niedziela, lipca 13, 2014
Darwin...
„Ogólnym wnioskiem,
do jakiego powoli dochodzę, przeciwnym moim poprzednim poglądom,
jest to, że gatunki są zmienne i że gatunki pokrewne pochodzą od
jednego wspólnego przodka. Wiem, jak bardzo się narażam na naganę
z powodu takiego wniosku, lecz przynajmniej doszedłem doń rzetelnie
i w sposób przemyślany”- tak 12 października 1844 r. pisał
do Leonarda Jenynsa Karol Robert Darwin. Chcę Was zabrać na
jedyną i wyjątkową podróż! Sięgam głównie po listy, jakie
pisał młody K. R. Darwin z pokładu „Beagle”
Ci wszyscy, którzy
przemierzyli życiowe ścieżki K. R. Darwina na pewno zwrócili
uwagę na fakt, że był to człowiek wyjątkowo cichy i skromny.
Trudno byłoby mu przeżyć w cywilizacyjnej dżungli, gdzie nie
wystarczy rozpychanie się łokciami, ale trzeba obnażyć swoje kły
i pazury. Typem wojownika na pewno nie był. Najlepszy przykład list, który
powyżej cytuję i faktu, że głośna książka „O powstawaniu
gatunków...” ukazała się dopiero kilkanaście lat później!
Odważna (i niebezpieczna) hipoteza leżała w biurku, aż do chwili,
kiedy w 1859 r. „...p. Wallace, Który studiuje obecnie historię
Archipelagu Malajskiego, doszedł w sprawie powstawania gatunków do
prawie tych samych ogólnych wniosków, co i ja”.
Jest okazja poznać poglądy Alfreda Russela Wallachea, gdyż
ukazała się po raz pierwszy w Polsce na półkach księgarskich
książka „W cieniu Darwina”.
T. H. Huxley |
R. Darwin |
Teoria musiała wywołać
naukowe i teologiczne trzęsienie ziemi. W jej obronie wystąpił
przyjaciel K. R. Darwina, Tomasz H. Huxley! To jemu biskup S.
Wilberforce rzucił słynne: „Chciałbym zapytać, profesorze,
czy naprawdę uważa pan, że pochodzi pan od małpy? A
jeśli tak, to interesowałoby mnie, jakiego rodzaju jest to
pokrewieństwo – po mieczu czy po kądzieli?”. Zaatakowany
nie pozostał dłużny: „Człowiek nie potrzebuje się wstydzić,
że jego przodkiem była małpa. Wstydziłbym się bardziej przodka
próżnego i ględzącego, który zamiast zadowolić się wątpliwym
sukcesem własnej działalności, miesza się do problemów
naukowych, o których nie ma żadnego pojęcia...”
Nie byłoby genialnej
teorii, gdyby w 1831 r. nie zmiękczono uporu Roberta Darwina,
ojca niedoszłego... duchownego! Absolwent Cambridge nie mógł
przedsięwziąć niczego bez zgody swego rodzica. A żaglowiec
„Beagle” praktycznie już czekał. Czego bał się Robert
Darwin? Syn w późniejszym okresie wymienił owe zastrzeżenia,
przypomnę tylko kilka: podróż mogła zaszkodzi reputacji
przyszłego pastora, niewygody w czasie rejsu, chęć zmiany drogi
życiowej, a w ogóle, to bezużyteczna wyprawa i strata czasu.
Ale podstępem zdobyto zgodę seniora rodu. I Karol mógł
zaokrętować się na żaglowiec!
HMS "Beagle" |
Karol tak pisał do
siostry Susan: „Załoga liczy 60 ludzi, 5 lub 6 oficerów etc.,
ale jest to mały statek. (...) Zapłacę za mesę tak samo jak płaci
kapitan, czyli 30 funtów rocznie...”. 27 grudnia 1831 r.
kapitan Robert FitzRoy kazał podnieść
kotwice i statek odbił od brzegu portu w Plymouth. Rozpoczynała się
podróż życia młodego Anglika. Czy ktoś mógł przewidzieć, że
otwiera się najnowsza karta historii! Nic już nie miało być takie
same...
Kpt. R. FitzRoy |
Z dalekiej Brazylii Karol
pisał do ojca: „Zacząłem traktować (...) wyjścia w morze
jako coś zupełnie zwyczajnego, tak jak się traktuje powrót do
domu po dłuższej nieobecności. Krótko mówiąc, uważam statek za
bardzo wygodny dom...”. W innych miejscach zdradzał, jak
bardzo dokuczliwą okazała się morska choroba. Ale tak naprawdę
cierpiał z powodu jednej przypadłości: rozłąki z rodziną.
Wypływając sądził, że nie ujrzy rodziny na okres trzech lat. Ale
rejs potrwał o dwa dłużej! Nie dziwi więc to, co kreślił do
siostry Caroliney w kwietniu 1832 r.: „Posłałem do diabła
drzewa i wodę, palmy u katedry i ruszyłem pod pokład, gdzie
delektowałem się lekturą i odczuwałem dreszcz radości czytając
o Was wszystkich”.
Nie da się w kilku
zdaniach zatrzymać wszechzachwytu, jaki ogarniał młodego
podróżnika na widok świata. Doświadczenia są tak dla niego
nieprawdopodobne, że boi się o nich pisać. Inaczej nie wspominałby
w liście do swojego nauczyciela, profesora botaniki Johna
Stevensena Henslowa: „Teraz lepiej zamilknę, bo może mnie
Pan uznać za barona Münchhausena wśród przyrodników”.
Posyła do Anglii skrzynie pełne eksponatów. Zakonserwowane w
słojach zwierzęta, ale i odnalezione lub... odkupione od handlarzy
kości lub skamieliny. Kilka miesięcy później pisał do
nauczyciela, który katalogował zbiory: „...w tej samej
formacji znalazłem duży fragment wielobocznych płytek kostnych,
które (...) należą do Megaterium. Gdy tylko je ujrzałem,
pomyślałem, że musiały należeć do ogromnego pancernika, którego
żyjące gatunki są tu bardzo liczne”. Trudno się dziwić, że
troszczył się o swoje trofea. Stąd kilkanaście linijek poniżej
znalazło się: „Obawiam się, że jęknie Pan lub raczej, że
jęknie podłoga sali wykładowej, kiedy przyjdą beczki. Bez
Pańskiej pomocy byłbym całkowicie bezradny. Mała beczułka
zawiera ryby; proszę ją otworzyć i sprawdzić, czy spirytus
wytrzymał parowanie w tropikach”.
Trasa, jaką pokonał HMS "Beagle" |
Poznając listy Karola
Roberta zazdroszczę mu, że poznawał dziewiczy jeszcze świat.
Chwilami mam wrażenie, że czytam zapiski K. Kolumba lub J. Cooka.
Pisząc w 1833 r. do J. H. Henslowa wspominał nie bez dumy: „Nie
wydaje mi się, żeby jakikolwiek widok był bardziej interesujący
niż ujrzenie po raz pierwszy człowieka w całej jego pierwotnej
dzikości. Jest to ciekawość, której nie można sobie dobrze
wyobrazić, dopóki się jej nie doświadczy. Nigdy nie zapomnę
wrzasku, jakim to bractwo nas przyjęło, gdy wchodziliśmy do Zatoki
Good Success”. Z Falklandów pisał na jego ręce o kolejnej
osobliwości biologicznej: „Lecz rzeczą mającą ogólniejsze
znaczenie jest, jak mi się wydaje, niezaprzeczalnie istnienie innego
gatunku strusia obok Struthio rhea. Wszyscy gaucho i Indianie
twierdzą, że tak właśnie jest, a ja jak najbardziej wierzę ich
obserwacjom. Mam głowę, szyję, kawałek skóry, pióra i nogi
jednego z tych ptaków”.
W kwietniu 1835 r.
odpisywał z Valparaiso na list siostry Susan, który ona pisała do
niego w listopadzie roku poprzedniego: „Przygotowuję ostatni
ładunek z okazami do wysłania do Anglii. Ostatnia wyprawa
dostarczyła połowę obciążenia muła. Jeśli nie będę miał
wystarczająco licznych dowodów, nie spodziewam się, aby dano wiarę
choćby jednemu słowu z tego, co napisałem powyżej”. W co
mieli nie uwierzyć „niewierni Tomasze”? Karol Robert Darwin
badał Andy. Natknął się na „pokład gipsu o miąższości
prawie 2000 stóp – chyba nigdzie na świecie nie występuje taka
ilość tej substancji. A jeszcze większe znaczenie ma fakt, że
znalazłem kopalne muszle (na wysokości 12 000 stóp)”. Nie
wiedział, że miał przed sobą jeszcze przełomowe odkrycia na
Galapagos!...
29 kwietnia 1836 r. pisał
do siostry Caroline: „Wszystkimi zupełnie owładnęła tęsknota
za domem. Jestem pewien, że istnieje wielka różnica między
opuszczeniem swego domu i pozostawaniem przez pięć lat w jakimś
obcym kraju a podróżowaniem przez cały ten czas”. Morze
musiało mu przez te wszystkie lata jednak dać nieźle w kość
skoro na dwa miesiące przed postawieniem stopy na rodzimej
angielskiej ziemi pisał do Susan: „Brzydzę się morza, czuję
wstręt do niego i do wszystkich statków, które po nim pływają”.
HMS "Beagle" pod żaglami |
3 październik 1836 r.
kapitan Robert FitzRoy zarzucił kotwicę w Falmouth. Cztery lata i
dziewięć miesięcy podróży dobiegły końca. Biografowie K. R.
Darwina (White M., Gribbin J., Darwin. Żywot uczonego,
Warszawa 1998) tak ocenili trud i skutki wojażu: „Opuścił Anglię
jako młody absolwent uniwersytetu, wyposażony jedynie w dobre
wychowanie, głęboko zakorzeniony entuzjazm i amatorska znajomość
geologii i przyrody. Wracał z 1383 stronami notatek geologicznych,
368 stronami notatek zoologicznych, katalogiem 1529 okazów w
alkoholu i 3907 oznaczonymi skórami, kośćmi i innymi próbkami.
(...) Jego dziennik liczył 770 stron (...)”. Zrobiła na mnie
szczególnie wrażenie ta opinia: „Wracał do Anglii wprawdzie
tylko trochę starszy, ale jego wiedza i mądrość wzrosły na miarę
uczonego”.
Wiekopomne dzieło K. R.
Darwina ukazało się dopiero 24 listopada 1859 r.! T. H. Huxley
zapewniał przyjaciela: „Jeśli będzie potrzeba, gotów jestem
na stos. (...) Ostrzę sobie zęby i pazury, żeby być w gotowości”.
Właściwie batalia trwa nieprzerwanie od 150 lat! Kreacjonizm
czy ewolucjonizm? Przed takimi dylematami stają
nauczyciele. Czy mają powoływać się na odczucia sumienia? Do dziś w tzw. cywilizowanym świecie zdarzają
się przypadki karania nauczycieli za opowieści o australopitekach,
homo erectusach czy neandertalczykach. A mi się zdaje, że w takich chwilach powinniśmy sięgnąć do słów wielkiego Karol
Robert Darwin, który napisał w 1857 r.: „Każda krytyka ze strony
życzliwego człowieka jest dla mnie cenna”.
PS: Warto chyba przyswoić sobie jeszcze jedną mądrość, który wyszła spod pióra Wielkiego Uczonego:
„Uważam, że człowiek, który ośmiela się zmarnować
godzinę swego czasu, nie odkrył jeszcze
wartości życia”.
Polecam wszystkim film "Kto sieje wiatr" (nie pamiętam reż.), w którym wytacza się proces nauczycielowi uczącemu o teorii Darwina. Super!
OdpowiedzUsuńTeraz jest na odwrot. Ogladalam kiedys jakis program, w ktorym naukowcy, ktorzy nie zgadzaja sie z ta teoria, wypowiadali sie, jak ich atakowano, jak zlamano im kariery naukowe. Takze zawsze nie ma miejsca dla mniejszosci, ktora osmiela sie przeciwstawic ogolnie przyjetym teoriom. Kiedys rozmawialam z jedna pania biolog i powiedziala, ze w teorii ewolucji nic sie kupy nie trzyma. I tego nie rozumiem, wydaje mi sie, ze ewolucja jest logiczna, swiat sie wciaz przeksztalca itd. Nie znam sie na tym, nigdy nie zjamowalam sie ewolucja, wiec nie moge zajac zadnego stanowiska, a ciekawi mnie to.
OdpowiedzUsuń"WSZYSTKIE WIELKIE PRAWDY NA POCZĄTKU SĄ BLUŹNIERSTWEM" - powiedział G. B. Shaw (1856-1950).
OdpowiedzUsuńKiedyś czytałam świetną książkę o Darwinie, która opisywała, że sedno swoich obserwacji przejął od indian a całą wiedzę spisała jego córka. Czy ktoś z Wam może pamięta tytuł albo autora? To było wiele lat temu, ale książka była bardzo dobrze napisana. Fabularna.
OdpowiedzUsuń