piątek, lutego 12, 2016
Przeczytania... (117) Wiesław Mirecki "Malowane dzieci. Wspomnienia ułana" Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
"Zaraz to tato nie wrócił. Czekaliśmy długo, minęła już północ, gdy usłyszałem szybkie, znane mi stąpanie po schodach. Skoczyłem do drzwi otwierając tacie. Otoczyliśmy go spragnieni nowin. Zadyszany, biegł pewnie po schodach, objął nas spojrzeniem śmiejących się oczu i prawie jednym tchem wyrzucił z siebie te trzy zdania i jedno słowo:
- Wrócił Piłsudski z Magdeburga! Jest w Warszawie! Zaczęliśmy rozbrajać Niemców! Jeść!" - dziś zupełnie zaskakujące "Przeczytanie...". Za każdym razem pojawiają się tu nowości kilku znaczących wydawnictw. A dziś? Zabytek? Książka, którą wydała zacna Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza. Mam przed sobą książkę "Malowane dzieci. Wspomnienia ułana" Wiesława Mireckiego (1911-1991), która ukazała się w 1986 r. Tak, trzy dekady temu. Nie sądzę, aby od tamtego czasu miała wznowienie. O jej istnieniu nie miałem nawet fioletowego pojęcia. Stała się moją niespodziewanie. Zawiadomiono mnie: w domu X, na ulicy Y jest remont i tam pozostawiony na niebyt pewien księgozbiór. No to wsiadłem do mego pojazdu i udałem się na ulicę Y, odnalazłem dom X i po dobrej godzinie wróciłem do siebie z 44 kilogramami książek! Nie zrobię tu szczegółowej wyliczanki pozyskanych tytułów, bo zrobiła by się niezła bibliografia?
Nie będę też rozprawiał nad każdym epizodem, jaki Autor napisał. Przytoczę, a zarazem zachęcę do odnalezienie tych wspomnień, kilka fragmentów. Tak, tych, które mnie szczególnie zaskoczyły, ujęły, wzruszyły. Mogę zapewnić, że kiedyś moi uczniowie usłyszą je na moich lekcjach.
Nie będę też rozprawiał nad każdym epizodem, jaki Autor napisał. Przytoczę, a zarazem zachęcę do odnalezienie tych wspomnień, kilka fragmentów. Tak, tych, które mnie szczególnie zaskoczyły, ujęły, wzruszyły. Mogę zapewnić, że kiedyś moi uczniowie usłyszą je na moich lekcjach.
"To był On. Nie miałem wątpliwości. Zbliżał się już tak, że widziałem Go dokładnie.
Szedł wolno, pochylony, z rękami w kieszeniach długiego płaszcza, z głową przykrytą legendarną maciejówką. Byliśmy coraz bliżej siebie. Na pustej drodze mały chłopiec i Naczelnik Państwa. Gdy był już tylko o kilka kroków ode mnie, zatrzymałem się i zdjąłem mój biały, już letni kapelusik.
Piłsudski szedł patrząc w ziemię i wydawał się tak zamyślonym, że wątpiłem, czy zauważy mój skromny wyraz hołdu. On jednak podniósł wzrok. Przez chwilę siwe oczy patrzyły na mnie spod ciemnych, zwisających brwi. Powoli, jakby z wysiłkiem wyciągnął rękę z kieszeni płaszcza i przyłożył dwa palce do daszka maciejówki" - wielu z nas pewni ni się podobne spotkanie. A mały Wiesiek je przeżył. Naczelnik Państwa nie zbagatelizował chłopca.
Marszałek jest bohaterem kilku wpisów. Ten kończy się sugestią babki chłopca "Wiesiu! Czy ty to rozumiesz? Komendant ci odsalutował, popatrzył na ciebie! Zapisz sobie ta datę". Nie posłuchał jej? Ale jak sam dalej dodaje: "...dziś widzę pustą drogę w cieniu kasztanów, pochyloną postać w płaszczu i maciejówce, spojrzenie siwych oczu spod ciemnych, zwisających brwi". Jest wzmianka o przewrocie majowym, choć Go wtedy w Warszawie nie było, ba! padł ofiarą infekcji nosa? "Z niewiadomej przyczyny zrobił mi się na samym czubku nosa duży wrzód" - utyskuje, ba! swoją wtedy fizjonomię przyrównuje do... dzwonnika z Notre Dame, osławionego Quasimodo? Czytamy: "Stan mój spowodował, że dochodzące mnie wieści [dwa tygodnie trwało przymusowe przebywanie w domu - przyp. KN] o ważnych wypadkach w Warszawie nie stały się przedmiotem mego zainteresowania. [...] Toteż gdy rozpromieniona babka zawiadomiła mnie, że Komendant znów jest w Belwederze, przyjąłem to z dużym zadowoleniem [...]".
W uczniu Mireckim budziło się konspiracyjne działanie, kiedy okazało się, że jedne z nauczycieli (niejaki pan Zamorski), endek z przekonania "zaatakował w sposób niewyszukany Marszałka" - postanowił działać. Zebrał od podobnie myślących (tj. po piłsudczykowsku) chłopców pieniądze i kupili "portret duży, Piłsudski w pełnym mundurze Marszałka, lecz bez czapki, miał ręce oparte na szabli" i powiesili na wprost biurka nielubianego profesora: "...gdy zamierzał usiąść [...] zobaczył przed sobą portret. znieruchomiał. Stał tak długo, patrząc na wizerunek człowieka, którego nienawidził". Jaki był dalszy ciąg tego zdarzenia? Proszę znaleźć w tekście...
Ale jest pewien zgrzyt? Wiesław Mirecki poszedł na spotkanie organizowane przez Związek Polskiej Młodzieży Demokratycznej. To tam przeżył szok słysząc oskarżenia pod adresem ukochanego Marszałka za proces brzeski i Berezę Kartuską! Jak sam przyznaje próbował później "alkoholem zagłuszyć szok jaki przeżył". I znamienna scena w szkole, do której poszedł wcześnie rano: "Było nas więc dwóch. «On» na portrecie i ja stojący naprzeciw. wtedy też nas było tylko dwóch na tej drodze, który szedł do Belwederu. Mały chłopiec i Naczelnik Państwa. Tak było. Teraz On się zestarzał, a ja nie byłem już dzieckiem, Z wyrzutem sumienia patrzyłem na «Dziadka» z portretu.
- Dlaczego? Dlaczego na to zezwoliłeś?
Było w tym milczącym pytaniu coś z zawodu, rozczarowania i duża doza serdecznego żalu".
Wiesław Mirecki miał 11. lat, kiedy E. Niewiadomski zastrzelił w gmachu "Zachęty" prezydenta Gabriela Narutowicza. Zostawia nam ślady poruszenia w jego rodzinie tą zbrodnią. Tamte grudniowe dni odcisnęły swój ślad na wspomnieniach: "Pod pretekstem, że chcę zobaczyć się z synami stróża, czmychnąłem na ulicę. Chciałem przyjrzeć się pałacykowi Hallera. Miałem nadzieję że może zobaczę go w oknie. A dopiero bym mu pięścią pogroził! Aleje były prawie puste. Spojrzałem na pałacyk, ale nie zdążyłem przyjrzeć mu się dokładniej, bo uwagę moją skupił na sobie pojazd zbliżający się od placu Trzech Krzyży". Powóz "przykryty biało-czerwonym sztandarem" eskortował generał Gustaw Orlicz Dreszer? Tak, przewożono zamordowanego Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej do Belwederu. "Jeszcze podczas świątecznych ferii zobaczyłem nowego prezydenta, Stanisława Wojciechowskiego. [...] Nowy prezydent jechał w asyście szwadronu szwoleżerów. Pierwszy raz ich widziałem i był to wspaniały widok dla moich oczu jedenastolatka".
Do kolejnego spotkania ze S. Wojciechowskim miało dojść tu nad Brdą, w Bydgoszczy. Okazuje się, że rodzice W. Mireckiego stali się "...właścicielami «Krysinka» posiadłości na przedpolu Bydgoszczy"? Za takie perełki kocham podobne książki. Jaka stąd nauka: nie lekceważymy żadnej z nich. Że wydana "za komuny", że "takie sobie wydanie"? A w środku - O! Skarb! Są wspominane regaty (Bydgoszcz od zawsze "wioślarstwem" stała!) w Brdyujściu! I wtedy to: "Zobaczyłem [...] na trybunach prezydenta, tego z kozią bródką, widzianego przeze mnie w Warszawie, gdy jechał Alejami powozem w asyście barwnych szwoleżerów". Niestety trudno z tekstu wywnioskować, gdzie znajdował się owa "Krysinka".
Skoro są to wspomnienia ułana (dyć w podtytule stoi jak byk: "Wspomnienia ułana"), to chciałoby się spotkać dwie wielkie legendy kawaleryjskie II Rzeczypospolitej: generała Wieniawę i pułkownika Belinę! I nie zawiedziemy się! Są! Obaj! Nawiasem mówiąc spotkamy się z Nimi niedługo w innym cyklu moich pisań - tych herbownych.
Rzecz wydarzyła się w słynnym Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Swoją drogą ciekawe, że Wiesław Mirecki unika stawiania... dat? "Defilowaliśmy pieszo, już w ciemnościach, przy pochodniach. Było nastrojowo. [...] Tyle butów uderzało zgodnym rytmem o ziemię, tyle ostróg akompaniowało im brzękiem. Lśniły w blaskach pochodni klingi wyjętych z pochew szabel. Prażmowski w cywilu, w ciemnym płaszczu stał z odkrytą głową w asyście pułkownika Podhorskiego [przyszły generał Zygmunt Podhorski, w 1939 r. dowodził Suwalską Brygadą Kawalerii - przyp. KN] i innych wyższych oficerów". Razem z Autorem defilował "...młody Prażmowski, syn Beliny". I nagle, niczym grom,uderza w nas dramat: "...ułan z cenzusem Prażmowski popełnił przed świtem samobójstwo. Różnie potem o tym mówiono. Ale najczęściej jednak wymienianym powodem była nieszczęśliwa miłość. Czy to była prawda? Wiedzieli nieliczni. Reszta znała jedynie jedn prawdę. Że zabił się młodo". Takie tragedie, nawet sprzed przeszło osiemdziesięciu laty, potrafią wbić nas w osłupienie. Trudno uwolnić się od tego epizodu...
A Wieniawa? Do zaskakującego spotkania doszło w grudziądzkim kasynie. Podchorąży Milecki miał stawić się przed obliczem pułkownika Glińskiego. Miał być na odprawie, a w kasynie odbywała się wojskowa... biesiada? "O jasny gwint! Od gwiazdek i srebrnych pasków, sznurów można było dostać zawrotu głowy" - wspominał swoje zaskoczenie. "Młodzieży nie zauważyłem, sama szarża, od rotmistrza wzwyż. Może zresztą i były tam gdzieś poruczniczyny, zagubione między tą starszyzną". Wreszcie dopchał przed oblicze Wieniawy:
"- Panie generale! Podchorąży Mirecki prosi posłusznie o pozwolenie zwrócenia się do pana pułkownika Glińskiego.
Czekam na zwykły w takiej sytuacji ruch głowy i zezwalające «proszę». [...] ale, co to? Generał podnosi się z fotela, odsuwa go, odwraca się tyłem do całego stołu i wszystkich przy nim siedzących oficerów, staje przede mną, jak na baczność, i wyciągając dłoń mówi:
- Wieniawa jestem!
Choć wstyd, muszę wyznać, że na chwilę pan podchorąży plutonowy «pistolet» zbaraniał".
Skutek tego niespodziewanego stawienie się przed obliczem Generała oparto obficie... "Piliśmy zdrowie generała. Nie raz. Zdrowie kawalerzysty, pety, fasoniarza. Wspaniałego chłopa".
Takie historie tworzą koloryt poznawanej przeszłości. Nie tej pomnikowej, na baczność lub na klęczkach. Pewnie, że od podobnej nie da się uciec( chyba szczególnie nam Polakom). Jest niezwykła okazja poznać Wielkich w zwykłych sytuacjach? Ja jestem pod wrażeniem. Przeszkadza mi wspominany brak dat. Pewnie, gdyby dziś ktoś wziął "na warstat" wspomnienia W. Mireckiego uzupełniałby je o stosowny przypis. Może umknąć naszej uwadze taki akapit: "Wiosną zadrżał w posadach gmach Rzeczypospolitej. Zmarł Józef Piłsudski. Płakałem wraz z całym narodem i wraz z nim pytałem pełen niepokoju i lęku: co teraz?". Raczej nie uczestniczył w pogrzebie Marszałka. Wątpię, aby nie podzielił się z nami tak doniosłym wspomnieniem. Że cenzura dopuściła do druku "Malowane dzieci..."? Niech też nie umknie nam cytowanie fragmentu wiersza Edwarda Słońskiego, zaczynający się od poruszających słów: "Rozdzielił nas mój bracie / zły los i trzyma straż. / W dwóch wrogich sobie szańcach / patrzymy śmierci w twarz". Wtedy? Taki wiersz?...
Wiesław Mirecki miał 11. lat, kiedy E. Niewiadomski zastrzelił w gmachu "Zachęty" prezydenta Gabriela Narutowicza. Zostawia nam ślady poruszenia w jego rodzinie tą zbrodnią. Tamte grudniowe dni odcisnęły swój ślad na wspomnieniach: "Pod pretekstem, że chcę zobaczyć się z synami stróża, czmychnąłem na ulicę. Chciałem przyjrzeć się pałacykowi Hallera. Miałem nadzieję że może zobaczę go w oknie. A dopiero bym mu pięścią pogroził! Aleje były prawie puste. Spojrzałem na pałacyk, ale nie zdążyłem przyjrzeć mu się dokładniej, bo uwagę moją skupił na sobie pojazd zbliżający się od placu Trzech Krzyży". Powóz "przykryty biało-czerwonym sztandarem" eskortował generał Gustaw Orlicz Dreszer? Tak, przewożono zamordowanego Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej do Belwederu. "Jeszcze podczas świątecznych ferii zobaczyłem nowego prezydenta, Stanisława Wojciechowskiego. [...] Nowy prezydent jechał w asyście szwadronu szwoleżerów. Pierwszy raz ich widziałem i był to wspaniały widok dla moich oczu jedenastolatka".
Do kolejnego spotkania ze S. Wojciechowskim miało dojść tu nad Brdą, w Bydgoszczy. Okazuje się, że rodzice W. Mireckiego stali się "...właścicielami «Krysinka» posiadłości na przedpolu Bydgoszczy"? Za takie perełki kocham podobne książki. Jaka stąd nauka: nie lekceważymy żadnej z nich. Że wydana "za komuny", że "takie sobie wydanie"? A w środku - O! Skarb! Są wspominane regaty (Bydgoszcz od zawsze "wioślarstwem" stała!) w Brdyujściu! I wtedy to: "Zobaczyłem [...] na trybunach prezydenta, tego z kozią bródką, widzianego przeze mnie w Warszawie, gdy jechał Alejami powozem w asyście barwnych szwoleżerów". Niestety trudno z tekstu wywnioskować, gdzie znajdował się owa "Krysinka".
Skoro są to wspomnienia ułana (dyć w podtytule stoi jak byk: "Wspomnienia ułana"), to chciałoby się spotkać dwie wielkie legendy kawaleryjskie II Rzeczypospolitej: generała Wieniawę i pułkownika Belinę! I nie zawiedziemy się! Są! Obaj! Nawiasem mówiąc spotkamy się z Nimi niedługo w innym cyklu moich pisań - tych herbownych.
Rzecz wydarzyła się w słynnym Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Swoją drogą ciekawe, że Wiesław Mirecki unika stawiania... dat? "Defilowaliśmy pieszo, już w ciemnościach, przy pochodniach. Było nastrojowo. [...] Tyle butów uderzało zgodnym rytmem o ziemię, tyle ostróg akompaniowało im brzękiem. Lśniły w blaskach pochodni klingi wyjętych z pochew szabel. Prażmowski w cywilu, w ciemnym płaszczu stał z odkrytą głową w asyście pułkownika Podhorskiego [przyszły generał Zygmunt Podhorski, w 1939 r. dowodził Suwalską Brygadą Kawalerii - przyp. KN] i innych wyższych oficerów". Razem z Autorem defilował "...młody Prażmowski, syn Beliny". I nagle, niczym grom,uderza w nas dramat: "...ułan z cenzusem Prażmowski popełnił przed świtem samobójstwo. Różnie potem o tym mówiono. Ale najczęściej jednak wymienianym powodem była nieszczęśliwa miłość. Czy to była prawda? Wiedzieli nieliczni. Reszta znała jedynie jedn prawdę. Że zabił się młodo". Takie tragedie, nawet sprzed przeszło osiemdziesięciu laty, potrafią wbić nas w osłupienie. Trudno uwolnić się od tego epizodu...
A Wieniawa? Do zaskakującego spotkania doszło w grudziądzkim kasynie. Podchorąży Milecki miał stawić się przed obliczem pułkownika Glińskiego. Miał być na odprawie, a w kasynie odbywała się wojskowa... biesiada? "O jasny gwint! Od gwiazdek i srebrnych pasków, sznurów można było dostać zawrotu głowy" - wspominał swoje zaskoczenie. "Młodzieży nie zauważyłem, sama szarża, od rotmistrza wzwyż. Może zresztą i były tam gdzieś poruczniczyny, zagubione między tą starszyzną". Wreszcie dopchał przed oblicze Wieniawy:
"- Panie generale! Podchorąży Mirecki prosi posłusznie o pozwolenie zwrócenia się do pana pułkownika Glińskiego.
Czekam na zwykły w takiej sytuacji ruch głowy i zezwalające «proszę». [...] ale, co to? Generał podnosi się z fotela, odsuwa go, odwraca się tyłem do całego stołu i wszystkich przy nim siedzących oficerów, staje przede mną, jak na baczność, i wyciągając dłoń mówi:
- Wieniawa jestem!
Choć wstyd, muszę wyznać, że na chwilę pan podchorąży plutonowy «pistolet» zbaraniał".
Skutek tego niespodziewanego stawienie się przed obliczem Generała oparto obficie... "Piliśmy zdrowie generała. Nie raz. Zdrowie kawalerzysty, pety, fasoniarza. Wspaniałego chłopa".
Takie historie tworzą koloryt poznawanej przeszłości. Nie tej pomnikowej, na baczność lub na klęczkach. Pewnie, że od podobnej nie da się uciec( chyba szczególnie nam Polakom). Jest niezwykła okazja poznać Wielkich w zwykłych sytuacjach? Ja jestem pod wrażeniem. Przeszkadza mi wspominany brak dat. Pewnie, gdyby dziś ktoś wziął "na warstat" wspomnienia W. Mireckiego uzupełniałby je o stosowny przypis. Może umknąć naszej uwadze taki akapit: "Wiosną zadrżał w posadach gmach Rzeczypospolitej. Zmarł Józef Piłsudski. Płakałem wraz z całym narodem i wraz z nim pytałem pełen niepokoju i lęku: co teraz?". Raczej nie uczestniczył w pogrzebie Marszałka. Wątpię, aby nie podzielił się z nami tak doniosłym wspomnieniem. Że cenzura dopuściła do druku "Malowane dzieci..."? Niech też nie umknie nam cytowanie fragmentu wiersza Edwarda Słońskiego, zaczynający się od poruszających słów: "Rozdzielił nas mój bracie / zły los i trzyma straż. / W dwóch wrogich sobie szańcach / patrzymy śmierci w twarz". Wtedy? Taki wiersz?...
* * *
Właściwie chyba nie muszę deliberować na temat: "po co tym razem wracam do książki z czasów «skrajnego Jaruzelskiego»"? A choćby po to, aby uświadomić, że w czasach PRL pojawiały się książki, które dotyczyły II Rzeczypospolitej. I przemycały to i owo. 20 000 (+ 330) wydrukowanych egzemplarzy "poszło między ludzi"? O ile ktoś zastanawia się czy warto "takie staroctwo" zatrzymać? To odpowiem uczciwie - WARTO. Że nie ma tam wojny polsko-bolszewickiej? Takie czasy. Ale, jak pokazałem było wiele innych ciekawych wątków i postaci. Każdy, komu bliskie są dzieje II Rzeczypospolitej zapewne zazdrości Autorowi kogo to widział i z kim rozmawiał. Wiesław Mirecki nie żyje już ćwierć wieku (zmarł 22 XI 1991 r.), ale pozostawił nam wyjątkowy ślad: "Malowane dzieci. Wspomnienia ułana". Ja jestem pod ich wrażeniem.
PS: Zaraz jadę z powrotem na ulicę Y, do domu X. Co przywiozę? Ile kilogramów? Chciałbym móc każdemu pozyskanemu tytułowi poświęcić choć akapit? Mam już tytuł "Wydobyte ze starego regału (lub może z lochu..."?
PS: Zaraz jadę z powrotem na ulicę Y, do domu X. Co przywiozę? Ile kilogramów? Chciałbym móc każdemu pozyskanemu tytułowi poświęcić choć akapit? Mam już tytuł "Wydobyte ze starego regału (lub może z lochu..."?
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.