sobota, października 04, 2014

Poczet poetów zapomnianych - Kazimierz Brodziński - odcinek 1 "Początek drogi..."

Każdy z nas, jak mniemam, ma swoich ulubionych poetów. Sięgamy po ich tomiki poezji, cytujemy fragmenty. Jesteśmy dumni, kiedy z pamięci potrafimy wydobyć słowa, które są dla nas podporą i potwierdzeniem głoszonych prawd lub hipotez, uniesień lub... miłości. Byli przy nas w chwilach wzniosłych i gorzkich.
Wybrałem czterech poetów z panteonu   z a p o m n i a n e j   s ł a w y , Rozpoczynamy nasze spotkania od poznania Kazimierza Brodzińskiego. Przygotujmy się na dłuuugą podróż. Ledwo otworzę drzwi, aby rzucić snop światła na te wyblakłe twarze. Nie jestem w stanie napisać tu ich pełnych literacko-życiowych biografii. Odsyłam do literatury. Na pewno nie ujawniam całego bogatego, acz zapomnianego dorobku słowa i myśli. 
 * * *
My kamieniem na kościach naddziałów osiędziem,
My z kamienia Ojczyzny życie wydobędziem!
Wrócą ci Matko, życie piersi rozognione,
Na piersiach dzieci powstań i przywdziej koronę.

Proszę nie bronić się przed tym „spotkaniem”. Znowu wiersze? -ktoś krzyknie? Zaproponowałem pewnemu ogólnopolskiemu czasopismu publikację tego cyklu. Nie byli zainteresowani. Myślałby kto, że obcują z ta poezją. Przedstawię skróconą wersję tamtego mego pisania. Zacznijmy naszą podróż od sięgnięcia po... Józefa Ignacego Kraszewskiego i jego powieść „Przed burzą”. Pisząc o walce klasyków z romantykami nadmienił: „Szło też o określeni programu, a tu jedni stali na krańcach do walki, drudzy z Brodzińskim żądali eklektyki i przejednania, nie potępiając nikogo”. Od razu pojawia się jeden z rysów osobowości naszego bohatera: to nie był człowiek konfrontacji, nie rzucał się z pazurami na adwersarzy! Nie zapominajmy, że stawał w dyskusyjne szranki z najbardziej bojowym umysłem epoki, jakim był Maurycy Mochnacki. Chyba można go nazwać: literackim człowiekiem dialogu. 


W biografii Brodzińskiego znajdziemy wszystkie blaski i cienie Rzeczypospolitej przełomu XVIII i XIX wieku. Przyszedł na świat na dwa miesiące przed ogłoszeniem Konstytucji 3 maja (1791). W pierwszych latach swego życia rozszarpano państwo ostatecznie (1793, 1795). Wspominał, jak ojciec zareagował na wieść o III rozbiorze: „Przybył posłaniec z Krakowa, oddał listy, po których przeczytaniu zaczerwieniony wbiegł do pokoju, gdzie właśnie stół przeszło na dziesięć osób był nakryty. W niezwykłym sobie uniesieniu porwał na koniec obrusa i rzucił całe nakrycie z wazą, gromiąc nas: «precz niewolnicy! Nie będziecie dziś jedli!» Słowa te przeraziły samych gości...”. Należał więc do ostatniego pokolenia urodzonego jeszcze w wolnym, choć okrojonym kraju. Okres dojrzewania przypadł na pojawienie się na horyzoncie napoleońskich orłów! Powstało Księstwo Warszawskie (1807)! Zaciągnął się w szeregi jego wojska! Z Wielką Armią „w roku owym” ruszył pod Moskwę! Życie dorosłe przypadło na „kongresową stabilizację” (1815-1830). Pozorną idyllę wywróciło powstanie listopadowe (1830-1831), a na koniec zasmakował „tułaczego chleba”. Nawet śmierć na saksońskiej ziemi (w wieku 44 lat), tak bardzo charakterystyczna dla „pokolenia wieszczów”. Czyż taka chronologia nie jest dobrym zaczynkiem do poznania tej biografii i twórczości?
* * *
Kazimierz Brodziński urodził się 8 III 1791 r. z rodziców Jacka i Franciszki z Radzikowskich. Pan Bóg błogosławił temu związkowi, gdyż Kazimierz był szóstym ich potomkiem. Marne były widoki na jego przeżycie. Sam tak o tym pisał w "Wspomnieniach mojej młodości": „...doktor przepowiedział, że więcej nad tydzień na tej ziemi bawić nie mogę. Umarł on w parę tygodni po tej wróżbie”. Dalej dodał z makabryczną szczerością: „pokazano mi grób jego, po którym w zemście za tę wyrocznię skakałem”. Koszmarny Kazio!...
Niestety los nie szczędził mu ciosów: najpierw śmierć matki, kiedy miał trzy lata. Smutne, że napisał o niej: „nie byłem od matki lubiany, szczególnie dla mojej słabowitej postaci”. A potem nastał smutny los pod srogą i ciężką ręką macochy, Anny, o której biografka poety nie omieszkała napisać: „z pozoru skromna i uboga, a niedługo potem ponury demon ogniska domowego, macocha jak z bajki”. To musiało być bardzo traumatyczne wspomnienie, skoro po latach dorosły Brudziński kreślił taki obraz macochy i domu: „...stała się postrachem nie tylko domu, ale i całej wsi i okólnych sąsiadów. (...) Periody jej wściekłości, które często nadchodziły, wystawiały obraz furii piekielnej; nikt wtedy, winny czy niewinny, gość czy parobek, dzieci czy mąż, w żadnym zakątku domu nie był bezpieczny”. Jak widać nie mógł o sobie napisać, że dzieciństwo miał sielskie i anielskie. Dziwić się później, że napisał: „Nie miałem matki i ojczyzny. Obiedwie były dla mnie jednym i tym samym ideałem: żadna mnie nie wychowała, dla obudwu czułem dług wyższej nad wszystko miłości”. Dom, to jedno, ale na drodze życia czekała na niego kolejna... koszmarność:   s z k o ł a !
Chyba nikt z nas nie chciałby usiąść w szkolnej ławie w Lipnicy Murowanej z małym Kaziem: „Pan profesor miał często dziwny humor do bicia dzieci; bicie rózgą w rękę z każde zająknięcie, za każdą omyłkę w pisaniu, było wiernie każdemu wyrachowane”. O poziomie intelektualny ówczesnych belfrów nawet w oficjalnych dokumentach austriackich władz oświatowych można znaleźć taki oto zapis: „Nauczycielami w szkołach wiejskich nie mogą być ludzie oświeceni; człowiek, który czuje w sobie pewną sprężystość duszy, nigdy by chyba nie poświęcił się takiemu urzędowi”. Oszczędny, skąpy ojciec nie rozpieszczał synów. Miał ambicję i posłał synów, w tym Kazimierza do Tarnowa. We wspomnieniach przebija nuta goryczy, głównie za sprawą ucisku germanizacyjnego! Na domiar złego wyliczony ojciec wynajdywał zakwaterowanie dla synów u podejrzanych indywiduów, byle taniej. A, że trafiał się jakiś pijak, który zastawiał skromny przyodziewek „paniczów Brodzińskich” i chłopcy nie mogli najzwyczajniej w samej bieliźnie wyjść z domu? Ubawił mnie zapis Brodzińskiego, jak to ojciec „nicował stare odzienie”: „Co roku w czasie wakacji rozwieszano na dziedzińcu do stu kontuszów i żupanów, czyniono z krawcem lustrację, które z nich dla dzieci przerobione być mają; mieliśmy przeto sukienki w różnych dziwacznych kolorach”. Pan Jacek zmarł w 1805 r. 14-letni Kazimierz odnalazł macochę w Rajbrocie koło Lipnicy. To tam znalazł wór z dokumentami po zmarłem ojcu. I nagle stał się... pedagogiczny (?) cud: ten, który nie przeczytał ani jednej książki nagle doznał olśnienia! Wśród szpargałów znalazł pisma z czasów Sejmu Wielkiego, „wiersze, najwięcej na imieniny różnych panów lub króla Stanisława”, jakieś utwory Naruszewicza i Trembeckiego. Sam zauważył, że „...wcale do mojego wieku i moich skłonności niestosowne, obudziły we mnie chęć pisania, a przynajmniej naprowadziły mnie ba poznanie zewnętrznego składu wiersza”. Powycinał puste kartki, pozszywał je i tak stworzył kajet, który zaczął zapełniać: „chodziłem w pole i ukryty w gęstwinach układałem w rymy, co mi do głowy przyszło”. Tak się rozpoczęła trzydziestoletnia literacka droga Kazimierz Brodzińskiego. W jakiś czas potem na targowisku dostrzegł przekupkę, która sprzedawane jagody zawijała w... wydzierane kartki ze starego wydania Jana Kochanowskiego: „...bez żadnego namysłu porwałem książkę, a raczej to, co jeszcze na trąbki nie poszło, i najspieszniej z nią uciekłem”. Oczywiście kobieta narobiła rwetesu, zuchwalca pochwycono, łup odebrano, a „przestępcę Brodzińskiego” zamknięto na kilka godzin w kozie!...
Cztery lata później, w 1809 r., zdał pozytywnie egzamin maturalny. I to nie był gdzie, bo w samym Krakowie. W liście pisanym w dniu swoich 18. urodzin do kuzynki chyba nie przypadkowo pisał: „Milszy mi był Twój podkoszulek, który nie był potem kmiotków zlany, od Żydów złupowany ani w kozie u skąpca nie siedział”. 

(c.d. n.) 

2 komentarze:

  1. Cieszę się na ten cykl. Więcej słów samego Brodzińskiego poproszę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie ciąg dalszy. Bez obaw. Słów nie zabraknie. Zapewniam.

    OdpowiedzUsuń