poniedziałek, października 05, 2015
Przeczytania... (71) Jonathan Eig "Al Capone. Gangster wszech czasów" (Wydawnictwo DOLNOŚLĄSKIE)
Jeśli napiszę, że jako 9-10-latek wiedziałem kim był Al Capone, to może wielu zaskoczyć? Taki ze mnie geniusz? Nie. TVP pokazywała w czwartkowe wieczory serial (chyba nie mylę tytułu) "Al Capone i inni". W pamięci pozostał właśnie Capone, Eliot Ness, specjalnie opancerzona ciężarówka, która swoim "stalowym czubem" rozbijała wszelkie przeszkody. I nie prawdopodobne, ale szczególnie jeden odcinek z rolą Telly Savalasa - jeśli nie przekręcam tytułu, to "Nieudany plan Bassa"? To było przeszło 40. lat temu, moja pamięć może nie być precyzyjna. Skąd ta nuta wspominkowa? A za sprawą kolejnego wydawniczego debiutu na mym blogu! Wydawnictwo Dolnośląskie postarało się, abyśmy mogli za sprawą książki Jonathana Eiga poznać "Ala Capone. Gangstera wszech czasów"! Dla kogoś, kto jak ja wychowywał się na "czarnych" filmach gangsterskich, to nieomal powrót do przeszłości. Chciałem napisać dzieciństwa i dorastania, ale to zabrzmiałoby chyba niezbyt wiarygodnie? Alboż to żyłem w czasach prohibicji? Absurd. Ile musiałbym mieć teraz lat? 90?...
"...spójrzcie na dzisiejszych morderców. Czy dręczą ich wyrzuty sumienia? Ani trochę! Zamiast się ukrywać, obnoszą się ze swym zdeprawowaniem, kpią z wdów po ofiarach i czują się bezkarni" - pisał na łamach "Chicago Herald and Examiner" John Stege, oficer policji. Podpis pod wspólną fotografią gangstera i policjanta stoi napisane: "...jeden z wielu chicagowskich policjantów, którzy nie poradzili sobie z tym największym kryminalistą w mieście". Nie zapominajmy o tym czytając o życiu i swoistej karierze Alfonso Capone. Jest niestety możliwość, że... urzeczeni dobrodusznym Alem zaczniemy wierzyć, że był chicagowskim Robin Hoodem. Jakiś nieznany z imienia i nazwiska socjolog przyznał się: "Nie potrafiłem patrzeć na gangsterów epoki prohibicji, jak na kryminalistów". Na szczęście przed nadmiernym zachwytem czy wręcz uwielbieniem chroni nas Jonathan Eig! Chwała mu za to.
"...spójrzcie na dzisiejszych morderców. Czy dręczą ich wyrzuty sumienia? Ani trochę! Zamiast się ukrywać, obnoszą się ze swym zdeprawowaniem, kpią z wdów po ofiarach i czują się bezkarni" - pisał na łamach "Chicago Herald and Examiner" John Stege, oficer policji. Podpis pod wspólną fotografią gangstera i policjanta stoi napisane: "...jeden z wielu chicagowskich policjantów, którzy nie poradzili sobie z tym największym kryminalistą w mieście". Nie zapominajmy o tym czytając o życiu i swoistej karierze Alfonso Capone. Jest niestety możliwość, że... urzeczeni dobrodusznym Alem zaczniemy wierzyć, że był chicagowskim Robin Hoodem. Jakiś nieznany z imienia i nazwiska socjolog przyznał się: "Nie potrafiłem patrzeć na gangsterów epoki prohibicji, jak na kryminalistów". Na szczęście przed nadmiernym zachwytem czy wręcz uwielbieniem chroni nas Jonathan Eig! Chwała mu za to.
"Moja żona i matka ciągle słyszą, jakim to jestem strasznym bandytą. To
zaczyna je przytłaczać i ja też mam tego wszystkiego dosyć" - żalił się publicznie. W tym samym wywiadzie podał zaskakujący przykład: "Dzisiaj dostałem list od kobiety z Anglii. Nawet tam traktują mnie jak goryla. Zaproponowała, że opłaci mi podróż do Londynu, jeśli zabiję jej sąsiadów, z którymi jest skłócona". Bez wątpienia, gdybyśmy cytowali różne jego wypowiedzi (a tych w książce jest w zadowalającej ilości) doszlibyśmy do wniosku, że Chicago "czasów prohibicji" miało szczęście, bo między jego mur zstąpił z Niebiesiech... anioł! Proszę oto przykład: "Spędziłem najlepsze lata swojego życia, służąc społeczeństwu. Dawałem ludziom małe przyjemności, sprawiałem, że mogli się zrelaksować. [...] Moje motto brzmiało: «Służyć społeczeństwu»". Moglibyśmy się wzruszyć. Gdyby nie prawda wypisywana na ulicach, szulerniach czy burdelach Chicago.
Prezydent Herbert C. Hoover (1929-1933) nie tylko bawił się na trawniku Białego Domu z piłką lekarską (Hoover-Ball), ale uważnie śledził postępy "sprawy A. Capone"! Ponoć dzień zaczynał od pytania "Dopadliście już Ala Capone?". Bezkarność chicagowskiego bossa naprawdę może wprawić w osłupienie. Trudno w podobnej sytuacji nie... podziwiać zmysłu organizacyjnego. To jest właśnie to niebezpieczeństwo lektury, którą czytamy. Właśnie podziw! J. Eig podaje m. in.: "Moralnie zdrowsi czy nie, najwięksi przemytnicy i handlarze alkoholem kroczyli po cienkiej linii; dokonywali niezwykłych rzeczy, ale nie trwało to długo. Capone prowadził swą działalność dłużej niż większość z nich, dlatego że jego organizacja miała bardzo luźną strukturę, a on sam zostawiał bardzo niewiele materialnych dowodów swego udziału w tym biznesie". Kiedy szczegółowej analizuje przemytniczą organizację gangu podaje: "...nigdy nie próbował zmonopolizować rynku ani kontrolować dostawców. [...] Nigdy do końca nie wiedział, skąd zdobędzie potrzebne mu trunki, ile uda mu się kupić i po jakiej cenie. [...] Capone był mistrzem improwizacji". Kiedy inni pazernie rzucali się na wygłodniały alkoholu rynek, ale na ich tle A. C był wyjątkowy? J. Eig kończy jedną ze swych tez stwierdzeniem: "...w głębi ducha pozostał biznesmenem".
Jeśli zastanawiamy się jak to możliwe, że na tak skalę rozplenił się gangsterski proceder, to można wszelkie wątpliwości rozwiać jednym, dobitnym słowem: korupcja. Istotę znajdziemy w jednym zdaniu: "Skorumpowani prawnicy przekupywali skorumpowanych policjantów, by zeznawali zgodnie z ich życzeniem przed skorumpowanymi sędziami". Pewnie, że poznamy prawników, policjantów, którzy zaczną szukać drogi z tego pogmatwanego labiryntu. Zaskoczą nas zapewne okoliczności związane z pierwszym aresztowaniem? Zaskoczą nas ewentualne motywy, tło tego wydarzenia? Przez lata nie można było za "ciemne, bandyckie sprawy" zamknąć Ala w Chicago, a tu nagle policja w Filadelfii "...uporała się z tym w niecałą dobę"?
Pewnie, że warto prywatnie popatrzeć na biografię gangstera wszech czasów. "Gdyby ludzie znali go tak, jak ja nie wygadywaliby o nim takich rzeczy. Uwielbiam go. Jest całym życiem dla naszej matki. To taki dobry człowiek. Wy, którzy znacie go tylko z gazet, nigdy nie dowiecie się, jaki jest naprawdę" - to słowa siostry Ala, Mafaldy (późniejszej Maritote). Mamy zresztą okazję zerknąć na obie panie - w książce jest ich wspólna fotografia, a pod nią napisano: "Matka Ala, Theresa, i siostra Mafalda były częścią wielkiej bardzo zżytej ze sobą rodziny". Teresina (Thersa Raiola) bez wątpienia zasługuje na życiowe uznanie. Pozostać wdową z siódemką dzieci? Pani Capone przeżyje Ala o kilka lat i umrze Brooklynie w 1952 r. W dalekiej Polsce, tego samego dnia, Ojciec piszącego kończył 16. lat.
Takie rodzinne entuzjazmy warto skonfrontować z opiniami "z zewnątrz". Jest ich oczywiście wiele. Warto zapamiętać, to co napisał Art Maddena "...agenta specjalnego Biura Dochodów Wewnętrznych [...], czyli izby skarbowej". Warto tu dodać, że obaj panowie znali się osobiście: "Al to podła, okrutna gnida, zwłaszcza po pijaku. Na trzeźwo jest wesołkiem, ale pod wpływem alkoholu rozwali cię choćby dla zabawy". Dostrzega też pewien pozytyw w jego zachowaniu: "To on rządzi, bez dwóch zdań, ale umie słuchać rad, szczególnie swoich prawników". Proszę zauważyć, że dostrzeżono jak bardzo ważne w rozgrywce z bandytą mogą być jego... kombinacje finansowe. Szacunkowe dochody nawet dziś mogą doprowadzić do zawrotu głowy, J. Eig wylicza skrupulatnie: "...50 milionów z obrotu alkoholem, 25 milionów z hazardu, blisko 10 milionów z prostytucji i tyle samo z narkotyków, łącznie około 95 milionów rocznie - obecnie stanowi to równowartość 1,2 miliarda dolarów". Jest też wspomniana inna kwota: "...około 15 milionów dolarów rocznie szło na opłacanie policji i polityków". Czytelnik dostaje wypieków? Że nie był sknerą, a chwilami bardzo hojnym sponsorem znajdziemy kilka cennych przykładów w książce. Nawet, kiedy siedział w więzieniu w 1929 r.: "Podobno Capone zaskarbił sobie sympatię innych więźniów wydając 1000 dolarów w więziennym sklepiku rękodzielniczym i rozsyłając zakupione tam przedmioty po całym kraju jako świąteczne prezenty dla przyjaciół i krewnych". Więzień nr 527 taką otrzymał opinię od lekarza w Eastern State: "...nie spotkałem bardziej uprzejmego, radosnego i uczynnego więźnia". No po prostu wzór do naśladowania?... To nie laurka z mojej strony.
Książka nie jest wolna od okrucieństwa tych "gangsterskich lat". Zamachy bombowe, zabójstwa! Sparaliżowane strachem ulice Chicago! Wszystko to znajdziemy na kartach książki Jonathana Eiga. Nie przesadzę pisząc, że chwilami ma się wrażenie, że oglądamy dobrze skrojony film na miarę "Małego Cezara" lub "Sokoła maltańskiego"? Pewnie ktoś dorzuci i "Ojca chrzestnego"? "O'Donnellowie i ich kumple właśnie wysiedli. Nagle za nimi rozległ się ryk silnika, a w następnej chwili huk serii z pistoletu maszynowego, trwający około pięciu sekund. To dość czasu, by opróżnić cały, liczący ponad 100 naboi, magazynek thompsona, zwanego pieszczotliwie «Tommym»" - tak niemal zaczyna się jeden z rozdziałów. Historię legendarnego karabinu również poznamy dzięki lekturze "Al Capone...". "Tylna szyba w samochodzie Yale'a rozsypała się w drobne kawałki, a przechodnie rozbiegli się w popłochu. Gangster wbił pedał gazu w podłogę, ale było za późno. Nash zrównał się z jego lincolnem i zagrzmiała kolejna salwa. [...] Zanim przybyła policja, Yale już nie żył" - tak zginął 1 II 1928 r. Frankie Yale. Skutek nieporozumienia na "najwyższych szczeblach" gangsterskiej drabiny?
A jakże jest opis (i oryginalne zdjęcia z miejsca) masakry w dzień Świętego Walentego - 14 lutego 1929 r. Na miejscu tej zbrodni/egzekucji znaleziono 70 łusek! Jonathan Eig bardzo skrupulatnie podaje swoistą statystykę tego mordu - wylicza m. in. ile kul znaleziono w każdym zabitym. Pozwolę nie być tak dokładnym, wspomnę tylko, że od jednej do czternastu. Pojawia się też ktoś, kto odegrał ważną rolę w biografii Ala Capone, a mianowicie Calvin Hooker Goddard. Jeśli kogoś interesuje kryminalistyka, jest amatorem seriali, w których dokonania w laboratorium stawiają kropkę nad "i" w śledztwie, to musi poznać Calvina H. Goddarda. To mozolna praca takich ludzi pozwoliła na ustalenie kto naprawdę strzelał w czasie pamiętnych Walentynek w Chicago.
A Eliot Ness? Agent prohibicyjny "...przyłapał burmistrza małego miasteczka na dostarczeniu dwóch beczek piwa do przydrożnej knajpy w Lyons na przedmieściach Chicago" i to był pierwszy znaczący jego sukces. Trudno, aby Jonathan Eig nie śledził jego kariery. Poznajemy mozolną robotę wywiadowczo-podsłuchową, kiedy podsłuchiwał rozmowy telefoniczne Ralpha Capone, brata Ala. Ciekawym wtrąceniem są zapisy z tych rozmów. Często słyszymy opinię, że sam Ness wykreował się na pierwszego pogromcę Capone! Tak, jakby przypisywał sobie wszelkie w tym zakresie zasługi? Autor biografii nie kwestionuje, że kreował "via prasa" swój wizerunek, podaje m. in.: "Dawał dziennikarzom cynk, mając nadzieję, że pojawią się (i przyprowadzą ze sobą fotografów), by gloryfikować jego działania wymierzone przeciwko bimbrownikom. Nigdy jednak nie chciał od nich niczego więcej oprócz opisywania swoich dokonań i nigdy nie dawał im zbyt wiele w zamian". Ile z tego, co o nim wiemy jest kreacją literacką? Nieomal fikcją? Jonathan Eig zaspakaja naszą ciekawość: "Ness spisał wszystko, co miał do powiedzenia, na 21 stronach peluru, które przekazał Fraleyowi". I to głównie zasługa Oscara Fraley! To pisarzowi zawdzięczamy określenie The Untouchables - Nietykalni! Tak zatytułował książkę o rzekomych wyczynach agenta Nessa! "Opisana przez niego historia jest wielką mistyfikacją, w dodatku jedną z najbardziej rentownych, jakie kiedykolwiek nabyto za 300 dolarów, chociaż sam Ness już tego nie dożył". Trudno więc mieć do Eliota pretensje, że nie prostował "rewelacji" stworzonych na potrzeby literatury. J. Eig cytuje agenta samego agenta: "Moim zadaniem było robić naloty na lokale przynoszące zyski bandzie. Mogłem sobie dobrać ludzi spośród agentów wszystkich służb rządowych. Zespół miał się składać z około tuzina osób". Proszę mi wierzyć do naszych zabaw (chłopaków rocznik '63) wdarł się okrzyk: "Policja! Eliot Ness!".
"Chociaż mamy tu własnych bandytów, najwięcej się mówi o chicagowskich gangsterach, zwłaszcza o Alu Capone. Ten człowiek jest w Chinach tak znany, jak Dżyngis-chan" - cytowana jest wypowiedź pewnego chińskiego prominenta. dodaje też: "My naszych bandytów traktujemy, jak coś oczywistego i bez ceregieli ścinamy, podczas gdy przestępcy w Chicago wydają się nietykalni". To kolejne spojrzenie, ocena - warta choćby z racji "swej orientalności".
"Al Capone. Gangster wszech czasów" Jonathana Eiga, Wydawnictwa Dolnośląskiego, jest tak zajmującą lekturą, że trudno się od niej oderwać. Banał? Nie. Przeczytałem chyba setki różnych biografii. Kto mnie znam wie, że wcale nie spieszę, aby kadzić komuś.Trudno jednak mi ukryć zachwyt nad tym, co przeczytałem. Książka jest zbudowana, jako chronologiczna historia życia gangstera wszech czasów. Jeśli czegoś mi brakuje, to indeksu nazwisk na końcu. Ułatwiłoby to odwoływanie się do bohaterów i zdarzeń. Nie wiem, jak klasyfikuje się ona na tle innych tego typu biografii w Stanach Zjednoczonych. Na pewno Wydawnictwo Dolnośląskie wypełniło tą interesującą książkę niszę "gangsterskiej tematyki". Wbrew pozorom to dla nas świat równie odległy i nieznany, jak życie ludów pierwotnych na Papui Nowej Gwinei. Tym bardziej, że naszą wiedzę mimo wszystko kształtuje kino, film - jak chociażby doskonały fresk Briana De Palma z 1987 r. z Kevinem Costnerem i Robertem De Niro w rolach głównych. A to jednak zbyt mało. Po przeczytaniu historii Al Capone mogę napisać: byłem w Chicago w czasach prohibicji!...
Prezydent Herbert C. Hoover (1929-1933) nie tylko bawił się na trawniku Białego Domu z piłką lekarską (Hoover-Ball), ale uważnie śledził postępy "sprawy A. Capone"! Ponoć dzień zaczynał od pytania "Dopadliście już Ala Capone?". Bezkarność chicagowskiego bossa naprawdę może wprawić w osłupienie. Trudno w podobnej sytuacji nie... podziwiać zmysłu organizacyjnego. To jest właśnie to niebezpieczeństwo lektury, którą czytamy. Właśnie podziw! J. Eig podaje m. in.: "Moralnie zdrowsi czy nie, najwięksi przemytnicy i handlarze alkoholem kroczyli po cienkiej linii; dokonywali niezwykłych rzeczy, ale nie trwało to długo. Capone prowadził swą działalność dłużej niż większość z nich, dlatego że jego organizacja miała bardzo luźną strukturę, a on sam zostawiał bardzo niewiele materialnych dowodów swego udziału w tym biznesie". Kiedy szczegółowej analizuje przemytniczą organizację gangu podaje: "...nigdy nie próbował zmonopolizować rynku ani kontrolować dostawców. [...] Nigdy do końca nie wiedział, skąd zdobędzie potrzebne mu trunki, ile uda mu się kupić i po jakiej cenie. [...] Capone był mistrzem improwizacji". Kiedy inni pazernie rzucali się na wygłodniały alkoholu rynek, ale na ich tle A. C był wyjątkowy? J. Eig kończy jedną ze swych tez stwierdzeniem: "...w głębi ducha pozostał biznesmenem".
Jeśli zastanawiamy się jak to możliwe, że na tak skalę rozplenił się gangsterski proceder, to można wszelkie wątpliwości rozwiać jednym, dobitnym słowem: korupcja. Istotę znajdziemy w jednym zdaniu: "Skorumpowani prawnicy przekupywali skorumpowanych policjantów, by zeznawali zgodnie z ich życzeniem przed skorumpowanymi sędziami". Pewnie, że poznamy prawników, policjantów, którzy zaczną szukać drogi z tego pogmatwanego labiryntu. Zaskoczą nas zapewne okoliczności związane z pierwszym aresztowaniem? Zaskoczą nas ewentualne motywy, tło tego wydarzenia? Przez lata nie można było za "ciemne, bandyckie sprawy" zamknąć Ala w Chicago, a tu nagle policja w Filadelfii "...uporała się z tym w niecałą dobę"?
Pewnie, że warto prywatnie popatrzeć na biografię gangstera wszech czasów. "Gdyby ludzie znali go tak, jak ja nie wygadywaliby o nim takich rzeczy. Uwielbiam go. Jest całym życiem dla naszej matki. To taki dobry człowiek. Wy, którzy znacie go tylko z gazet, nigdy nie dowiecie się, jaki jest naprawdę" - to słowa siostry Ala, Mafaldy (późniejszej Maritote). Mamy zresztą okazję zerknąć na obie panie - w książce jest ich wspólna fotografia, a pod nią napisano: "Matka Ala, Theresa, i siostra Mafalda były częścią wielkiej bardzo zżytej ze sobą rodziny". Teresina (Thersa Raiola) bez wątpienia zasługuje na życiowe uznanie. Pozostać wdową z siódemką dzieci? Pani Capone przeżyje Ala o kilka lat i umrze Brooklynie w 1952 r. W dalekiej Polsce, tego samego dnia, Ojciec piszącego kończył 16. lat.
Takie rodzinne entuzjazmy warto skonfrontować z opiniami "z zewnątrz". Jest ich oczywiście wiele. Warto zapamiętać, to co napisał Art Maddena "...agenta specjalnego Biura Dochodów Wewnętrznych [...], czyli izby skarbowej". Warto tu dodać, że obaj panowie znali się osobiście: "Al to podła, okrutna gnida, zwłaszcza po pijaku. Na trzeźwo jest wesołkiem, ale pod wpływem alkoholu rozwali cię choćby dla zabawy". Dostrzega też pewien pozytyw w jego zachowaniu: "To on rządzi, bez dwóch zdań, ale umie słuchać rad, szczególnie swoich prawników". Proszę zauważyć, że dostrzeżono jak bardzo ważne w rozgrywce z bandytą mogą być jego... kombinacje finansowe. Szacunkowe dochody nawet dziś mogą doprowadzić do zawrotu głowy, J. Eig wylicza skrupulatnie: "...50 milionów z obrotu alkoholem, 25 milionów z hazardu, blisko 10 milionów z prostytucji i tyle samo z narkotyków, łącznie około 95 milionów rocznie - obecnie stanowi to równowartość 1,2 miliarda dolarów". Jest też wspomniana inna kwota: "...około 15 milionów dolarów rocznie szło na opłacanie policji i polityków". Czytelnik dostaje wypieków? Że nie był sknerą, a chwilami bardzo hojnym sponsorem znajdziemy kilka cennych przykładów w książce. Nawet, kiedy siedział w więzieniu w 1929 r.: "Podobno Capone zaskarbił sobie sympatię innych więźniów wydając 1000 dolarów w więziennym sklepiku rękodzielniczym i rozsyłając zakupione tam przedmioty po całym kraju jako świąteczne prezenty dla przyjaciół i krewnych". Więzień nr 527 taką otrzymał opinię od lekarza w Eastern State: "...nie spotkałem bardziej uprzejmego, radosnego i uczynnego więźnia". No po prostu wzór do naśladowania?... To nie laurka z mojej strony.
Książka nie jest wolna od okrucieństwa tych "gangsterskich lat". Zamachy bombowe, zabójstwa! Sparaliżowane strachem ulice Chicago! Wszystko to znajdziemy na kartach książki Jonathana Eiga. Nie przesadzę pisząc, że chwilami ma się wrażenie, że oglądamy dobrze skrojony film na miarę "Małego Cezara" lub "Sokoła maltańskiego"? Pewnie ktoś dorzuci i "Ojca chrzestnego"? "O'Donnellowie i ich kumple właśnie wysiedli. Nagle za nimi rozległ się ryk silnika, a w następnej chwili huk serii z pistoletu maszynowego, trwający około pięciu sekund. To dość czasu, by opróżnić cały, liczący ponad 100 naboi, magazynek thompsona, zwanego pieszczotliwie «Tommym»" - tak niemal zaczyna się jeden z rozdziałów. Historię legendarnego karabinu również poznamy dzięki lekturze "Al Capone...". "Tylna szyba w samochodzie Yale'a rozsypała się w drobne kawałki, a przechodnie rozbiegli się w popłochu. Gangster wbił pedał gazu w podłogę, ale było za późno. Nash zrównał się z jego lincolnem i zagrzmiała kolejna salwa. [...] Zanim przybyła policja, Yale już nie żył" - tak zginął 1 II 1928 r. Frankie Yale. Skutek nieporozumienia na "najwyższych szczeblach" gangsterskiej drabiny?
A jakże jest opis (i oryginalne zdjęcia z miejsca) masakry w dzień Świętego Walentego - 14 lutego 1929 r. Na miejscu tej zbrodni/egzekucji znaleziono 70 łusek! Jonathan Eig bardzo skrupulatnie podaje swoistą statystykę tego mordu - wylicza m. in. ile kul znaleziono w każdym zabitym. Pozwolę nie być tak dokładnym, wspomnę tylko, że od jednej do czternastu. Pojawia się też ktoś, kto odegrał ważną rolę w biografii Ala Capone, a mianowicie Calvin Hooker Goddard. Jeśli kogoś interesuje kryminalistyka, jest amatorem seriali, w których dokonania w laboratorium stawiają kropkę nad "i" w śledztwie, to musi poznać Calvina H. Goddarda. To mozolna praca takich ludzi pozwoliła na ustalenie kto naprawdę strzelał w czasie pamiętnych Walentynek w Chicago.
A Eliot Ness? Agent prohibicyjny "...przyłapał burmistrza małego miasteczka na dostarczeniu dwóch beczek piwa do przydrożnej knajpy w Lyons na przedmieściach Chicago" i to był pierwszy znaczący jego sukces. Trudno, aby Jonathan Eig nie śledził jego kariery. Poznajemy mozolną robotę wywiadowczo-podsłuchową, kiedy podsłuchiwał rozmowy telefoniczne Ralpha Capone, brata Ala. Ciekawym wtrąceniem są zapisy z tych rozmów. Często słyszymy opinię, że sam Ness wykreował się na pierwszego pogromcę Capone! Tak, jakby przypisywał sobie wszelkie w tym zakresie zasługi? Autor biografii nie kwestionuje, że kreował "via prasa" swój wizerunek, podaje m. in.: "Dawał dziennikarzom cynk, mając nadzieję, że pojawią się (i przyprowadzą ze sobą fotografów), by gloryfikować jego działania wymierzone przeciwko bimbrownikom. Nigdy jednak nie chciał od nich niczego więcej oprócz opisywania swoich dokonań i nigdy nie dawał im zbyt wiele w zamian". Ile z tego, co o nim wiemy jest kreacją literacką? Nieomal fikcją? Jonathan Eig zaspakaja naszą ciekawość: "Ness spisał wszystko, co miał do powiedzenia, na 21 stronach peluru, które przekazał Fraleyowi". I to głównie zasługa Oscara Fraley! To pisarzowi zawdzięczamy określenie The Untouchables - Nietykalni! Tak zatytułował książkę o rzekomych wyczynach agenta Nessa! "Opisana przez niego historia jest wielką mistyfikacją, w dodatku jedną z najbardziej rentownych, jakie kiedykolwiek nabyto za 300 dolarów, chociaż sam Ness już tego nie dożył". Trudno więc mieć do Eliota pretensje, że nie prostował "rewelacji" stworzonych na potrzeby literatury. J. Eig cytuje agenta samego agenta: "Moim zadaniem było robić naloty na lokale przynoszące zyski bandzie. Mogłem sobie dobrać ludzi spośród agentów wszystkich służb rządowych. Zespół miał się składać z około tuzina osób". Proszę mi wierzyć do naszych zabaw (chłopaków rocznik '63) wdarł się okrzyk: "Policja! Eliot Ness!".
"Chociaż mamy tu własnych bandytów, najwięcej się mówi o chicagowskich gangsterach, zwłaszcza o Alu Capone. Ten człowiek jest w Chinach tak znany, jak Dżyngis-chan" - cytowana jest wypowiedź pewnego chińskiego prominenta. dodaje też: "My naszych bandytów traktujemy, jak coś oczywistego i bez ceregieli ścinamy, podczas gdy przestępcy w Chicago wydają się nietykalni". To kolejne spojrzenie, ocena - warta choćby z racji "swej orientalności".
"Al Capone. Gangster wszech czasów" Jonathana Eiga, Wydawnictwa Dolnośląskiego, jest tak zajmującą lekturą, że trudno się od niej oderwać. Banał? Nie. Przeczytałem chyba setki różnych biografii. Kto mnie znam wie, że wcale nie spieszę, aby kadzić komuś.Trudno jednak mi ukryć zachwyt nad tym, co przeczytałem. Książka jest zbudowana, jako chronologiczna historia życia gangstera wszech czasów. Jeśli czegoś mi brakuje, to indeksu nazwisk na końcu. Ułatwiłoby to odwoływanie się do bohaterów i zdarzeń. Nie wiem, jak klasyfikuje się ona na tle innych tego typu biografii w Stanach Zjednoczonych. Na pewno Wydawnictwo Dolnośląskie wypełniło tą interesującą książkę niszę "gangsterskiej tematyki". Wbrew pozorom to dla nas świat równie odległy i nieznany, jak życie ludów pierwotnych na Papui Nowej Gwinei. Tym bardziej, że naszą wiedzę mimo wszystko kształtuje kino, film - jak chociażby doskonały fresk Briana De Palma z 1987 r. z Kevinem Costnerem i Robertem De Niro w rolach głównych. A to jednak zbyt mało. Po przeczytaniu historii Al Capone mogę napisać: byłem w Chicago w czasach prohibicji!...
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.