sobota, grudnia 19, 2015

Przeczytania... (99) Monika Śliwińska "Muzy Młodej Polski. Życie i świat Marii, Zofii i Elizy Pareńskich" (Wydawnictwo ISKRY)

Lubimy takie książki. Rodzinne sagi. Gdy do tego dosypiemy garść wielkości polskiej kultury, przeniesiemy do magicznego Krakowa czasów Franciszka Józefa I, to trudno wobec takiej "rekomendacji" oprzeć się pokusie. Taka na nas czeka "w osobie" książki Moniki Śliwińskiej pt. "Muzy Młodej Polski. Życie i świat Marii, Zofii i Elizy Pareńskich", Wydawnictwa Iskry. To wydawnictwo naprawdę "ma nosa" do książek z duszą! W końcu gdzie jeżdżą zaczarowane dorożki? Musimy się z tym pogodzić: w Krakowie!
Książka otwiera się nam, niczym... dramat Szekspira? Od swoistego wykazu: "Najważniejszych postaci pojawiających się na kartach książki". Już ta lektura powinna budzić respekt? Tak, bo zaproszono nas do wyjątkowego świata! W końcu przyjdzie nam obcować m. in. z T. Boyem  Żeleńskim, Kazimierzem Przerwą Tetmajerem i jego bratem Włodzimierzem, Lucjanem Rydlem, ba! samym Stanisławem Wyspiańskim.

"W mieście Jagiellonów celebrowano rocznice, jubileusze i pogrzeby, kochano togi, gronostaje, kontusze i insygnia. [...] I oto w tym mieści «bez niespodzianek, bez ryzyka i bez możliwości», gdzie warunki życiowe były opłakane, a młodzież w czarnych pelerynach przesiadująca w Rosenstocku i Paonie, marzyła o wyrwaniu się do Paryża albo przynajmniej do «Widnia», narodziły się Młoda Polska i jej legenda" - trzeba większej zachęty, aby oddać się książce autorstwa Moniki Śliwińskiej? To tak, jakby już kroczyć po Plantach, albo stać przed Bramą Floriańską i wahać się: iść na plac Matejki czy Floriańską do Rynku? Ja tych wątpliwości nie miałem od pierwszego otworzenia  "Muz Młodej Polski...". Już samo określenie "Muzy" sprawia, że czyta się i wchłania w to niesamowite spojrzenie na epokę.
Panny Pareńskie stały się natchnieniem Mistrzów! starczy wymienić tego, którego ojciec miał swój warsztat u stóp Wawelu... Z jego prac spoglądają na nas "panny z dobrego, mieszczańskiego domu", których ojciec "...cenił sobie wielce towarzystwo kolegów uniwersyteckich, ale wieczory spędzał wśród artystycznej cyganerii". A to już cytat z Boya: "...dom, przedtem mieszczański, zmienił się w salon artystyczno-literacki".
Bogactwem książki Moniki Śliwińskiej jest przeogromna "dokumentacja fotograficzna"! Pewnie, że jest okazja poznać głównych bohaterów, ale i prześledzić, jak kształtowała się moda tamtych czasów, fryzury? Nie będę ich liczył. Można pozazdrościć. Jak wiele fotografii z XIX wieku przechowujemy w naszych domowych archiwach? Piszący ma tylko zdjęcie praprababki Stefanii z 1879 r. Zaskakującym jest moim zdaniem reprodukowanie... rachunku z pochówku Adasia Pareńskiego, wystawionego dnia 11 IV 1885 r. - "...zmarł na zapalenie opon mózgowych. Ojciec lekarz nie zdołał mu pomóc". Jeden z wielu domowych dramatów. Życie toczyło się dalej. Rodzina zmieniła adres zamieszkania.
Jest rzadka okazja, aby przyjrzeć się XIX-wiecznym zabawom? Tylko, że niewiele dla mnie wynika z samego wymieniania: "Podobnie jak rówieśniczy, bawiły się w ciuciubabkę, pierścionek, cztery kąty, serso i cenzurowanego, a to co było modne w Krakowie, trafiało też na Wielopole". Jedynie ciuciubabka jest mi zrozumiała. Ale reszta gier czy zabaw? To kompletna abstrakcja. Autorka mogła rzucić snop światła na nie byśmy nie byli jak ślepe kociaki? Przyznajmy, że samo "Wielopole" już robi na nas wrażenie. Skojarzenie pewnie wielu do dziś mieliśmy tylko jedno: Tadeusz Kantor. A tu odpisujemy: doktorostwo Pareńskie i ich rodzina!
"Człowiek wstając rano, nic nie wie, co go w południe czeka! [...] Szczególna to dla mnie przyjemność, że wszyscy w naszym domu tak dobrze się czują. Radość ogromna, wprost szczęście, tylko dlaczego nie mogę spokojnie pracować, kiedy mam na to największą akurat ochotę?" - pisał pan doktor Stanisław Pareński. "Wyciąłem" obszerny fragment opisujący o pojawieniu się "pani małżonki" i "26 person", które skutecznie "ukradły" gospodarzowi "pól dnia i kawał nocy, bo dokładnie do północy siedzieli...". Oto skutek prowadzenia "otwartego domu", w którym się bywało?  A kto tam bywał? Monika Śliwińska skrupulatnie wylicza. Pozwolę sobie wymienić tylko tych, których bez problemu identyfikujemy bez zaglądania do tomów PSB: A. Asnyk, Wł. Reymont, J. Malczewski, L. Wyczółkowski, K. Przerwa-Tetmajer, S. Przybyszewski, L. Solski, S. Wyspiański, T. Żeleński. Jak przyznaje sama Autorka:  "Dom Pareńskich stał się na kulturalnej mapie Krakowa miejscem modnym i dość niezwykłym [...]". Warto zwrócić uwagę na anegdotę, którą Boya, o tym, jak Jan Stanisławski grał z Leonem Wyczółkowskim i jak ten pierwszy "....rzucił Wyczółkowskiemu (grającemu co prawda jak noga) kartami w łeb, rycząc: «Z durniami nie gram!»". I polały się łzy po licu Leona. Jak się owo spięcie skończyło? Proszę sprawdzić. To są te bakaliki w tekście, które zapadną w naszej pamięci. Jestem tego więcej niż pewny. Podobnych dykteryjek jest oczywiście więcej. Bez nich opowieść o Muzach byłoby chyba pozbawione sensu.
Sztuka od zawsze dzieliła lub łączyła? Szukam, przy każdej okazji, jakiś "smaczków"? Szczególnie tych dotyczących Stanisława Wyspiańskiego! Ile ognia jest w cytowanym liście Antoniny Domańskiej z 1900 r. właśnie na temat autora "Wyzwolenie": "...jak można do Sukiennic, pod jeden dach z Matejką, Siemiradzkim, Wyczółkowskim, że tych tylko wymienię - pchać niewydarzone malowidła tego Wyspiańskiego. [...] Wyspiański, żeby na głowie stawał, nigdy nie namaluje ani Grunwaldu, ani Czwórki, ani wreszcie kwiatów Wyczółkowskiego. Coś tam pochlapie, pomaże, rozmaże i każe wierzyć, że to akurat kaczeńce". To tylko wyjątek. koniecznie trzeba poznać ten list-oburzenie! Majstersztyk! Dla mnie tak, bo oddaje charakter ówczesnej socjety krakowskiej. Dziś pewnie ta opinia brzmi, jak obrazoburstwo! Ale wtedy? Pewnie wielu podzielało opinię pani Antoniny! I na to nałóżmy opinię Elizy Pareńskiej o autorce listu powyższego: "Od Domańskiej wprost średniowieczem wonieje! Rysowanych przez Wyspiańskiego, do naszych kościołów, świętych uważa za zniewagę, za profanację już nie kościoła, jako budowli, tylko - religii. Ma ich za skandaliczną herezję etc.". Wyspiański "umieścił" radczynię Domańską w "Weselu" w roli... Radczyni!
Jakie to miłe być dość świeżo po lekturze biografii Kazimierza Przerwy-Tetmajera (autorstwa T. Januszewskiego - patrz "Przeczytania..." odc. 76) i teraz móc wrócić, i raz jeszcze spotykać panią Adolfową jej syna i pasierba! Cytowana jest rewelacyjne wspomnienie doktora S. Pareńskiego, którego pacjentem był Włodzimierz Tetmajer o nim samym. Zasłyszaną od tegoż, jak żona wysprzątała mu Bronowice i co z tego wynikło! Nawet teraz może stanowić ciekawy przypadek socjologiczny!...
Ile uroku mają listy Lucjana Rydla do pani Elizy Pareńskiej. Skarżył się w nich m. in. na Marię, której udzielał lekcji z historii sztuki. Protest panien wzbudzało... gadulstwo i elokwencja wykładowcy: "...wykładam rzeczy zajmujące i potrzebne do wykształcenia, których można się dowiedzieć, ale tylko z całego mnóstwa książek i podręczników, toteż Marynia odniosłaby zbyt dużą szkodę, nie biorąc udziału w lekcjach. [...] Nie wiem, ile tomów przeczytać by trzeba, żeby się tych rzeczy dowiedzieć, i ciągle mi wracała do głowy jedna myśl. że Marynia tego wiedzieć nie będzie".
Jakby mało było nauczyciela-Rydla, to w domu Pareńskich "zaczął bywać" Wyspiański! "Eliza - czytamy u M. Śliwińskiej - doskonale [...] rozumiała, dostrzegała talent i szanowała indywidualność młodego artysty. Wspomagała go materialnie, ale tylko w taki sposób, aby nie urazić przy tym jego dumy".  Mamy na to słowa samego Adama Grzymały-Siedleckiego: "...przeczuła ona niezwykłość talentu tego niepozornego malarzyny, zakupiła kilkanaście jego obrazów, wpakowała innym co najmniej drugie tyle, tyrańsko pilnując, by nie wyzyskano artysty w ocenie finansowej - i tak niemało się przyczyniła do wyciągnięcia przyszłej sławy z głodu". Nie będę tu uprawiał biografistyki autora "Wesela".  Żeby pojąc, jak trudny to był charakter, to warto przytoczyć choć to jego zdanie: "Ludzie, z którymi mam stosunki, to jest hołota najwstrętniejsza i to mnie zabija - i wyjścia w Krakowie nie ma z tej sytuacji". Zainteresowanych nie tylko zapraszam do lektury książki pani Moniki Śliwińskiej, ale też odsyłam do biografii Mistrza, jaką przed laty wydał PIW w serii "Biografii słynnych ludzi"*.
Książka Moniki Śliwińskiej mogła by posłużyć za scenariusz dla napisania mini-konkursu literackiego. Bogactwo cytatów, jakże odkrywczych dla nas, drobiazgowa praca jaką włożyła w opracowanie "Muz Młodej Polski" nie pozostawia wątpliwości, że wyróżniono ją  Nagrodą Klio III stopnia w kategorii autorskiej. Należało się to Pani! Książka rewelacyjna! Patrząc na dom państwa Pareńskich nie tylko jeszcze bliższy się staje mi się klimat "Wesela", ale i świat innej krakowskiej damy - pani Dulskiej! A propos "Wesela" o kim to opinia: "Kiedy Lucio zwozi siano z pola, siostry jego zwiedzają Paryż!"? Rewelacyjny jest rozdział o autentycznym weselu Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną. "Czytanie fragmentów dramatu dla wspólnych znajomych odbywało się u Pareńskich" - i jak dalej dodaje Autorka nie bez śmiesznych wpadek. Nie zapominajmy, że panny Pareńskie zostały przecież uwiecznione na kartach dramatu: "Według Żeleńskiego profesorowa Pareńska była zadowolona z faktu, że dzięki Wyspiańskiemu jej córki weszły do literatury". Gdyby tak nasze córki (jestem ojcem jednej) uwieczniono - zali nie bylibyśmy dumni?
No i zaczęły się konkury do panien Pareńskich. "Były obiektem westchnień wielu bywalców na Wielopolu" - uświadamia nam Autorka książki. Ech! te uniesienia poetyckie!

Bądź spokojną, cokolwiek Ci świat zabierze,
Nie zabierze Ci duszy Twych oczu,
Nie zabierze Ci Twego serca,
Nie zabierze Ci Ciebie.

Ech! ten młodopolski zachwyt! Panowie uczmy się od nich. Pani Monika Śliwińska tylko nam przypomina (podpowiada?) jak to moglibyśmy zrobić (o ile stoimy przed podobnym wyborem, muzą, boginią - niepotrzebne skreślić). No i mamy zapis pani Juli Tetmajerowej (o Boyu, swym siostrzeńcu): "Tadzio u Pareńskich na raucie figurował już jako narzeczony młodszej panny. Ze wszystkich stron nas pytaj, czy to prawda, a my odpowiadamy, że o niczem nie wiemy". Wybranką Tadeusza Żeleńskiego była Zofia Pareńska. Urokliwe zdjęcie Zofii kilka stron dalej. Te oczy jeszcze teraz robią wrażenie. Na piszącym to teraz - bez wątpienia. No i jest "Portret Zofii Żeleńskiej" z 1904 r. samego Wyspiańskiego! Nie wiedziałem, że doktor Tadeusz Żeleński był ogromnym orędownikiem "zagadnienia pasteryzacji mleka dla niemowląt"! A panny Maria i Eliza (Lizka)? Zostawiam to zaciekawionym, jak zmieniały stan cywilny. Tym bardziej, że na karty opowieści wraca Wyspiański!
Mamy nagle mini-galerię panien Pareńskich! Jakaż szkoda, że odarto nas z... koloru. "Macierzyństwo", portrety Maryny i Elizy (Lizki). Artystyczny ciąg dalszy dopełniają dzieła Witolda Wojtkiewicza. Nie wiedziałem, że słynny "Podwójny portret Elizy Pareńskiej" (z 1905 r.) "...prawdopodobnie spłonął z pozostałymi dziełami sztuki w sierpniu 1944 roku [chodzi o warszawskie mieszkanie Żeleńskich, które spłonęło w czasie powstania warszawskiego - przyp. KN]". Ciekawa jest geneza tego niesamowitego obrazu. Pani Monika Śliwińska cytuje to, co na jego temat napisał sam Boy. To kolejny rys nie tylko do twórczości genialnego Artysty, ale też jego wnikliwości psychologicznej?  Pięknie Autorka monografii żegna się z Mistrzem: "Wyspiański, cudowne dziecko Krakowa, z impetem przeszedł przez ukochane miasto. Wstrząsnął ludźmi i murami, wkręcił w orbitę swojej twórczości tych, którzy mieli sposobność żyć blisko niego". Jeśli wkrótce powstanie na tym blogu tekst o "mistrzu Stanisławie", to będzie to wina pani Śliwińskiej!
"Maluję i tworzę, poważnie odżywiam się, beznadziejnie kocham i w wolnych chwilach od tego wszystkiego myślę sobie: co też to ze mną będzie?" - to już nie Wyspiański, a Witold Wojtkiewicz. "...inny malarz, równie introwertyczny i biedny, co utalentowany" - kreśli Monika Śliwińska. Ta beznadziejna miłość do Maria (Maryna) z Pareńskich Raczyńska! Jak czytamy w monografii: "Zakochał się w niej głęboko, trwale i beznadziejnie. Ona podobno darzyła go przyjaźnią". Życie tego artysty będzie jeszcze bardziej kruche i krótsze, niż Wyspiańskiego.  Jakżeż smutny jawi się obraz odchodzenia zaledwie u progu niedopełnionej wielkości: "W [...] ostatnim okresie żył Wojtkiewicz jak w malignie. w dusznej atmosferze swych obrazów, na krawędzi snu i jawy. Tragedia osobista i tragedia lalek tak bardzo splatały się, że często nadawał bohaterom swych bolesnych pantomim rysy Maryny Raczyńskiej, jej męża, swoje własne (Swaty)". Zmarł 14 VI 1909 r. Matka włożyła do jego trumny pamiętnik. Poeta Jerzy Ficowski ("odkrywca" słynnej Papuszy) pisał na ten temat: "...uzasadniała potrzebę usunięcia świadectwa owej grzesznej miłości do mężatki i famme fatale, świadectwa spisanego na wielu stronicach synowskiego diariusza". Możliwe, że i Witold Wojtkiewicz będzie bohaterem "Palety"?...
Tych inspiracji z  "Muz Młodej Polski..." - jest mnóstwo. Nie znałem wcześniej twórczości Edwarda Leszczyńskiego. Fragment wspomnień Adama Grzymały Siedleckiego, którego cytuje pani Monika Śliwińska, na pewno każą się zastanowić: kim był? co pisał? i jak pisał? Kilka fragmentów jego poezji znajdziemy w czytanej książce:

Grajcie mej duszy fanfary!
Umiera błazen młody,
Rodzi się dureń stary...

Mąż Lizki od 1910 r. zmarł jedenaście lat później.
Smutne jest odchodzenie kolejnych bohaterów tej barwnej opowieści. Choćby Edwarda Żeleńskiego ("Edziula") - zastrzelił się. Był jednym z twórców "Zielonego Balonika". W głupi sposób zginął Stanisław Pareński. Wszystkich zaskoczyła śmierć Rudolfa Starzewskiego!
Zaskoczyć może kolejne... spotkanie z Wyspiańskim. Pani Monika  Śliwińska cytuje tym razem Leona Wyczółkowskiego: "Boyowa [Zofia z Pareńskich Żeleńska - przyp. KN] przewiesiła obrazy w domu; usunęła Wyspiańskiego, a zawiesiła Witkiewicza, przez to straciła kucharkę, która była u niej od 16 lat. - Ja nie będę w takim domu, gdzie się Wyspiańskiego usuwa, a Witkiewicza zawiesza".  Prawda jakie przewrotne są opinie na temat tego samego artysty?
Smutny jest opis losów Lizki po śmierci Edwarda! Depresja, uzależnienie od  opium i papierosów! "...pod koniec 1922 roku ważyła niewiele ponad czterdzieści kilogramów". Znalazła się w Instytucie Kliniczno-Terapeutycznym w Arlesheim. W książce znajdziemy poruszający list Lizki do Zofii Przypkowskiej, która otoczyła opieką jej syna, Witolda Leszczyńskiego (znajdziemy na jednej ze stron "Portret chłopca" S. I. Witkiewicza, to właśnie on). Jest kopia listu Witka do matki z 1923 r. Wymiana korespondencji (matka-syn). Jest powrót do domu i... śmierć Lizki! "We wtorek 3 kwietnia 1923 roku odebrała sobie życie, celując w głowę z rewolweru. Nie było listów pożegnalnych i chyba nie było czasu do przemyśleń, wszystko przecież wydarzyło się tak przerażająco szybko" - kreśli smutny finał Monika Śliwińska. Sama pisze w innym miejscu: "Portrety Lizki, które znamy, to tylko transpozycja malarska, tak j widzieli, albo chcieli widzieć, artyści. Dzisiaj też każdy widzi ją na swój sposób: muza Wyspiańskiego, morfinistka, alkoholiczka". Smutne memento.
Z książką pani Moniki Śliwińskiej jest jak z kolejnym kart odkrywania. Tylko, że nie poznamy asa kier czy damę trefl, ale koleje losu pann Pareńskich, ich wzlotów i upadków, mężczyzn, zdarzeń. U boku Zofii zobaczymy choćby Witkacego! Nie wiem czy znajdziemy receptę na dobry związek małżeński przyglądając się, jak swój związek kreowali Zofia i Tadeusz Żeleńscy. Ilu z nas współcześnie udźwignęło by taki "model związku". Czas nie oszczędzał Marii i Zofii... Nadszedł czas okrutnej próby: II wojna światowa i powstanie "nowej Polski"!...
Książka Moniki Śliwińskiej jest nie tylko lirycznie stworzoną monografią losów Marii, Zofii i Elizy (Lizki), ale zapisem dziejów polskiej (galicyjskiej?) inteligencji. Można tylko zazdrościć, że w życiorysy jednego pokolenia wplotło się tyle kulturowych wspaniałości. Dla większości z nas, to nazwiska z podręczników! Milowe kamienie! Ale dla bohaterów "Muz...", to byli kuzyni, szwagrowie, mężowie, ojcowie, przyjaciele, antagoniści. Te niezwykłe życia splatały się ze sobą, jeden z drugiego wynikał i przenikał. Pióro Autorki godne I nagrody Klio! Będę wyglądał kolejnej Jej książki. Ta zmusza do zadumy, ale i smutku, że tamtych ludzi już nie ma, podobnych im nie będzie.

* M. Tomczyk-Maryon "Wyspiański", Warszawa 2009

Brak komentarzy: