czwartek, kwietnia 16, 2015

Przeczytania... (36) - Volker Ullrich "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" (Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka)

"Pisanie o tym człowieku, który odcisnął piętno na dziejach Niemiec i Europy, jest z pewnością najtrudniejszym i zarazem najbardziej odpowiedzialnym zadaniem, jakiego może sie podjąć historyk" - czytamy we "Wstępie" do książki "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" Volkera Ullricha, którą wydał PRÓSZYŃSKI i S-ka. To kolejny tom, jaki ukazał się w cennej serii "Oblicza zła" (w zapowiedziach na ciąg dalszy 2015 r. jeszcze: biografie Mussoliniego i Bormanna). Jest, co czytać - na ostatniej stronie stoi napisane: 1023. Właściwy tekst zamyka się na stronie 967. Nie jest moją intencją kogoś zrazić, przestraszyć i odstraszyć od wzięcia do ręki tego pokaźnego tomu. Po prostu, to kolejna pozycja, której nie mogę nazwać "kieszonkową"
Może zadajmy sobie jedno, proste pytanie: ile można czytać o Hitlerze? Wychodzi na to, że w nieskończoność? Zresztą na pierwszej stronie "Wstępu" V. Ullrich dzieli się takim oto spostrzeżeniem: "Od przełomu tysiącleci obsesyjne zajmowanie się Hitlerem raczej przybrała na sile". Cytuje krótkie, ale jakże trafne zdanie, profesora Norberta Freia z Die Friedrich-Schiller-Universität Jena: "NIGDY DOTĄD NIE BYŁO TYLE HITLERA". Nie muszę ruszać się sprzed komputera, aby dostrzec kilka grzbietów książek, które poświęcono III Rzeszy i jej Führerowi.
"Ten łobuz to katastrofa; co nie stanowi powodu, by nie wzbudzał zainteresowania jako los i charakter" - jeśli biografię takiego zbrodniarza otwiera wypowiedź samego Thomasa Manna, to coś musi być na rzeczy. "W bibliotekach skatalogowanych jest 120 tysięcy prac o Hitlerze" - uświadamia nam zainteresowanie "tematem" cytowana dalej wypowiedzieć Franka Schirrmachera. Na mojej półce kolejny volumen poświęcony Führerowi. Nie wyobrażam sobie, aby było inaczej. Tyle aspektów jego życia (pisałem o tym m. in. w poście z okazji 30 stycznia 1933 r.) wciąga, nie pozwala być obojętnym, każe szukać kolejnych odpowiedzi. Ludzi chyba nigdy nie przestanie dręczyć pytanie: jak to możliwe, że ktoś taki zaistniał, wypłynął na wierzch ze swą opętańczą ideologią? 
Podejrzewam, że wielu z nas sięgnęło (posiada?) po dzieło Iana Kershawa. Volker Ullrich  już we "Wstępie" polemizuje z pracami i opiniami swego poprzednika, ale też zdaje sobie sprawę, że: "Niniejsza książka nie zawiera wykładni całkowicie nowej. Oznaczałoby to niemałą arogancję w obliczu moich wielkich poprzedników, od Konrada Heidena po Iana Kershawa. Jako autor mam wszakże nadzieję, że w pierwszym tomie udało mi się poszerzyć naszą wiedzę o człowieku [...], oraz wyraziściej zarysować jego osobowość, cechującą się frapującymi sprzecznościami i kontrastami". Spodobało mi się, że Ullrich ustosunkował się do filmu "Upadek / Der Untergang" Bernda Eichingera. Powtórzył pytanie, jakie obiegło media i świat naukowy: "Czy godzi się ukazywać Hitlera jako człowieka?". Odpowiedź mnie satysfakcjonuje, a zarazem nabieram szacunku do autora: "Odpowiedź na powyższe pytanie brzmi krótko i zwięźle: nie tylko godzi się, lecz   n a l e ż y   to robić! Ogromnym błędem byłoby sądzić, że zbrodniarz stulecia w rodzaju Hitlera musi być potworem w sferze prywatnej. Oczywiście byłoby najprościej, gdyby można go było zaszufladkować jako psychopatę, który swoje mordercze impulsy przetworzył na działalność polityczną". Dostajemy więc silny impuls: czeka nas wędrówka w życiorys (po życiorysie?) zbrodniarza z Braunau.
Dzieciństwo Aloisa, małżeństwa i dorastanie małego Adolfa, to pewnie dla większości zainteresowanych fakty znane. Czy to oznacza, że Ullrich niczego nowego nie wprowadza do naszego myślenia o tym okresie? Zwróciłbym uwagę, aby powoli cedzić treści, bo możemy to i owo "zgubić". To, że tatuś nie tulkał małego Adolfka (niem. Dolferl), to żadna sensacja. "Zimny chów" był jeszcze domeną pokolenia naszych dziadków. "...bardzo wielu historyków, a zwłaszcza psychohistoryków, oparło się pokusie, żeby już w młodości Hitlera doszukiwać się rysów późniejszego monstrum". Warto jednak przyswoić sobie, że lata 90-te XIX w., to nie XXI w.! Stąd dalej czytamy pewną ważną kwestię: "Otóż biografowie powinni wystrzegać się wyciągania zbyt daleko idących konkluzji z analizy wczesnych lat dzieciństwa. Mówimy tu o czasach, w których kary cielesne jako środek wychowawczy były jeszcze na porządku dziennym". Autor nawet kwestionuje, nie wiem na jakiej podstawie, rzekomą brutalizację dorastania Adolfa H.
Okres szkolny nawet dziś może być pouczający. Tylko nie wiem bardziej dla kogo: uczniów czy... samotnych matek (wdów?), na które barki spada obowiązek doprowadzenia swych krnąbrnych potomków do samodzielności. Relacje między panią Klarą i jej najmłodszą latoroślą przerabia wiele rodzin. Manipulowanie matką, a zarazem głęboka więź łącząca tych dwojga. Nie wiem czy dla nas - nauczycieli historii - nobilitującym faktem jest, że po latach Hitler bardzo dobrze wspominał tylko swego nauczyciela od historii? Świetnie, że przypisy są na stronie, którą akurat czytamy. Proszę wczytać się w przypis 47 na stronie 39. Cytowany tam jest list do dr Leopolda Poetscha: "Sprawił Pan, że w jednej chwili odezwały się we mnie wspomnienia młodych lat i lekcji z nauczycielem, któremu niezmiernie dużo zawdzięczam, który wręcz zbudował mi częściowo fundament drogi, jaką potem przebyłem" A może my-nauczyciele historii powinniśmy się bać takiej oceny? Czyż nie wskazuje, jak wpłynąć możemy na młodego człowieka?
Musiało paść nazwisko Augusta Kubitzka. Przyjaciel z tego okresu jest wszak autorem książki-wspomnień "Adolf Hitler. Mój przyjaciel z młodości" (ostatnio wydało je w Polsce wydawnictwo "Vesper"). Ullrich przestrzega: "Trzeba jednak czytać je krytycznym okiem, bowiem opierają się one na wcześniejszej, krótszej wersji, napisanej prze Kubitzka w roku 1943 na zlecenie Martina Bormanna [...]", ale po chwili kończy myśl stwierdzeniem: "...niemniej jest to zasadniczo źródło wiarygodne". Warto chyba zacytować tu choć fragmentarycznie, to co ów napisał. Tym bardziej, że te wątki wrócą w relacjach z innymi ludźmi: "Nigdy potem nie widziałem człowieka, u którego (...) oczy dominowałyby w twarzy tak bardzo, jak u mego przyjaciela. Były to jasne oczy jego matki". W innym miejscu z tych samych wspomnień taki cytat: "Twarz miał bladą, usta zaciśnięte, wargi prawie że białe. Tylko oczy mu się żarzyły. Niesamowite miał oczy! Zdawało się, że w tych oczach gromadzi się cała nienawiść, do jakiej był zdolny". Może nie zaskakujące, ale ciekawe. Dalej o jednej jeszcze cesze Adolfa: "...Hitler był gwałtowny i pełen temperamentu. Jakieś błahostki, na przykład kilka nieopatrznych słów, mogły wywołać w nim wybuch gniewu". I na koniec o swoistej dominacji, w końcu młodszego, kolegi: "Taki był, że musiał mówić, i potrzebował kogoś, kto by go słuchał". No chyba, że obaj akurat słuchali R. Wagnera - wtedy nic się nie liczyło, tylko   m u z y k a  ! O jej wpływie Ullrich pisze: "...dostrzegamy [...] jaką funkcję spełniała pasja do twórczości Wagnera dla chwiejnej psychiki młodego Hitlera: w narkotyczny sposób wzmacniała w nim poczucie własnej wartości, pozwalała mu uciekać w sferę marzeń, gdzie własna przyszłość nie wydawała mu się juz mroczna i niepewna, tylko jasna i wyraźna". No to sobie przy czytaniu tych fragmentów włączyłem preludium do "Lohengrina". Proszę znaleźć, co na temat fascynacji Wagnerem napisał Th. Mann - niemniej pouczające. Autora "Doktora Faustusa" i "Buddenbrooków" jest więcej. To ciekawe wtrącenia i nie ukrywam, że mnie zaskakujące.
Perypetie związane z nie dostaniem się do  Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu, choroba matki i jej śmierć, to ważkie fakty z życia A. Hitlera, które skupiają uwagę każdego kogo ta postać interesuje. Gdybanie, co było gdyby Adolf został studentem wiedeńskiej uczelni jest bez sensu i Ullrich tego tez nie robi, choć przyznaje: "Cóż, prawdopodobnie inaczej potoczyłoby się nie tylko jego życie, lecz również dzieje Niemiec i świata". Nie powiela domniemywań, że antysemityzm wyniknąć mógł z powodu nieudolności lekarza, którym był doktor Eduard Bloch! Wręcz przeciwnie. Przytoczony jest epizod o zachowaniu  Hitlera po anszlusie Austrii, kiedy wręcz otoczył go... opieką!
Dzięki lekturze Ullricha mamy okazję wędrówki po Wiedniu na początku XX wieku, kiedy żyje jeszcze stary cesarz Franciszek Józef I, ale wielonarodowa monarchia raczej staje na rozdrożu swego istnienia.  Widzimy, jak Dolferl tuła się po różnych jego zakamarkach (czytaj: noclegowniach), korzysta z dobrodziejstwa spadku po matce. Autor biografii, idąc tropem innych badaczy, raczej kwestionuje, aby wtedy właśnie miał się rodzić antysemityzm Hitlera. Nie ma żadnych źródłowych przesłanek, aby do końca wierzyć, w to co ów sam powtarzał przed Sądem Ludowym w Monachium w 1924 r., znajdziemy to w przypisie 77 : "Przybyłem do Wiednia jako obywatel świata, a wyjechałem z niego, będąc absolutnym antysemitą, śmiertelnym wrogiem całego światopoglądu marksistowskiego". Trudno znaleźć jakieś wątki podobnych poglądów w czasach wielkiej wojny! Odludek Hitler wtedy raczej nie grzeszył aktywnością agitacyjną.
I wojna światowa, to ważny okres w życiu Adolfa Hitlera. Ullrich często sięga po "Mein Kampf". Wiele cytatów z tej książki znajdziemy na kartach czytanej biografii. Nawet zakładając, że powstawała kilka lat po wydarzeniach jest raczej wiernym odbiciem ducha młodego rekruta 2 Bawarskiego Pułku Piechoty: "Oto zaczął się dla mnie, jak chyba dla każdego Niemca, najbardziej pamiętny i wzniosły czas mojego ziemskiego życia. Wszystko, co było przedtem, w obliczu tych gigantycznych zmagań opadło w mdłą nicość". Kilka stron dalej znajdziemy taki cytat: "Nawet dziś nie wstydzę się powiedzieć o tym, jak ogarnięty żarliwym zapałem opadłem na kolana i z głębi serca dziękowałem niebiosom że dały mi żyć w tych czasach". Ciekawe, że Ullrich wspomina o dwóch znanych ikonograficznych źródłach: zdjęciu z 2 VIII 1914 r., gdzie w tłumie na Odeonsplatz w Monachium utrwalono mężczyznę podobnego do A. H. i fragmencie filmu z 1919 r. z pogrzebu Kurta Eisnera. Wychodzi na to, że pojawiają się wątpliwości czy aby na pewno utrwalono na nich Adolfa?...
Frontowe przeżycia feldfebla Hitlera to zderzanie się z różnymi opiniami: o ewentualnym homoseksualizmie... o bohaterskości... o poświęceniu... o dekownictwie... Z wieloma przypuszczeniami Ullrich po prostu nie zgadza się i odrzuca, jako wyssane z palca. Mnie zaciekawił stosunek Hitlera do pamiętnego Bożego Narodzenia AD 1914, jak na polach Flandrii doszło do bratania się walczących ze sobą stron. "Czuliśmy się przy tym szczęśliwi, jak dzieci" - zapisał w pamiętniku jeden z niemieckich żołnierzy. Odnaleziono w jednym z raportów reakcję przyszłego Führera : "...teraz, w czasie wojny, o czymś takim nie może być mowy". Ten sam, który stroni od ludzi, nie interesuje się dziewczynami, zapełnia swe serce uczuciem do angielskiego foksteriera? "Foxl", którego znamy z kilku zachowanych zdjęć, pozostał na długo w pamięci niemieckiego żołnierza. Symptomatyczne, że wspominał go w styczniu 1942 r. takimi słowy: "Jakże ja go lubiłem (...). Wszystkim się z nim dzieliłem, a wieczorem zasypiał przy mnie (...). Nie oddałbym go za żadne skarby". W 1917 r. pies zniknął: "Ten łajdak, który mi go zabrał, nie zdaje sobie sprawy, co mi uczynił". Ponoć człowiek, który kocha psy - kocha również ludzi?... Ullrich raczej obstaje, że pod koniec wojny Hitler padł ofiarą ataku gazowego. Nie idzie tropem... załamania psychicznego, co sugerują inni badacze. Proszę sięgnąć po książkę autorstwa Hansa-Joachima Neumana i Henrika Eberlea  "Czy Hitler był chory" (wspominałem o niej w styczniu 2013 r.). Nastrój pamiętnego listopada 1918 r. znalazł odbicie w "Mein Kampf": "A więc wszystko było nadaremne (...). Czyż nie powinny były otworzyć się groby tych wszystkich setek tysięcy, które wierząc w ojczyznę, wyruszyły niegdyś w bój, aby nigdy nie powrócić? [...] Podczas tamtych nocy narastała we mnie nienawiść do sprawców tego czynu".
Volker Ullrich jest chwilami niekonsekwentny w serwowaniu ostateczności dotyczących m. in. fotografii. Chodzi o słynne ujęcie wykonane przez Heinricha Hoffmanna w Monachium 2 sierpnia 1914 r. W tekście (s. 75)  napisał: "...widać go, ogarniętego euforią tłumu" i pod fotografią (s.78) "Hitler na patriotycznej manifestacji na Odeonplatz [...]", a w przypisie 10 (wracamy na s.75) wzmiankuje "Co do autentyczności tego zdjęcia pojawiły się ostatnio wątpliwości". Trochę mętlich?...
Tak, jako historyka i czynnego zawodowo nauczyciela, zachwyca mnie mnogość źródeł, jakie Volker Ullrich użył. I tu kryje się pies pochowany skąd i u mnie zawsze ich mnogość. Starczy kliknięcie na mój blog, nie muszę wertować  tomiszcza i już "jestem w domu"! Nic tak nie podpiera tezy, jak zdanie świadka. A, że cierpi na tym kolejny ołówek?
Poznanie zawiłości sytuacji w Monachium po 11 listopada 1918 r. bez zerknięcia do tego co, kto i jak pisał - byłoby niemożliwe. Tym bardziej, że postawa samego Hitlera jest (jak się okazuje) nie do końca jasna i jednoznaczna? Czy od samego początku opowiedział się po stronie tzw. prawicowej reakcji? Terror freikorpsu, czerwone sztandary, bolszewizacja! A Hitler? V. Ullrich przypomina nam (gro z nas nie czytała przecież w oryginale "Mein Kampf"): "W Mein Kampf  nie znajdujemy praktycznie żadnych wzmianek na ten temat - skąd już dawno zrodziły się plotki, że był to dla  autora niewygodne etap życiorysu: wolał on mianowicie ukryć to, że w początkowej fazie rewolucji sympatyzował z lewicą". 
Dochodzenie do nazizmu, stawanie się Adolfem Hitlerem, który z "gumowego ucha" przepoczwarzył się w agitatora, a potem przywódcę NSDAP, to dopiero początek nieszczęścia, jakie wpędziło świat w otchłań śmierci. Na dobrą sprawę dopiero ostatnimi czasy mogliśmy zgłębić tajniki tego... fenomenu. Nie boję się tego określenia, jak tego, że po lekturze Ullricha podniosą sie demony w umyśle kilku czytelników. Trudno byłoby napisać, że autor... sympatyzuje ze swoim bohaterem. Ciekawe, że nie odnotowuje istnienia, ba! nie polemizuje z twórczością Davida Irwinga? Udajemy, że ów nie istnieje? wszak Polska to taki ciekawy kraj (dziwny?), gdzie książki tegoż kupimy bez większego wysiłku.
"Skok w politykę" wciąga nas w wir politycznych dysput, ulicznych mordobić, próby bolszewizacji Republiki Weimarskiej! Tamten rozchwiany czas korzystnie wpływał na narodziny fanatycznych samozwańczy wodzów (zwróćcie uwagę na pewien drobiazg: Ullrich uparcie pisze  Führer w takiej formie "Führer"). Jeden ze świadków takich narodzin zanotował: "Płonął nieznanym mi ogniem [...]. Ten człowiek krzyczał, nigdy nie widziałem, żeby ktoś zachowywał się w taki sposób! [...] Pot spływał po nim strumieniami, był zupełnie mokry, to było niewiarygodne". Niestety trafiał w ucho, do dusz, zapadał w sercach - słuchający stawali się jego wyznawcami! On ich zdobywał! Oni mu się poddawali! Ten niesamowity mechanizm poznajmy. straszne, kiedy przy takiej lekturze budzą się współczesne analogie... Sam zainteresowany (czytaj: Adolf Hitler) wspominał po latach w "Mein Kampf": "Hala rozpościerała się przede mną jak olbrzymia muszla (...). Już po pierwszej godzinie zaczęto spontanicznie przerywać mi coraz dłuższymi salwami oklasków. Po dwóch godzinach oklaski cichły i przeszły w ową nabożną, uroczystą ciszę, której później doświadczyłem w tym miejscu jeszcze wiele razy". To się nazywa: mitologizacja?... Warto zapamiętać i taka opinię: "Jeszcze ważniejsza od porywającej retoryki tego człowieka była chyba jego niesamowita umiejętność polegająca na tym, że gnostyczną tęsknotę ówczesnej epoki za silnym wodzem stapiał z własnym poczuciem misji, a w rezultacie sprawiał, że wszelkie nadzieje i oczekiwania wydawały się ludziom mozliwe do spełnienia". I to jest chyba jeden z kluczy do zrozumienia Adolfa Hitlera oraz szaleństwa, które z czasem ogarnie Niemców! W końcu znalazł się człowiek, który uosabiał tęsknoty wielu. Sami nie mogli (lub nie chcieli) targać się na czyny, no to znalazł się ON. Krok w krok idziemy z tłumem za Hitlerem. Najpierw są to sfrustrowani weterani Wielkiej Wojny, później pojawiają się rozgoryczeni przedstawiciele inteligencji, potem dołącza elita (towarzyska, intelektualna, przemysłowa) - "król Monachium" zbierał żniwo swej demagogii! Wydawcy zadbali, byśmy nawet spojrzeli im w oczy - są ich zdjęcia.
Ktoś powie: oczywistości! znamy to! no to nie marudzimy i odkładamy księgę? A ja przy okazji trafiam na drobiazgi z biografii Hitlera, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi (lub po prostu o nich nie wiedziałem). Ullrich podaje: "Przez długi czas nie znano ani jednej jego fotografii, nawet nie był znany poza granicami Bawarii. [...] przez cztery długie lata udawało mu się nie dopuścić do tego, żeby do publicznego obiegu trafił jakikolwiek jego wizerunek". Jest i potwierdzenie w samych słowa Adolfa H.: "Kto mnie nie znał osobiście, nie mógł wiedzieć, jak wyglądam". Uwaga, to cytat przypisu. Nie omiatajmy ich tylko wzrokiem. Jedną z pierwszych oficjalnych fotografii rzecz jasna zamieszczono (patrzmy strona 172).
Pucz monachijski, więzienie w Landsbergu, powstawanie "Mein Kampf" drobiazgowo poznajemy te zwroty w życiu Hitlera. Powinniśmy być pełni podziwu dla pracy, jaką włożył Volker Ullrich w opracowaniu tej biografii. "Kara wymierzona Adolfowi Hitlerowi to czysta galanteria, to jurystycznie zakamuflowany urlop wypoczynkowy" - kpił jeden z dziennikarzy. To, że bawarska odmiana "marszu na Rzym" okazała się klęską - fakt. Zrobiono jednak, aby z czasem stała symbolem początku nowego porządku... Hans Frank wspominała okres uwięzienia Hitlera cytując jego samego: "Landsberg był moim uniwersytetem na koszt państwa".  Idyllę tam pobytu świetnie oddaje opis tego, co tam wydarzyło się 20 IV 1924 r. (tj. w dniu 35. urodzin zatrzymanego): "Ze wszystkimi nagromadzonymi tam rzeczami można byłoby otworzyć kwiaciarnię, sklepik z owocami i winiarnię". No i najtragiczniejszy aspekt tego niby-uwięzienia: bełkot przelano na papier i powstało "Mein Kampf"! Możemy zobaczyć stronę tytułową broszury, którą zapowiadała pierwsze wydanie tej książki! A jakże są też zdjęcia z pobytu w więzieniu. Pasiaki, kula u nogi? Bynajmniej: biała koszula, krawat i bawarskie spodenki. A do tego m. in. towarzystwo Rudolfa Hessa (Heßa).
Jak pisałem cytowanie "Mein Kampf" jest bardzo cennym dopełnieniem i treści, i innych wykorzystanych źródeł (z czasem oczywiście też pamiętników dra J. Goebbelsa). Żeby nie zamieniać tego pisania w katalog cytatów z tegoż trzeba zacytować anty-opinię o "dziele": "Kto przeczytał autobiografię Hitlera noszącą tytuł  Mein Kampf, ten ze zgrozą zada sobie pytanie, jakim sposobem taki sadystyczny profesor od konfuzjonistyki stosowanej mógł stać się przywódcą jednej trzeciej narodu niemieckiego". 
Książka jest zbyt obszerna, aby choć w jednym akapicie przytaczać argumenty za tym, żeby koniecznie ją przeczytać. Jednego bez wątpienia można się z biografii Hitlera nauczyć: wyczekiwania, politycznej cierpliwości, mrówczej pracy, których skutkiem staną się wygrane wybory 30 stycznia 1933 r. Czy to jest przepis na wyborcze zwycięstwo? Obawiam się, że jednak - tak. Nie można wszystkiego spychać na karb nieobliczalności jednego desperata! Ullrich pokazuje nam, jak lewica nie umiała iść w jednym froncie. Dostaje się prawicy (tej skrajnej również): na własne życzenie dała się omotać własną naiwnością. Ten "poker o władzę" wygra NSDAP. A tego sukcesu by nie było gdyby nie Hitler! Autor zrobił mi przy okazji tylko smaczek na... biografię Alfreda Hugenberga! Chyba prędzej kobyłę wilcy zjedzą, niż doczekam się tego? Przy załamaniu się kariery Hugenberga warto odnotować wypowiedź francuskiego ambasadora w Berlinie: "...okazuje się, że wszystkie tamy, które miały powstrzymać zalew hitlerszczyzny, zmyła już pierwsza fala".
Swoistą odskocznią od tematyki politycznej jest rozdział "Hitler a kobiety". Ullrich sam przyznaje: "...żaden rozdział życiorysu Hitlera nie obrósł tyloma plotkami i legendami, co właśnie jego stosunek do płci pięknej". Pewnie, że jest o Geli Raubal i o tym, co wydarzyło się przy Prinzregentenstraße. Czy dowiadujemy się czegoś nowego nadto, co już wiemy? "...jak wyglądały jego [tj. Hitlera - przyp. KN] relacje z kobietami? Definitywnej, pełnej odpowiedzi prawdopodobnie nie doczekamy się nigdy" - podaje Ullrich i wyjaśnia, że nasza niewiedza rozbija się z powodu prawdopodobnego zniszczenia prywatnych papierów Führera. Napomina o domniemanej impotencji seksualnej czy skłonnościach homoseksualnych? Pewnie zwolennicy tego ostatniego podchwycą opinię lekarza z Landsbergu: "Nie widać w nim pociągu do elementu żeńskiego". Strojenie się na "samotnika" należało do jednego z kanonów budowania własnego mitu: "Jestem tak mocno ożeniony z polityką, że nie sposób mi myśleć jeszcze o jakichś «zaręczynach»". Geli czy Eva nie wzięły się z banki mydlanej!
Blisko pięćdziesiąt stron z całości przybliża nam "Hitlera jako człowieka". Chwilami mam wrażenie, że książka V. Ullricha składa się z modułów tematycznych. To może być świetny manewr, aby wciągnąć w czytanie całości. Analiza tylko tytułów rozdziałów powinna pobudzić naszą wyobraźnię i zachętę. Ja jej nie potrzebowałem, bo czytałem "od deski do deski". Wiele znalezionych opinii, to dla mnie novum. Teraz będę mógł do nich sięgać za każda okazją. Bo ta książka daje takie możliwości - stając się istnym zbiorem wypowiedzi "na temat...". Nie wiem którą tu przytoczyć, tyle ich jest. Nie wiem na ile do końca wiarygodna jest wypowiedź Alberta Speera, ale to co napisał po opuszczeniu Spandau godne jest uwagi: "Zapewne mógłbym powiedzieć, że był okrutny, niesprawiedliwy, nieprzystępny, chłodny, nieopanowany, żałosny i ordynarny, i rzeczywiście był również tym wszystkim. Lecz jednocześnie był także przeciwieństwem niemal tego wszystkiego. Potrafił być troskliwym ojcem rodziny, wyrozumiałym przełożonym, bywał miły, opanowany, dumny i zdolny do entuzjazmu dla wszystkiego, co piękne i wielkie". Drobne pomieszanie z poplątaniem? Amerykański korespondent w 1934 r. wyciągał zgoła odmienne wnioski: "(...) jego twarz nie miała żadnego szczególnego wyrazu - spodziewałem się, że będzie on silniejszy - i choćby ze mnie darli pasy, nie mogłem pojąć, jakie ukryte struny poruszył w oszalałym tłumie, który tak zawzięcie go witał". Skrajności? Trzeba to przeczytać, aby wyrobić sobie swoje zdanie. I chyba mimo wszystko zazdrościć współczesnym, że mogli się o tym osobiście (naocznie) przekonać. Nam pozostaje lektura. Jak nie ta, to każda inna, która przybliży nas do epoki i człowieka...
Mimo wszystko zastanawia, jak ustanowiona została owa brunatna dyktatura, jak ta zaraza rozlewała się po Niemczech. smutne jest patrzenie, jak degraduje sie sędziwy starzec-prezydent Paul von Hindenburg (skądinąd... poznaniak z urodzenia!). Sezonowość władzy NSDAP potrwała dalsze okrutne 12 lat! Na zgubę świata i samych Niemiec. "Odsłanianie się" Hitlera ze swymi planami buduje prawdziwe napięcie. Mimo, że znamy w zarysie ciąg dalszy, to jednak teraz widzimy, jak ciosy padają na różne strony. Że Hitler zmyślnie wykorzystywał na ogromną skalę wytwory techniki - fakt. Samolot, radio, później film - zostały zaprzęgnięte do nazistowskiego rydwanu, tylko że miast Walkirii siedział w nim Adolf H.! Pożar Reichstagu, obóz koncentracyjny w Dachau, wycięcie dowództwa SA, śmierć Hindenburga. Glajchszaltowanie kraju - systematyczny proces zawłaszczania Niemiec! I niemożliwa eksplozja nazi-euforyzmu: "W ciągu trzech pierwszych miesięcy po 30 stycznia - wylicza V. Ullrich - do dawnych 850 tysięcy doszło około dwóch milionów nowych członków NSDAP, aż w końcu 1 maja kierownictwo partii zarządziło tymczasową przerwę w rekrutacji, gdyż nie nadążano z rozpatrywaniem nowych podań". Od 11 marca 1933 r. flaga z Hakenkreuzem miała być wywieszana obok państwowej. Bohater spod Tannenbergu swym autorytetem i słowem wzmocnił znaczenia symboliki nazistowskiej: "Te dwie flagi łączą w sobie chwalebną przeszłość Rzeszy Niemieckiej oraz potęgę odrodzenia Niemieckiego Narodu". Ciekawe, że Hitler, który tak często wspierał się autorytetem Fryderyka II niczego się z niego  nie nauczył...
"Tylko dzięki temu, że nieustannie podkreślałem niemiecką wolę pokoju i pokojowe zamiary, udało mi się krok po kroku wywalczyć swobodę dla niemieckiego narodu i umożliwić mu zbrojenia, niezbędne do stawiania kolejnych kroków" - taką wypowiedź Hitlera odnotowała niemiecka prasa 10 listopada 1938 r.  Thomas Mann bardziej realistycznie oceniał występy wiadomo kogo: "Przemowa Hitlera w «Reichstagu» to śliczna pacyfistyczna rejterada. Co za błazeństwo". Niestety Niemcy, to nie sam T. Mann. Podobnie myślący emigrowali lub trafiali za druty Dachau! Mamy wreszcie wątek... polski? "Wydarzył się dyplomatyczny cud! - napisał w swym dzienniku jeden z współczesnych. - Niemcy porozumiał się z Polską!". Podkreśla się poważny... wyłom "we francuskim systemie bezpieczeństwa w Europie". Czytamy o zbliżeniu z Mussolinim? Początkowo to wyjątkowo cierpki dla niemieckiego kanclerza sojusznik? Duce w Bari (miejscu urodzenia JKM Bony Sforzy d'Aragon) powiedział tak o mocarstwowych aspiracjach III Rzeszy: "Trzechtysiącletnia historia pozwala nam spoglądać ze współczującą wyższością na pewne teorie po drugiej stronie alp, głoszone przez potomków ludu, który w czasach Cezara, Wergiliusza i Augusta nie znał nawet pisma, jakim mógłby utrwalić dla potomnych świadectwa swojego istnienia". J. Goebbels miał inne zdanie: "Hitler mówił o przyszłości. Wyraz twarzy proroka. Niemcy władcą świata. Zadanie na całe stulecie". I widzimy, to mozolne wspinanie się od nieudanego puczu w Wiedniu, poprzez zajmowanie Nadrenii, właściwy anschluss, kryzys sudecki, potem konferencję w Monachium!
"Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor" - no i zawód, nie znajdziemy ani kropki z tej pamiętnej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej Józefa Becka. A na koniec grabieżcze łapy wyciągnęły się ku Polsce?... Nic takiego w tomie "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" nie znajdziemy! Być nie może? O ile dobrze zrozumiałem, to w planach jest... ciąg dalszy tego tomu? Będzie "Hitler - ? - 1939-1945"? Mimo wszystko to bardzo dziwne, aby zamykać tom rozdziałem "Ku wojnie" i nie nadmienić o Polsce?
Czy ta ostatnia uwaga osłabia całość dzieła Volkera Ullricha? Na pewno jest łychą dziegciu... Książkę "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" czyta się doskonale. Proszę potraktować ją jako... książkowy serial o rodzeniu się od zakamarków dzieciństwa demona XX w. Warto porównywać narrację do prac I. Kershowa. Przy okazji sięgnąć po dzieło rodzimego historyka  prof. dra Karol Grünberga (1923-2012) - o ile skromniejsza to praca, a przecież pierwsza, jaka ukazała się w bloku sowieckim, biografia Hitlera. Nie będzie ze szkoda dla nikogo, jeśli rozpocznie poznawać życiową drogę Adolfa Hitlera (1889-1945) od tego, co napisał Volker Ullrich. To naprawdę literatura, która mimo objętości (i nieporęczności) nie nudzi i zmusza do powrotu. A jeśli pozostaje niedosyt, to odkładam tom z nadzieja, że będzie ciąg dalszy...

7 komentarzy:

  1. Wydawało mi się, że przeczytałam już wszystkie książki o Hitlerze (ciekawi mnie jego psychika), a tu proszę - kolejna...

    OdpowiedzUsuń
  2. Obawiam się, że autorzy i wydawcy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa... Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że o nikim innym tyle w księgarniach, co o Adolfie H. O ile nie posiadasz tej księgi, to zdobądź ją. Warta tego. Polecam książki, które cytuję w poście, do którego link podaje poniżej.
    Pozdrawiam

    http://historiaija.blogspot.com/2013/01/30-stycznia-1933-r-dzien-ktory-nie.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Warto to kupić? Widziałem. Cegła!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cegła. Bez wątpienia. I cena wysoka. Ale to odwieczny dylemat: mieć czy być...

    OdpowiedzUsuń
  5. No i trzeba przeczytać. Życia mi zbraknie.

    OdpowiedzUsuń
  6. I to jest nasze czytelnicze nieszczęście: wciąż wydają coś nowego i godnego posiadania oraz przeczytania. Polecam z całego serca. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. cegła, ale dobra. Czekam na kolejne "Przeczytania...".

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.