piątek, sierpnia 21, 2015

Anne Frank "Dziennik" - 12 VI-21 VIII 1942 r.

"Sądzę, że będę Ci mogła wszystko powierzyć, tak jak jeszcze nigdy nikomu, i mam nadzieję, że będziesz dla mnie wielki oparciem" - tak zaczyna się pisanie "Dziennika" przez Annę Frank (1929-1945). Oto żydowska dziewczynka, emigrantka z Niemiec,  powierza swe sekrety kartce papieru. Wielu z nas to robi (lub zrobi), ale nam nie towarzyszą okoliczności, które otaczały Autorkę. My wiemy, co się z Nią stało. Kiedy Ona stawiała pierwsze litery tej świadomości nie mogła mieć. Data nie została wybrana przypadkowo - 12  czerwca 1942 r. Anne Frank kończyła XIII lat. Zresztą opis tego urodzinowego dnia znajdziemy w zapiskach. Nazistowscy oprawcy zrobili wszystko, aby nie doczekał pełnoletności...

Anne Frank (1929-1945)

"Dla kogoś takiego jak ja pisanie w dzienniku jest bardzo dziwnym doświadczeniem. Nie tylko dlatego, że jeszcze nigdy nie pisałam, ale wydaje mi się, że później ani ja sama, ani nikt inny nie będzie zainteresowany wynurzeniami jakiejś trzynastoletniej uczennicy" - bardzo się myliło to dziewczę. Oto zostawiała po sobie świadectwo nie tylko życia swego, ale zbrodni, jaką jeden naród (ponoć nad-ludzi?)  wyrządził drugim (odczłowieczonych?). Ta urodzona we Frankfurcie nad Menem dziewczyna szybko poznała "wartość" świata, w jaki wpędził Ją opętany antysemityzmem Adolf Hitler i cała reszta tej nazistowskiej bandy: "Jako, że jesteśmy czystej krwi Żydami, tata wyjechał w 1933 roku do Holandii". Wkrótce znalazła się tam reszta rodziny: mama, siostra Margot i Anne.
"Skoro tylko jakiś chłopak mnie pyta, czy może pojechać ze mną na rowerze do domu i rozmowa zostaje rozpoczęta, mogę być pewna w dziewięciu przypadkach na dziesięć, że tenże młodzieniec posiada ów męczący zwyczaj, że natychmiast zaczyna pałać uczuciem i nie spuszcza mnie już więcej z oczu" - Anne to przecież normalna nastolatka. Na ile zmieniło się podejście "do tych spraw"? Dla wielu może być zaskoczeniem, że... niewiele. Dąsy i gra panny Frank jest godna do naśladowania jeszcze teraz, w XXI w.
"...chodzę do takiego klubu partii syjonistycznej. Nie wolno mi tego robić, ponieważ moi dziadkowie są wielkimi przeciwnikami syjonizmu. Ja też nie jestem fanatycznym zwolennikiem, ale interesuję się tym. Ostatnio jest tam taki rozgardiasz, że mam zamiar stamtąd wystąpić" - a więc nie tylko dziewczynka, która opędza się od adoratorów. Nie wolno Jej, ale chodzi. Wyłamuje się spod ścisłej kontroli dziadków? Nie sugeruje, że poszukuje swojej nowej drogi.
"...tata zaczął mówić o ukryciu się, o tym, że będzie nam ogromnie trudno żyć w zupełnym odcięciu od świata" - kończyło się "beztroskie życie". Rodzina już wcześniej starała się pokryć "po znajomych" swój ruchomy majątek. Cytuje wypowiedź ojca: "Nie chcemy pozwolić, żeby nasz dobytek dostał się w ręce Niemców, a le jeszcze bardziej nie chcemy, żeby nas złapano".
Coś, co dla nas jest dziś oczywiste u Anny Frank urasta do rangi wydarzenia: "Wydaje się, jakby od niedzieli rano [pisze 8 lipca, w środę - przyp. KN] do tej pory minęły lata. Wydarzyło się tak wiele, jakby cały świat przewrócił się do góry nogami, ale widzisz, Kitty, że jeszcze żyję, a to najważniejsze, mówi tata". Otto Heinrich Frank będzie  j e d y n y m  członkiem swojej rodziny, który przeżyje wojnę. Pan Bóg dał mu długie życie: zmarł w 1980 r. w wieku 91. lat. 35. rocznica jego śmierci przypadła kilka dni temu, 19 sierpnia. Okazuje się, że był rówieśnikiem... A. Hitlera, który wydał wyrok na Naród, z którego się wywodził (nie dość na tym: był zaledwie trzy dni młodszy od mego pradziadka, Franciszka Maliszewskiego).

Uśmiech Anne Frank
Tego właśnie dnia, 8 lipca 1942 r., rodzina Frank opuściła dotychczasowe mieszkanie. Opis "przeprowadzki" na Prinsengracht 263 Anne rozpisała "na dwa razy". Kryjówka znajdowała się w oficynie biura, w którym pracował jej ojciec. Pozostawiła bardzo szczegółowy opis tego miejsca. Wręcz możemy "za jej słowami" krążyć po budynku, przechodzić wąskimi schodami, dotknąć mebli czy linoleum na podłodze. "Wszyscy w czwórkę ubraliśmy się się tak grubo, jakbyśmy mieli nocować w lodówce,a to tylko dlatego, żeby zabrać jeszcze trochę odzieży. Żaden Żyd nie odważyłby się w naszej sytuacji wyjść z domu z walizką pełną ubrań" - zwierzała się swemu pamiętnikowi, czyli wyimaginowanej Kitty. Dalej wyliczała: "Miałam na sobie dwie koszulki, trzy pary majtek, sukienkę, na tym spódnicę, żakiet, płaszcz letni, dwie pary pończoch, buty, czapkę, szal i jeszcze parę innych rzeczy, dusiłam się już w domu, ale o to nikt nie pytał". Rodzice, Edith i Otto  "...od miesięcy wynosili z domu tyle sprzętów i odzieży, ile tylko było można".
Gdyby wyjąć fragmenty zapisków z całości pamiętnika moglibyśmy... otrzymać obraz normalnego życia? Oklejenie pokoju/miejsca ukrycia pocztówkami i uczynienie z niego jednego, wielkiego obrazka? Sami gotują, słuchają radia, czytają książki, drylowali dwa kosze czereśni - idylla domowego ogniska? Ale to tylko wycinek, szparka, wyrwanie... Bo między tym wszystkim znajdujemy takie okoliczności nowego życia: "...ogromnie się boimy, że sąsiedzi mogliby nas usłyszeć lub zobaczyć", "zabroniliśmy też Margot [starsza o trzy lata siostra Anne - przyp. KN] kaszleć w nocy, chociaż zmaga się z ciężkim przeziębieniem", "wyglądać z okna czy wychodzić na zewnątrz nie wolno nam oczywiście nigdy", "musimy też być cichutko, bo na dole mogą nas usłyszeć". Zaskakujące może być zdanie, które odnajdujemy w zapisie z 11 lipca: "Sądzę, że nigdy nie będę się mogła czuć w tym domu jak w domu, ale nie chcę przez to wcale powiedzieć, że jest mi tu okropnie, czuję się raczej jak w jakimś bardzo osobliwym pensjonacie, gdzie jestem, na wakacjach".
Co jest dla mnie najbardziej zaskakujące w "Dzienniku" Anne Frank? Że czytam bardzo dojrzałe zapisy. Chwilami nie chce mi się wierzyć, że mam przed sobą tekst trzynastoletniej dziewczynki. To bardzo dojrzała literatura. Poruszająca, wstrząsająca, bezcenna..

Autorka "Dziennika"
Dość szybko rośnie niezdrowe ciśnienie w relacjach Anne-matka i Anne-Margot? Znajdujemy ślady świadczące o wzajemnym niezrozumieniu! Anne wręcz pisze "...mama i Margot stają się coraz bardziej obce, ciężko dziś pracowałam, i każdy niesamowicie mnie wychwalał, a pięć minut później znowu na mnie wymyślały". Rósł między "paniami" mur? "Nie pasuję do nich i czuję to wyraźnie, zwłaszcza ostatnimi czasy - zapisała 12 lipca. - Oni są tacy sentymentalni, kiedy są razem, a ja w takim momencie wolę być sama". Jedyną dla Anne ostoją stał się ojciec. Pisze o nim bardzo ciepło. Anne dokonywała w swych notatkach dopisek!
Przez kolejny miesiąc (do 14 VIII) nie postawiła nawet kropki. Tłumaczyła się przed "drogą Kitty": "...nie wydarzyło się też raczej aż tak wiele, żebym Ci mogła codziennie opowiadać o czymś miłym". Jest historia z... nocnikiem, opowieść co działo się w domu państwa Frank po jego opuszczeniu. Co z owym nocnikiem? Przyniosła go (w pudle na kapelusz) pani Auguste van Pels, którą Anne "ukrywała" pod przybranym nazwiskiem Petronella van Daan. I zacytowała ją: "Bez nocnika nigdzie nie czuję się jak w domu". Kolejna namiastka niby-normalności? Kolejna więź ze światem, którym miał zostać pogrzebion! Auguste van Pels (i jej rodzina) ukrywała się razem z Frankami. Nie przeżyła wojny.


Tydzień później, 21 sierpnia 1942 r. (a więc równe 73. lata temu; ktoś gdzieś słyszy dziś "sto lat! sto lat!") pojawia się ostatni zapis z  okresu, który wybrałem (- tak czasu wakacji!). Anne pisze: "Nasza kryjówka dopiero teraz stała się prawdziwą kryjówką". Miejsce, w którym m. in. zamieszkała rodzina Franków zostało... zakamuflowane regałem. Karkołomność opuszczania kryjówki nie kazała na siebie zbyt długo czekać: "Po trzech dniach wszyscy chodziliśmy z czołami pełnymi guzów, ponieważ każdy się uderzał o niskie drzwi".
Nie przypadkowo wspominałem o wakacjach. Trudno było zatytułować post "Wakacje Anne Frank - 1942 r.". Bezmyślność podobnego wyboru uderzyłaby we mnie, jako piszącego. Pamiętajmy, że dotykamy wątków zbrodni nad zbrodniami - Holocaustu! Trochę Anne idzie mi z pomocą? Znajduję taki akapit w zapisie z tegoż 21 VIII: "Nie uczę się zbyt wiele, do września sama sobie robię wakacje. Potem tata chce mi dawać lekcje, ale wtedy trzeba będzie najpierw kupić na nowo wszystkie podręczniki". Nie mogła wiedzieć, że do żadnej już szkoły nie wróci. Dla Anne Frank herrenmenszy przewidziały tylko jeden los: eksterminację! Anne znowu narzekała na mamę. Tata? Musiał być wyjątkowym ojcem, skoro nastoletnia córka kreśliła: "Z taty jest skarb, nawet jeżeli czasem jest przez pięć minut na mnie zły".



"Dziennik" Anne Frank (1929-1945) to wstrząsający dokument. Trudno po takiej lekturze przechodzić do banalnych domowych czynności. Trzeba po odłożeniu wziąć głęboki oddech. Źle by się stało, gdyby po tak potwornych doświadczeniach, jakie stały się udziałem tysięcy rodzin podobnych do państwa Frank ktoś jeszcze ponosił łeb rasizmu, szowinizmu i nacjonalizmu. Te trzy straszne terminy (i postawy) stają przed nami (Europą) z ogromną siłą wobec tego, co już dziś, teraz przeżywają państwa południowych rubieży kontynentu. Niby jesteśmy spadkobiercami wielokulturowej, wielonarodowej, wieloreligijnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów - państwa bez stosów? Niby! Świadomość tamtej przeszłości w zderzeniu z wizją osiedlania się wokół nas ludzi z Bliskiego Wschodu, Azji czy Afryki jest miała i nijaka. Jeżeli kiedyś w Polsce staną mury sprzeciwu, to będzie oznaczało, że los milionów Ann Frank nikogo niczego nie nauczył! I to będzie prawdziwa klęska cywilizacji europejskiej!

PS: Wykorzystałem "Dziennik" A. Frank w przekładzie A. Oczko, Wydawnictwo Znak, Karków 2010 r.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.