niedziela, września 21, 2014

Barykada - odcinek 1

Ten tekst pojawił się na tym blogu rok temu pt. "Grom". Dotarło do niego 218 osób. Inwencja twórcza mnie nie odeszła, ale postanowiłem przypomnieć go, bo wyjątkowość Rocznicy ku temu skłania. Za niespełna dwa tygodnie przypadnie 70. rocznica upadku powstania warszawskiego .
Tytuł chyba jest bardziej stosowny... Dla większej przejrzystości opowiadanie podzieliłem na dwa rozdziały. Na drugi odcinek zapraszam za tydzień.

*       *       *


"Konus" pochylił się. W tym momencie potężny świst przeciął powietrze. "Korab", "Kira" i "Szczepan" odruchowo odwrócili się. Pocisk uderzył w budynek za ich plecami. To znaczy budynkiem, to to coś było jeszcze tydzień temu. Kilka ścian, cudem zachowane piętro. I z tamtego okna jeszcze przed chwilą odzywał się erkaem "Zzawisły". Popatrzyli na siebie. "Konus" jeszcze bardziej przywarł do barykady.
- "Zzawisły"! "Zzawisły"! - "Kira" nie mogła się opanować. Schylając się wbiegał w tuman kurzu, który spowił to, co pozostało po kamienicy nr 64a.

- "Kira"! - ale okrzyk "Koraba" nie zatrzymał jej. Wskoczyła przez coś, co było framugą drzwi. Urwane schody prowadziły w niebo. Piętra już nie było.
- "Zzawisły"!
Nic nie widziała przez unoszący się pył. Potknęła się o jakąś żerdź. Czuła się, jak we mgle.
- "Zzawisły"!
- "Kira"! Oszalałaś?! - za nią zjawił się "Szczepan". - "Korab" się piekli!
- Mam tak... zostawić?! "Zzawisły"!
Wbiegła na schody. Zatrzymała się na nich. Spojrzała w dół. Z rumowiska, które mogło być sufitem parteru, a zarazem podłogą piętra wystawał ręka. Męska. Miała na przegubie zegarek O dziwo szkiełko nie zbiło się. Sekundnik właśnie wspinał się na szczyt tarczy. Jakby nigdy nic.
- O! cholera! "Zzawisły"!
Zbiegała w dół. "Szczepan" ruszył za nią. 
Ona już odgarniała rumowisko. Rzucała za siebie cegły.
- Uważaj!
Ale ona nie zwracała uwagi na "Szczepana". Cisnęła kolejną bryłę cegieł.
- Jak chcesz marudzić, to wracaj do "Koraba"!
I dalej odrzucała gruz.
"Szczepan", ani myślał kłócić  się z ta upartą dziewuchą. Odrzucał zdruzgotane belki stropowe. 
- Jest! Jest! - radość "Kiry" graniczyła niemal z histerią. Faktycznie dokopała się do spopielałej od pyłu czupryny. Tego rudego łba nie można było z nikim pomylić. Kiedy przedarł się zza Wisły zapomniano o jego dawnym pseudonimie "Kasztan". "Zadora" okrzyknął go "Zzawisły" i tak zostało. Był jednym z wielu, którzy w chwili wybuchu walk nie dotarli do swoich oddziałów. Do teraz obsługiwał zdobyczny erkaem. Nikt już nie pamiętał, jak go zdobyto. Teraz to nie miało znaczenia. Najważniejsza była amunicja i sprawne oko strzelca. Teraz karabin raczej umilkł na dobre.
- "Zzawisły"! Żyjesz?! - w głosie "Kiry" pojawiła się nuta niepewności i wyczekiwania. Ale oczy "Zzawisłego" otworzyły się i zdawało się zapadnięte usta wygięły w radosnym uśmiechu.
- Pani plutonowa pozwoli, że się przedstawię: Jurek Mechczyński!
- Ty wariacie!
- Aleś nam stracha... "Korab" już...
- Nie tak szybko kapralu podchorąży "Szczepanie". Jerzy na swej wierzy... w takie głupoty nie wierzy...
- Rzuciło ci sie na poezję?! - "Kira" nie przestała wygrzebywać "Zzawisłego" spod gruzu. Cicho jęknął. - Boli? Masz coś złamane?
- Zmiażdżone, pani plutonowa...
- Nogi?!
- Nie serce "Kiro".
I wybuchł takim śmiechem, jakby był na statku do Młocin lub na karuzeli na Polach Mokotowskich. A tu zupełnie nie było się z czego śmiać. Część kamienicy naprawdę cały czas leżało na nim, jak kamienny pancerz.
- Dałbyś spokój!
- "Kiro" - zaczął z całą powagą, na jaką w tej sytuacji mógł się zebrać. - jak się to piekło skończy, to ożenię się z tobą...
- Też żeś wymyślił
"Szczepan" dokopał się do jego nóg.
- Całe! chyba całe! - triumfował. - możesz szurnąć butami?
- Tak jest kapralu podchorąży!
I szurnął butami. Niestety spod lewej stopy zaczęła pojawiać się krew. "Szczepan" dalej odrzucał zwalisko.
- O! - wyciągnął fragment pogiętej lufy erkaemu. - No, na tej fujarce już Szkopom nie zagrasz.
- Dasz mi swego piata! - bezceremonialnie oświadczył "Zzawisły". - A "Kira" buzi!
- Ja ci zaraz dam w papę! To ja się narażam "Korabowi", zdzieram ręce do krwi, żeby tego wyciągnąć, a on pajacuje! "Szczęsny" miał rację: brak ci piątej klepki.
- "Szczęsnemu" już nie trzeba nic! A ja żyję. I mogę jeszcze być Romeem. 
- Gdzie ty Julię znajdziesz?
- I balkon, jak w Weronie? - dorzucił "Szczepan". Tak rzadko miał okazję pochwalić się swoją znajomością literatury.
- Julię już mam - wskazał skinieniem głowy na kapral podchorążą w niemieckiej panterce i furażerce na głowie. - Balkon chyba się oberwał i kawał gnojka gniecie mnie pod żebrami.
Z barykady dał się słyszeć przeciągle prowadzony ostrzał. 
- Idź! Sama dam sobie radę! - "Kira" nie zatrzymywała "Szczepana". Chwycił swego stena i wrócił tam, gdzie go teraz najbardziej potrzebowano.
- "Kira"?
- No!
- Jak ty masz naprawdę na imię. 
- Emilia.
- Plater?
- Bredzisz! Nie, Trawińska.
- Jurek Mechczyński!
- Mówiłeś już! - zaczęła się niecierpliwić.
- Wiem, ale chcę, żebyś zapamiętała.
- Po co mi ta wiedza?
- Boję się...
- Śmierci?
- Nie, że zakopią mnie na trawniku, a potem napiszą "Powstaniec nieznany poległ na polu chwały 21 VIII 1944 r., lat 21"
- Marudny jesteś, jak stara baba! - warknęła na niego. Zdawało mu się nawet, że zgrzytnęła zębami.
- Jurek Mechczyński! Od "mchu". Powtórz.
- Jurek Mechczyński! A może być Jerzy Mechczyński?
Jakiś pocisk rozerwał się nieopodal. Odłamki jakimś niezrozumiałym cudem ominęły tych dwojga.
-  Herbu Dołęga!
- Szkoda, że nie Ślepowron.
- O! widzę koleżanka zna się na heraldyce?
- Jestem po historii! No zaraz będziesz uwolniony od tego świństwa.
Ostrzał barykady wzmógł się.
- Cholera, że też musieli w moje okno przypasować, sukinsyny!
- Panie poruczniku! Proszę zachować formę i treść! - skarciła go.
"Zzawisły" uśmiechnął się po szelmowsku.
- O! moja ręka! - podniósł ją do oczu. Spostrzegł, że zegarek wyszedł z dramatu bez szwanku. - Chodzi! Tyka! Szwajcarski!
- To jeszcze nie twoja pora.
- A ty w dodatku jesteś wróżką?
"Zzawisły" poczuł, że "Kira" odsunęła ostatni ciężar, który na sobie czuł. Teraz ona przyjrzała się jego nodze, spod której sączyła się krew. Dotknęła tego miejsca. "Zzawisły" przygryzł wargi.
- Boli? - przez te kilkanaście dni napatrzyła się na ran wszelakich bez liku. Zmiażdżeń,  urwanych kończyn, ropiejących, sączących się... Pierwszy kryzys zaskoczył ja, kiedy na jej oczach zginęła łączniczka od "Owcy". Jak ona... Nie mogła sobie przypomnieć? Miała taką pyzatą, uśmiechnięta twarz. Szwaby chyba strzelały pociskami dum-dum, bo o ile postrzał w pierś zaznaczył się małym otworem, to w plecach powstała straszliwa wyrwa. "Malina"! Nie, "Kalina"?
- A gdybym tak zapalił? I kupił bukiet róż...
- Co ty bredzisz?! - obruszyła się.
- Zmiażdżona?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła pod palcami, że nie jest dobrze. Na pewno było otwarte złamanie. Ale na stwierdzenie, jak jest na pewno musiałaby rozpruć nogawkę. 
- Pokiereszowana!
- Świetnie to ujęłaś. Jak poetka! A pamiętasz taką strofkę: Leżysz zabity i jam też zabity, / Ty – strzałą śmierci, ja – strzałą miłości, / Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości, / Ty jawne świece, ja mam płomień skryty.
- Morsztyn!  Co to egzamin z Chrzanowskiego?
- Moja strzała amora była koślawa! Ale wreszcie doleciała - uśmiechnął się do siebie. Patrzył w niebo. Słońce powoli schodziło z pola widzenia. Wydawało mu się... Nie... Zobaczył samolot. Nagle tam w górze otworzyła się klapa.
- "Kira" zrzut! Anglicy!
- Gdzie?!
Spojrzała w kierunku, który pokazał. Faktycznie na niebie pojawił się jakiś dziwny metalowy pojemnik! Jeden, drugi, trzecie...
- "Kiraaa"! - dobiegł ich głos "Koraba".
- Muszę... zaraz wrócę...
Poprawiła mu poszarpany mundur. Jeszcze wczoraj był bluzą lotniczą starszego brata, który zginął w powietrznym starciu nad Modlinem w '39. Teraz to był łach. Niemalże bezwartościowa szmata?
- "Kirka" - ja się naprawdę w tobie zakochałem.
- Znalazłeś sobie czas...
Dotknął jej twarzy. Ręka była chłodna, szorstka. 
- "Nic – tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?"

-  To Leśmian!
- Leśmian! - uśmiechnął się, ale widać było, że robi to z wysiłkiem. - Miał chłop szczęście.
- Czemu?
- Bo by... zginął... w getcie?...
- "Kiraaa"! - głos "Koraba" nie pozostawiał złudzeń.
Poderwała się. Wyjęła z kieszonki pomiętą paczkę i podała mu ją.
- "Juno"! A amerykańskich nie masz? A może  "Belwedery"?...
Ale  "Kira" już go nie słuchała. Pobiegła do barykady.
- Żyje?! - "Korab" rzucił przez ramię. Akurat mierzył w kierunku nadciągających Niemców. Nacisnął spust swego stena. Posypała się seria. Trzech w mundurach feldgrau runęło pod nogi. Ale oficer SS nie myślał cofać się. "Szczepan" przyłożył się do oddania strzału... Niemiec nagle zatrzymał się, wyprężył, jakby chciał na piecie wykonać obrót, ale potknął się... Już nie wstał.
- No! To frau dostanie powiadomienie o chwalebnej śmierci małżonka na ulicach Warschau!... - zarechotał "Konus". Ale "Szczepan" nie miał czasu sycić się sukcesem?
- Chłopaki! Chłopaki!...
- Chłopaki "Kirka", to u szewca...
- Wiem, wiem - przerwała "Korabowi" - u  zębami prostują gwoździe. Zrzut!
- Gdzie?!
- Widziałaś?
- Śniło ci się!
- Jak was teraz widzę!
Niebem zatrząsł potężny warkot i ryk silników. Eskadra bombowców sunęła nad ich głowami.
- Kurwa mać!... - syknął "Konus" - Zaorają naszych!
- Co z wsparciem? - "Szczepan" przeładował swego masuera. Czul, że przegrzewa się lufa.
- Co ja Bóg jestem?! Dowiemy się, jak "Zagłoba" wróci. - "Korab" też już był na granicy wytrzymałości. Z całego plutonu została tylko ich piątka. "Zagłoba" pognał z meldunkiem do "Owcy". Sześciu? A było ich... Nie, lepiej nie liczyć.
"Kira" wysunęła minimalnie czubek głowy nad barykadę. "Korab" cisnął w jej kierunku kamykiem.
- Oszalałaś?! 
Ale ona nie myślała wystawiać sie na cel. 
- Słyszycie?!
Wstrzymali oddechy. Cztery pary oczu skierowały się na skraj ulicy. To stamtąd podnosił się ciężki odgłos gąsienic.
- "Szczęsny"! Piata! - to nie był ani rozkaz, ani krzyk, to był ryk.
Zza zakrętu ukazała się koszmarna, kanciasta sylwetka czołgu. 
- Hej strzelcy wraz!...
Na te słowa odwrócili się. Oparty o fragment ocalałej ściany stał "Zzawisły".
- No, co tak gały wybałuszył! Weź pan rurę i nakryj się! 
- Te Dymsza! Uważaj... Występów mu się zachciało...
- To nie Dymsza, tylko Kondrat!...
- Jak go zwał, tak go zwał - odszczeknął się "Korab". Ta sumienność w mowie i piśmie "Zzawisłego" doprowadzały go do rozpaczy. Aż dziw, że kolega porucznik nie zabrał ze sobą srebrnych sztućców. - Czołgi mamy na głowie, a temu zachciało się na kinowe wycieczki...
 - "Szczęsny" daj piata! Obiecałeś! - "Zzawisły" zrobił pokorną minę.
- Nic ci nie obiecywałem! - odciął się zaczepiony. 
- Kapralu podchorąży, to rozkaz!
Ale "Szczepan" nie myślał go wykonywać. Załadował piata i wziął na cel bryłę stalowego potwora. "Kira" podbiegła do "Zzawisły".
- Oszalałeś?!
Niebo złote ci otworzę, / w którym ciszy biała nić / jak ogromny dźwięków orzech, / który pęknie, aby żyć /  zielonymi listeczkami, / śpiewem jezior, zmierzchu graniem, / aż ukaże jądro mleczne...
- Coś ty się tak rozpoecił?!
Świst pocisku piata przeciął powietrze. Uderzył w czołg. Huk!
- Jest!
- Dostałeś gnoju!
- Na pohybel sukinsynom!
Czołg zaczął się palić. "Kira" wzięła "Zzawisłę" pod ramię. Podeszli do barykady.
- Melduje się porucznik "Zzawisły"!
- Nie pajacuj! - cisnął w niego "Korab".
"Zzawisły" rozejrzał się po barykadzie.
- Gdzie "Słoń", "Malutki"?...
Milczenie było odpowiedzią.
- A "Zebra"? "Zagłoba"!
- "Zagłoba" pognał z meldunkiem do...
Nie dokończyła.
- Sztukasy!
"Konus" bezsilnie patrzył w niebo.
- Skurwysyny...
Nagle dwa samoloty odłączyły się od klucza.
- Kryć się! Lotnik! - odruchowo krzyknął "Korab". Tylko, że za bardzo nie było się gdzie skryć. Pozostały piwnice po zburzonym budynku, w którym ostrzeliwał się wcześniej "Zzawisły". On jeden został przy barykadzie. Reszta rozpierzchła się, jak karaluchy.
Niemiec posunął serią z karabinów maszynowych. Ściął łopoczącą, ostrzelaną niemiłosiernie flagę. "Zzawisły" poczuł, jak pociski rozbijają się niemal o jego głowę. Trafiały w betonowe płyty, które jeszcze nie tak dawno były ozdobą trotuaru.
- Masz szczęście, że...
Za jego plecami spadł pocisk. Ale nie wybuchł.
- No... tego... jeszcze tu brakowało... Rzucać faszysto nie umiesz? Göringi pieprzone!...
Niewybuch leżał od niego zaledwie cztery, pięć metrów. Nagle w piwnicznym okienku pojawiły się oczy "Konusa":
- I co?
- Pstro! Wujek Wili przysłał prezent.
"Konus" po chwili był przy nim. Na widok "prezentu" jęknął:
- O! kurwaaa...Panie kapitanie!
"Korab" wybiegł z piwnicy, jak na wojenny zew.
- Co?! Co się dzieje?! Niemcy!
- Melduje, że gorzej - głos "Konusa" drżał. - Pan zobaczy. O!...
To "O" wyolbrzymiało się w jego ustach do jakiś gigantycznych rozmiarów.
- Ale szajs! Wystarczy jeden rykoszet...- ale dokończył za "Koraba" "Zzawiśla":
- Będziemy mieli redutę Ordona!
Po chwili zjawili się "Szczepan" i "Kira". Jej zupełnie niewybuch nie interesował. Usiadła koło "Zzawisły".
- Jak noga? 
- Co tam noga! - machnął ręką, ale widać było, że pod pozorem kryje się dramat: Będę jak Długi John Silver, albo stary Jambroży z "Chłopów"! Utną kulasa i dadzą drewnianego kijasa! 
- Musisz trafić do szpitala!
- Jak?! Fryc chyba mnie nie przepuści! "Zagłoba" może wróci, a może już go gdzieś dopadli i czekaj babka latka, a kobyłę...
- Skończ z tą literaturą!
- Co robimy? - "Szczepan" stanął bezradnie nad pociskiem. - Rozbroimy?
- Czarno to widzę - przyznał "Korab". 
W tej chwili padł jeden strzał. Świst kuli i "Konus" runął przed siebie. Kula przeszyła mu skroń na wylot.

- Snajper! - krzyknęła "Kira" i wtuliła się w ramiona "Zzawisły".
"Korab" i "Szczepan" zaczęli się czołgać ku barykadzie. Ciało "Konusa" leżało bez ruchu. Żadnej konwulsji. Upadł i koniec. Doczołgali się do barykady. Jeszcze dwukrotnie strzelano. Pocisk tylko drasnął niegroźnie "Szczepana" i jeden uderzył tuz koło twarzy "Koraba'.
- Szlag niech to trafi! - to była cała ocena kapitana.- Skąd on strzela? Widać coś?!
- Chyba go widzę? - "Zzawisły" wziął mausera "Kiry". Złożył się do strzału. Pociągnął za cyngiel. Po chwili ciało Niemca zwisło w ramie okna na drugim piętrze.
Przez chwilę zapanowała cisza. 
- Co, Hitlery obiad jedzą? Helga eintopf  uwarzyła, szpeku przysłała? Chodź no tu który!
- Nie bądź taki kozak! - studził zapał "Zzawisły" "Korab". - Znowu idą!
Tak, z bramy kamienicy,  w której kiedyś była kolonialka i jakaś cukiernia wyskoczyło sześciu żołnierzy. Rwanym skokiem rzucili się w kierunku barykady. Dwóch wyszarpnęło zza pasa handgranaty.
- "Szczepan" wal w nich całą serię!
Sten odezwał się. Jeden z granatów wybuchł w rękach rannego Niemca, ale drugi poszybował w ich kierunku. Uderzył w wyłom po prawej stronie. Wyrwa stała się niebezpiecznie duża. Dorosły mężczyzna mógł pokonać barykadę bez wysiłku!
- Ognia!
Z czego miano oddano salwę. Niemcy nie spodziewali się jednak takiego zmasowanego ognia. Zatrzymali się. Kilku się cofnęło, dwóch upadło na ziemię.
- Cholera! - zaklął "Korab". - Kończy się amunicja! Ile masz?
- Dwa magazynki i dwie filipinki - zameldował "Szczepan".
"Korab" spojrzał na "Kirę":
- Cztery magazynki. Po pięć naboi każdy.
- "Zzawisły"?
- Magazynek w visie.
- Wszystko?! - "Korab" nieomalże jęknął. - Gdzie jest "Zagłoba"?!
- Chyba go widzę? - "Kira" wskazała przed siebie. Spojrzeli w tym kierunku. Faktycznie, między ruinami zaczęła pojawiać się i znikać sylwetka w strażackim hełmie. - To skurczybyk.
Nie mieli jednak czasu na oglądanie wyczynów łącznika. Ze strony niemieckiej odezwał się ciężki karabin maszynowy. Nagle usłyszeli dźwięk, którego się obawiali.

(zakończenie w odcinku 2)

1 komentarz:

  1. Nigdy za wiele powtórek. Naród nam tępieje, Panie Kolego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.