niedziela, października 26, 2014

Przeczytania... (15) - Lewis Berstein Namier "1848 rewolucja intelektualistów" (Wydawnictwo UNIVERSITATIS)

"Ta świetna książka pozwala spojrzeć na dzieje, europejskie i polskie, okiem cudzym, bystrym i wolnym od mistyfikacji; uczy ona myślenia bez złudzeń o historii i polityce; uczy też spojrzenia na świat z brytyjskim dystansem i żydowskim pesymizmem" - pisze Adam Michnik we wstępie do książki Lewisa Bernsteina Namiera "1848 REWOLUCJA INTELEKTUALISTÓW", którą wydało wydawnictwo UNIVERSITATIS z Krakowa. Książka (seria wydawnicza) wydawana jest zresztą z rekomendacją Redaktora Naczelnego  Gazety Wyborczej. Mam nadzieję, że już to nie zniechęci do lektury. A wręcz przeciwnie - zachęci, aby sprawdzić, co takiego przypadło do gustu Adamowi Michnikowi...Przyznam się, że mnie nie trzeba było zachęcać. Sam, z ogromnej półki Wydawnictwa Universitatis, poprosiłem m. in. o ten tytuł. Jestem bardzo wdzięczny, że w ukochanym Krakowie nie zlekceważono mojej prośby.
Wiosna Ludów! Zwykłem uświadamiać swoich uczniów, że... najgorszemu wrogowi nie życzę zdawania egzaminu z rewolucji AD 1848! Tyle analogii, podobieństw. Przeciętny "zjadacz historii" gubi się w huku ulicznych strzałów, sypanych barykad, straconych nadziei, radości z ogłaszanych konstytucji. Paryż! Berlin! Wiedeń! Rzym!... Poniekąd, to swoisty kogel-mogel. Grzeszę straszliwie, że nie napisałem ani słowa na tym blogu o Risorgimento i Garibaldim, Mazzinim, Cavourze czy Piusie IX. Dla kogoś, kogo rodzina pisała swoją drobna historię w okolicach Miłosławia, ba! pochowany tam jest mój prapradziad Antoni (i jego córki, wnuki), nie dość na tym jedną z mych uczennic była przed laty przesympatyczna Baśka, która była krewną generała Ludwika Mierosławskiego - rok 1848 jest w kręgu zainteresowań. Mało tego: moja praprababka Franciszka miała zaledwie tydzień, kiedy w odległym Paryżu zaczął chwiać się orleański tron Ludwika Filipa! Ja takie przypadki nazywam: skazaniem na historię.
Już tytuł zdziera z nas ewentualne nadziej: raczej huku armat nie usłyszymy, nie poznamy kolejnego wcielenia Gavrocha, śladów pana Ignacego Rzeckiego nie natrafimy. Ale czy to znaczy, że mamy przed lekturą rejterować? W żadnym wypadku! 232 strony czekają, aby zaspokoić naszą ciekawość. Na tym nie koniec dopełnieniem jest esej "Narodowość a wolność", który stanowi cenne dopełnienie "1848...". Nie rozumiem dlaczego Adam Michnik pisze o "oku cudzym", skoro wcześniej nadmienia, że "Lewis Namier, znakomity historyk  brytyjski, urodził się w 1888 roku w Galicji jako Ludwik Bernstein vel Niemierowski. Jego rodzina - pochodzenia żydowskiego - była całkowicie zlaicyzowana i spolonizowana". Tyle odwołań do Polski i sprawy polskiej, że aż miło robi się na sercu!
Kluczem dla oswajania się z tematem jest zdanie, które jako jedno z pierwszych podkreśliłem w książce: "Rewolucji 1848 roku powszechnie oczekiwano. Była ona ponadnarodowa w stopniu przewyższającym wszystkie wcześniejsze i późniejsze". Czy później zaistniała równie europejska rewolucja na kontynencie? Nie wzbogacono książki choćby o jedna mapę, aby poznać na niej, jak rozlewała się rewolta po Europie. Widać, takie jest prawo serii wydawniczej? Kiedy jednak stoimy przed półką w księgarni takiego wzbogacenia oczekujemy. Że zbyteczny dodatek, bo każdy wie co i jak? Nieprawda. To nam, maniakom tej cudownej dziedziny, jak historia, to wydaje się oczywiste!  Przeciętny "zjadacz historii" może mieć z tym kłopot.
Jeśli stawiamy sobie odwieczne pytanie "dlaczego?", to równie szybko pada zadowalająca odpowiedź:  "Rewolucja 1848 roku nie była następstwem wojny i klęski (jak wiele rewolucji w następnym wieku), stanowiła wynik trzydziestu trzech twórczych lat pokoju w europie, starannie utrzymywanego na świadomie kontrrewolucyjnej podstawie. Rewolucja narodziła się co najmniej w równym stopniu z nadziei, jak z niezadowolenia".
Mimo, że dużo miejsca poświęcono tarciom pomiędzy światem rzemiosła, a coraz bardziej zaborczego przemysłu, to jednak przed siłą występuje... intelekt? Dostrzeżono rolę kształtującej się klasy średniej! A władcy tego świata? "Monarchowie - czytamy dalej - poddali się, bo sami ulegli duchowi czasu - ideom okresu, w którym «aktywną religią była polityka»; zaś klasy średnie, najważniejsi głosiciele nowej wiary, dopuściły do ich zachwiania się, ale ich nie obaliły; z wyjątkiem dynastii orleańskiej, w 1848 roku nikt nie utracił tronu". Przypadło mi do gustu zdanie: "Tłumy buntowały się, poruszone bardziej namiętnościami i rozpaczą niż ideami". Robi się ciekawie...
Książka jest wsparta ogromnie bogatą bazą bibliograficzną. Bez cennych przypisów dzieło Namiera byłoby tylko w 50 % odkryciem dla Czytelnika. Sięgał też po klasyków, współczesnych opisywanych wydarzeń. Pozwolę sobie tu tylko zacytować dwie oceny francuskich myślicieli: Alexisa de Tocqueville'a (1805-1859) oraz Ernesta Renana (1823-1892). Pierwszy z nich napisał nie bez podziwu dla stu tysięcy walczących powstańców: "Ta potężna rewolta nie była dziełem grupy konspiratorów, lecz powstaniem jednej części ludności przeciw drugiej. Kobiety brały w niej udział w równym stopniu jak mężczyźni... Pragnęły zwycięstwa, aby ulżyć doli swoich mężów, aby pomóc w wychowaniu dzieci". Oto nowe wcielenie Marianny? Druga wypowiedź jest ukierunkowana na... skutek: "Rok 1848 we Francji doprowadził do logicznego zakończenia dwóch podstawowych koncepcji politycznych wielkiej Rewolucji: osiągnięto wolność powszechnych wyborów oraz suwerenność narodu w Republice". Trudno się z tymi ocenami nie zgodzić. Jednego możemy tylko żałować: rok 1848 nie rozgrywał się na naszych oczach. Pozostaje nam tylko lektura?...
Robi się dla nas, polskiego czytelnika, bardzo swojsko. kiedy docieramy do rozdziału III i możemy przeczytać: "...żaden z ludowych buntów w Środkowej i Środkowo-Wschodniej europie nie miał wyraźnego charakteru klasowego; narastał w nich element radykalizmu narodowego". Padają bliskie serce słowa: Kraków! Poznańskie!... Wraca ponurym echem koszmar galicyjskiej rabacji, ale też i samowiny polskiej szlachty, która gnębiła chłopstwo, nie dostrzegała odmienności Rusinów? Poznamy plany wielkiej emigracji względem zniewolonego kraju. Pamiętajmy, że w 1846 r. miano chwycić za broń we wszystkich zaborach. Trójzaborowa insurekcja nigdy nie wybuchła. Dużą rolę w przygotowaniach do tamtych walk miała odegrać moja rodzinna Bydgoszcz. Jest jedna wzmianka o niej w książce, ale... okraszone błędem. Nie wiem czy zaliczyć go do tzw. "literówki" czy wpadki "ortograficznej"? Na s. 175 pada zapis: niem. Bronberg. Nawet mój komputer podkreśla owo na czerwono! BROMBERG! Pewnie w kolejnym wydaniu zostanie to poprawione. Przed laty dołączano do książek tzw. erratę. Teraz byłby obciach?... Jest jeszcze jedne, ciekawy wątek "bydgoski". Oto bydgoski Niemiec, niejaki Roquette wypowiadał się na forum Zgromadzenia Narodowego Niemców z Poznańskiego na temat losy Niemców w Wielkim Księstwie Poznańskim: "Jesteśmy Niemcami i chcemy pozostać Niemcami (...) kochamy Polaków jak sąsiadów, nie jak braci (...) nie jesteśmy Polakami, lecz Niemcami i nie możecie - nie wolno wam - nas porzucić". Prusacy chcieli stworzenia buforowego państewka polskiego (gnieźnieńskiego?) pomiędzy sobą, a Rosją? O tym jeszcze później.
Kiedy Namier opisywał mechanizm ścierania się "ruchu konstytucyjnego" z "narodowym" trudno było mi nie odnosić wrażenia, że wprowadza nas już w stan nacjonalizmów, którego duch hula z większą lub mniejszą siłą po wszystkich kątach Europu! Tu nad Wisłą, Odrą, Wartą  czy Brdą także. Tych kilka zdań powinno nam dać do myślenia: "Państw nie tworzy się ani nie niszczy, zaś granic nie przesuwa się ani nie znosi w wyniku argumentacji lub głosowania większości. Narody wyzwala się, jednoczy lub łamie krwią i żelazem, nie zaś hojnymi porcjami wolności i sosu pomidorowego; narzędziem ruchów narodowych jest przemoc". Trąca Bismarckiem? Dlatego tak wiele miejsca poświęcono zmianie orientacji Niemców (?) do Polaków! Gdzie prysł pamiętne uwielbienia dla Lechitów z 1831 r.?! Właśnie pod gruzami budzącego się germańskiego nacjonalizmu! I na to nie trzeba był "żelaznego Ottona"! To się działo nieomalże jednocześnie z przemianami w Berlinie czy Frankfurcie. Dużo na ten temat jest do prześledzenia. Nie przypadkowo wkrótce pada opinia angielskiego prawnika i ekonomisty Williama Nassau Seniora (1790-1864): "To barbarzyńskie poczucie narodowości ... stało się przekleństwem Europy". Ze swej strony Namier dodał: "Tak zatem podczas «Wiosny Ludów» narodowość, to namiętne wyznanie intelektualistów, wdziera się do polityki Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej, a od 1848 roku rozpoczyna europejską wielka wojnę każdego narodu przeciwko sąsiadom". Może nawet niektórych zaskoczyć, albo zgoła obruszyć fragment kolejnego zdania w odniesieniu do: "...nacjonalizmu niemieckiego, pochodzącego raczej od tak wychwalanego Frankfurckiego Zgromadzenia Narodowego niż Bismarcka czy «pruskości», a w rozpatrywaniu stosunku tych niemieckich «liberałów», w rzeczywistości poprzedników Hitlera, do Polaków i Czechów, a także Polaków do innych Słowian (...)". 
Gdybym chciał zrobić z tego pisania wątek "a sprawa polska", to składałbym ten post z kilku odcinków. Nie ucieknę jeszcze od kilku wątków. Nie mogę przecież udawać, że nie ma na tych stronach Adama Mickiewicza (1798-1855) i jego zdania: "Tam Ojczyzna, gdzie źle; bo gdzie tylko w europie jest ucisk Wolności i walka o nią, tam jest walka o Ojczyznę, i za tę walkę bić sie wszyscy powinni". Dlaczego my nie znamy  t a k i m  naszego Wieszcza? Kiedy w myśleniu o losie Polski w XIX w. zaczniemy patrzeć szerzej. Wiem, że to boli! Francuski polityk i pisarz Alphonse de Lamartine (1790-1869) nie pozostawiał złudzeń: "Kochamy Polskę, kochamy Włochy, kochamy wszystkie uciśnione narody, ale nade wszystko kochamy Francję i ponosimy odpowiedzialność za jej losy, a w tej chwili być może za losy Europy". Tyle tu innych wypowiedzi prekursora romantyzmu nad Loarą... Proszę samemu sprawdzić.
Muszę zrobić ukłon w strunę tak hołubionego Poznania! Nawet kosztem innych, może ważniejszych treści. Śmiem twierdzić, że wątek ewentualnego "księstwa gnieźnieńskiego" jest naprawdę mało znany. Namier cytuje fragmenty stosownego, pruskiego raportu o sprawach narodowościowych w Wielkim Księstwie Poznańskim i pojawia się kwestia miasta Poznania: "...znacznie trudniejszy problem powstaje w związku z twierdzą poznańska (...) nawet gdyby w Poznaniu nie mieszkał żaden Niemiec, rzadko który Niemiec zgodziłby się w obecnych warunkach, żeby ta twierdza przeszła w inne ręce". O!...
Uważne czytanie przypisów (s. 163-164, p. 7) mogłoby nas pozbawić smakowania opinii cennych dla nas, Polaków!  To tam wygrzebiemy wypowiedź ambasadora Rosji w Austrii, barona Petera von Meyendorffa (1796-1863) / Пётрa Казимировичa Мейендорфa, który raportował do Petersburga: "Nadejdzie dla nas decydująca chwila - walka z Polską, wspierana przez całą Europę, przez Francję, Niemcy, Węgry itd. Z Bożą pomocą wytrzymamy jak w 1812, ale to jest straszny rodzaj wojny, który nas drogo będzie kosztować, w której być może trzeba będzie poruszyć masy - kto wie (...)". To jednak budujące, że wielka Rosja bała się czegoś w tym czasie...
Wiele miejsca poświęcono nakreśleniu sytuacji w Czechach i na Węgrzech. Budzenie się  czeskiego ducha robi wrażenie. "...do dobrego tonu - czytamy na s. 173 - zaczęło należeć mówienie po czesku w miejscach publicznych". I znowu wraca sprawa rodzących się nacjonalizmów! Gdzie tu jest źródło? Dokładnie tam, gdzie wszędzie: "Ostre nacjonalizmy oparte na języku (o dużym natężeniu, a ograniczonej treści) zwykle rodzą się u miejskich intelektualistów z klasy średniej". O Słowianach zachodnich i południowych Namier przypomina, że "...utracili swoje klasy wyższe i średnie w trakcie klęsk w poprzednich trzech lub czterech wiekach, przekształcili się w narody chłopskie". Przypomniał też smutny epizod dotyczący Polaków, Czechów, Słoweńców, Słowaków, Chorwatów i Serbów: "Każda z nich zmierzała do własnych, odrębnych celów; nikt nie przemawiał na rzecz wspólnej sprawy słowiańskiej - w 1848 roku ruch słowiański, zapoczątkowany przez filologów, poetów, pisarzy, historyków i antykwariuszy, dopiero zaczynał nabierać charakteru politycznego". Skóra cierpnie, kiedy czyta się o eksterminacyjnych zamiarach słynnego Lajosa Kossutha (1802-1894) wobec Serbów w Wojwodinie.
Od książki Lewisa Bersteina Namiera trudno się oderwać. Jego narracja, to przyjemność dla czytelnika. To nie suchy wykład naukowego mądrali. Klasyka - bez wątpienia. Spojrzenie na rok 1848 dla wielu na pewno odkrywcze. Podejrzewam, że wiele osób z mego pokolenia ma już sama awersję do słowa "rewolucja", a że starano sie wykorzystać Wiosnę Ludów dla innych, ideowych celów, to mamy tego skutek. Smutne jest, co innego. Narzekamy, że młódź nie garnie się nam do wiedzy, a czy zacny Universitatis nie uwzględnił bariery ceny? Książka "1848 rewolucja intelektualistów" kosztuje... 69 złotych! To boli. Bardzo! Żony na pewno nie ucieszą się, kiedy mężowie wydadzą tyle na tą cenną i niezbędną w księgozbiorze pozycję. 
Warto na koniec zamknąć to pisanie takim podsumowaniem autorstwa Namiera: "Przez Europę przeszła rewolucja o zasięgu większym niż kiedykolwiek wcześniej, jednakże zdecydowanie humanitarna pod względem swoich zasad i swojej praktyki. Miała swoich zabitych, ale nie miała żadnych ofiar; stworzyła uciekinierów, ale żadnych więźniów politycznych". I choćby chcąc się o tym przekonać należy zabrać się za lekturę tej książki. A Adam Michnik dodaje: "To jest lektura szczególnie cenna dla tych, którzy - jak autor tych słów - uporczywie nie chcą wyrzec się wiary i złudzeń, że można świat uczynić lepszym"

Brak komentarzy: