wtorek, września 22, 2015
Przeczytania... (66) Gerald Steinacher "Zbiegli naziści. Jak hitlerowscy zbrodniarze uciekli przed sprawiedliwością" (Wydawnictwo CZARNE)
"Z upiorami przeszłości możemy się zmierzyć tylko otwartością. Wszelkie próby ich odpędzenia, zmuszania ich, aby zniknęły, poprzez zachowanie milczenia, zamykanie oczu lub zatykanie uszu, są nieuchronnie skazane na porażkę" -ta myśl Martina Pollacka praktycznie zamyka książkę, nad którą chcę się teraz pochylić*. Należy ona do gatunku tych, które trzeba przetrawić. Wywołuje wściekłość i bezsilność wobec tego na co patrzyła Europa równe 70. lat temu - po upadku straszliwej III Rzeszy! Gerald Steinacher nie pozostawia nam marginesu niepewności do czego zabiera się czytelnik: "Zbiegli naziści. Jak hitlerowscy zbrodniarze uciekli przed sprawiedliwością". A wszystko, że Wydawnictwo CZARNE w serii Historia zafundowało nam na przeszło 350 stronach o tym, jak to było...
"Maj 1945 roku. Moja ukochana Rzesza leżała w gruzach. Pokonana. Kiedy przystanąłem nad brzegiem małego austriackiego jeziora, uświadomiłem sobie, że ja, SS-Obersturmbannführer [...], stałem się, ni mniej, ni więcej, tylko ściganym jeleniem, nie lepszym od jelenia w lesie, którego widziałem przed sobą [...]" - kto wznosił się na takie poziom literackiego wspominania? Kiedyś pewnie napisano by: arcyłotr. My dziś piszemy: zbrodniarz! Jakby się tak dobrze zastanowić, to należałoby zapytać się los tegoż pasuje do podtytułu książki. Takich, jak ów, których jednak ramię sprawiedliwości dopadło było wielu. Klaus Barbie (1913-1991), "Kat Lyonu" jest chyba doskonałym przykładem, o którym m. in. wspomina G. Steinacher. Inne pytania pchają nas ku takim książkom: jak to możliwe, że tak wielu zbrodniarzy niemieckiego systemu zagłady (hitleryzmu) mogło uciec? O tym jest ta książka.
Amatorzy popularnej literatury faktu, jaką na naszym gruncie uprawia choćby pan Bogusław Wołoszański, będą poruszeni niektórymi tezami, jakie znajdą w "Zbiegłych nazistach"? Głównie tą dotyczącą ODESSY! Już we "Wprowadzeniu" czytamy: "Przez całe dziesięciolecia funkcjonowały przemawiające do wyobraźni i jednocześnie uderzająco nierealistyczne wizje rzekomo potężnych tajnych organizacji takich jak ODESSA ( Organisation der ehemaligen SS-Angehörigen, Organizacja Byłych Członków SS)". Za powstanie tego mitu obarcza Autor samego Szymona Wiesenthal (1908-2005). Poświęca zaangażowaniu najsłynniejszego tropiciela zbrodni nazistowskich sporo miejsca. Nie wiem czy do końca przekona każdego taka informacja: "W 1946 i 1947 roku tajemnicza ODESSA naprawdę przyciągnęła znaczną uwagę służb takich jak amerykański Korpus Kontrwywiadu (CIC). Mimo wytrwałych poszukiwań agenci CIC nie zdołali jednak odkryć żadnych niezbitych faktów dotyczących okoliczności powstania, struktury czy konkretnych działań wyimaginowanej grupy". Podejrzewam, że wielu z nas sięgało po powieść F. Forsytha "Akta Odessy / The Odessa File". G. Steinacher nie mógł o niej nie wspomnieć. Magia dobrze skreślonej powieści potrafi na lata zawojować naszym wyobrażeniem o rzeczywistej historii. Dobrze, jeśli rozpala naszą ciekawość tematem, gorzej kiedy utrwala mity... Aby zamknąć ten wątek: "W ostatnich latach historycy wykazali, że wszechpotężna, mityczna organizacja o nazwie ODESSA nigdy nie istniała". Nie kwestionuje, że istniały wzajemne grupy wsparcia byłych zbrodniarzy wojennych, którzy "...niewątpliwie utrzymywali kontakty i tworzyli grupy wsparcia umożliwiające im ucieczkę z Niemiec".
Niestety nie zakwestionowano, a wręcz przeciwnie, roli w niesieniu pomocy nazistom przez Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża i hierarchów kościoła rzymskiego-katolickiego! Poznajemy nazwiska konkretnych ludzi i... robi się nam wstyd? "...Paul Ruegger, ówczesny przewodniczący MKCK, był świadom, iż dokumenty podróżne Czerwonego Krzyża nie zawsze trafiają we właściwe ręce, lecz mimo to nie interweniował" - czytamy. Przykłady? Cytowany jest m. in. dokument, jaki trafił na biurko sekretarza stanu USA na w 1947 r. (którego? bo w styczniu 1947 r. było ich dwóch: J. F. Byrnes oraz G. C. Marshall - tego z książki nie dowiemy się): "Każdy, kto potrzebuje dowodu tożsamości, może uzyskać dokumenty Międzynarodowego Czerwonego Krzyża dzięki pomocy osób działających pod opieką Watykanu. Takie dokumenty można uzyskać bez żadnej identyfikacji otrzymującego i bez żadnego dochodzenia Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Takie dokumenty można uzyskać pod przybranym nazwiskiem lub fałszywą narodowością". Znajdziemy stosowne miejsca w książce, w której Autor kreśli los Europy po majowej victorii AD 1945! Chaos! Jedni uciekali! Drudzy starali się wrócić do swych domów (państw)! Każdy mógł potwierdzić tożsamość osoby trzeciej, z którą akurat przedzierał się? Trudno się dziwić, że sprawy miały się też "w tą stronę": "We Włoszech roiło się od fałszywych przedstawicieli Czerwonego Krzyża, ponieważ podawanie się za takiego zapewniało bezpieczeństwo". Innymi słowy łgali nie tylko niby-uchodźcy, ale też niby-urzędnicy. Nikt chyba nie jest w stanie oszacować ile wtedy wydano dokumentów funkcjonariuszom SS czy zbrodniarzom "rycerskiego Wehrmachtu". Dziwić się należy, że Gerald Steinacher koncentruje swoją uwagę głównie na SS-manach. Tym samym utrwala niebezpieczny mit, że tylko "ci z trupią główką" byli oprawcami. Nie dajemy się zwieść. Podejrzewam, że do nas, Polaków, taki apel jest nie na miejscu. Ale już czytelnik zza Odry - mógłby mieć kłopot.
Oczywiście nie tylko MKCK wydawało dokumenty bez rzetelnej (w realiach ówczesnej "wędrówki ludów" jednak nie realne!) weryfikacji. Fałszerstwo dokumentów na wielką skalę kwitło we Włoszech, do których przedzierano się, gdzie organizowano przerzuty "poza Europę". Nie chcę nikogo zanudzać szczegółami, ale G. Steinacher bardzo drobiazgowo wprowadza nas w ten świat. Poznajemy ludzi, którzy parali się tym procederem, kto z niego skorzystał. Zgroza bierze, że w ten sposób opuszczali Europę zbrodniarze pokroju choćby A. Eichmanna, J. Mengele czy P. Hafner. Nie zapomniano o burmistrzach... niemieckich miast, którzy po ustaniu walk pozostali na swych stołkach. Ci - nie mieli oporów i zahamowań, aby wydawać dokumenty zbrodniarzom i oprawcom!
Chyba dla nikogo nie stanowi sensacji fakt, że Argentyna Juana Peróna stanowiła oazę szczęścia i bezpieczeństwa dla nazistowskich uciekinierów z Europy! Cały duży rozdział V zatytułowany jest "Kierunek Argentyna". Gerald Steinacher przypomina: "Podobnie jak inne kraje, Argentyna była zainteresowana niemieckimi naukowcami i specjalistami po upadku Trzeciej Rzeszy. [...] Była to solidna inwestycja finansowa: Argentyna musiała tylko ponieść koszt podróży, podczas gdy Niemcy zainwestowali miliony w wyszkolenie tych naukowców i techników". Znajdziemy wypowiedź samego Peróna! Wniosek? Bez tego "nazistowskiego zastrzyku" niemożliwy byłby rozwój Argentyny! Trudno wypominać podobną "rekrutację" jednemu państwu Ameryki Łacińskiej, skoro Amerykanie i Sowieci (choć szczegółów na ten temat w książce brak!) korzystali ze "swoich łowów"!... Jednym z ważniejszych konstruktorów nazistowskich (niemieckich), który skorzystał z argentyńskiej pomocy był Kurt Tank (okazuje się, że urodzony w... Bydgoszczy, w 1908 r. to był jeszcze Bromberg). Nie tylko, że był dyrektorem zakładów Focke-Wulfa w Bremie, ale to on przekonał przekonał Peróna "...że Argentyna powinna budować odrzutowce i może to robić z pomocą niemieckich ekspertów". No i po kilku latach miano w Buenos Aires odrzutowego myśliwca FMA I. Ae 33 Pulquin II!... Nie miano oporów w pozyskiwaniu asów Luftwaffe tej miary, co Generalleutnant Adolf Galland, skoro wcześniej "najmował go" sam RAF?
W cytowanym przez Autora raporcie Vincenta La Vista do Departamentu Stanu w Waszyngtonie czytamy m. in. "Watykan jest oczywiście największą instytucją zamieszana w nielegalny ruch emigrantów [...]. [...] Watykan pragnie udzielać pomocy wszystkim osobom, niezależnie od narodowości i przekonań politycznych, jeżeli dana osoba może dowieść, że jest katolikiem". Dla G. Steinachera nie ma wątpliwości: "Watykańska komisja pomocy dla uchodźców odgrywała pierwszoplanową rolę w ucieczce nazistów i zbrodniarzy wojennych". I kolejna teza, którą trudno chyba podważać: "Pod koniec drugiej wojny światowej Kościół katolicki miał tylko jednego wroga: komunistyczny Związek Radziecki, nie traktował bowiem narodowego socjalizmu w taki sam sposób". Trafiamy na informacje związane z Watykańską Komisją Pomocy/Pontificia Commissione di Assistenza (PCA), którą kierował Ferdinando Baldelli, którego przełożonym był... Giovanni Montini, przyszły papież Paweł VI (1963-1978). Nie wiem czy Autor powinien wrzucać taką opinię: "...kiedy był podsekretarzem stanu, wyrażał nawet podobno wątpliwości co do rozmiarów ludobójstwa". Jest zdania, że hierarchowie pokroju G. Montiniego i ich "...nieprzejednana antykomunistyczna postawa stanowiła moralne usprawiedliwienie dla wsparcia udzielanego zbrodniarzom wojennym i nazistowskim kolaborantom". Niepochlebną wystawił cenzurkę PCA: "... postrzegała się jako swego rodzaju papieski program miłosierdzia dla narodowych socjalistów i faszystów. a świadomie lub nieświadomie pomagała też organizatorom holokaustu".
Chwilami zostajemy z natłokiem zdarzeń sami? Zastanawiamy się, co zrobić i jak spożytkować wiedzę tu zastaną? Jestem zdania, że Kościół (katolicki) robi sobie samemu wiele krzywdy zatrzymując "za Spiżową Bramą" wiele sekretów, przechodzi nad nimi do porządku dziennego, po prostu milczy. Czy raz nabrana w usta woda naprawdę kiedyś nie wybuchnie siłą nowej Reformacji? I teraz powinniśmy wrócić do cytatu Martina Pollacka. Pocieszać może fakt, że jednak sprawiedliwość dopadła wielu niemieckich i europejskich zbrodniarzy wojennych! Od czasu do czasu słyszymy o zatrzymaniu jakiegoś sędziwego starca, który w latach 1939-1945 był bezgranicznym wykonawcą rozkazów Adolfa Hitlera. Odzywają się wtedy głosy: czy to humanitarne?... czy nie należy przestać?... Nie! Nie należy! Smutne, jak wielu oprawców umarło we własnych łóżkach. Za kilka lat problem sam się wyczerpie - po prostu nie będzie kogo sądzić. Książki takie, jak ta Geralda Steinachera "Zbiegli naziści. Jak hitlerowscy zbrodniarze uciekli przed sprawiedliwością" powinna nam przypominać smutną prawdę: tylko w bajkach zawsze sprawiedliwość wygrywa. Tym bardziej trzeba przypominać! Że zaboli? Bo pojawią się rysy na wizerunkach humanitarnego Czerwonego Krzyża czy miłosiernego Kościoła? To jest historia...
Oczywiście nie tylko MKCK wydawało dokumenty bez rzetelnej (w realiach ówczesnej "wędrówki ludów" jednak nie realne!) weryfikacji. Fałszerstwo dokumentów na wielką skalę kwitło we Włoszech, do których przedzierano się, gdzie organizowano przerzuty "poza Europę". Nie chcę nikogo zanudzać szczegółami, ale G. Steinacher bardzo drobiazgowo wprowadza nas w ten świat. Poznajemy ludzi, którzy parali się tym procederem, kto z niego skorzystał. Zgroza bierze, że w ten sposób opuszczali Europę zbrodniarze pokroju choćby A. Eichmanna, J. Mengele czy P. Hafner. Nie zapomniano o burmistrzach... niemieckich miast, którzy po ustaniu walk pozostali na swych stołkach. Ci - nie mieli oporów i zahamowań, aby wydawać dokumenty zbrodniarzom i oprawcom!
Chyba dla nikogo nie stanowi sensacji fakt, że Argentyna Juana Peróna stanowiła oazę szczęścia i bezpieczeństwa dla nazistowskich uciekinierów z Europy! Cały duży rozdział V zatytułowany jest "Kierunek Argentyna". Gerald Steinacher przypomina: "Podobnie jak inne kraje, Argentyna była zainteresowana niemieckimi naukowcami i specjalistami po upadku Trzeciej Rzeszy. [...] Była to solidna inwestycja finansowa: Argentyna musiała tylko ponieść koszt podróży, podczas gdy Niemcy zainwestowali miliony w wyszkolenie tych naukowców i techników". Znajdziemy wypowiedź samego Peróna! Wniosek? Bez tego "nazistowskiego zastrzyku" niemożliwy byłby rozwój Argentyny! Trudno wypominać podobną "rekrutację" jednemu państwu Ameryki Łacińskiej, skoro Amerykanie i Sowieci (choć szczegółów na ten temat w książce brak!) korzystali ze "swoich łowów"!... Jednym z ważniejszych konstruktorów nazistowskich (niemieckich), który skorzystał z argentyńskiej pomocy był Kurt Tank (okazuje się, że urodzony w... Bydgoszczy, w 1908 r. to był jeszcze Bromberg). Nie tylko, że był dyrektorem zakładów Focke-Wulfa w Bremie, ale to on przekonał przekonał Peróna "...że Argentyna powinna budować odrzutowce i może to robić z pomocą niemieckich ekspertów". No i po kilku latach miano w Buenos Aires odrzutowego myśliwca FMA I. Ae 33 Pulquin II!... Nie miano oporów w pozyskiwaniu asów Luftwaffe tej miary, co Generalleutnant Adolf Galland, skoro wcześniej "najmował go" sam RAF?
W cytowanym przez Autora raporcie Vincenta La Vista do Departamentu Stanu w Waszyngtonie czytamy m. in. "Watykan jest oczywiście największą instytucją zamieszana w nielegalny ruch emigrantów [...]. [...] Watykan pragnie udzielać pomocy wszystkim osobom, niezależnie od narodowości i przekonań politycznych, jeżeli dana osoba może dowieść, że jest katolikiem". Dla G. Steinachera nie ma wątpliwości: "Watykańska komisja pomocy dla uchodźców odgrywała pierwszoplanową rolę w ucieczce nazistów i zbrodniarzy wojennych". I kolejna teza, którą trudno chyba podważać: "Pod koniec drugiej wojny światowej Kościół katolicki miał tylko jednego wroga: komunistyczny Związek Radziecki, nie traktował bowiem narodowego socjalizmu w taki sam sposób". Trafiamy na informacje związane z Watykańską Komisją Pomocy/Pontificia Commissione di Assistenza (PCA), którą kierował Ferdinando Baldelli, którego przełożonym był... Giovanni Montini, przyszły papież Paweł VI (1963-1978). Nie wiem czy Autor powinien wrzucać taką opinię: "...kiedy był podsekretarzem stanu, wyrażał nawet podobno wątpliwości co do rozmiarów ludobójstwa". Jest zdania, że hierarchowie pokroju G. Montiniego i ich "...nieprzejednana antykomunistyczna postawa stanowiła moralne usprawiedliwienie dla wsparcia udzielanego zbrodniarzom wojennym i nazistowskim kolaborantom". Niepochlebną wystawił cenzurkę PCA: "... postrzegała się jako swego rodzaju papieski program miłosierdzia dla narodowych socjalistów i faszystów. a świadomie lub nieświadomie pomagała też organizatorom holokaustu".
Chwilami zostajemy z natłokiem zdarzeń sami? Zastanawiamy się, co zrobić i jak spożytkować wiedzę tu zastaną? Jestem zdania, że Kościół (katolicki) robi sobie samemu wiele krzywdy zatrzymując "za Spiżową Bramą" wiele sekretów, przechodzi nad nimi do porządku dziennego, po prostu milczy. Czy raz nabrana w usta woda naprawdę kiedyś nie wybuchnie siłą nowej Reformacji? I teraz powinniśmy wrócić do cytatu Martina Pollacka. Pocieszać może fakt, że jednak sprawiedliwość dopadła wielu niemieckich i europejskich zbrodniarzy wojennych! Od czasu do czasu słyszymy o zatrzymaniu jakiegoś sędziwego starca, który w latach 1939-1945 był bezgranicznym wykonawcą rozkazów Adolfa Hitlera. Odzywają się wtedy głosy: czy to humanitarne?... czy nie należy przestać?... Nie! Nie należy! Smutne, jak wielu oprawców umarło we własnych łóżkach. Za kilka lat problem sam się wyczerpie - po prostu nie będzie kogo sądzić. Książki takie, jak ta Geralda Steinachera "Zbiegli naziści. Jak hitlerowscy zbrodniarze uciekli przed sprawiedliwością" powinna nam przypominać smutną prawdę: tylko w bajkach zawsze sprawiedliwość wygrywa. Tym bardziej trzeba przypominać! Że zaboli? Bo pojawią się rysy na wizerunkach humanitarnego Czerwonego Krzyża czy miłosiernego Kościoła? To jest historia...
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.