środa, października 22, 2014

Poczet poetów zapomnianych - Kazimierz Brodziński - odcinek 2 "W blasku napoloeńskich orłów"

Gdzie się krew rumieniła, teraz błyszczy rosa, 
Wonną trawę na siano pościnała kosa, 
Dziś wołków tylko widać wytłoczone stopy, 
Po miedzach, które wiodły do stodoły snopy.


To nie jest wiejska sielanka. Tak utrwalił Brodziński „Pole raszyńskie”, gdzie bohaterstwem okrył swe imię książę Pepi i jego szeregi! Mógł Brodziński przeżywać pierwsze wzloty poetyckie, dawać połowę życia za „Kniaźnina poezje”, nieśmiało przemykać po korytarzach gimnazjum, ale wielka historia działa się niemal za oknem, za kordonem i to też dostrzegał! „Po utworzeniu księstwa warszawskiego – wspominał - zaczęły nas dochodzić niektóre gazety warszawskie; coraz powszechniejsze były rozmowy o niej o Polsce (...)”. Na szczęście dla niego cherlawość postury uniemożliwiła jego werbunek do... austriackiego wojska! Sam tak to opisał, kiedy szkołę nawiedził oficer werbunkowy i wystąpił przed szereg, ON: „...szczupły, zdziwiony, a więcej jeszcze przelękniony, wzbudziłem śmiech powszechny w delegacie, profesorach i uczniach”. A przecież Napoleon był od lat na ustach gimnazjalistów: „Uczucia i rozmowy patriotyczne odzywać się zaczęły od roku 1806, i mnóstwo młodzieży przez rozmaite dowcipne sposoby umiało się przedrzeć do szeregów Napoleona, i każdy z nas zakładał sobie, iż w tym tylko celu dorasta”. Osiemnastoletnie tchnienie dyktowało słowa „Ody w dzień urodzin Napoleona Wielkiego, Cesarza Francuzów, Króla Włoskiego, Protektora Ligi Reńskiej. Dnia 15 sierpnia 1809 roku”:

Niech żyje N a p o l e o n !- wołaj ludzie tkliwy;
Niech żyje po tysiąc lat! (kto z nas będzie żywy),
Niechaj Polak ostatni z tym uczuciem umiera,
A hasło: N a p o l e o n ! niech mu usta zwiera.

Mógł-że taki umysł usiedzieć spokojnie w domu? Tym bardziej, że wielu rówieśników już poszło „na tamtą stronę”. Razem z kolegą ruszył ku granicy! Uchwyceni jednak zostali wypuszczeni przez eskortującego ich żołnierza (Rusina?). Usłyszeli z jego ust: „wy sem Cesarowi krywdi Ne rozbite; możecie pójść do czorta!”. Niewychowawczo dodam, że mu się to finansowo opłaciło... Brodziński wspominał: „Pokazał nam drogę, którędy bezpiecznie przejść możemy granicę i życzył najlepszego powodzenia! Jakoż dostaliśmy się w Sandomierskie, na ziemię przez Polaków zajętą, któreśmy jak dzicy ludzie całowali z radości”. Dotarli do zajętego przez księcia Józefa Krakowa. Niewiele brakowało, a i tam cherlawość postury Brodzińskiego mogło przekreślić jego wojskowe plany. Słaba kondycja fizyczna i... niestety nikła znajomość matematyki mogła szybko zakończyć ten epizod w szeregach 12 Kompani Artylerii Pieszej!... Aby obraz wojska Księstwa Warszawskiego nie był rodem z dzieł Gembarzewskiego nie omieszkam raz jeszcze zacytować wspomnienia Brodzińskiego, tym razem o miejscu zakwaterowania: „...tylko drzwi nas dzieliły od miejsca bezeceństwa. Obrzydliwość sama była ratunkiem naszej niewinności i te nieszczęśliwe kobiety uważały nas jak dzieci, nie dozwalając sobie nawet żartów z tego, że w mundurach naszych i przy pałaszach wcale nie chcieliśmy za dzieci uchodzić. Z miejsca zepsucia nie tylko uszliśmy szczęśliwie, ale i wstręt na zawsze uczuli do miejsc podobnych”. Oczywiście wolimy widzieć tylko „marsowe dzieci”, które odnajdujemy w wierszu „Do wojsk polskich”:

Jak gdy po wielkiej suszy piorun grzmi straszliwy
               I mści się piorunami za spieczone niwy,
              Tak Polak bije tyrany,
              Co śpiącym kładli kajdany,
              I depce nogą te trony,
              Którym bił niegdyś pokłony.

Wyprawa na Moskwę!... Chwile triumfu!... Cofający się Moskal!.... Zdobycie dawnej stolicy carów! Dwieście lat wcześniej były tam hufce hetmana S. Żółkiewskiego!... Teraz był Brodziński i Wielka Armia. Oddał ducha tej chwili w wierszu „Żołnierze nad rzeką Moskwą w r. 1812”:

Lecz ja, który z bronią w ręku
Burzę obcą mi krain 
I nie w Marsa może szczęku,
Ale w zaspach zimy zginę –
Wiosna, co śniegi rozleje w potoki,
Tylko o pomsty odsłoni me zwłoki.


Był pod Smoleńskiem, na polach Możajska (Borodina)... A potem był piekło!... Zwykłem cytować różne wspomnienia z tragicznego odwrotu strzępów Wielkiej Armii spod Moskwy. Dlaczego nie skorzystać z fragmentu dziennika właśnie K. Brodzińskiego, którego ta wyprawa boleśnie doświadczyła. Tak pisał o śmierci brata Andrzeja: „...wśród bitwy nad Berezyną dano mi znać, że jest ranny; szukam go między trupami, znajduję go już obnażonego i w samo czoło karabinową ugodzonego kulą. Straciłem w nim, co miałem najdroższego na ziemi! Tylko to już to mnie zostało, że mogę sobie powiedzieć, iż nic już nie mam do stracenia”. Oto prawdziwe oblicze wojny: odrażającej, brudnej, złej... Bezprzykładna klęska rodziła rozgoryczenie, a doświadczenia przewartościowały uwielbienie do „małego Kapral”? Chyba uczniowie nie powinni mieć problemu z interpretacją krótkiego wierszyka: „Nie chce mi się zmieścić we łbie, / Że nasz Wódz skończył na Elbie”. Wziął udział w „bitwie narodów”. W „Opisie biegu życia...” podał na ten temat: „...pod Lipskiem wzięty byłem w niewolę, a utraciwszy siły i chęć do służby wojskowej, otrzymałem żądane zwolnienie”. Polskie marzenia budowania przyszłości w oparciu o Napoleona rozbiły się na polach tej bitwy (1813 r.). To tam w nurtach Elstery zginął ukochany książę-wódz. Jemu Brodziński poświęcił jeden ze swych dramatycznych wierszy: „Cóż to za dzień żałobny na Lechitów ziemi...”. Tak mógł pisać tylko wierny żołnierz. Tak pewnie myślało wielu Polaków. Z tego uwielbienia wyrosły pokolenia, którym ojcowie nadawali imię: Józef!
 
Lew to był, który czuwał nad zwłokami Matki,
               Lew to był, który bronił odrodzone dziatki,
              Wódz, który zwycięstwami swoje bitwy liczył,
              Ilu mężom dowodził, tyle serc dziedziczył

Chcąc zamknąć napoleońska epopeję zacytuję jeszcze jedną scenę: „Słabością, nędzą i smutkiem obciążony szedłem sam jeden (kompania moja już zupełnie była rozbita) przez Kowno za Niemen, bo idąc nocą, miąłem przy Wilnie nasz już nieznaczny korpus (...). za Niemnem dopiero spotkałem podoficera znajomego, który mnie nakarmił i pieniędzy nieco zasilił, wziął na sanki, jakie z parą koni zdobył. Pocieszony nieco spieszyłem ku Warszawie”. Proponuje sięgnąć po biografię Brodzińskiego lub zerknąć na cytowaną stronę internetową. W tym przypadku Internet jest naszym wielkim sprzymierzeńcem. Możemy do woli, bez względu na porę i czas sięgać po wydania sprzed dziesiątków lat!



(dokończenie w odcinku 3)

Brak komentarzy: