czwartek, października 02, 2014

Barykada - odcinek 2

2 października 1944 r. upadło powstanie warszawskie. Po 63. dniach heroicznej i nierównej walki trzeba było złożyć broń. Od 70. lat trwają spory na temat tego, co wtedy działo w Warszawie. Nie włączam się do tego nurtu.

                                                   *       *       *
- Kurwa mać! moździerze!
- No to jak Jurgen wceluje się w tą Bertę tam... - "Zzawisły" gwizdnął przeciągle.
- Może nie trafią - starała się zmienić linię jego myślenia "Kira". - Trochę optymizmu, wiary...
- Wybacz, ale jestem agnostykiem. I w żadne tam cuda, opiekę i zjawiska nie wierzę. Jak ma rąbnąć, to rąbnie! Żadne Boże nie pomoże. Choćbym się zamodlił na śmierć.
- Bluźnisz!
"Zzawisły" wzruszył ramionami.
- Popatrz na "Konusa". Służył do mszy. Tam gdzieś leży to, co zostało po "Grocie". Nie nosił medalika ze świętym patronem? A "Abrahama" pamiętasz jeszcze? Każdy chwalił Pana i co? I gówno!
- Stajesz się wulgarny! Rana rozum ci odbiera.
- Mój gnijący kikut - nic do tego nie ma. Otrząśnij się kobieto! zjada z nieba anielskie zastępy?! Archanioł Michał czy św. Stanisław podadzą nam miecz lub broń? To jest dobre u Matejki! Ale w życiu...
- Ładuj broń! - "Korab" wydał rozkaz.
Czekali. Na przedpolu leżało dwóch rannych Niemców. Jeden jęczał i kogoś lub coś wzywał. do ich uszu dobiegało: "Hielfen... Sie...mir...". "Nicht schießen".
- A jakby tego Hansa posłać do piekła?
"Kira" aż odepchnęła "Zzawisłę".
- To ranny! - krzyknęła. - Chcesz dobijać rannych?! 
- A jak zginął "Olgierd"?! Sufit mu nie spadł na głowę. A "Sarna"? Już zapomniałaś, co wtedy mówiłaś?!
- Nie, nie zapomniałam! Nic nie zapomniałam! Mamy być, jak oni...
W tej chwili "Kira" przeskoczyła przez barykadę i zaczęła biec w kierunku jęczącego Niemca.
- Ty idiotkooo!
- "Kira"! - "Korab" był zaskoczony.- Osłaniaj ją.
- Pan Bóg jej pomoże.
- Co ty klepiesz? Gorączka?!
Ale "Zzawisły" tylko machnął ręką. Wziął mausera, którego zostawiła "Kira". Celował w niewidzialnego wroga.
"Kira" doskoczyła do Niemca. Był to młody chłopak. Lat może osiemnastu. miał na sobie znienawidzony mundur, na którego kołnierzu przyszyte były runy SS. Po drugiej stronie zalegała cisza.
- Mutter?
- Santa Claus! - odparła "Kira".
- Hier... hier... Ich habe geschossen..
- Nie marudź. Sama do ciebie strzelałam. mogłeś lepiej dać się zabić.
- Warum? 
- Gdzie masz opaskę? Bandaż!
- Was?!
- Zurichtung.
Żołnierz sięgnął do chlebaka, który miał na plecach.
- Dlaczego oni nie strzelają?
- A pana kapitana "Koraba" to martwi?
- O czym ona z nim ględzi tam?!
- Recytuje mu "Rękawiczkę" Schillera.
- Tobie naprawdę odbija!
- Nie uczyli cię tego?
Und mit Erstaunen und mit Grauen
Sehns die Ritter und Edelfrauen,
Und gelassen bringt er den Handschuh zurück.
Da schallt ihm sein Lob aus jedem Munde...

-Daruj sobie tą recytację!
- Widzę, jak herr Jakubowski idzie między ławkami, palce ku górze wznosi i mówi ze wzruszeniem:
Aber mit zärtlichem Liebesblick -
Er verheißt ihm sein nahes Glück -
Empfängt ihn Fräulein Kunigunde.
Und er wirft ihr den Handschuh ins Gesicht:
"Den Dank, Dame, begehr ich nicht!"
Und verläßt sie zur selben Stunde.

- Żeby tylko tamte soldaten  naszej Fräulein nie sprawili takiego Glück, że się nie pozbiera. Co ona wyprawia?! "Kira"! Zostaw tego Szwaba!
Ale "Kira" nie słuchała. Zarzuciła  go na ramię i zaczęła wycofywać się ku barykadzie.
- To wariatka! - "Korab" nie wiedział, co robić. Po raz pierwszy czuł się bezradny.
- Nie wykonuje rozkazów! - ironizował "Zzawisły" - Kula w łeb! "Jeden pocisk - jeden Niemiec" Nie tak wymalowano na naszych plakatach?
Dobiegł do nich głos Niemca:
- Nicht schießen! Nicht schießen!
- My cię nie będziemy szisenować! - odpowiedział "Zzawisły".
W tym momencie odezwały się karabiny ze strony niemieckiej.
- Nicht schießen!...
Ale nikt go nie słuchał. Krótka seria ścięła go z nóg.  Zasłonił sobą "Kirę", która pokonała barykadę.
- Ty idiotko!
- Tak mnie wita dowódca? 
- I, co? Kamraci go ustrzeli...
Nie dokończył. Na szczycie barykady ukazała się skrwawiona twarz Niemca. Dosłownie sturlał się  im pod nogi.
Überraschung! - zawyrokował "Zzawisły".
Niemiec nie miał sił, aby się podnieść. Seria z karabinu maszynowego okaleczyła mu obie nogi, przestrzeliła bark i zgruchotała obojczyk. Do tego krew sączyła się z rany zadanej mu celnym strzałem "Kiry".
- Mamy... niespodziankę...
Ale "Korab" nie miał już sił, aby polemizować z "Zzawisły".
- Gdzie ten "Zagłoba"?!
Jak spod ziemi pojawiła się piegowata gęba w strażackim hełmie  na głowie. 


- Strzelec "Zagłoba" melduje się ze zwiadu!
- Dotarłeś do "Owcy"?!
- Widziałem samego "Bora"! - położył z duma akcent na ostatni słowo.
- A ja Gretę Garbo i co z tego? "Owca"! "Owca" mnie interesuje!  Mów do cholery!
- Major rozkazał, abyśmy trzymali barykadę dwie godziny.
- Co?! - w oczach "Koraba" pojawił się strach, gniew, niedowierzanie. - Dwie godziny?! Czym?!
- Tak jest. Potem albo rzucą odsiecz od "Rogali", albo mamy się wycofywać.
- Przyślą nam gołębia pocztowego? - wtrącił się "Zzawisły", co "Korab" skwitował dość mrożącym spojrzeniem.
- Nie panie poruczniku! Będzie zielona raca! Najpóźniej za dwie godziny!
"Korab" i "Zzawisły" odruchowo spojrzeli na swoje zegarki.
- Nie ma jeszcze piętnastej.
- Mamy utrzymać barykadę. A "Rogala" nadciągnie...
Zapadło niezręczne milczenie. Patrzyli na siebie z niedowierzaniem. Utrzymanie barykady przy tak minimalnym obłożeniu w amunicję? Absurd. Wycofać się? Nie mogli. Rozkaz - jest rozkaz!
"Zagłoba" rozejrzał się po barykadzie. Na widok strat westchnął. Zaskoczył go widok pojękującego Niemca.
- Jeniec?
- Nie miłosierdzie "Kiry" - ironicznie podsumował "Korab".
- Miał zdechnąć na tym polu?! - odezwała się.
- A niech zdycha! Jeszcze tego brakowało, abym rozpaczał nad szwabskim ścierwem!
- Nie mogłam! Musiałam! - broniła swej decyzji. Jej tez nie było łatwo. Teraz musiała stawiać opór "Korabowi"? Bez sensu. W imię czego?
- A "Sarna"?! A "Zadora", "Kalina"?! - zaczął wyliczać. - Jeszcze "Konus" nie ostygł!...
- "Konus" nie żyje?! - jęknął "Zagłoba". Popatrzył dookoła. Dostrzegł ciało przyjaciela. Podbiegł do niego. - Kazik! Kazik!
Ale Kazik już nie mógł mu odpowiedzieć. Bezsilność "Zagłoby" wobec nieuchronności śmierci przyjaciela rozkleiła go. Tylu ich ginęło dookoła.  "Doktor", "Mały", "Szary", "Sarna", "Dzideczek"... Ale nie "Konus", kolega z podwórka! Rozpłakał się.
- Strzelec "Zagłoba"! Do mnie!
Podniósł się. Otarł twarz ręką. Rozmazał krople łez. Stanął przed dowódcą plutonu.
- Weź się w garść. Chciałbyś zawieść "Konusa"? Co by on powiedział, gdybyś tu beksę z siebie robił. 
- To boli! - przyznał się. 
- A, co ty myślisz, że ja jestem z drewna?! Musimy wytrzymać jeszcze te dwie godziny! A potem...
- A potem nadciągnie "Rogala"! - zasalutował do strażackiego hełmu.
- No, właśnie. "Rogala". Na barykadę!
- Tak jest!
Z drugiej strony nic się nie działo. Słyszeli serie wybuchów od strony, z której nadciągnął strzelec "Zagłoba". Ale ich przeciwnik zamilkł na dobre. "Kira" w tym czasie opatrzyła "Zzawisły" oraz Niemca. Ten drugi miał marne szanse na przeżycie. Długo nie puszczał "Kiry" od siebie. Próbował łamaną polszczyzną coś powiedzieć, ale trudno było jej to zrozumieć. Z kolei jej znajomość niemieckiego była bardzo pobieżna.
Klepała go po ramieniu i powtarzała:
- Sehr gut!  Sehr gut! 
A on z naiwną miną nastolatka powtarzał "danke", "danke schön" lub "ja! ja!" 
Nie wierzyła, że będzie dobrze. Tak, jak nie wierzyła, że "Zzawisły" wyjdzie z powstania z nogą. Jeśli w ogóle przeżyje. Już widziała symptomy nadchodzącej gorączki. Jeśli w nocy nie znajdzie się w polowym szpitalu, to podzieli los tylu innych z plutonu kapitana "Koraba". Czuła, że nie zasługuje na "danke".
- Co z nim? - zainteresował się "Zzawisły".
- Majaczy.
- Przeżyje?
- Ty się martw o siebie! I swoją girę!...
- Panna kapral podchorąży na mnie nie krzyczy! Jestem starszy stopniem! I jestem ranny!
- I zazdrosny! - ucięła ku jego zaskoczeniu.
- Was?!
- Zazdrosny! 
- O tego Szkopa?!
- Że zamiast tylko panem oficerem zajmuję się jeszcze Niemcem!
- Zwariowałaś?
"Kirze" odeszła ochota na rozmowę. Usiadła obok."Zzawisły" chwilę ważył w sobie, to co powiedziała. Musiał, choć przed sobą, przyznać, że jednak było coś na rzeczy. Ona naprawdę mu się podobała. Zaczynał sobie wyobrażać, że będą razem?
Znowu odezwały się moździerze. Pierwsze pociski spadały przed barykadę, ale kolejne były już bardziej celne. Odłupywały sterty barykady. Niczym liście kapusty?
- Rozwali nas kawałek po kawałku! - "Koraba" nie było stać na jedno pytanie: "co dalej?". Gdyby choć słowem zdradził się, co roiła głowa podkomendni stracili by dla niego resztki szacunku. W swej skorupie mógł rozmyślać lub dokonywać selekcji różnych pomysłów, ale na zewnątrz musiał jawić się jako monolit!
- Nie wytrzymamy do tych dwóch godzin. A może trzech, a może... - usłyszał za sobą głos "Szczepana".
- skończ biadolić! Trudno będzie. wiem - przyznał. I zagryzł wargi.
- Wymacali nas. Coraz celniej bije ten skurwysyn!
- Ty ze swego piata nie możesz go rąbnąć?
- Jest poza zasięgiem!
- Cholera jasna! Musimy to jakoś przetrzymać. "Kira"! bierz Szkopa i "Zzawisły" do piwnicy.
- Chcę walczyć! - "Kira" była niemal wściekła.
- To rozkaz! W wojsku jesteś, a nie na imieninach u ciotki Lodzi!
- Tak jest!
- Zostaw swego mausera!
"Zzawisły" oniemiał z wrażenia. Patrzył na "Koraba", jakby go widział pierwszy raz.
- Pan porucznik też nie rozumie rozkazów?! Ranni do piwnicy! Już i stąd! "Szczepan" zostajemy. "Zagłoba" jak wyjdziemy stąd zgłoszę cię do awansu! Możesz już czuć się kapralem.
- Ku chwale Ojczyzny, panie kapitanie! 
- Krzyż Walecznych też cię nie minie.
Piegowata gęba rozpogodziła się. Te dwa ostatnie zdania odmieniły stan jego ducha. Trudno powiedzieć, że przestał myśleć o "Konusie", bo to było zbyt świeże doświadczenie, ale... Awans! Nawet jego ojciec w poprzedniej wojnie nie osiągnął tej szarży. Ciekawe, co by teraz powiedział. A tak często słyszał z jego ust: "skaranie boskie z tym chłopakiem!", "co z niego wyrośnie?!", "doroślej!". Niestety zginął w Palmirach. 
- Idą!...
"Kira" zeszła z obojgiem rannych do piwnicy. Po chwili doszły do ich uszu dźwięki rwanych kanonad. To już nie był ciągły ogień, jak kilka godzin temu. Widać "Korab" wpuszczał Niemców, jak najbliżej barykady, a potem musiała padać komenda: "ognia!".
"Kira" poczuła zmęczenie i bezsilność. Jak byli uzbrojeni? "Zzawisły" miał swego visa, ona dwie filipinki i parabelkę. Spojrzała na rannego Niemca. Nie miał żadnej broni. 
Kanonada trwała dłuższą chwilę. Słyszeli wyraźnie dźwięki, jakie wydawały moździerze. Pociski uderzały w ruinę kamienicy. Raz po raz przytłumiony łoskot spadał na nią, co doskonale odczuwali. "Zzawisły" ruszył ku wyjściu.
- Co robisz?! Wykrwawisz się tam!
- Nogą nie strzelam! - "Zzawisły" odbezpieczył swój  pistolet. 
- Ale...
Położył palec na ustach. Oboje usłyszeli odgłos zbiegających kroków.
- Ci... sza...
"Kira" wyciągnęła parabellum. Ranny Niemiec poruszył się nerwowo.
Pierwszy wbiegł "Zagłoba". Za nim trzej inni strzelcy. Jeden miał francuskiego hadriana na głowie, dwaj pozostali furażerki.
"Zzawisły" opuścił visa.
"Kira" była tak spięta, że przez chwilę jeszcze stała z bronią wycelowaną w nadbiegających. 
- To my!... To ja - poprawił się "Zagłoba". - To są chłopaki od "Owcy"! "Ryś", "Piorun" i "Kmicic"! Nie rozumiesz?!
"Kira" rozpłakała się.
- Tam macie Szkopa! - "Zzawisły" wskazał na rannego jeńca. 
"Piorun" i "Kmicic" spojrzeli na niego.
- Wstawaj! - burknął ten z hadrianem na głowie. 
- Panowie akowcy, nie tak brutalnie! - wtrącił się "Zzawisły". - To jest Niemiec i do tego ranny.
- Nie będziesz nam kurwa mówił, jak mamy się obchodzić ze Szwabami! - odparował bez zastanowienia. - Wczoraj odbiliśmy nasz szpital...
- Wszystkich naszych wymordowali, skurwysyny! - dopowiedział jeden z furażerką.


"Zzawisły" podniósł swego visa na wysokość oczu tego w hadrianie:
- Stopień! Pseudonim! No już kurwa, bo ci ten pysk rozryję! 
- "Zzawisły"! - "Kira" była zdruzgotana tym, co widziała.
- Stopień! - krzyknął nie zwracając uwagi na  nią.
- Kapral "Ryś" batalion...
- A ja jestem porucznik "Zzawisły" rozumiesz?! Czy mam to ci na tym durnym łbie wypalić?!
- Panie poruczniku my... - wtrącił się trzeci strzelec.
- Wy teraz weźmiecie tego jeńca! - zaczął cedzić "Zzawisły". - I odprowadzicie do sztabu "Owcy"! rozumiesz tępa pało?!
- Tak... je... jest...
- ...panie poruczniku! - z naciskiem dodał "Zzawisły", ani na chwilę  nie zniżając swojej broni. 
- ...panie poruczniku - dodał, jak echo kapral "Ryś".
Podnieśli Niemca i ruszyli ku wyjściu.
"Kira" doskoczyła do "Zzawisły":
- Oszalałeś?! Mogłeś go zabić!
- Nie miałbym czym. W moim visie nie ma kul. Przekonałem się o tym, kiedy próbowałem go przeładować. 
Wyszli na zewnątrz. Na barykadzie zaroiło się od żołnierzy. "Kira" i "Zzawisły" wzrokiem szukali "Koraba" i "Szczepana". Siedzieli obok na gruzie. "Korab" dopalał papierosa. "Szczepan" odejmował od spękanych ust manierkę, którą podała mu jakaś rudowłosa sanitariuszka. Niemca zabrali.
- Za pięć osiemnasta? - "Zzawisły" spojrzał na swój niezawodny zegarek.
- Chyba tym razem się nam udało...


K O N I E C

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.