czwartek, listopada 06, 2014

Antoni Czechow - w drodze na Sachalin - obrazki z podróży...

...powinienem chyba dodać: suplement. W jedenastej odsłonie moich "Przeczytań..." pisałem o sachalińskich wspomnieniach znanego rosyjskiego pisarza. Zupełnie przypadkowo dostały mi się w ręce "Listy" Antoniego Czechowa (1860-1904). Dwutomowe wydanie z 1988 r. w tłumaczeniu Natalii Gałczyńskiej i Ałły Sarachanowej. Nagle okazało się, że można razem z pisarzem przemierzyć drogę przez azjatycką część Rosji, poznać ludzi,  z którymi się stykał, podejrzeć życie tamtego czasu? Jak można zostawić sprawy swemu biegowi? Znowu rodzą się dylematy: po który fragment sięgnąć? dlaczego ten, a nie tamten?... Subiektywizm czy obiektywizm wyboru? To, co do mnie przemówiło, co mnie zaskoczyło, co mnie zafascynowało - znajdzie się w tym poście. Moją uwagę przykuły listy do przyjaciół i rodziny, jakie powstały między 9 marca 1890 r. (ten napisany jeszcze w Moskwie), a 27 czerwca 1890 r. (nakreślony w pobliżu Błagowieszczańska). Ten ostatni tworzył na statku... "Murawjow"? Powiało jeszcze większym chłodem, niż z syberyjskiej tajgi!

Pierwszy z listów, na który zwróciłem uwagę zaczyna się tak: "Co do Sachalinu, mylimy się obaj - adresatem był Aleksy Suworin. - ale Pan chyba bardziej niż ja. Jadę całkowicie przekonany, że moja wyprawa nie wniesie nic cennego do literatury ani do nauki; na to brak czasu, wiedzy i aspiracji". Czy tylko skromność przebijała przez trzydziestoletniego Czechowa? Panie Doktorze! mamy XXI wiek, a Pana "Sachalin" czyta się! Utrwalił Pan swym piórem świat, którego bez pana nikt z nas nie poznałby! "Nie mam ambicji Humboldta czy nawet Kennana [George Kennan 1845-1924; amerykański badacz Kamczatki i Kaukazu - przyp. K.N.]. [...] Może nie potrafię - pisał dalej - nic napisać, ale mimo to wyprawa nie traci dla mnie uroku: czytając, słuchając i rozglądając się dokoła, sporo się dowiem i nauczę". Ten pierwszy list godzien jest, aby zacytować go w takiej objętości, jak zrobiły to tłumaczki wyboru (a i to widać, że zrobiono skróty). Piękna jest nadziej na spełnienie, kiedy czytamy: "Myślę też, że taka wyprawa to wytężony półroczny wysiłek fizyczny i umysłowy, co dla mnie jest konieczne, ponieważ wzbiera już we mnie chochlackie lenistwo".
Próżnować nie miał kiedy. Zdawał sobie przecież sprawę, że: "Po Australii w dawniejszych czasach, a obecnie po Cayenne [Gujana Francuska, mordercza kolonia dla francuskich więźniów stanu - przyp. K.N.] , Sachalin to jedyne miejsce, gdzie można badać osadnictwo przestępców; cała Europa się nimi interesuje, a dla nas ma to być nieciekawe?".
Właściwie mógłbym ograniczyć się do tego jednego listu? Aleksy Suworin mógł być zaskoczony, kiedy kolejny akapit zaczęło zdanie (dla mnie mogłoby stanowić sens i motto dla pisania o Sybirze): "Sachalin to miejsce największej męki, jaką potrafi znieść człowiek wolny czy uwięziony. [...] Niestety nie jestem sentymentalny, bo powiedziałbym, że do takich miejsc, jak Sachalin, należy iść na pielgrzymkę jak Turcy do Mekki, dla marynarzy zaś i znawców więziennictwa właśnie Sachalin powinien być tym, czym Sewastopol dla wojskowych".
Tydzień później Czechow cały czas jest jeszcze w Moskwie. Napisał do Iwana Leontiewa (Szczegłowa): "Jeśli na Sachalinie nie pożrą mnie niedźwiedzie i katorżnicy, jeśli nie zginę od tajfunów u wybrzeży Japonii lub z upałów w Adenie, wrócę w grudniu i spocznę na laurach oczekując starości i nie robiąc kompletnie nic". Zginąć, nie zginie, ale starości (sędziwej) nie dane mu będzie doczekać. Pisarz umrze w Badenweiler w Badenii-Wirtembergii w wieku 44 lat.
15 kwietnia cały czas tkwi w Moskwie? I pisze do Suworina: "Mam uczucie, jakbym wybierał się na wojnę, choć nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo poza bólem zębów, który z pewnością złapie mnie w  podróży. Co się tyczy dokumentów, posiadam jedynie paszport i nic poza tym, a więc możliwe są niemiłe starcia z sachalińskimi władzami". Zdawał sobie sprawę (i tak będzie rzeczywiście), że nie wszystko będzie mu wolno podpatrzeć. Każdy czytelnik "Sachalina..." wie, że i tak widział bardzo dużo, i raczej pozostawił pełny obraz katorgi pod "łaskawym berłem" cara Aleksandra III Aleksandrowicza / Александрa III Александровичa. Stąd swoista asekuracja: "Gdyby mi czegoś nie pokazano, po prostu napiszę w swojej książce, że nie pokazano i  basta, denerwować się nie mam zamiaru". Pan doktor-pisarz okazał się zapobiegliwym człowiekiem, bo jak inaczej odebrać zdanie: "W razie utonięcia czy czegoś w tym rodzaju proszę mieć na uwadze, że wszystko, co posiadam i mogę posiadać w przyszłości, należy do mojej siostry, która spłaci długi". 
Trzy dni później do tegoż Suworina w liście ostrzega: "W depeszach nie należy używać słowa «Sachalin», które  razi słuch administracji, podobnie jak «twierdza Pietropawłowska»".
Wreszcie opuścił Moskwę i z Kamy 24 kwietnia 1890 r. napisał: "Raduj się, Matko! Wygląda na to, że spędzę dzień w Jekaterynburgu i zobaczę się z kochanymi krewniakami. Może zmięknie im serce, może ofiarują mi jakie trzy ruble i paczuszkę herbaty". W ciekawy sposób podpisywał listy do domu; "Wasz Homo Sachaliensis A. Czechow", "Stęskniony wołżanin Homo Sachaliensis A. Czechow", ale też "Wasz Antoine".
Z Jekaterynburga pisał pod koniec kwietnia "do rodziny" (jakoś nie wspomina o krewnych?): "Gdy obudziłem się wczoraj rano i wyjrzałem przez okno wagonu, poczułem wstręt do przyrody: ziemia biała, drzewa okryte szronem, za pociągiem pędzi istna zamieć. Czyż to nie skandal? Czy nie sukinsyństwo?...". Opis samego miasta nie zachęcałby czytelników do jego zwiedzenia AD 1890! Ja sięgam tylko po opis tubylców: "Tutejsi mieszkańcy przyprawiają przybysza niemal o zgrozę: wydatne czoła i kości policzkowe, małe oczka, olbrzymie pieści. Przychodzą na świat chyba w miejscowych hutach, a poród odbiera nie akuszer, lecz mechanik. Wkracza taki osobnik do pokoju wnosząc samowar lub karafkę i tylko patrzeć, jak zakatrupi". W filmowej adaptacji książki Johna Ronalda Reuela Tolkiena  "Władcy pierścienia" znajdziemy scenę "poród" Orków Uruk-hai. Czyżby scenarzysta czytał listy Czechowa? Zbieżność jest zaskakująca.  W tym samym liście znajdziemy takie zdanie: "Za oknem pada śnieg; umyślnie spuściłem zasłonę, żeby nie widzieć całej tej Azji". Warto przytoczyć scenę ze spotkania z Aleksandrem Simonowem: "Dziś rano zjawił się u mnie taki jeden - łeb wielki, żuchwy olbrzymie, wygląd posępny, bary pudowe, wzrostem pod sufit i do tego w szubie. No, myślę, ten na pewno zamorduje". Resztę pozostawiam dociekliwym Czytelnikom. 
Kolejny, obszerny list (wypełnia prawie dziesięć stron!) pisał Czechow w połowie maja do "wspaniałej Mamy, cudownej Maszy, słodkiego Michałka i wszystkich pozostałych" w Krasnym Jarze - Tomsku. Aura raczej nie głaskała go po głowie: "W drodze zimno... Mam na sobie półkożuszek; ciało jako tako jest w cieple, ale nogi marzną. Otulam je skórzanym płaszczem - nie pomaga... Włożyłem dwie pary spodni. A więc jadę sobie i  jadę... Migają słupki wiorst. kałuże, brzozowe zagajniczki... Oto konwojencie prowadzą osiedleńców, dalej kroczą zesłańcy...". 
Wyczulam historyczny węch, kiedy pada "Polska" lub "Polacy". Na ich ślad wpadam w liście z 16 maja (tego dnia mój wielkopolski prapradziad Antonii skończył 44 lata, a za 123 urodzi się wnuk Jerzyk!): "Spotyka się tu zesłańców przybyłych z Polski w 1864 r. - są to ludzie porządni, gościnni i w najwyższym stopniu taktowni. Zdarzają się wśród nich bardzo bogaci, inni znów żyją w skrajnej nędzy - pracują na stacjach jako skryby. Pierwsi po amnestii udali się do ojczyzn, ale niebawem powrócili na Syberię, gdzie łatwiej o gromadzenie majątku; drudzy marzą o ojczyźnie, choć są już starzy i schorowani". Dalej nakreślił sylwetkę niejakiego "pana Zaleskiego", który gościł u siebie Czechowa: "Prowadzi zajazd, zmienił się w stuprocentowego kułaka, ze wszystkich zdziera skórę, a jednak znać pana po manierach, po chciwości, przez chciwość też znosi mrozy syberyjskie, a kiedy umrze, jego córka w Iszymie pozostanie tu na zawsze - i zaczną mnożyć się na Syberii czarne oczy i subtelne rysy!". Jest też inna opowieść o Polaku, "staruszku pisarzu", którego poznał w Dubrowinie. Smutna. Pozostawiam ją dla wnikliwych poszukiwaczy peregrynacji pisarza.
Czechow jadąc w tak długą i niebezpieczną podróż nie był już okazem zdrowia. Gruźlica już pustoszyła mu organizm! W tym samym liście nadmienił m. in.: "Za to ustały wszelkie bóle głowy, ból w piersiach także minął, apetyt mam wilczy, hemoroidy siedzą cicho, ani mru-mru. Z wysiłku, częstego dźwigania tobołów itp., a może od tych pożegnalnych libacji w Moskwie codziennie rano plułem krwią, co wpędzało mnie w przygnębienie, przyprawiając o niewesołe myśli, ale pod koniec podróży wszystko minęło i teraz nie mam nawet  kaszlu; dawno już nie zdarzyło mi się kaszleć tak rzadko, jak obecnie, po dwutygodniowym przebywaniu na świeżym powietrzu". Czy z tego zapisu wynika, że wiosną 1890 r. gruźlica była jeszcze u pisarza nie zdiagnozowana?
7 czerwca Czechow pisał do rodziny z Irkucka, ale rzecz dotyczyła sprawy z Tomska. Nie na żarty przestraszył się, kiedy lokaj uświadomił mu, że pytał o niego miejscowy zastępca policmajstra. "Czyżby polityka? Może posądzą mnie o wolterianizm?" - dręczyły takie pytania? Z dusza na ramieniu czekał na ową wizytę. "Wchodzi mężczyzna z długim wąsem - wspominał - przedstawia się i wszczyna rozmowę. Okazuje się, że jest miłośnikiem literatury, sam też pisuje, a teraz przyszedł do mojego hotelu niczym do Mekki, by okazać Mahometowi swój szacunek". Uff - pewnie pomyślał, kiedy tylko drzwi za nim  zamknęły się. Szkoda, że nie zostawił choć cienia opinii na temat talentu swego niespodziewanego gościa.
Niespełna tydzień później z Listwieniczna znowu pisał do krewnych, dzięki czemu poznajemy piękno wyjątkowego doznania na Syberii: "Wszystko nowe i oryginale. Jechaliśmy wzdłuż brzegu, by skręcić na lewo tuż przy ujściu; tu zaczyna się Bajkał, który mieszkańcy Syberii nazywają morzem. Istne lustro. Drugiego brzegu oczywiście nie widać: 90 wiorst. Brzegi wysokie, strome, kamieniste i zalesione; na prawo i lewo widoczne są przylądki wrzynające się w morze niczym Ajudah lub teodozyjski Tochtebel. Przypomina Krym".  Humboldt chyba nie powstydziłby się takiego pióra! Idyllę uroczego opisu może zmącić, to co pisał o obyczajności "ludu tamtejszego": "A wódka jest! Rosjanin to straszna świnia. Zapytajcie go, dlaczego nie jada mięsa i ryb - będzie się tłumaczył brakiem dostaw, transportu itp., tymczasem wódki nie brak nawet w najbardziej zapadłych wsiach, i to w dowolnych ilościach". I nie bez ironii dodał: "Jak widać picie wódki jest bardziej atrakcyjne niż łowienie ryb w Bajkale lub hodowała bydła".
Kilka dni później, w dniach 23-26 czerwca 1890 r., pisał "z drogi do Biagowieszczeństwa" o innej ludzkiej przypadłości:  "Jakie dziwne prowadzi się tu rozmowy! Rozmawia się bez końca o złocie, kopalniach, Japonii, żegludze pasażerskiej. W stanicy Pokrowskiej każdy chłop, ba, każdy duchowny trudni się też wydobywaniem złota. Tym samym zajmują się osiedleńcy, którzy bogacą się tu równie szybko, jak plajtują. Są tez bogacze z drobnych mieszczan - piją wyłącznie szampana i do karczmy chodzą tylko po czerwonym chodniku rozścielonym od samych drzwi chaty". A, że pisał list przez kilka dni, to i różnorodność spostrzeżeń. Godny pamięci jest zachwyt nad...: "Ziemia Amurska to kraina nadzwyczaj ciekawa i oryginalna. Życie tu takie, o jakim nikt w Europie nie ma pojęcia. (...)  Brzegi są do tego stopnia dziwaczne, osobliwe i cudowne, że ma się ochotę zostać tu na zawsze. (...) Przepłynąłem już Amurem tysiąc wiorst i widziałem milion najwspanialszych krajobrazów - w głowie się mąci z zachwytu". Jest i wzmianka następująca: "Zapomniałem napisać, że na Zabajkalu woźnice to nie Rosjanie, lecz Buriaci. Śmieszny naród. Ich konie pędzą jak szalone, istne szatany".
Rozmarzyłem się, a tu przychodzi kończyć zerkanie do listów Antoniego Czechowa? Wierzę, że to nie ostateczny rozbrat z tą wyjątkową osobą i twórczością. Udziela mi się nastrój? Tym bardziej miło mi rozstawać się z mym bohaterem cytując, to co napisał 27 czerwca 1890 r. z Błagowieszczańska do Aleksego Suworina: "Zakochałem się w Amurze; chętnie bym spędził tu ze dwa lata. Pięknie, przestronnie, swobodnie, ciepło. Francja i Szwajcaria nie zaznały takiej swobody. Ostatni zesłaniec oddycha nad amurem lżej niż najważniejszy generał w Rosji. Gdyby Pan tu pomieszkał, napisałby z pewnością dużo dobrych rzeczy ku radości czytelników, ale ja nie potrafię".


Brak komentarzy: