człowiek-kobieta był ładny, ale może być także brzydki - nie szkodzi, byle tylko ona była miła" - to wypowiedź samego Eugeniusz Bodo (1899-1943). No i mamy kolejne "Przeczytania..." z książką pani Iwony Kienzler. Teraz "Bodo i jego burzliwe romanse", wcześniej byli "Słynni playboye PRL" (patrz odc. 45 cyklu z dn. 27 VI 2015 r.). Obie wydała Bellona. Jak widać zacne Wydawnictwo idealnie wpisało się w czas poprzedzający emisję w TVP1 serialu biograficznego o Aktorze. Zresztą konkurencyjny Rebis też nie zasypywał gruszek w popiele, bo opublikowano drugie, poszerzone wydanie biografii "Eugeniusz Bodo. «Już taki jestem zimny drań»" Ryszarda Wolańskiego (nie wiedzieć dlaczego nazywanego w biografii pani I. Kienzler: Bogusławem?) z fotosami aktorów grającymi w serialu TVP, którego fabułę przyjdzie nam poznawać dopiero od najbliższej niedzieli, 6 marca. Jestem pod wrażeniem obu Wydawnictw, że tak doskonale wyczuły tzw. moment! Brawooo!...
Dla pokolenia (już to wzmiankowałem na tym blogu) wychowanego na programach pana Stanisława Janickiego (oczywiście głównie chodzi o "W starym kinie") postać bohatera monografii, to ktoś bardzo dobrze znany. Oczywiście na tyle, ile umożliwiał to ekran telewizorów. Założę się, że quiz na znajomości piosenek Eugeniusz Bodo wygralibyśmy z dobrą lokatą. Każdy z nas potrafi zanucić i wymamrotać choć kilka fraz "Baby, ach te baby", "Sex appeal", "Umówiłem się z nią na dziewiątą" czy "Ach, śpij kochanie". Dopiero po upadku komuny mogliśmy poznać rzeczywiste okoliczności śmierci Amanta przedwojennego kina. Proszę się nie zdziwić, jeśli w encyklopediach czasów PRL-u znajdziecie zapis jakoby zginął w... Auschwitz. To dobrze, że mamy kolejną książkę o Eugeniuszu Bodo.
Iwona Kienzler nie rzuca nas od pierwszej strony w wir uczuciowego życia swego Bohatera. Prowadzi nas od Szwajcarii, poprzez odległe rubieże Imperium niby-Romanowów, gdzie los kierował ojca, pana Teodora Junoda. Junod, to rodowe nazwisko Eugeniusza. Bogdan Eugène Junod przyszedł na świat w Genewie ze szwajcarskiego ojca i polskiej matki. Zawsze legitymował się paszportem tego kantonowego państwa. Nie mógł wiedzieć, że kiedyś (w sowieckim łagrze) podpisze tym na siebie wyrok śmierci. Stalinowscy oprawcy nie zwolnili E. Bodo, kiedy formowano armię gen. W. Andersa z banalnego powodu? Obywatelstwa. Owa tzw. amnestia (jakby chodziło o jakichś przestępców) obejmowała tylko "rodowitych Polaków"? Eugeniusz Bodo dla stalinowskiego aparatu terroru był... Szwajcarem!
Iwona Kienzler prowadzi nas po salkach i salach warszawskich kabaretów i operetek wolnej, II Rzeczypospolitej! Jeśli komuś już nic nie mówią takie nazwiska jak Lucyna Messal, Ludwik Sempoliński, Zula Pogorzelska - niech się nie zraża. Ma w postaci pierwszych rozdziałów doskonałą "ściągę historyczną". Wpadnie w objęcia J. Tuwima, A. Słonimskiego, M. Hemara! Pozna okoliczności burzliwych związków - choćby słynnej Hanki Ordonówny, ba! jej relacje z innymi aktorkami (jak chociażby z niezapomnianą Mirą Zimińską, późniejszą Sygietyńską).
To tej ostatniej zawdzięczamy utrwalenie pewnego, zaskakującego epizodu: "Wpadł i normalnie się na mnie rzucił. [...] Bogowie, jak ja się broniłam! Rozczochrał mnie, porwał na mnie wszystko, porobił mi siniaki na szyi. [...] Cnotę ocaliłam, tylko byłam bardzo posiniaczona. Ale i tak byłam skompromitowana". Tak miał zachować się szarmancki Bodo? Dlaczego Autorka nie puszcza tego "między bajki"? Proszę sprawdzić. Nie mnie oceniać czy to tylko fantazja rozkapryszonej gwiazdy - mam nikłą na ten temat wiedzę.
Zula Pogorzelska (1896 lub 1898-1936) - jako ewentualna pierwsza z miłości? A może homoseksualizm Eugeniusza Bodo? Dziwi mnie dlaczego pani I. Kienzler raz po raz wraca do tego wątku? Skoro raz kwestionuje ową plotkę, to po co do niej wraca w kolejnych rozdziałach? Tym bardziej, że miarą prawdy jest dla Autorki ówczesna opinia środowiskowa. Powołuje się na różne przykłady i wymienia znanych homoseksualistów tamtego okresu, m. in.: Jana Lechonia, Karola Szymanowskiego czy Jarosława Iwaszkiewicza. Niech dywagacje wokół orientacji o rzekome skłonności (jak sama pisze "kochającego inaczej") zamknie to zdanie: "Nikt nigdy nie wskazał na żadnego mężczyznę, z którym aktor miałby być związany, a wszyscy, którzy osobiście go znali, mówili o jego słabości do kobiet". I zaraz przypomina (bo i o tym jest już wcześniej wzmiankowane): "...miał słabość do panien służących i sklepowych, to raczej wśród nich, a nie wśród młodych tancerzy należałoby szukać obiektów jego krótkotrwałych fascynacji erotycznych". Budziła się w nim krew arystokratyczna Junodów - z zainteresowaniem ku pannom ze "sfer niższych"? A! jest jeszcze jedna aluzja do homoseksualności Eugeniusza Bodo: nazywał się "Sambo"! "Przecież to pies!" - obruszy się pani w malinowym kostiumie. Nie dość na tym, ale to: dog! i do tego samiec! Jest na ten temat fragment wywiadu, jaki zamieścił miesięcznik "Kino". Aż dziw, że ktoś nie wyciągnął przeciwko aktorowi armaty w postaci... zoofilii? Nie, nie to już moja dointrepretacja.
Miast pustych dociekań warto zwrócić uwagę na ówczesne recenzje prasowe dotyczące rozwijającego się talentu aktorskiego Eugeniusza Bodo. Rozproszony po różnych ówczesnych magazynach tylko dzięki takim książką, jak pani Iwony Kienzler, możliwe dziś do poznania. Proszę oto ta z 1925 r.: "Krótka scena randki p. Bodo z Gamą w restauracji Savoy pokazuje, że także sceny obojętne, przejściowe, starają się aktorzy [...] urozmaicić kinowo" i druga "Bodo jest znakomity w roli apasza [osoba z półświatka przestępczego - przyp. KN] i odznaczył się niezwykłą zręcznością i odwagą w popisach akrobatycznych". Dla kogoś, kto od dziecka stawał na scenie - ona była prawdziwym żywiołem i teraz zbierał tego owoce!
O ile Eugeniusz Bodo byłby nie czuły nie wdzięki niewieści, to skąd słabość do Nory Ney, a wcześniej Elny Gistedt? Różne, jak noc i dzień. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pierwsza urodziła się w rodzinie żydowskiej jako Sonia Nejman (Najman?), druga była rodowitą Szwedką! Kruczowłosa i blondynka? O Norze Autorka cytuje po raz kolejny "Kino" taka refleksja dziennikarza: "Nora nie jest ładna. Nie! Nie jest także przystojna. [...] Norma Ney ma nieregularne rysy twarzy, «nieznośny» nosek, duże usta". Mało pochlebnie? Ale zaraz dostrzega "uśmiech Chevaliera" i dorzuca: "Nora Ney - nie jest ładna. Nora Ney jest czarująca". Czegóż więcej oczekiwać od krytyka? Okazuje się jednak, że oba związki rozsypały się! Bodo nie nadawał się "domowego życia"? Ciekawe, że Autorka podaje i taką informację: "O związku Bodo i Ney zachowało się bardzo mało informacji, próżno też szukać o tym wzmianki w biogramach aktorki, chociaż wszyscy biografowie jej partnera mówią o związku dwojga". Zabrakło mi w tym miejscu odesłania do owych "wszystkich". Bo skoro pisze się "a", to należałoby powiedzieć i "b". A tak pani Iwona Kienzler zawiesza nas w próżni. Zresztą mamy mnóstwo zaskakujących informacji o samych paniach. Wojenne losy Nory i Elny mogłyby również posłużyć za kanwę serialu. Tym bardziej, że o Elnie Gistedt czytamy: "Miał to być krótki pobyt trwający jedynie dwa tygodnie [w 1922 r. - przyp. KN], na co zresztą otrzymała pozwolenie dyrekcji berlińskiego teatru. Kapryśny los sprawił jednak wielką niespodziankę i zamiast dwóch tygodni szwedzka artystka spędziła nad Wisłą... 22 lata, a Polska stała się jej drugą ojczyzną". Godna podziwu kobieta - proszę mi wierzyć. Szczegóły? Szukamy w książce. Dopiszę, że ani Polska ani Szwecja nie musiała się Jej wstydzić! Napiszę tylko jedno: wykupiła z łap hitlerowskich oprawców 34 dzieci z Zamojszczyzny!
Zastanawiałem się kiedyś czy w jakimś przedwojennym filmie spotkały się trzy męskie osobowości ekranu: Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza i Aleksander Żabczyński? Chyba niestarannie przeczytałem pierwsze wydanie biografii autorstwa R. Wolańskiego, bo nie zapamiętałem, że całe owo trio spotkało się na planie filmu "Czerwony Błazen". chyba tylko z racji tytułu zabrakło w książce pani Iwony Kienzler fotosów i plakatów filmowych? "U Wolańskiego są!" - krzyknął pan o fizjonomii Franca Fiszera? A propos ów jest wzmiankowany w "Bodo i jego burzliwe romanse", jak również generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, ba! sam marszałek Józef Piłsudski. Trzeba to uczciwie przyznać: Autorka naprawdę przyłożyła się, aby nakreślić panoramę kabaretową i filmową okresu międzywojennego! Brawooo pani Iwono!
"Za ideał kobiety uchodziła wówczas hollywoodzka aktorka polskiego pochodzenia, czarnowłosa Pola Negri (jej prawdziwe nazwisko to Apolonia Chałupiec) [...]" - tak napomknęła Autorka pisząc o Zuli Pogorzelskiej. Nie ukrywam, że trochę mi... zgrzytnęło. Pamiętam wywiady z końca lat 70-tych XX w. (m. in. Zbigniewa Rogowskiego w krakowskim "Przekroju") i dumę Wielkiej Divy z polskiego rodowodu. Bydgoszcz kiedyś żywiła ogormny do Niej sentyment (tu m. in. mieszkała matka Aktorki, o zakupie domu nad Brdą jest skrupulatna wzmianka!). Zresztą Poli/Apolonii poświęcono cały rozdział. Co wiązało przyszłą "królową Hollywoodu" z Eugeniuszem Bodo? Wychodzi na to, że... nic? Są różne znaki zapytania - o ile dotarła w latach 1918-19 do Poznania? Mogła tam Go spotkać i poznać? To tylko spekulacje. "A czy miałaby szansę uwieść bohatera naszej opowieści? Trudno powiedzieć, chociaż prezentowała typ urody, który podobał się aktorowi" - istna mydlana bańka. Budować na niej fabułę swej opowieści? Chyba jakieś nieporozumienie. Albo? Albo pani Iwona Kienzler postanowiła wykorzystać okazję i przypomnieć wielką Polę? Nieomal zamykając ten wątek swej opowieści napisała: "Ciekawe, czy gdyby rzeczywiście spotkała się z Eugeniuszem Bodo, udzieliłaby mu jakiejś rady odnośnie do warsztatu aktorskiego?". Czyli się nie znali! A pisanie "zapewne powiedziałaby mu", to już czysta fantazja, jak to że byłem w '68 na randce z hrabianką Beatą Tyszkiewicz (-ówną).
"Gdybyśmy jechali szybciej, nikt nie wyszedłby z życiem z tej katastrofy. W jasnym świetle reflektorów ujrzałem niespodziewanie nagły zakręt w prawo koło Korabki. Nie byłem do tego przygotowany, gdyż przy sosie nie było ustawionego znaku ostrzegawczego" - tak w wywiadzie dla "Naszego Przeglądu" relacjonował Bodo przyczynę (tragicznego w skutkach) wypadku z maja 1929 r. Kwestię odpowiedzialności rozpatrzył sąd. Wyrok zapadł w maju 1932 r. "Ostatecznie - czytamy u I. Kienzler - sąd uznał winę wszystkich oskarżonych: włodarze Łowicza usłyszeli wyrok 3 miesięcy więzienia, a Bodo - 6 miesięcy więzienia, wszystkich skazanych zobowiązano także do wypłacenia wdowie po Rolandzie [śmiertelną ofiara był aktor Witold Roland - przyp. KN] 301 złotych «tytułem zwrotu kosztów pogrzebu i strat moralnych»". Kariera Aktora mogła na tym ucierpieć? Ale tak się nie stało.
Nie będę tu opisywał filmu "Niebezpiecznego romansu" (zrobiła to Autorka książki) powinien na nas zrobić zachwyt nad zdolnościami językowymi Eugeniusza Bodo: "Największą jednak sensacją - pisał jeden Michał Waszyński, reżyser - był dla nas Bodo operujący niemieckim i angielskim tak swobodnie, że wywołał nawet podziw u p. Quartaro, narzeczonego Betty Amann. Bodo mógłby zrobić olbrzymią karierę w międzynarodowym filmie mówionym". I rozpalił się romans pomiędzy Betty a Eugeniuszem? Okazuje się, że żar skutecznie studził... narzeczony. Jak? Nie zdradzam.
Pewnie, że po książce Ryszarda Wolańskiego (zapewne kolejne "Przeczytania..."?) niewiele nas może zaskoczyć w tej lekturze? A jednak. Szczególnie, to co pani Iwona Kienzler pisze o charakteryzacji aktorów, pracy przy filmie. To, że w wielu scenach Eugeniusz Bodo nie korzystał z dublerów (choć jest zaskakująca wzmianka, iż nie uprawiał żadnych sportów?), to jest jasne, kiedy się pozna edukację jeszcze pod okiem ojca. Znalazłem coś, jak mi się zdaje, ciekawego: "Aktor, chcąc jak najwierniej oddać kreowaną postać, postarał się o umieszczenie na swojej twarzy «junkierskich znaków», czyli nacięć od szabli, częstych na twarzach oficerów marynarki niemieckiej. A ponieważ wówczas charakteryzatorzy nie dysponowali takimi środkami jak teraz, skórę na policzkach trzeba było po prostu lekko naciąć". Godne podziwu poświęcenie.
Są chwile w książce, kiedy Eugeniusz Bodo, a nie Jego kobiety, są przedmiotem zainteresowania Autorki. W końcu ile owych romansów mamy okazję prześledzić? O ile ktoś czeka na tłumy zdobywanych kobiet, to się rozczaruje! W to miejsce mamy ślady po swoistej bodomanii, wręcz parokrotnie pada analogia do współczesnych (pożal się Boże) celebrytów. Gdzie tym obecnym miernotom mierzyć się z t a k ą Gwiazdą, jaką był E. B.? Dwóch panów kina niejako dzieliło się uwielbieniem pośród niewiast (pokolenia naszych babć i prababć?): Adam Brodzisz i Eugeniusz Bodo! Tu Autorka sięga po niezawodnego eksperta, czyli pana Stanisława Janickiego, który w jednym z wywiadów prasowych przypomniał: "...dwa obozy: bodomanek i brodziszomanek, ale rywalizacja się skończyła, gdy Brodzisz się ożenił [...], więc brodziszomanki przeszły do obozu bodomanek". Zresztą panie, panienki, dziewczęta (jakby ICH nie zwać) znalazły sobie osobliwy sposób okazywania uwielbienia, wypisywały swe miłosne wyznania na ścianach klatki schodowej domu, w którym Bodo mieszkał: "Geniuś", "O mój Genjuszu", "Najcudniejszy Boduleczek", "Twoja na zawsze", "Błagam o spotkanie jutro o 7 rano w Łazienkach". Na tą okoliczność Autorka książki cytuje fragment prasowej wypowiedzi swego bohatera: "Przez tę ścianę grożą mi eksmisją. Gospodarzowi domu już się sprzykrzyło ciągle odnawiać schody. I co ja biedny zrobię, jak mnie wyrzucą. W piwnicy będę musiał nocować albo pod mostem Poniatowskiego". Ciężar popularności.
"Wszystkie związki Bodo otacza [...] mgiełką tajemnicy, co więcej, nie da się dokładnie ustalić, z kim i kiedy aktor nawiązał bardziej intymną znajomość, ale jego estradowi koledzy twierdzą, że należał do mężczyzn bardzo kochliwych" - cytuję za panią Iwoną Kienzler. Jednej z tych historii ukryć się nie dało! Pochodziła z Polinezji! Publika poznała Ją, jako Reri! Egzotyczna uroda Anne Chevalier (bo tak naprawdę nazywała się), urodzonej na wyspie Bora-Bora. Brzmi, jak tania bajeczka? A jednak jest faktem. Nie dość na tym wynika, że to jedyna kobieta, która zamieszkała pod jednym dachem nie tylko z Eugeniuszem G., ale też i jego matką, panią Anną Dorotą z Dylewskich Junodową. O Reri wspominała Mira Zimińska: "To była wielka miłość Bodo. Tylko rok z nim wytrzymała". I znowu trafiamy na wiele niejasności? Autorka książki utrzymuje, że to Bodo zerwał ze swą kochanką, a ich związek był dłuższy, niż wspominane dwanaście miesięcy? Prawdy już nie dojdziemy. Po raz kolejny pani Iwona Kienzler sięga po widzę S. Janickiego i cytuje: "Mimo, że przed wojną każdy, kto miał inny kolor skóry w powszechnym mniemaniu był uważany za kogoś gorszego od chłopa spod Płocka. Ale Reri jest tak sympatyczna, że na kolor skóry przymyka się oko". Ówcześni dziennikarze (w książce znajdziemy analizę filmów, w który oboje zagrali, m. in. "Czarnej perle") tak pisali o Niej: "Reri jest rozkoszna. Takie biedne, bezbronne stworzenie, które tylko powinno pląsać w słońcu. Taniec jej jest bajeczny" lub "Ma tyle wdzięku, czaru, prostoty, że trudno znaleźć dla niej jakiekolwiek porównanie, zwłaszcza wśród naszych gwiazd".
Właściwie po rozstaniu z Reri (bardzo intrygujący ciąg dalszy o późniejszych z Nią spotkaniach polskich dziennikarzy) tytuł książki zostaje... wyczerpany? Nie mamy żadnej kobiety w kręgu zainteresowań Eugeniusza Bodo? Pewnie, że znów wraca wątek... homoseksualny! Zupełnie nie rozumiem tylko po co. Odgrzebywanie sugestii, że wcielenie się w "krajowego wyrobu Mae West" w doskonałej komedii "Piętro wyżej" (z 1937 r.) mogło świadczyć o jego orientacji seksualnej? Autorka szybko spieszy z wyjaśnieniem: "...jak się okazuje, aktor wystąpił w tym przebraniu niejako pod przymusem. Taki dziwny wymóg postawił bowiem twórcom filmu pewien bogaty producent z Radomia". I tyle na tym. A, że Bodo w satynowej sukni wypadł doskonale, a wykonanie piosenki "Sex appeal" - to perełka! Przyznam się, że nawet przez myśl nie przeszłoby mi wyciąganie z tego epizodu wniosku o rzekomych skłonnościach Aktora.
To dobrze, że Iwona Kienzler nie zamyka historii na rozstaniu z Reri. Poznajemy tragiczne losy głównego Bohatera. I okoliczności dochodzenia do prawdy, co stało się po 22 VI 1941 r. z Eugeniuszem Bodo. Darowane nam jest oglądanie zdjęcia z łagrów. Kilka fotografii (a każda otwiera kolejny rozdział książki) musi nam wystarczyć. Szkoda, że jakość papieru obniża jednak poziom reprodukowanych kadrów.
Wydawnictwo Bellona może być z siebie zadowolone, że zdążyło z drukiem książki pani Iwony Kienzler pt. "Bodo i jego burzliwe romanse". Wkrótce będzie okazja skonfrontować jej zawartość z tym, co zaprezentuje nam TVP 1. Mam cichą nadzieję, że nie rozczaruje nas trud filmowców i gra aktorów. Na pewno książka pani Iwony Kienzler nie zmęczy żadnego z Czytelników. To świetna lektura do poduchy! Ależ to komplement. Mamy na trzystu stronach historię człowieka wyjątkowego. Mamy okazję poznać ówczesny świat kabaretowy i filmowy. Jedni przypomną sobie kim byli wspaniali aktorzy tamtych czasów (nawet jeśli filmy, w których grali nie były najwyższych lotów artystycznych) - drudzy poznają ich. Zawsze będę dokładał, że warto byłoby do podobnej lektury dołączyć płytę z wybrani fragmentami ról, albo chociaż kilkoma piosenkami. Oczywiście - każdy zainteresowany może sobie w Internecie włączyć YT i już wie, słyszy, poznaje, uczy się. Nie ukrywam, że ja tak też czytałem tę książkę.
Miast pustych dociekań warto zwrócić uwagę na ówczesne recenzje prasowe dotyczące rozwijającego się talentu aktorskiego Eugeniusza Bodo. Rozproszony po różnych ówczesnych magazynach tylko dzięki takim książką, jak pani Iwony Kienzler, możliwe dziś do poznania. Proszę oto ta z 1925 r.: "Krótka scena randki p. Bodo z Gamą w restauracji Savoy pokazuje, że także sceny obojętne, przejściowe, starają się aktorzy [...] urozmaicić kinowo" i druga "Bodo jest znakomity w roli apasza [osoba z półświatka przestępczego - przyp. KN] i odznaczył się niezwykłą zręcznością i odwagą w popisach akrobatycznych". Dla kogoś, kto od dziecka stawał na scenie - ona była prawdziwym żywiołem i teraz zbierał tego owoce!
O ile Eugeniusz Bodo byłby nie czuły nie wdzięki niewieści, to skąd słabość do Nory Ney, a wcześniej Elny Gistedt? Różne, jak noc i dzień. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pierwsza urodziła się w rodzinie żydowskiej jako Sonia Nejman (Najman?), druga była rodowitą Szwedką! Kruczowłosa i blondynka? O Norze Autorka cytuje po raz kolejny "Kino" taka refleksja dziennikarza: "Nora nie jest ładna. Nie! Nie jest także przystojna. [...] Norma Ney ma nieregularne rysy twarzy, «nieznośny» nosek, duże usta". Mało pochlebnie? Ale zaraz dostrzega "uśmiech Chevaliera" i dorzuca: "Nora Ney - nie jest ładna. Nora Ney jest czarująca". Czegóż więcej oczekiwać od krytyka? Okazuje się jednak, że oba związki rozsypały się! Bodo nie nadawał się "domowego życia"? Ciekawe, że Autorka podaje i taką informację: "O związku Bodo i Ney zachowało się bardzo mało informacji, próżno też szukać o tym wzmianki w biogramach aktorki, chociaż wszyscy biografowie jej partnera mówią o związku dwojga". Zabrakło mi w tym miejscu odesłania do owych "wszystkich". Bo skoro pisze się "a", to należałoby powiedzieć i "b". A tak pani Iwona Kienzler zawiesza nas w próżni. Zresztą mamy mnóstwo zaskakujących informacji o samych paniach. Wojenne losy Nory i Elny mogłyby również posłużyć za kanwę serialu. Tym bardziej, że o Elnie Gistedt czytamy: "Miał to być krótki pobyt trwający jedynie dwa tygodnie [w 1922 r. - przyp. KN], na co zresztą otrzymała pozwolenie dyrekcji berlińskiego teatru. Kapryśny los sprawił jednak wielką niespodziankę i zamiast dwóch tygodni szwedzka artystka spędziła nad Wisłą... 22 lata, a Polska stała się jej drugą ojczyzną". Godna podziwu kobieta - proszę mi wierzyć. Szczegóły? Szukamy w książce. Dopiszę, że ani Polska ani Szwecja nie musiała się Jej wstydzić! Napiszę tylko jedno: wykupiła z łap hitlerowskich oprawców 34 dzieci z Zamojszczyzny!
Zastanawiałem się kiedyś czy w jakimś przedwojennym filmie spotkały się trzy męskie osobowości ekranu: Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza i Aleksander Żabczyński? Chyba niestarannie przeczytałem pierwsze wydanie biografii autorstwa R. Wolańskiego, bo nie zapamiętałem, że całe owo trio spotkało się na planie filmu "Czerwony Błazen". chyba tylko z racji tytułu zabrakło w książce pani Iwony Kienzler fotosów i plakatów filmowych? "U Wolańskiego są!" - krzyknął pan o fizjonomii Franca Fiszera? A propos ów jest wzmiankowany w "Bodo i jego burzliwe romanse", jak również generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, ba! sam marszałek Józef Piłsudski. Trzeba to uczciwie przyznać: Autorka naprawdę przyłożyła się, aby nakreślić panoramę kabaretową i filmową okresu międzywojennego! Brawooo pani Iwono!
"Za ideał kobiety uchodziła wówczas hollywoodzka aktorka polskiego pochodzenia, czarnowłosa Pola Negri (jej prawdziwe nazwisko to Apolonia Chałupiec) [...]" - tak napomknęła Autorka pisząc o Zuli Pogorzelskiej. Nie ukrywam, że trochę mi... zgrzytnęło. Pamiętam wywiady z końca lat 70-tych XX w. (m. in. Zbigniewa Rogowskiego w krakowskim "Przekroju") i dumę Wielkiej Divy z polskiego rodowodu. Bydgoszcz kiedyś żywiła ogormny do Niej sentyment (tu m. in. mieszkała matka Aktorki, o zakupie domu nad Brdą jest skrupulatna wzmianka!). Zresztą Poli/Apolonii poświęcono cały rozdział. Co wiązało przyszłą "królową Hollywoodu" z Eugeniuszem Bodo? Wychodzi na to, że... nic? Są różne znaki zapytania - o ile dotarła w latach 1918-19 do Poznania? Mogła tam Go spotkać i poznać? To tylko spekulacje. "A czy miałaby szansę uwieść bohatera naszej opowieści? Trudno powiedzieć, chociaż prezentowała typ urody, który podobał się aktorowi" - istna mydlana bańka. Budować na niej fabułę swej opowieści? Chyba jakieś nieporozumienie. Albo? Albo pani Iwona Kienzler postanowiła wykorzystać okazję i przypomnieć wielką Polę? Nieomal zamykając ten wątek swej opowieści napisała: "Ciekawe, czy gdyby rzeczywiście spotkała się z Eugeniuszem Bodo, udzieliłaby mu jakiejś rady odnośnie do warsztatu aktorskiego?". Czyli się nie znali! A pisanie "zapewne powiedziałaby mu", to już czysta fantazja, jak to że byłem w '68 na randce z hrabianką Beatą Tyszkiewicz (-ówną).
"Gdybyśmy jechali szybciej, nikt nie wyszedłby z życiem z tej katastrofy. W jasnym świetle reflektorów ujrzałem niespodziewanie nagły zakręt w prawo koło Korabki. Nie byłem do tego przygotowany, gdyż przy sosie nie było ustawionego znaku ostrzegawczego" - tak w wywiadzie dla "Naszego Przeglądu" relacjonował Bodo przyczynę (tragicznego w skutkach) wypadku z maja 1929 r. Kwestię odpowiedzialności rozpatrzył sąd. Wyrok zapadł w maju 1932 r. "Ostatecznie - czytamy u I. Kienzler - sąd uznał winę wszystkich oskarżonych: włodarze Łowicza usłyszeli wyrok 3 miesięcy więzienia, a Bodo - 6 miesięcy więzienia, wszystkich skazanych zobowiązano także do wypłacenia wdowie po Rolandzie [śmiertelną ofiara był aktor Witold Roland - przyp. KN] 301 złotych «tytułem zwrotu kosztów pogrzebu i strat moralnych»". Kariera Aktora mogła na tym ucierpieć? Ale tak się nie stało.
Nie będę tu opisywał filmu "Niebezpiecznego romansu" (zrobiła to Autorka książki) powinien na nas zrobić zachwyt nad zdolnościami językowymi Eugeniusza Bodo: "Największą jednak sensacją - pisał jeden Michał Waszyński, reżyser - był dla nas Bodo operujący niemieckim i angielskim tak swobodnie, że wywołał nawet podziw u p. Quartaro, narzeczonego Betty Amann. Bodo mógłby zrobić olbrzymią karierę w międzynarodowym filmie mówionym". I rozpalił się romans pomiędzy Betty a Eugeniuszem? Okazuje się, że żar skutecznie studził... narzeczony. Jak? Nie zdradzam.
Pewnie, że po książce Ryszarda Wolańskiego (zapewne kolejne "Przeczytania..."?) niewiele nas może zaskoczyć w tej lekturze? A jednak. Szczególnie, to co pani Iwona Kienzler pisze o charakteryzacji aktorów, pracy przy filmie. To, że w wielu scenach Eugeniusz Bodo nie korzystał z dublerów (choć jest zaskakująca wzmianka, iż nie uprawiał żadnych sportów?), to jest jasne, kiedy się pozna edukację jeszcze pod okiem ojca. Znalazłem coś, jak mi się zdaje, ciekawego: "Aktor, chcąc jak najwierniej oddać kreowaną postać, postarał się o umieszczenie na swojej twarzy «junkierskich znaków», czyli nacięć od szabli, częstych na twarzach oficerów marynarki niemieckiej. A ponieważ wówczas charakteryzatorzy nie dysponowali takimi środkami jak teraz, skórę na policzkach trzeba było po prostu lekko naciąć". Godne podziwu poświęcenie.
Są chwile w książce, kiedy Eugeniusz Bodo, a nie Jego kobiety, są przedmiotem zainteresowania Autorki. W końcu ile owych romansów mamy okazję prześledzić? O ile ktoś czeka na tłumy zdobywanych kobiet, to się rozczaruje! W to miejsce mamy ślady po swoistej bodomanii, wręcz parokrotnie pada analogia do współczesnych (pożal się Boże) celebrytów. Gdzie tym obecnym miernotom mierzyć się z t a k ą Gwiazdą, jaką był E. B.? Dwóch panów kina niejako dzieliło się uwielbieniem pośród niewiast (pokolenia naszych babć i prababć?): Adam Brodzisz i Eugeniusz Bodo! Tu Autorka sięga po niezawodnego eksperta, czyli pana Stanisława Janickiego, który w jednym z wywiadów prasowych przypomniał: "...dwa obozy: bodomanek i brodziszomanek, ale rywalizacja się skończyła, gdy Brodzisz się ożenił [...], więc brodziszomanki przeszły do obozu bodomanek". Zresztą panie, panienki, dziewczęta (jakby ICH nie zwać) znalazły sobie osobliwy sposób okazywania uwielbienia, wypisywały swe miłosne wyznania na ścianach klatki schodowej domu, w którym Bodo mieszkał: "Geniuś", "O mój Genjuszu", "Najcudniejszy Boduleczek", "Twoja na zawsze", "Błagam o spotkanie jutro o 7 rano w Łazienkach". Na tą okoliczność Autorka książki cytuje fragment prasowej wypowiedzi swego bohatera: "Przez tę ścianę grożą mi eksmisją. Gospodarzowi domu już się sprzykrzyło ciągle odnawiać schody. I co ja biedny zrobię, jak mnie wyrzucą. W piwnicy będę musiał nocować albo pod mostem Poniatowskiego". Ciężar popularności.
"Wszystkie związki Bodo otacza [...] mgiełką tajemnicy, co więcej, nie da się dokładnie ustalić, z kim i kiedy aktor nawiązał bardziej intymną znajomość, ale jego estradowi koledzy twierdzą, że należał do mężczyzn bardzo kochliwych" - cytuję za panią Iwoną Kienzler. Jednej z tych historii ukryć się nie dało! Pochodziła z Polinezji! Publika poznała Ją, jako Reri! Egzotyczna uroda Anne Chevalier (bo tak naprawdę nazywała się), urodzonej na wyspie Bora-Bora. Brzmi, jak tania bajeczka? A jednak jest faktem. Nie dość na tym wynika, że to jedyna kobieta, która zamieszkała pod jednym dachem nie tylko z Eugeniuszem G., ale też i jego matką, panią Anną Dorotą z Dylewskich Junodową. O Reri wspominała Mira Zimińska: "To była wielka miłość Bodo. Tylko rok z nim wytrzymała". I znowu trafiamy na wiele niejasności? Autorka książki utrzymuje, że to Bodo zerwał ze swą kochanką, a ich związek był dłuższy, niż wspominane dwanaście miesięcy? Prawdy już nie dojdziemy. Po raz kolejny pani Iwona Kienzler sięga po widzę S. Janickiego i cytuje: "Mimo, że przed wojną każdy, kto miał inny kolor skóry w powszechnym mniemaniu był uważany za kogoś gorszego od chłopa spod Płocka. Ale Reri jest tak sympatyczna, że na kolor skóry przymyka się oko". Ówcześni dziennikarze (w książce znajdziemy analizę filmów, w który oboje zagrali, m. in. "Czarnej perle") tak pisali o Niej: "Reri jest rozkoszna. Takie biedne, bezbronne stworzenie, które tylko powinno pląsać w słońcu. Taniec jej jest bajeczny" lub "Ma tyle wdzięku, czaru, prostoty, że trudno znaleźć dla niej jakiekolwiek porównanie, zwłaszcza wśród naszych gwiazd".
Właściwie po rozstaniu z Reri (bardzo intrygujący ciąg dalszy o późniejszych z Nią spotkaniach polskich dziennikarzy) tytuł książki zostaje... wyczerpany? Nie mamy żadnej kobiety w kręgu zainteresowań Eugeniusza Bodo? Pewnie, że znów wraca wątek... homoseksualny! Zupełnie nie rozumiem tylko po co. Odgrzebywanie sugestii, że wcielenie się w "krajowego wyrobu Mae West" w doskonałej komedii "Piętro wyżej" (z 1937 r.) mogło świadczyć o jego orientacji seksualnej? Autorka szybko spieszy z wyjaśnieniem: "...jak się okazuje, aktor wystąpił w tym przebraniu niejako pod przymusem. Taki dziwny wymóg postawił bowiem twórcom filmu pewien bogaty producent z Radomia". I tyle na tym. A, że Bodo w satynowej sukni wypadł doskonale, a wykonanie piosenki "Sex appeal" - to perełka! Przyznam się, że nawet przez myśl nie przeszłoby mi wyciąganie z tego epizodu wniosku o rzekomych skłonnościach Aktora.
To dobrze, że Iwona Kienzler nie zamyka historii na rozstaniu z Reri. Poznajemy tragiczne losy głównego Bohatera. I okoliczności dochodzenia do prawdy, co stało się po 22 VI 1941 r. z Eugeniuszem Bodo. Darowane nam jest oglądanie zdjęcia z łagrów. Kilka fotografii (a każda otwiera kolejny rozdział książki) musi nam wystarczyć. Szkoda, że jakość papieru obniża jednak poziom reprodukowanych kadrów.
Wydawnictwo Bellona może być z siebie zadowolone, że zdążyło z drukiem książki pani Iwony Kienzler pt. "Bodo i jego burzliwe romanse". Wkrótce będzie okazja skonfrontować jej zawartość z tym, co zaprezentuje nam TVP 1. Mam cichą nadzieję, że nie rozczaruje nas trud filmowców i gra aktorów. Na pewno książka pani Iwony Kienzler nie zmęczy żadnego z Czytelników. To świetna lektura do poduchy! Ależ to komplement. Mamy na trzystu stronach historię człowieka wyjątkowego. Mamy okazję poznać ówczesny świat kabaretowy i filmowy. Jedni przypomną sobie kim byli wspaniali aktorzy tamtych czasów (nawet jeśli filmy, w których grali nie były najwyższych lotów artystycznych) - drudzy poznają ich. Zawsze będę dokładał, że warto byłoby do podobnej lektury dołączyć płytę z wybrani fragmentami ról, albo chociaż kilkoma piosenkami. Oczywiście - każdy zainteresowany może sobie w Internecie włączyć YT i już wie, słyszy, poznaje, uczy się. Nie ukrywam, że ja tak też czytałem tę książkę.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.