niedziela, września 06, 2015

Przeczytania... (61) Maurice Druon "Królowie przeklęci / Les Rois maudits" Tom I i II (Wydawnictwo OTWARTE)

Nie przesadzę, że swoje gusta czytelnicze wyrabiałem m. in. na literaturze francuskiej. Najpierw czarowała mnie magia A. Dumasa (pewnie, że razem z jego Muszkieterami), potem fantazja J. Verne później swoim realizmem zaskakiwali V. Hugo, O. Balzac, G. de Maupassant (kiedy pisałem o Sedanie nie mogłem nie myśleć o "Baryłeczce"), przyszła do mnie poezja L. Aragona czy Ch. Baudelairea , nie zachwycił A. Camus czy J. P. Sartre, bez większych zachwytów czytałem A. Saint-Exupéry "Małego Księcia" (choć pewnie mogę się narazić entuzjastom?). Przeszło 30. lat temu po raz pierwszy do moich rąk trafiła powieść niezwykła: "Królowie przeklęci / Les Rois maudits" Mauricea Druona. I mnie oczarowała! Wtedy za sprawą Wydawnictwa Literackiego (bodajże rok wyd. 1977) .Teraz, dzięki krakowskiemu Wydawnictwu Otwarte, powracam do książki. Nie wiem czy mam przed sobą to samo tłumaczenie. Nawet, jeśli tak, to w końcu to nie ma być analiza porównawcza (choć zapewne pewne elementy w moim pisaniu będę musiały wystąpić). Nawet proponuję: zapomnijmy, co czytaliśmy tyle dekad temu! A choćby dlatego, że mamy XXI w. i jak piszący te słowa jakiś czas temu przekroczył pięćdziesiątkę. I, co z tego? A to, że spojrzenie nastolatka jest zupełnie inne, niż dziadka...

 Na pewno przed laty nikt nie reklamowałby (?) polskiego (i francuskiego?) wydania taką zachętą: "To jest prawdziwa  Gra o tron" - i podpisane George R. R. Martin. Stąd też "Przedmowa" tegoż autorstwa: "Bez względu na to, czy jesteś historycznym geekiem, czy miłośnikiem fantastyki, od książek Druona nie będziesz się mógł oderwać. To prawdziwa Gra o tron. Jeśli lubisz Pieśń lodu i ognia, pokochasz Królów przeklętych". Wcześniej jest pewne ciekawe spostrzeżenie (i rekomendacja): "I wierzcie mi: rody Starków i Lannisterów nie mogą się nawet równać z Kapetyngami i Plantagenetami". Godna pochwały uwaga.
Nie myli się autor bestselleru ostatnich lat (książkowego i telewizyjnego). "Królowie przeklęci", to rewelacyjny przykład, jak bardzo powieść historyczna może zdominować nasze myślenie  o historii. Nie pierwszy to przykład (i nie ostatni), kiedy tak się dzieje. Po prostu zaczynamy patrzeć na dzieje, w tym wypadku Francji,  przez pryzmat powieści M. Druona. 
Będę chyba przy każdej powieściowej okazji kładł (z uporem maniaka?)  cytat z Eustachego Rylskiego: "Na tym polega dramat historii i historyków - że wystarczy jedna dobrze napisana powieść i niewiele już mogą przekazać".
Często irytujemy się, że nasza historia nie znajduje uznania w oczach innych Europejczyków?  Irytacja sięga zenitu, kiedy dochodzi do pomylenia powstania w getcie warszawskim (1943 r.) z powstaniem warszawskim (1944 r.). A, co my wiemy o historii Francji? Proszę zrobić mini-konkurs na np. wymienienie panujących nad Loarą dynastii? Że bohaterami "Królów przeklętych" są Kapetyngowie, to już tu padło. No to drążmy temat dalej: proszę wymienić trzech z tego "domu panującego". Ja nie ironizuję. W końcu nikt nie kładzie się spać z "Historią Francji" prof. J. Baszkiewicza pod poduszką. Są? Pewnie - kilka osób byłoby. Jeśli chcielibyśmy zabrać się do lektury M. Druona z pewnym powiedzmy przygotowaniem, to polecam "Królów Francji wzloty i upadki" Ludwika Stommy. O! olśniło mnie: każdy widz "Gości, gości / Les Visiteurs" (reż. Jean-Marie Poiré) chyba zapamiętał Ludwika VI Grubego! Dorzucamy rodzimą produkcję: "Pan Samochodzik i Templariusze" wg. Zb. Nienackiego i już kilkulatek słyszał o Filipie IV Pięknym i co zrobił wiadomemu zakonowi. Tak przygotowani bierzemy się do lektury.
Tyle stron? No, tak - tom I liczy sobie blisko 720 stron, tom II to kolejne 600 stron. Nie zapominajmy, że oba zbierają w jedną, opasłą część powieści: "Król z żelaza", "Zamordowana królowa" i "Trucizna królewska" wypełniają owe siedem setek druku, a kolejne sześć to  "Prawo mężczyzn" i "Wilczyca z Francji". Kto by się tam rozeznał w tych francuskich królach? A pomyślano o tym. Nie jesteśmy, jak bezradne rozbitki na bezkresnym morzu historii! Cennym dodatkiem są zamieszczone drzewa genealogiczne. Gwarantuję, że nawet, kiedy w tekście nastąpi zagrożenie zagubienia w gąszczu rodowych zależności (pokrewieństw i powinowactwa), to zerkamy i już wiemy kto był potomkiem: Ludwika IX Świętego, Filipa IV Pięknego, Karola Walezjusza (tak, to jego potomkiem w XVI w. będzie "nasz" Henryk Walezy), Roberta d'Artois czy angielskiego Edwarda I (tegoż powinniśmy pamiętać z głośnego filmu "Waleczne Serce / Braveheart" - reż. Mel Gibson). Zaopatrzono Czytelnika również w "Noty biograficzne", które stanowią swoisty słownik bohaterów dramatu historycznego, który był preludium do straszliwej wojny stuletniej.
Czego możemy oczekiwać od powieści (używam liczby mnogiej, bo przecież tak naprawdę mamy przed sobą ich pięć) M. Druona? Wtrącę cytatem: "Podłoga zadrżała pod ciężarem kroków rosłego mężczyzny. Hrabia, wysoki na sześć stóp, miał uda potężne jak pień dębu. Jego silne pięści były niczym masywny oręż. [...] Od chwili kiedy wkroczył do komnaty, wszystko wokół stało się wątłe, kruche i delikatne". Taki niesamowity opis towarzyszy pojawieniu się na kartach powieści postaci niezwykłej, chwilami przerażającej, odrażającej? Tak, to Robert III d'Artois - kluczowy bohater wydarzeń, intryg. Widzimy go w niekończącym się konflikcie z ciotką Mahaut, ale i tego, który królową Izabelę przygotowuje do intrygi wobec jej szwagierek. Jakiej? Nie mnie zdradzać zakamarki tego, co działo się na francuskim dworze. Odbierać przyjemność czytania? O - nie!
Zresztą Mahaut "hrabina Artois, par Francji, regentka Franche-Comté" jej życie mogłoby stanowić kanwę kolejnej powieści. Nie znam współczesnej literatury francuskiej - może coś na jej temat napisano? Polski czytelnik raczej nie ma okazji poznać tego. Zostaje nam zatem powieść M. Druona: "W ciągu dwunastu lat walki z bratankiem zdążyła go dobrze poznać. Za każdym razem, kiedy pojawiała się niespodziewana trudność, za każdym razem, gdy panowie z Artois podnosili bunt [...] nie zwlekała z ujawnieniem zakulisowych działań Roberta". O Mahaut i Robercie można też znaleźć taki opis: "Osobliwie było patrzeć na tych dwoje ludzie, tak podobnych do siebie charakterem i wyglądem, jak bacznie się obserwują, mierzą i atakują. Jak dwa ogromne byki tej samej rasy, tej samej krwi, które mimo pokrewieństwa pałają do siebie gorącą nienawiścią". Poezja dla ucha!... Wielu z nas pewnie pamięta w tej roli wielką, francuską aktorkę Jeanne Moreau
Wiem, że mamy przed sobą powieści. Tym bardziej zachodzę w głowę czy wykorzystane listy są autentycznie zachowaną korespondencją z epoki?  Chciałbym wierzyć, że tak. Ale to fabuła! Zresztą nikt nie robi tajemnicy z tego (przeczytać można inne recenzje), że M. Druon "uzupełniał" treść o dialogi, których przecież żadna kronika nie przekazała potomnym. Francji udało się zachować tyle ze swych średniowiecznych zasobów?...
Pewnie, że M. Druon wykazał się dużą znajomością epoki, szczegółów alkowy, stołu. Nie umykają jego narracji choćby seksualne relacje angielskiego króla Edwarda II (wspominany powyżej film M. Gibsona też nie był wolny od nich!): "...Edward przyprowadza do pałacu najbardziej niegodziwych i nikczemnych osobników spośród poddanych. Sam zaś odwiedza najgorsze portowe spelunki Londynu, spoufala się z żebrakami, mocuje z ładowaczami i biega za koniuszymi". Czemu o tej pikanterii Plantagenety? Gwoli uświadomienia niektórym, że "miłowanie inaczej" nie jest wymysłem zepsutego XXI w. i wrednym zdziczeniem via Internet. 
Wspomnieni również widzowie "Pana Samochodzika" spotkają tutaj "starego znajomego": Jakuba De Molaya!  Schodzimy do lochów więzienia, w którym go więziono i poddawano wymyślnym torturom: "...kiedy uparcie przeczył wszystkiemu, ciągnięto mocniej, szybciej, od samej podłogi, aż po sklepienia. Czując, jak jego członki oddzielają się od ciała, jak stawy pają, a brzuch i piersi eksplodują, zaczynał krzyczeć, że wszystko wyzna, każdą zbrodnię weźmie na siebie, wszystkie zbrodnie świata!".    Jestem daleki od wykrzykiwania: jakie to okrutne były czasy!... torturowano!... ścinano!... łamano kołami!... itp. i bla-bla! Nie twierdzę, że podobne sceny nie robią na mnie wrażenia. Ale demonizować całe średniowiecze? To takie proste - sprowadzić ten okres do poziomu jakiegoś niewydarzonego barbarzyństwa i bezmyślnego okrucieństwa!... Weźmy sobie do serca takie zdanie z tej powieści: "W każdym kraju w każdych czasach zawsze zwalczają się dwie frakcje: postępowa i reakcyjna". Nasze (współczesne) czasy bynajmniej nie są od nich wolne. Wystarczy włączyć telewizor, przeczytać gazetę lub zerknąć do Internetu...
Pewnie, że będziemy świadkami pamiętnej egzekucji z 18 III 1314 r. w Paryżu. Usłyszymy, jak mistrz Zakonu Templariuszy wzywał na sąd boży swych oprawców: "Powołuję was przed sąd Boży, przed którym zjawicie się w ciągu roku, aby otrzymać słuszną karę! Przeklinam was!".
Taki obraz czasu musiał wyjść spod ręki doskonale zorientowanego Autora, a takim był Maurice Druon (de facto M. Kessel). W końcu czy wiele mamy okazji, aby czytać dzieła członka Akademii Francuskiej, ministra kultury Francji, deputowanego do Parlamentu Europejskiego, ba! kawalera Krzyża Wielkiego Legii Honorowej? 
Kiedy czyta się o dworskich tarciach na dworze Filipa IV Pięknego zachodzę w głowę kto w naszych czasach doszlusowałby do takiego choćby króla Nawarry Ludwika i zasłużyłby na przydomek: Kłótliwy, Swarliwy, Mętny lub Warchoł? Jak widać, to nie są cechy (bo stąd wszak owe przydomki), które przylgnęły do nas, Polaków! Prawda, że ulga? I to już jest cenność z lektury "Królów..." - po prostu mieścimy się w kanonie norm europejskich. 
Jesteśmy świadkami śmierci papieża Klemensa V, Wilhelma Nogareta (choć Autor myli, co do chronologii tego zgonu, którą nastąpiła rok wcześniej nim spłonął mistrz Templariuszy!)  i króla Filipa IV. Zgon tego ostatniego zamyka część "Króla z żelaza". Dla uwięzionych królewskich synowych (których?) to nieszczęście zapalało promyk nadziei?
Siłą rzeczy drugą powieść w cyklu, "Zamordowaną królowę", otwierają rządy następcy i syna - Ludwika X Kłótnika. Gdyby nie M. Druon, to wielu z nas nie wiedziałoby, że ktoś taki w ogóle istniał. Zresztą panowało mu się ledwie dwa lata (1314-1316). "Od dziecka Kłótnik czekał na koronę. Każda nagana, porażka lub niepowodzenie, które podkreślały mierność jego woli i charakteru wzbudzały w nim wściekłość [...]" - taką charakterystykę kolejnego Kapetynga przeczytamy właśnie w "Królach przeklętych...".
Proszę uważnie wczytać się w genezę zamku  Château Gaillard, którego ruiny wznoszą się do dziś w regionie Górna Normandia (departament Eure). Nie chodzi tylko o fakt zbudowania go przez angielskiego króla Ryszarda Lwie Serce. Chodzi o szczegół... lingwistyczny! Nasza świadomość historyczna wyparła pewien istotny fakt: językiem dworu w Londynie był... francuski (tak, jak za królowej Wiktorii w XIX w. niemiecki!). I tak trwało aż niemal do czasów Henryka V (tj. XV w.). Język angielski był w użyciu przez niższe stany społeczne. Na ile istniało realne zagrożenie jego zaniku? Nie wiem.
Świat intryg średniowiecznej Francji po prostu wciąga. Na ile zasługa samych faktów, a na ile pióra M. Druona i  tłumaczenia Adriany Celińskiej - trudno powiedzieć. Ale czytamy, uczestniczymy w wydarzeniach wzniosłych, podłych, wielkich i małostkowych bez... zadyszki. To jest siła tych książek.
Nie wiem czy zastanawiamy się nad autentycznością dialogów. Chyba po czasie - nie. Zaczynamy wierzyć M. Druonowi, że tak po prostu było. Pewnie, że to też pewna powieściowa pułapka. Bo od czasu do czasu należałoby sobie uświadomić: to tylko powieść!... to tylko powieść!... to tylko powieść!... Sugestywny opis pogrzebu w Saint-Denis. I ten niezmienny okrzyk, który świadczył o ciągłości dynastii: "Umarł król! Niech żyje król!".
Proszę się nie obawiać, nie będę drobiazgowo sięgał do kolejnych tomów, bo równie dobrze mógłbym zrobić tu chronologię wydarzeń. Trudno mi się zgodzić, gdy czytam w pewnej recenzji (nie będę robił kryptoreklamy), że to seria książek o... wojnie stuletniej? Nie ukrywam, że chętnie bym po taką sięgnął. To jest cykl o tym, jak zawiść jednego człowieka (a jakże Roberta d'Artois) i sprzyjające okoliczności sprawiły, że "wilczyca z Francji" wpędziła Anglię w ową wojnę. Często stawiam swoim uczniom pytanie: kto powinien mieć większe prawa do korony po zmarłym królu wnuk po kądzieli czy bratanek nieboszczyka? Jak to się stało, że nad Loarą zapanowała dynastia Walezjuszy (młodsza linia Kapetyngów)? Bo o tym są te powieści. Koloryt postaci, intrygi i miłostki - czegóż więcej trzeba? A wartością jest to, że bieg wypadków to jednak napisało samo życie. Maurice Druon tylko chwilami pomaga sobie i nam wszystko to zrozumieć. A poukładał bardzo składnie. Odchodzimy od książki (nie may jeszcze tomu III), nawet teraz, z niedosytem i żalem, że trzeba czekać na ciąg dalszy!
Przy okazji warto przypomnieć, że polska literatura ma też coś godnego do zaproponowania: "Krzyżowców" Zofii Kossak. Warto i tam zerknąć, aby przekonać się, że nie mamy się czego wstydzić. To byłaby naprawdę realna konkurencja choćby dla wspaniałej prozy Maurice Druona. Obawiam się, że posiadane przez mnie wydanie długo ze mną nie pozostaną, bo już mój syn popędza mnie "via Skype'a", żebym kończył czytanie (co też się stało), bo on zabiera je "do siebie!". Do Leister?... Miłośnik historii, amator "Gry o tron"n ie zawiedzie się. A może na koniec mini-zagadka? O kim w "Wilczycy z Francji" (prawda, że to podpowiedź?) tak napisano: "...niewątpliwie nie był głupszy niż tysiące ludzi w tamtych czasach [...]. Nieszczęście chciało, że on był królem, i to kompletnie pozbawionym przymiotów władcy".

2 komentarze:

  1. Miałam całe poprzednie wydanie i oczywiście przeczytałam...to faktycznie znakomita proza świetnie się czytająca. I na dodatek o czasach we Francji, które zawsze mnie w intrygowały...może za sprawą wcześniej czytanego Dumasa.....
    Oddałam do biblioteki.....teraz mi żal...to było fajne wydanie....

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.