wtorek, stycznia 27, 2015

K a t ...

D. Ben Gurion
A. Eichmann
12 maja 1960 r. obiegła świat wiadomość, którą upublicznił m. in. "The New York Times"! Oto w izraelskim Knesecie wystąpił premier Dawid Ben Gurion / דוד בן-גוריון i ku zaskoczeniu parlamentarzystów, którzy mieli dyskutować na temat budżetu państwa, usłyszeli: "Moim obowiązkiem jest poinformować was, że służba bezpieczeństwa zatrzymała niedawno jednego z najbardziej osławionych hitlerowskich zbrodniarzy, Adolfa Eichmanna, który wspólnie z kierownictwem partii narodowosocjalistycznej był odpowiedzialny za to, co nazywano ostatecznym rozwiązaniem problemu żydowskiego - innymi słowy eksterminację sześciu milionów europejskich Żydów". Zapowiedział postawienie zbrodniarza przed sądem i... wyszedł. Po chwili sala posiedzeń oszalała z radości! 

"Schwytanie nazistowskiego mordercy przez ocalonych z eksterminacji oraz jego osądzenie przez sąd żydowski zgodnie z prawem żydowskim mają udowodnić wszelkiej maści terrorystom - Niemcom i nie-Niemcom, brązowym, białym, czerwonym czy czarnym - jak również tym wszystkim, którzy szykują się dziś do kolejnej eksterminacji Żydów, że krew  żydowska juz nigdy nie będzie bezbronna. Niezależnie od tego, jaką władzę mają wszyscy pogromczycy pod słońcem, schwytamy ich i postawimy przed trybunałem żydowskim" - taki komentarz mogli przeczytać mieszkańcy Izraela 23 maja 1960 r. w specjalnym wydaniu "Jediot Acharonot".
Neal Bascomb  jest autorem książki "Wytropić Eichmanna. Pościg za największym zbrodniarzem w historii", którą w 2009 r. wydało Wydawnictwo ZNAK. Mamy okazję śledzić los Adolfa Eichmanna od chwili, kiedy zaczął kruszyć się fundament "tysiącletniej III Rzeszy". Jak wielu dostojników tego barbarzyńskiego państwa ani myślal umierać za Führera. Ci wszyscy, którzy czytali przed laty "Akta Odessy", sensacyjną powieść Fredericka Forsytha - na pewno powinni być zadowoleni. Bo też czyta się chwilami tę książkę, jak dobrze skrojoną powieść. Z tą różnicą, że tu odkrywamy fakty, to nie jest fabuła, twór wyobraźni autora. 
Sz. Wiesenthal
Na swoje nieszczęście zbrodniarz A. Eichmann miał godnych siebie przeciwników choćby w osobie samego Szymona Wiesenthala / שמעון ויזנטל . Jeniec wojenny, drwal, hodowca kur - różne były oblicza ukrywającego sie Eichmanna. Jak wymknął się wymiarowi sprawiedliwości, możemy krok po kroku prześledzić czytając kolejne rozdziały. Pewnie zaskoczy nas, że posiadano bardzo skąpe materiały, co do... wyglądu poszukiwanego SS-mana. W rodzinnym domu w Solingen nie znaleziono ani jednej fotografii? Rozbrajająca może zdać się odpowiedź ojca poszukiwanego zbrodniarza: "Nie lubił się fotografować". Ricardo Klement mógł bezpiecznie dotrzeć do Buenos Aires dzięki "...sieci obejmującej cały kontynent, sięgającej do Watykanu i najwyższych szczebli argentyńskiego rządu". 
"...przypominaj ciągle w Izraelu o Eichmannie. Nie pozwól im sobie wmówić, że masz o tym zapomnieć" - takie credo  Szymon Wiesenthal przekazywał jednemu ze swych przyjaciół. Czyż nie przypomina nam nowego wcielenia Katona? Tamten wskazywał na kartagińskie zagrożenie i ponoć z uporem maniaka powtarzał "Delenda est Carthago". Dzięki uporowi Wiesenthala ludzie pokroju Eichmanna nie mogli spać spokojnie! "Kiedy Eichmann zostanie złapany, stanie przed żydowskim sądem w żydowskim państwie. Historia i honor naszego narodu, o to toczy się gra". Smutne, że w tym samym czasie wielki kanclerz Konrad Adenauer wyrażał jakżeż odmienny stosunek do poszukiwania, ścigania, stawiania przed Temidą zbrodniarzy rodem z III Rzeszy: "Pora przestać węszyć za nazistami. (...) Jeśli raz zaczniemy, nie wiadomo, dokąd nas to zaprowadzi". Czego obawiał się? Odpowiedź na to pytanie na pewno znajdziemy w książce Bascomba. Warto przytoczyć jeszcze jedną opinię Wiesenthala, jaka wyraził w liście do Nahuma Goldmana (założyciela Światowego Kongresu Żydów): "Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że tym, którym powierzy Pan tę sprawę, szczęście dopisze bardziej niż mnie. W każdym razie z całego serca pragnąłbym mieć swój udział w tym śledztwie, jeśli byłby Pan tym zainteresowany".  
Strona żydowska starała się zająć śledztwem najwyższe władze U.S.A.! Odpowiedź jaką nadesłało z CIA nie podnosiła na duchu: "Ściganie zbrodniarzy wojennych nie należy do naszych obowiązków". Deborah Lipstadt w książce "Proces Eichmanna" (Wydawnictwo Wielka Litera) nie ma wątpliwości pisząc: "Po procesach norymberskich alianci, zaniepokojeni zimna wojną, stracili zapał do ścigania nazistów, aby nie zrażać nowego sojusznika, Niemiec Zachodnich". Dostrzegła również przyczyny bezczynności Izraela: "Izrael, zagrożony przez państwa arabskie, skoncentrował się na ochronie żywych Żydów, nie na pomszczeniu umarłych". Nie zapominajmy, że to właśnie D. Lipstadt przeciwstawiła się (i wygrała proces) teoriom głoszonym przez Davida Irvinga na temat Holocaustu!

A. Eichmann zeznaje przed żydowskim sądem...
W 1959 r. Adolf Eichmann poczuł w sobie ducha literata? Zachowane notatki z tego okresu rzucają światło na jego psychikę, sposób myślenia raptem czternaście lat po rozbiciu "tysiącletniej Rzeszy": "Życie anonimowego wędrowca krążącego między dwoma światami zaczyna mnie męczyć. Głos serca, od którego nikt nie może uciec, zawsze podpowiadał mi, bym dążył do pokoju. Chciałbym tez zawrzeć pokój z moimi dawnymi wrogami. Może jest to cecha niemieckiego charakteru". Snuł wizje oddania się... w ręce niemieckiego wymiaru sprawiedliwości? Człowiek, który był odpowiedzialny za mord na narodzie żydowskim - nie miał sobie nic do zarzucenia? Przykład: "Byłem po prostu lojalnym, karnym, porządnym, sumiennym i pełnym entuzjazmu członkiem SS i Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, kierującym się tylko idealistycznym uczuciem wobec ojczyzny, której synem miałem zaszczyt być". Kolejny - niewinny. Kolejny - wykonawca rozkazów! Kolejny - lojalny syn Vaterlandu?!...
"Proces Adolfa Eichmanna przed sądem izraelskim - transmitowanym na żywo przez radio - był pod każdym względem wydarzeniem wyjątkowym. Odmienił on oblicze Izraela, budując psychologiczną więź młodych Izraelczyków z niedawną przeszłością, a tym samym umacniając ich tożsamość narodową" -  czytamy w książce Idith Zertal "Naród i śmierć. Zagłada w dyskursie i polityce Izraela" (Wydawnictwo UNIVERSITAS). Wcześniej wręcz napisała: "Z punktu widzenia Izraela proces Eichmanna był niemal cudem...". To z jej książki zapożyczyłem cytat prasowy po ujawnieniu pojmania zbrodniarza-kata Eichmanna. Zertal cytuje też inną gazetę ("Maariw" מעריב): "Z przepastnych głębi żydowskiej tragedii, z gór popiołów ludzkich i anonimowych trupów dochodził cichy krzyk, który wstrząsał Izraelem: najpotężniejsze narody ziemi nie mogły go schwytać. Uczynili to młodzi Izraelczycy". Wracamy do sprawy... odpowiedzialności za opieszałość w ściganiu ludzi pokroju Eichmanna?
L. Hermann
Całkiem realnie myślano, aby łowy na Eichmanna zwieńczyło złapanie jeszcze kogoś, kogo tropino. Chodziło o Josefa Mengelego, zbrodniczego lekarza z Auschwitz, zwanego potocznie "Aniołem Śmierci". Nigdy nie odpowiedział za swoje zbrodnie. Bez uporu Lothara Hermanna i odwagi jego córki Sylvii czy mógł stać ów cud wytropienia SS-mana i jego pojmanie? Ostrożności Lothara zawdzięczano, że nie... powiadomiono strony niemieckiej. Naprawdę istniała realna szansa, że jakiś eks-nazista byłby skłonny zawiadomić pana Ricardo Klementa, że jest utożsamiany z Adolfem Eichmannem! Trudno sobie nawet wyobrazić scenę, kiedy Sylvia zaprosiła do siebie do domu swego chłopaka i przedstawiła go rodzicom: Klaus Eichmann. Ten nie krył przeszłości swego ojca? Nie wiedział, że ma do czynienia z żydowską rodziną? Lothar Hermann skontaktował się z prokuratorem z Frankfurtu nad Menem Fritzem Bauerem, znanym z bezkompromisowego stosunku do zbrodniarzy rodem z III Rzeszy.  To on wydał m. in. nakaz aresztowania już w 1956 r. Adolfa Eichmanna. To za Jego sprawą na gmachu sądu we Frankfurcie nad Menem pojawił się napis: "DIE WURDE DES MENSCHEN IST UNANTASTBAR / GODNOŚĆ LUDZKA JEST NIENARUSZALNA". Wkrótce do Argentyny wysłano fotografię poszukiwanego zbrodniarza.
"Peter [Malkin - przyp. KN] bez wahania rzucił się przed siebie, jedną ręką chwytając prawe ramię Eichmanna. Runęli na ziemię. Małkin chwycił hitlerowca, kiedy wtaczali się płytkiego błotnistego rowu biegnącego wzdłuż drogi. Lądując na plecach, próbował jedną ręką trzymać prawe ramię Eichmanna, a drugą ściskać mu gardło..." - to tylko fragment z wydarzenia, które rozegrało się nieopodal domu rozpoznanego zbrodniarza wojennego. Dramatyczność oczekiwania, ustalania na 100 %, że to jednak poszukiwany człowiek - odnajdujemy to wszystko u N. Bascomba. Nie będę tu rozpisywał wątku ukrywania porwanego, potajemnego dostarczenie go na lotnisko. Porywaczom nie wystarczyło ujęcie Eichmanna, ale też zdobycie od niego... pisemnego oświadczenia, że z własnej woli udaje się do Izraela, aby stanąć przed tamtejszym sądem. Dokument taki powstał: "Ja, niżej podpisany, Adolf Eichmann z własnej nieprzymuszonej woli oświadczam, że w związku z odkryciem mojej prawdziwej tożsamości zdaje sobie sprawę z bezcelowości dalszej ucieczki przed sprawiedliwością. Oświadczam, że jestem gotowy pojechać  do Izraela i stanąć w tym kraju przed właściwym sądem. [...] Postaram się uczciwie przedstawić wydarzenia z ostatnich lat mojej służby w Niemczech, tak aby przyszłe pokolenia mogły poznać ich prawdziwy obraz".  23 maja 1960 r. stanął przed sędzią Emanuelem Halevim w Jaffie. Niemożliwe stało się możliwe! Czekała na niego cela 4 na 3 metry nieopodal Hajfy. Bestia była w klatce!...

A. Eichmann zeznaje...
Na wieść o schwytaniu Eichmanna Szymon Wiesenthal oświadczył swojej córce, Paulinie: "Kiedy byłaś dzieckiem, nie widywałaś swojego ojca. Spałaś jeszcze, kiedy wychodziłem, żeby szukać tego człowieka, i już spałaś, kiedy wracałem do domu. Nie wiem, jak długo będę jeszcze żył. Nie wiem, czy cokolwiek ci zostawię. Ale ten telegram [chodzi o depeszę z Yad Vashem - przyp. KN] to mój podarunek dla ciebie. Bo dzięki niemu stałem się częścią historii". Szymon Wiesenthal zmarł we Wiedniu 20 września 2005 r. Miał 97 lat.
750 osób miało okazję osobiście widzieć, jak 11 kwietnia 1961 r., rozpoczął się proces stulecia! Wkrótce prokurator generalny Izraela Gideon Hausner powiedział m. in.: "Stojąc tu przed wami, sędziowie Izraela, by przewodniczyć oskarżeniu Adolfa Eichmanna, nie stoję sam. Wraz ze mną stoi sześciomilionowa rzesza oskarżycieli. Ale nie mogą oni wstać i oskarżycielskim palcem wskazać tego, który zasiada na ławie oskarżonych, i powiedzieć:  «Oskarżam». Bo ich popioły piętrzą się na wzgórzach Auschwitz i na polach Treblinki [...]". 
M. Dajan
Idith Zertal, jak wielu publicystów, nie miała złudzeń: "`Przez cały czas procesu sędziowie izraelscy starali się przestrzegać prawa. Jednocześnie był to jednak proces - zgodnie z zamierzeniami Ben Guriona - prawdziwie pokazowy". Zgodnie podkreśla się historyczny, ale też i wychowawczy oraz integracyjny aspekt tego zdarzenia. Godne przypomnienia jest zacytowanie Mosze Dajana /  משה דיין : "...z procesu Eichmanna wynika coraz wyraźniej fakt, iż świat był kompletnie obojętny wobec wymordowania sześciu milionów. Nie ulga żadnej wątpliwości, że tylko ten kraj i ten lud może uchronić Żydów przed nową Zagładą". Przyszły bohater m. in. wojny sześciodniowej kończył swoją myśl dość... nacjonalistycznie: "W konsekwencji każdy centymetr sześcienny terytorium Izraela winien być zarezerwowany dla Żydów". Nie zapominajmy w jakich warunkach wykuwało się to państwo. Trudno się nawet dziwić, że proces rzutował na bieżącą politykę. Ben Gurion w jednym z wystąpień wyborczych wskazywał choćby na Egipt Nasera, jako: "Jest to również proces przyszłości. Sto pięćdziesiąt metrów od sądu przebiega granica, za którą czekają tysiące Eichmannów mówiących wyraźnie, że to, czego Eichmann nie zdążył zrobić, dokończymy my".
Adolf Eichmann od samego początku, nawet kiedy tworzył zręby swych wspomnień, trzymał się jednej "linii obrony": "...muszę przyznać, że w tej sprawie odegrałem pewną rolę, ale pod rozkazem. Z prawnego punktu widzenia, jako podwładny otrzymujący rozkazy, nie miałem wyboru i musiałem je wykonywać". Warto dodać, że sala sądowa stała się widownią swoistego pojedynku na linii Hausner-Eichmann! Trzeba tu oddać sprawiedliwość, ale często oskarżony wychodził z nich obronną ręką! Chyba o czymś musi świadczyć, to co napisano w "The Washington Post": "Im bardziej Hausner starał mu się dopiec, tym więcej godności okazywał Eichmann". Takiego obrotu sprawy chyba nikt się nie spodziewał... Pod tym względem książka D. Lipstadt jest bezcenną pomocą. Bo czytając N. Bascomba ma się wrażenie, że proces przebiegał dość gładko.
Z uwagą przyglądano się procesowi w... Bonn. Szczególnie zainteresowaną osobą był sam kanclerz Adenauer. Powód? Osoba jego bliskiego współpracownika Hansa Globkego, który był przez oskarżonego wymieniany jako współodpowiedzialny za Holocaust! Sekretarz stanu BRD był przecież prawnikiem, który oddał swe usługi III Rzeszy, ba! napisał komentarz do ustaw norymberskich! Bezkarność byłego dygnitarza MSW III Rzeszy gwarantowały jego powojenne powiązania z... C.I.A.!... Ale to inny wątek.
M. Buber
"Nawet gdyby się okazało, że oskarżony w swoim działaniu kierował się, jak przekonywał, ślepym posłuszeństwem, to nadal twierdzilibyśmy, że człowiek przez tyle lat uczestniczący w tak ogromnej zbrodni musi ponieść karę w  najwyższym znanym nam wymiarze" - chyba podsądny nie wierzył, że w ogłoszonym wyroku usłyszy inne zdania? A jednak, co może nas zaskoczyć, werdykt przyjęto z... mieszanymi uczuciami? Wielu izraelskich uczonych zaczęło zwracać się do prezydenta Icchaka Ben Cwiego / יצחק בן-צבי   z prośbami o... jego złagodzenie? Jeden z nich, filozof Martin Buber / מרטין (מרדכי) בּוּבֶּר  w rozmowie z Ben Gurionem przypomniał: "Tora uczy nas tego: tylko Bóg może nam nakazać zniszczyć człowieka". Wyrok wykonano  31 maja 1962 r.


Hannah Arendt  / חנה ארנדט   (powyżej) taki kreśliła obraz oskarżonego zbrodniarza: "Eichmann to nie orzeł, raczej widmo, i co więcej - zakatarzone, które w swej szklanej klatce z minuty na minutę traci życiowe siły"? Gdybym miał pod ręką jej pracę "Eichmann w Jerozolimie" moje pisanie byłoby na pewno pełniejsze. Tak pozostaje mi tylko sięgać po to, co zacytowała w swojej książce I. Zertal. Tych spostrzeżeń jest naprawdę dużo. Jedno szczególnie zapada w pamięć: "Nie można było z nim porozmawiać, nie dlatego, że kłamał, lecz dlatego, że otaczał go mur najlepiej zabezpieczający przed słowami i obecnością innych, a zatem przed samą rzeczywistością". Sama Hannah Arendt zasługuje, by o Niej napisać, tym bardziej, że w tym roku przypadnie 40. rocznica Jej śmierci (4 grudnia). 
Idith Zertal w jednym z przypisów swojej książki (patrz str. 193) odwołała się do własnych wspomnień z tego okresu. Cenne odsłonięcie siebie samej, wtedy uczennicy szkoły średniej: "...proces Eichmanna wywarł na mnie i moich rówieśników ogromny wpływ. [...] Proces Eichmanna był [...] moim pierwszym spotkaniem ze strasznymi opowieściami świadków, transmitowanymi bezpośrednio przez radio".
"...nawet gdyby osiemdziesiąt milionów Niemców postąpiło tak jak oskarżony, nie mogłoby to być dla oskarżonego usprawiedliwieniem [...] oskarżony wprowadzał w życie [...] politykę masowej eksterminacji [...]. Podobnie zaś jak oskarżony popierał i wprowadzał w życie politykę wyrażającą niechęć do zamieszkiwania Ziemi wespół z narodem żydowskim i kilkoma innymi narodami - jak gdyby oskarżony i jego zwierzchnicy mieli jakiekolwiek prawo decydować o tym, kto ma, a kto nie ma zamieszkiwać świata - tak samo i my  doszliśmy do przekonania, że od nikogo, to znaczy żadnego członka rodzaju ludzkiego, nie można oczekiwać, by pragnął zamieszkiwać Ziemię wespół z oskarżonym. Z tej to - i tylko z tej - przyczyny oskarżonego należy powiesić" - niech te zdania Hannah Arendt stanowią podsumowanie tego trudnego tematu, jakim było wymierzenie sprawiedliwości niemieckiemu zbrodniarzowi wojennemu SS-Obersturmbannführerowi Adolfowi Eichmannowi!...

4 komentarze:

  1. Gdybym miał pod ręką jej pracę "Eichmann w Jerozolimie" - wiem Robercie - moja wina i biję się w piersi - miałem Ci dostarczyć tę książkę (genialną, choć dziś i dawniej krytykowaną). Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Jednak Twój wpis (jakże obszerny i merytoryczny) skłania mnie do kolejnej refleksji nad Zagładą ogólnie. Zbrodniarze wojenni i ich rozliczenie i ukaranie - zobaczmy hitlerowcy ... niebawem odejdą tak, jak odchodzą ostatnie ofiary - świadkowie ich zbrodni. Wielu dożywa spokojnej starości w luksusowych warunkach, bez stresu, bez jakiegokolwiek cienia wyrzutu sumienia... Próbowano ich namierzyć, złapać - udało się tylko "kilku" z całej masy nawet tych "Zwykłych ludzi" jak nazwał ich Browning - tych, którzy jako szeregowi żołnierze batalionów śmierci strzelali w potylicę Żydom na Wschodzie lub pacyfikowali getta w okupowanej Polsce i Europie, albo stali na wieżyczkach w obozach ... Znamy (często skazaliśmy) tylko tych najważniejszych. Dobra, oni umrą - jest sens stawiać przed sądem nawet 96 latka - vide Demianiuk - zresztą z nim byłą też ciekawa historia - niech ludzie wiedzą, że ten dziadziuś spokojny sąsiad z klatki obok wymordował ... dobra nie kończę. Bardziej chcę wskazać inny trop - świat się nie skończył z Eichmannem czy innymi podobnymi - Kambodża, Ruanda i inne ... Kto rozlicza współczesnych zbrodniarzy? Ok, trybunał w Hadze - właśnie zamknięto wszystkie procesy dot. ludobójstwa w Ruandzie, niedawno skończyły pracę trybunały w sprawie Kambodży, a zapytam jeszcze - zbrodnie japońskie z okresu II wojny światowej,czy też nie ulegają przedawnieniu jak zbrodnie Holokaustu? Bo Holokaust jest tu trochę uprzywilejowany. Oczywiście nie należy kategoryzować zbrodni na te ważniejsze i mniej ważne - wcześniejsze ważne, późniejsze mniej ... Zbrodnia jest zbrodnią nie ulega przedawnieniu. I powiem trochę prowokacyjnie, że denerwuje i śmieszy mnie wyznacznik liczebny przy np. kategoryzowaniu (taki Lemkinowskim trochę) zbrodni jako masowej - 3000 ofiar to już ludobójstwo czy jeszcze nie... I spory akademickie kiedy tak, a kiedy nie. Kurczę chyba posłucham Twojej rady Przyjacielu i napiszę w końcu tę książkę. Konkludując - zbrodnia jest zbrodnią i bez względu na czas i miejsce zawsze powinniśmy o niej uczyć i przypominać (choćby byłą dla nas i naszego narodu bolesna - patrz casus Jedwabnego). Powinniśmy również nazywać sprawców po imieniu i nigdy nie odmawiać imienia (że tak powiem ogólnie) ofiarom. Naszym Robercie - nie tylko moim - zadaniem jest to właśnie robić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Michale, jak zwykle Twój głos bezcenny.
    A co z pacyfikacjami na naszych Kresach? Jakoś nikt nie upomina się o pamięć ludzi palonych żywcem, mordowanych bez pardonu. Mało tego: ofiara tych bezbronnych ludzi (czytaj też moi krewni!) poszła w zapomnienie, ba! zawłaszczona np. przez Białorusinów.
    PS: A może sam zaczniesz tworzyć swój blog?
    Z podziwem dla Twej wiedzy - pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Blog powiadasz... Nie mam czasu i ... wiedzy drogi Robercie. Co ja tam wiem ... kilka książek, parę konferencji i ciągłe poszukiwania. Byłbym nudny pisząc wciąż o Holokauście czy innych ludobójstwach - poza tym znasz mnie - jeszcze bym powiedział za dużo. Kwestia Wschodu i naszej i nie tylko martyrologii... polecam pracę prof. Mędykowskiego "W cieniu gigantów" - nie mogę się oderwać choć to straszna lektura... Mówi o masakrach - nie tylko ludności żydowskiej - na Kresach w 1941 roku. Warto poczytać. Co do wiedzy i pamięci o Wołyniu na przykład... miałem ostatnio (we wrześniu 2014) okazję prowadzić seminarium w Oświęcimiu z trzema grupami studentów - Polakami, Niemcami i Ukraińcami - i zaciekawiło mnie to w jaki sposób oni postrzegają historię. Trzy różne narracje, trzy różne spojrzenia - i wiesz, my Polacy wypadamy na tle innych (z racji doświadczenia historycznego) nacji wręcz doskonale. Niemcy nie wiedzą o Wołyniu, Ukraińcy nie chcą pamiętać ani dyskutować, a my i pamiętamy i chcemy rozmawiać. Zresztą długo opowiadać. W każdym razie wiemy wszyscy, że to są strasznie trudne momenty historii naszych narodów i ciężko o nich mówić ... ale do cholery czy nie umiemy raz na zawsze powiedzieć prawdy ? Że my - oni - mordowaliśmy się nawzajem - ale też ratowaliśmy jeden drugiego... Jesteśmy tylko ludźmi (czasem aż) i mamy swoje animozje i jakieś ciężkie schematy... Najgorzej jak w to wszystko miesza się polityka, a jeszcze gorzej gdy w to wchodzi religia... szczypta fanatyzmu i mamy ludobójstwo. A przecież w każdym z nas płynie taka sama krew ... zawsze czerwona.

    OdpowiedzUsuń
  4. ...chciałeś dodać: -kilkaset!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.