piątek, października 09, 2015

Przeczytania... (72) Janusz Tazbir "Polacy na Kremlu i inne historyje" (Wydawnictwo ISKRY)

Chyba nie przekroczę granic przyzwoitości pisząc: senior polskiej historiografii? Profesor Janusz Tazbir skończył 5 sierpnia 88 lat. Piękny wiek. Niestety powody rodzinne sprawiły, że nie mogłem osobiście (w listopadzie 2006 r.) poznać wybitnego historyka. Nie przesadzę, kiedy powiem, że wychowałem się na pewnym programie publicystycznym (emitowanym przeszło 30. lat temu, pod koniec lat 70-tych XX w., na antenie TVP 2), kiedy przy zabytkowym stole zasiadali m. in. profesorowie A. Gieysztor, B. Zientara, H. Samsonowicz, J. Maciszewski i właśnie J. Tazbir, i prowadzili dyskurs historyczny. Miód! A jakie wzorce na lata! Kiedy kilka lat później byłem studentem historii UMK w Toruniu nie  miałem problemu z... identyfikacją jaką dziedziną historii zajmował się dany historyk. Profesor Janusz Tazbir - epoka nowożytna, czasy reformacji i kontrreformacji, sarmatyzm! Nie przypadkowo wyciągnąłem z biblioteki tom  "Polacy na Kremlu i inne historyje" (Wydawnictwa ISKRY). 9 października 1610 r., 405 lat temu hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski zajął Kreml.
Muszę od razu podziękować Panu Profesorowi. Za co? Za swoją interpretację... ustanowienia w Rosji Dnia Jedności. Do wczytania się w "Polaków na Kremlu" myślałem: co za plugastwo! co za podłość! jak oni mogą? Czczą "wyzwolenie Moskwy od polskich interwentów". Myślałby kto, że my Polacy gnamy pod ichnią ambasadę w rocznice rozbiorów lub rzezi Pragi. No i oświeciło mnie: "Jeśli zaś r. 1612 niczym koląca zadra tkwi dotąd w rosyjskiej świadomości historycznej, to chyba dlatego, iż polskiej okupacji Kremla widziano i widzi się nadal usprawiedliwienie wszystkich aktów przemocy, których Rosjanie przez trzy stulecia dopuszczali się wobec Polaków". Wcześniej trafiamy na takie wnioski: "Rok 1612 na trwałe osadził się w świadomości historycznej naszych wschodnich sąsiadów. Należy on bez wątpienia do tych paru wydarzeń, wspominanych w niemal wszystkich zarysach dziejów Rosji, na równi z 1812 r., rewolucji październikową i Wielką Wojną Ojczyźnianą z lat 1941-1945". To powinniśmy być dumni, że wydarzenia sprzed 403 lat podniesiono do "takiej rangi"? A zerknijmy na naszą, rodzimą historię. Dopiero, co przeszły 95. rocznice bitew warszawskiej i niemeńskiej! "Jak na razie jednak - pisze prof. J. Tazbir - z rocznicą oswobodzenia Moskwy spod polskiego jarzma sąsiaduje u nas święto Wojska Polskiego, przypadające na dzień 15 sierpnia, kiedy dowodzone przez Piłsudskiego wojska odniosły zwycięstwo nad Rosją, cóż z tego, że czerwoną, ale również dążącą do pozbawienia Polski niepodległości". Ubawiła mnie odpowiedź Uczonego, kiedy zapytano Go "kiedy wreszcie Polska przeprosi za [...] wydarzenia sprzed blisko czterystu lat". Pytający otrzymał taką odpowiedź: "...poczekamy na wyrażenie przez Mongołów skruchy z powodu rzezi, której dopuścili się w r. 1241 pod Legnicą". Brawooo! Za taką ripostę mogę tylko wykrzyknąć: "Kocham Pan, Panie Profesorze!".
Bardzo  pouczająca jest część pt. "Kłopoty z silnym sąsiadem". Rozważania na temat wzajemnych relacji polsko-ruskich, polsko-rosyjskich. Wyjątkowo kłopotliwe dziedzictwo. Poznajemy destrukcyjną rolę... wielkiej literatury rosyjskiej wobec Polaków. I to od razu mamy wstęp na najwyższe półki - od samego N. Gogola! I tegoż "Tarasa Bulby". Ktoś powie: to bardziej zainteresuje historyka literatury, szeroko pojętej kultury? Błąd! A, co bardziej docierało do umysłów w XIX w., jak właśnie książka! One naprawdę stanowiły jad dla duszy. Obraz relacji polsko-kozackich poznanych poprzez losy Tarasa utrwalał stereotypy, wrogość, nienawiść! Ciekawe, że ta książka w Polsce Ludowej nie tylko, że nie funkcjonowała w polskim obiegu, ale jak podaje pan Profesor "...starano się nie dostrzegać tej właśnie pozycji"? I muszę podpisać się pod inną tezą Autora (i pewnie do niej będę sięgał, jak do tego co napisał o literaturze E. Rylski!): "Literatura piękna rządzi się wszakże własnymi prawami. Decydująca bywa tu bowiem nie wiarygodność, lecz barwność relacji". Może tak mi trudno opisywać na tym blogu... powieści historyczne (patrz, co napisałem O E. Charazińskiej czy J. Komudzie). Groźba funkcjonowania takich książek, jak "Taras Bulba", według mnie polega na tym, że im nasza wiedza jest bardziej koślawa (niepełna), tym podobne twory są bardziej do  strawienia,a przez to niebezpieczne?
Przy okazji mamy wykład o... cenzurze. Szczególnie wtedy, kiedy Pan Profesor porównuje Królestwo Polskie z... PRL-em: "W obu przypadkach musiano się liczyć z wymogami cenzury, która zarówno w r. 1884, jak i w r. 1954 nie dopuściłaby do uwzględnienia w antologii utworów mających wymowę antyrosyjską, a od r. 1917 również i antysowiecką". Stąd cennym jest rozdział, którego wiodącym bohaterem jest  Teodor Wierzbowski (1853-1923). Spory dotyczące jego osoby i dzieła, jakim były "Wypisy polskie / Polskaja chrestiomatia". Od czci i wiary odsądzany - dziś zupełnie zapomniany. Chciałoby się zerknąć w jego dzieło. Nie dość na tym wierzyć, że współcześni Polacy choć w ułamku znają twórczość cytowanych tam prozaików i poetów. Biografia i dokonania T. Wierzbowskiego naprawdę powinny stanowić prolog do dyskusji: Jacy byli Polacy w czasie zaborów? Z naciskiem na "byli". Skończmy martylogizować nasze dzieje. Te z XIX i XX w. - wtedy mniej będzie rozczarowań i... lęków, że ktoś nas zaskoczy sensacją, odbrązowi mit lub napluje do gniazda.
Nie ma jednoznaczności w naszej historii! "Polacy na Kremlu i inne historyje" co jakiś czas po prostu nam o tym uświadamiają! "Kariery Polaków w stolicy imperium nie mogły liczyć na aprobatę rodaków" - przypomina prof. J. Tazbir. Przypomnijmy sobie Julisia Ostrzeńskiego z "Nocy i dni". Jak wielu Polaków pchnęło Rosję ku nowoczesności! Dla mnie osobiście sensacją ostatnich odkryć familijnych jest fakt, że w rodzinie (jej petersburskiej linii) przechowywany był przez cały okres bolszewickiej Rosji... krzyż św. Andrzeja! Nikt dziś nie potrafi wyjaśnić skąd i dlaczego (i komu, i za co) go nadano. Ale był. Najwyższe carskie odznaczenie? Ślady moich krewnych odnaleźlibyśmy w Taszkiencie i Odessie. Prof. Tazbir, podpierając się autorytetem innej sławy polskiej historiografii prof. Ludwika Bazylowa podaje m. in. o tych rozproszonych po Rosji Polakach "Mówili, pisali i działali po rosyjsku od rana do nocy. Nawiedzającym ich przybyszom z Polski mogło się niekiedy wydawać, że droga do całkowitej rusyfikacji ściele się jak najbardziej wykwintny dywan. Na ogól zaś było wręcz odwrotnie. Nikt nie zapomniał języka, nikt nie zapomniał przynależności narodowej (...)". Nikt nie twierdzi, że potomkowie Ciołkowskich, Szostakowiczów czy Bełzów, ba! Rokossowskich nie odeszli od polskości. Ilu "zgubiono" pod pozostałymi zaborami?...
Lubimy powtarzać historyczne slogany! To nie ulega wątpliwości. Jednym z wielu jest ten, który dotyczył królobójców. "Kraj bez królobójców"? Nie prawda! Nie dziwne, że Autor przypomina o zabójstwach Leszka I Białego (1227 r.) czy Przemysła II (1296 r.). Narodowa pamięć jakoś odrzuciła wspomnienia o naruszeniu cielesności JKMości Zygmunta III Wazy (1620 r.) czy Stanisława Augusta (1771 r.). Wolimy tylko pamiętać, jak ścinano Karola I Stuarta (1649 r.) i Ludwika XVI (1793 r.; nie zapominajmy, że na jedno z imion było królowi "Stanislas" i płynęła w nim krew polskich królów!). Dlatego w kolejnym rozdziale mamy swoistą analizę poprzez kolejny mit, jakoby "król polski mógł zasnąć bezpiecznie na łonie każdego z poddanych". Gdyby tak de facto było, to nie mielibyśmy powiedzonka o... Piekarskim "na mękach".
Zgadzam się, że większość z nas (wychowanych na powieści A. Dumasa-ojca) ma wypaczony obraz kardynała Armanda-Jeana du Plessis de Richelieu! Nie uwierzę, że biografia prof. Jana Baszkiewicza trafiła "pod strzechy" (tu znajdzie kilka uwag w nawiązaniu do biografii kardynała). To na kartach rozdziału "Richelieu i Zamoyski" znajdziemy taki ciekawy rys: "Lecz jako zły geniusz wielkiej polityki ten kardynał, gwałcący nieustannie dekalog w imię racji stanu, okazywał się częstokrotnie pionierem". Zestawienie "z naszym" Janem Zamoyskim? Hm... Do przemyślenia. A bo dochodzimy w ten sposób do rozważań co było polityczniej bardziej uzasadnione: demokracja szlachecka czy absolutyzm francuski? W ostatnim akapicie dotrze od nas, że "...dzieje polityczne Europy następnych stuleci potoczyło się drogą, po której tak umiejętnie kroczył richelieu. Drogą agresji usprawiedliwianych z ostentacyjnym nieraz cynizmem, rosnącej omnipotencji państwa, fingowanych procesów politycznych i masowych represji". 
Czy jednak to "duch Richelieu" nie odbijał się czkawką Francuzom aż po 1789 r.? Niektórych z nas może zaskoczyć, jak współcześni odbierali zburzenie Bastylii (pamiętnego 14 lipca). Czy rozważamy "...zburzenie Bastylii jako symbolu ostatecznego tryumfu szlachty (cóż z tego, że francuskiej) nad despotyzmem przedstawiciela dziedzicznej  dynastii, tak długo depczącej bezkarnie prawa poddanych". Nie tak zwykliśmy patrzeć na to wydarzenie. Na podparcie m. in. tego obrazu prof. J. Tazbir sięgnął po Jędrzeja Kitowicza, który napisał: "...panowie francuscy stanęli na czele zborzonego pospólstwa przeciw królowi i jego ministrom".
Pod poważną rozwagę poddaję rozdział pt. "Narodowe piekło dla zdrajców". Tym ważne, że mamy okrągłą rocznicę wybuchu "potopu"! Do którego, jak należałoby się spodziewać, Autor też nawiązuje. Spotkamy tam nie jednego autentycznego bohatera  "Trylogii". Kontrowersji i zaskoczeń bardzo wiele? Sam osobiście mam wątpliwości, kiedy w Bydgoszczy przejeżdżam ulicą Stanisława Leszczyńskiego. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie plac księcia Janusza Radziwiłła. No to jedno z owych zaskoczeń: "Rzeczywistość polityczna Europy XX wieku sprawia, że wokół takich postaci, jak Janusz Radziwiłł [...], okrzykniętych przez współczesnych za zdrajców, toczą się ostre spory historyków". To żadne z mej strony usprawiedliwianie księcia-hetmana, ale w "Potopie" nie dowiadujemy się wszystkiego. H. Sienkiewicz nie mógł napisać wszystkiego, a przede wszystkim o wojnie z Moskwą! A przecież jest wzmianka o starej i nowej wojnie... To sypanie oskarżeniami o zdradę! Ciekaw jestem czy ktoś, przy okazji rocznicy obrony Jasnej Góry, wspomni, że o. Augustyn Kordecki przysięgał na wierność JKM Karolowi X Gustawowi? Podejrzewam, że nazwiska warchołów i sprzedawczyków każdy z nas potrafi wymienić. Najstraszliwsze ze słów, które urosło do miana "judaszowej wiarołomności", to bez wątpienia: Targowica! Chyba warto przytoczyć, za prof. J. Tazbirem, cytaty dwóch wielkich narodowych Herosów: "Wada to nasza, iż jesteśmy tyle niepohamowani  w przedwczesnych pochwałach, ile nieubłagani w namiętnym potępieniu. Łatwo powiedzieć: on zdrajca, ale trudno być pewnym, że sąd ten jest nieomylny" i drugie "Od konfederacji barskiej aż po dni dzisiejsze Polacy częstokroć tłumaczą swoje klęski i nieszczęścia zdradą". Kogo tu cytuję? Tadeusza Kościuszkę i Adama Mickiewicza. Pewnie, że ponosi nas, że zbrodnie zdrady, rokoszy nie skończyły się szafotem dla ich inicjatorów. Ciekawie to ujmuje pan Profesor: "Z natury jestem daleki od krwiożerczości, ale nieraz sobie myślę, że dla losów szlacheckiej Rzeczypospolitej byłoby może lepiej, gdyby zdradę ojczyzny i u nas karano śmiercią na szafocie, wzorem niekoniecznie tureckim czy moskiewskim, ale najbardziej zachodnim, bo francuskim". Czy jest coś, co naprawdę mnie zaskoczyło? A jest! I przyznaję: nigdy na to nie zwróciłem uwagi. Nawet czytając klasyka, prof. Wacława Tokarza? Ocena oficerów, którzy nie wsparli podchorążych pamiętnej nocy listopadowej i całego powstania: "Uważna lektura wszystkich pamiętników, jakie wydali uczestnicy powstania listopadowego, pozwala na stwierdzenie, że żaden z tych autorów nie nazywał poległych dowódców zdrajcami". W podobnych chwilach nieomal chwytam się za głowę! Jakżeż trudno ocenić jednoznacznie margrabiego Aleksandra Wielopolskiego! Już marszałek J. Piłsudski.
"Zarówno każdy ruch polityczny, jak i Kościół czy grupa wyznaniowa potrzebują męczenników, masowych i pojedynczych" - trudno się z tym nie zgodzić. "Życiorysy prawdziwe i legendarne", to dopiero przystanek do rozmyślań. Poczynając od Andrzeja Frycza Modrzewskiego po Walentego Potockiego! Jak naprawdę niewiele wiemy o tym pierwszym. Jego roli? "Prawdziwy kult postaci Frycza - czytamy - sprzeczny niekiedy z naukowym obiektywizmem, zaczął się dopiero po II wojnie światowej, a ściśle biorąc w początkach lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia". Ciekawa jest ta metamorfoza zainteresowania osobą wybitnego myśliciela doby polskiego renesansu! Stał się nieomal ofiarą stalinowskich manipulacji i nadinterpretacji? Nagle stał się wygodny? Nie wiem czy pan Profesor i nasze pokolenie (nie wiem czy poczyniono jakieś ku temu kroki?) doczeka się... beatyfikacji Modrzewskiego. Za to podoba mi się stwierdzenie: "Wyprzedzał swoją epokę o kilkaset lat, a za to zwykło się płacić brakiem popularności". Jak się do tego ma postać wyimaginowanego Walentego Potockiego? Proszę samym się przekonać. Do tego dorzucono bluźniercę Henryka Niemirycza. 
Czy dowiadujemy się czegoś nowego z "Kultu jednostki po polsku Józef Piłsudski"? Niezmiennie. To ta przyjemność obcowania z wielką literaturą historyczną. Zaskakujące mogą być pomysły, które nadciągały na adres Naczelnego Komitetu Uczczenia Pamięci Marszałka Józefa Piłsudskiego, którego przewodniczącym był prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej prof. Ignacy Mościcki! Słyszeliście o pomysłach: 1. kanonizacji Marszałka; 2. uznania Go za patrona Polski; 3. zmiany nazwy "Wilno" na "Ziuk"; 4. zamiany nazwy "ziemia wileńska" na "ziemia Piłsudskiego"? Sam będąc piłsudczykiem wstydzę się za owych pomysłodawców!... Pan Profesor dostrzegł: "Kult wodza kształtował się do pewnego stopnia pod wpływem tego, co się działo u naszych zachodnich i wschodnich sąsiadów, choć oczywiście nie osiągnąłby takich rozmiarów co kult Hitlera czy Stalina". Polemizowałbym z tym stwierdzeniem, Kult wokół Marszałka rodził się jeszcze w szeregach PPS, utrwalił mit Pierwszej Brygady itd. Gdzie tu ci dwaj bandyci?! Veto! Nie ma zgody!... Ten rozdział powinien studzić szczególnie bezkrytycznie bałwochwalczych zwolenników Komendanta, do których sam się nie zaliczam. Fanatyzm w każdym kierunku i barwie (!) jest niebezpieczny! Niech się ze mnie śmieją: ale ja się go po prostu boję! Jest okazja spojrzenia na osobę (i kult) innego marszałka: Edwarda Rydza-Śmigłego. Gratuluję... odwagi panu Profesorowi. Proszę sprawdzić czym (na jaki temat) kończy się ten rozdział!
Wiele można by było pisać o cenzurze. Piszący te słowa też musi włączać wewnętrzną cenzurę nad tym co, jak, o kim, o czym pisze. Bo jak powiedział życzliwy człowiek: pamiętaj, czytają cię twoi uczniowie. Jak to pięknie było "za komuny" móc kąsać zakazanym wierszem, zapomnianym poetą, niebezpieczną datą... W stanie wojennym pisząc pracę z języka polskiego o związkach literatury z historią (przeszło 80 stron maszynopisu) podparłem się kilkoma mottami, m. in. takim (cytuję z pamięci): "Jeśli historii nie można napisać piórem, to trzeba ją napisać karabinem" - Farabundo Martí. Komunista? A tak! Trzeba było wroga... onieśmielać jego własną bronią. Raz nawet był cytat z wodza 13 grudnia! "W nożycach cenzury" powinni przestudiować ludzie, którzy z racji wieku nie mogą pamiętać realiów (idealizowanego dziś często) PRL-u. To dopiero pouczające doświadczenie. I nie chodzi tylko o znikające z biografii (wybitnych i zasłużonych) informacji o członkostwie w P.Z.P.R. Sam mam w rodzinie profesora, który w swym życiorysie "po latach" zapomniał (?) o swoich funkcjach w Podstawowej Organizacji Partyjnej na uczelni, z którą związał całe swe naukowe życie. Mimo przekroczonej osiemdziesiątki nie cierpi na amnezję. No, chyba, że jest taka... historyczna? Ale, skoro wielka Eliza Orzeszkowa (nie wiedziałem) dumna ze swego dziadka, ba! uczestnika wojen napoleońskich jakoś zapomniała (zabyła?), że "...opuścił wojsko w randze porucznika gwardii, z całą masą orderów, służył w armii carskiej, a nie francuskiej". O!... Mamy wykładnie "nowej historii" po 1944 r. - przemilczania, usuwania, zacierania, opluwania. Jakżeż mądrze puentuje Autor: "Historiografia nie polega wcale na mnożeniu dat i wydarzeń, niezbędnych do zapamiętania. Jednym z jej głównych zadań jest tworzenie tarczy ochronnej przeciwko różnego rodzaju manipulacjom, którym ze strony mass mediów bywamy codziennie poddawani"! Panie Profesorze - jeśli będzie Pan miał wielokrotną czkawkę, to skutek mego przywoływania tej prawdy! Jeśli z całej tej książki zostanie mi na stare late to zdanie, to będzie wspaniały dla mnie prezent!
"Upraszam W.X.M., żebyś kazał sprzedać na wagę stare szpargały naszej biblioteki" - pisał Kazimierz Nestor Sapieha do matki, jeden z autorów Konstytucji 3 maja. Takie zaskakujące zdanie znajdziemy w rozdziale "Słowa na stosie"? Los książek! Dla mnie, jako miłośnika słowa pisanego i czytanego - przygnębiające? Pokolenia oddające na stos książki! Z różnych powodów. Dla wielu z nas (wspominałem o tym na blogu) stosy z makulaturą okazywały się skarbnicą odzyskaną! Ile książek, druków w tych miejscach sam pozyskałem? Pewnie teraz butwieją, gniją, przepadają bezcenne zbiory. I nie trzeba Savonaroli, Goebbelsa czy innego komunistycznego kacyka, aby masakra powtarzała się. Jakiś czas temu kilku znanych bydgoskich oszołomów (jeden nawet mieni się... poetą) spaliło publicznie egzemplarz "Gazety Wyborczej", bo im "coś nie stykało". XXI w.! Innym "wątkiem strat" są opisy kradzieży polskich księgozbiorów na przestrzeni wieków. Ile razy słyszę oburzenie moich uczniów "niech oddadzą!" - to reakcja na wiadomość, że bydgoskie inkunabuły trafiły do Uppsali lub Sztokholmu. Reakcja bardzo żywiołowa. "To w takim razie oddajmy namiot Kary Mustafy" - prowokuję. Smutne, że do dziś utrudnione jest dotarcie (do nie skatalogowanych) do polskich zbiorów, które ukradli Moskale! Profesor wraca też do kwestii cenzury, jej absurdów. Kto by pomyślał, że czepiano się J. I. Kraszewskiego: "Uznano bowiem, że skoro stale mówi się w nich [tj. książkach - przyp. KN] o królach, to... szerzą monarchizm". Pisząc o swoich doświadczeniach z cenzurą Autor uświadamia nam zaskakującą prawdę: "Prawdą jest, że los polskiego historyka był mimo wszystko łatwiejszy pod rządami zaborców, którzy, konfiskując «nieprawomyślne» książki, nie wdawali się w zalecenie, o czym i jak należy pisać". Paradoks dziejów!... Niech mi ktoś jeszcze powie, że historia jest nudna? Jak bardzo odbiło cenzorowi w stanie wojennym, to proszę przeczytać ten fragment; "W pewnych okolicznościach raził sam tytuł. «Żołnierz Wolności», wymieniając w styczniu 1982 r. znaną nowelę Żeromskiego, skrócił znamiennie jej tytuł na Rozdziobią nas kruki... Wrona stała się, jak widać, «trefna» z uwagi na świeżo powołaną Wojskową Radę Ocalenia Narodowego". Śmiać się czy płakać nad głupotą tego komunistycznego matoła? 
Dwa ostatnie rozdziały można dedykować naszym rodzimym politykom. Same tytuły mrożą krew w żyłach "Tryptyk o korupcji" oraz "Między asymilacją a wynarodowieniem". Już chyba bardziej aktualnych tematów ze świecą szukać? Jaki piękne pochód etymologiczny na temat różnych określeń tego samego: corruptos. Ile finezji w tych różnych: honorariach, gratyfikacjach, kubanach, wziątkach, jurgeltnikach, konsolacjach. Jakie pouczające są akapity poświęcone staropolskiemu systemowi prawnemu. A, że wszystkiemu asystował Diabeł, Szatan, czy jak go tam zwać.
W świetle tego, co staje się udziałem wielu krajów Europy rozdział "Między asymilacją a wynarodowieniem" koniecznie powinni drobiazgowo przeczytać wszyscy, którzy chcą zabetonować granice III RP (a może już IV?). Dłuższy cytat, ku przestrodze i rozwadze (ale na to chyba trzeba umysłów światłych, nie ciasnych narodowych, "piastowsko myślących" betoniarzy!): "Zjawisko tolerancji, która odegrała tak potężną rolę w «państwie bez stosów», sprawiło, iż w Rzeczpospolitej znajdowali schronienie nie tylko niemieccy luteranie czy francuscy oraz szwajcarscy hugenoci, ale i zwolennicy radykalnej reformacji, w postaci włoskich antytrynitarzy lub holenderskich anabaptystów, bardziej znanych pod nazwą menonitów. [...] Emigracji zarobkowej zaczęła dość wcześnie towarzyszyć polityczna i wyznaniowa". Że przecież w XVII w. wygnano arian? I o tym jest. I kilka innych kwestii. Emigracja? Proszę bardzo - jest. Alboż mi nie jest źle, że jedyny Syn jak Jego prapradziady (poddani Kaisera) wyjechał "za chlebem". Podnoszenie haseł typu "Nowa Polska" przerażają. Wychodzie ze mnie "myślenie jagiellońskie"? Nie może być inaczej, skoro miało się w rodzinie Niemców, Litwinów, Rusinów, Łotyszy, Tatarów.
Profesor Janusz Tazbir zostawia nam książkę niezwykłą. "Polacy na Kremlu i inne historyje" (Wydawnictwa ISKRY) powinni nauczyć nas szerszego patrzenia na historię. Dziedzictwo Piastów, Andegawenów, Jagiellonów, królów elekcyjnych (stawiać w tym rzędzie Przemyślidów?) - to te inne historyje, to ważne dziedzictwo. Ale też odpowiedzialność - aby III Rzeczypospolitej nie postrzegać, jako bastionu nietolerancyjnych ksenofobów. Źle by się stało, gdyby w świat poszedł przekaz, że polska  s o l i d a r n o ś ć  umarła pod gruzami berlińskiego muru. Ze swej strony mogę tylko złożyć głęboki ukłon w stronę Autora i powiedzieć: dziękuję panie Profesorze.

PS: Pan profesor Janusz Tazbir zmarł 3 maja 2016 r. R. I. P.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.