niedziela, maja 04, 2014

Sen, miłość i matura...

No to zakwitły kasztany! 
Matura, to poważna sprawa. 
Na kilka godzin przed! 
Później zbanalnieje? Na pewno tak. Jedno jest pewne: tego dnia nikt nie zapomni! Będziecie do niego wracać po latach. Do tych nerwów, do tej palpitacji serca, do tej młodości, która będzie juz za Wami.
Porywam się dziś na rzecz dziwną, ba! bardzo historyczną. Odważam się podzielić z Wami tekstem, który powstał w 1986 r.? Prehistoria. Wylałem na papier część siebie z lat, kiedy sam ślęczałem przed arkuszem papieru kancelaryjnego. Bo w 1983 r. nie było testów! Innymi słowy - to swoisty powrót do przeszłości. Smutne, że dwóch moich kolegów (pierwowzorów literackich) już nie żyje, jak również jeden z obecnych przy maturze belfrów... 
Tekst, który zatytułowałem "Sen, miłość i matura..." liczy sobie 109 stron formatu A-5. Jest wystukany przeze mnie na maszynie do pisania i przeze mnie oprawiony. Zamieszczę tu prawie cały pierwszy rozdział ("Pędzel" ). Może będzie weselej Wam jutro i przez kolejne dni? Nie wprowadzam żadnych zmian do tekstu. Po raz pierwszy upubliczniam go w takim zakresie. Proszę o wyrozumiałość. Pisząc go miałem 23 lata...
 *       *     *

Obudziłem się spocony, jak szczur. Z przerażeniem stwierdziłem, że jest dopiero piąta. Myślałem, że sobie życie odbiorę. No pewnie, że się wściekłem, Dziwne, żeby nie... Zamknąłem oczy, ale spać nie mogłem. Usilnie starałem sobie przypomnieć co wybiło mnie ze snu. Zaraz, zaraz... Tak, gonili mnie jacyś włochaci... No, włochaci. Brody pokrywały gęsto twarze, że trudno było dojrzeć spragnione krwi oczy. Przepasani byli jakimiś skórami, a ich mowa przypominała gaworzenie szympansa. Szympansa? Cholera, co to człowieka nachodzi. Tylko dlaczego oni mnie gonili? Aha! tłumaczyłem im teorię Darwina. Nie, niemożliwe, aby pitekantropy też poniosło. Czyżbyśmy mieli jednak   c o ś  wspólnego ze sobą? Brrry...


Przeciągnąłem się. Tak, spać! Choć z godzinkę, do szóstej. O siódmej przyjdzie "Guma", to... E! Machnąłem ręką. Z iście herkulesową siłą zamknąłem powieki. Po chwili znowu znalazłem się w lesie epoki paleolitu. Gdzieś między glacjałem Günz a interglacjałem Günz-Mindel. Ku memu zaskoczeniu nad głową przejechał mi tramwaj. Czerwony z godłem jakiegoś miasta wojewódzkiego. Cofnęło mnie. Zza korby motorniczego szczerzył swoje przepalone kły "Bolek". Wył z uciechy, aż wyrzucił z siebie: Gosiewski! ty zgniłku! W tym miejscu odsunął jakąś klapę i zrzucił wiadro z nieczystościami. Na szczęście odskoczyłem w porę, bo bym tym żelastwem dostał w głowę. Po chwili z wiadra zaczęła wypełzać ropucha przypominającą "Malinę". Zarechotała, a obleśna szminka spłynęła po chropowatym brzuchu. "Gosiewski! jesteś zero!"  Byłem juz bliski tego, by ją kopnąć w ten niekształtny pysk, ale zapadła się pod ziemię, jak zły czort.


Ruszyłem przed siebie, gdy poczułem za plecami ciężkie sapanie. Ostrożnie odwróciłem się. Stał za mną mamut. Włochaty, ogromny potwór, którego ogromne kły  kierowały się na moją bezbronną osobę.
- No i czego się gapisz?! - wrzasnąłem - Bij we mnie!
Rozdarłem pidżamę na piersi (bo cały czas paradowałem w pidżamie). Nie wiem skąd we mnie ten gest Rejtana. Efekt jednak uzyskałem. Mamut zdębiał. Widać nigdy nie spotkał podobnej istoty. Pomachał ogonem i  odwrócił się. Odszedł. Uff... 
Zatopiłem się w buszu. Było mi wszystko jedno dokąd idę. Skrzypy i widłaki falowały nade mną i... Nagle dostałem mięsem! Autentycznie. Ogromna łopatka z niezłą porcją mięsa (o wiele przekraczająca zawartośc kartek na miesiąc całej mojej rodziny!). Tego już nie zdzierżyłem.
- Bo jak cię... bo... bo...
chwyciłem za leżący obok kamień. Ręce mi opadły. Nad moja głową zastygł w bezruchu klucz pterodaktyli! Przełknąłem ślinę. Nie! to nieporozumienie. Tramwaj, "Bolek", "Malina", mamut i teraz latające gady...  Toi się  nie trzyma kupy! Tylko, że pterodaktyle niewiele sobie z tego robiły. Zanurkowały.
- Ja tylko... przechodziłem...


Na dalsze wyjaśnienia nie miałem ani czasu, ani ochoty. Wziąłem nogi za pas. spostrzegłem jeszcze przebiegającą przez niebo kometę i w tym momencie dostałem w łeb.  Bodaj szyszką wielkości nogi od stołu. Obraz rozmył mi się.
- Rafał!... Rafał!...
- Nie! - wrzasnąłem widząc, jak kły drapieznej bestii wbiły sie w moje plecy.
- Rafał!...
Widziałem, jak broczę krwią. Głowa ledwo trzymała się tułowia.
- Rafał!...
Spadła. O! Boże. Turlała się po podłodze. Szczęka zazgrzytała: Gosiewski! cha! cha! pódź ku mnie! 
- Rafał!...
W moim uchu zawrzało, jakby odezwały się dzwony całego świata. No, tak umarłem. Otworzyłem lewe oko, potem prawe. Umarłem. Ujrzałem pochyloną nade mną twarz mojej rodzicielki. Umarłem, Biedna mama. Chwyciłem ją za głowę. 
- No, co... co ty robisz?! - mama odsunęła moje ręce - Oszalałeś? Zaraz siódma!
- Nie!
- Tak.
Siódma? Przecież ja umarłem.
- Mama jest pewna?
- Czego?
- Że jest siódma?
- Jak tego, że ciebie widzę.
- Mama mnie uszczypnie.
Mama popatrzyła na mnie podejrzliwie. Aha! coś źle.
- Wstawaj! - chwyciła kołdrę - Zaraz kolega przyjdzie po ciebie.
- Jaki kolega? - obruszyłem się - "Guma"!
- E! - mama machnęła ręką. Podeszła do drzwi. Odwróciła się. - Wstawaj już!
Nie chciało mi się. E! tam... dopiero dzwonek u drzwi i glos dobiegający z korytarza poderwal mnie na obie nogi. Alez to nie był głos "Gumolota". Mamam cos tłumaczyła. Aha! broni mnie.
-Wstawaj szybko, koleżanka po ciebie przyszła! - usłyszałem tubalny głos mamy. 
Koleżanka? Po mnie? Mój ty boże... Gdzie moje spodnie?! Wskoczyłem w dżinsy. skarpetki leżały pod krzesłem. Przyłożyłem je do nosa. Jeszcze dobre. Nie waniają. Szybko naciągnąłem je na stopy. O do diabła - źle! Gdzie moja koszula?!
- Mamo! koszula!
Wyskoczyłem pół nagi do korytarza zapominając o... Stanąłem, jak wryty. "Mucha"? O!...
- Cześććć... - podrapałem się po nagiej piersi. Czułem, że serce albo wyrwie się spod rusztowań żeber, albo roztopi się na miejscu. Patrzyłem w jej piwne, śmiejące się oczy i...
- Jak ty wyglądasz?! - głos mamy wyrwał mnie z odretwienia.
- No, jak? Normalnie - spojrzałem na spodnie tu i tam pokryte łatami. 
dopiero teraz spostrzegłem, że "Mucha" ma na sobie białą koszulę (tfu! bluzkę), granatową spódnicę. Mama trzymała w dłoni garnitur? Zmrużyłem oczy. 
- Co tak patrzysz? - mama zdziwiła się moją reakcją - Przecież dziś matura!
Jasny gwint! Matura. Jaki ze mnie kiep.
Spojrzałem na "Muchę". Jej usta wstrzymywały się od usmiechu.
Jak kula wpadłem do łazienki. Zahaczyłem o wiadro z zamoczonym praniem i oczywiście wszystko wylałem na podłogę. Szlag by to... Jak na złość zapomniałem  o swoim kretyńskim kawale zamieniania kurków od wody zimnej i ciepłej... Mało brakowało, a kwalifikowałbym się do intensywnej terapii. Koniec świata. Najdziwniejsze jest jednak to, że udało mi sie za pierwszym razem zawiazac krawat. O!
Nie zdążyłem jeszcze wyjść z łazienki, kiedy doczłapał "Guma". Włoski, jak zwykle przyprasowane (margaryną?). Policzki pełne młodzieńczych wyprysków. A do tego nieskazitelny, wypracowany przez lata uśmiech debila. Cały on! Gałczyński rzekłby pewnie na jego widok "chciałby, i ten uśmiech zachować od zapomnienia"...
Po kwadransie wychodziliśmy w trójkę z domu. Nie mogłem "Gumie" wybaczyć, że lezie z nami. Prawda, że sam go prosiłem, aby mnie wyciągnął, ale... Że nie przewidziałem wizyty "Muchy". Krew tłoczyła się pod moja czaszką, jak oszalała. "Gumowy" bąkał coś o egzaminie, że jakieś przecieki... że ma pewniaki... Klepał się po swojej klacie piersiowej i świdrował tymi świńskimi oczkami, jak szalony. (...)
Na autobus długo nie czekaliśmy. Każdy znał, że jadą maturzyści. Czekaliśmy tylko na uwagę jakiejś zmurszałej babci, że "patrzcie państwo każdego dnia w połatanych spodniach chodzą, ale jak okazja to ubierają się, jak na odpust".  
Nawet nie dostrzegłem, kiedy wsiedli "Rura", "Stalin" i "Sopel". Czacha parowała mi od obecności "Muchy". Kłębiło się we mnie wszystko. Te cztery lata, które za nami. Moje marzenie przyszło po mnie! Właśnie dziś. Nie po "Papę", "Truskawę" czy "Rambola", ale po mnie. Robilo mi sie duszno. Rozciągnąłem lekko krawat i odpiąłem ostatni guzik. Nie uszło to uwadze moich kompanów.
- Bierze "Pędzla" - zauważył "Rura".
- Co?! - żachnąłem się.
- Nie, ni - uśmiechnął się pod nosem.
- To tak... o... - nieporadnie starałem się bronić.
"Rura" na szczęście dobrał się do "Gumy". Okazało się, że ten ma krawat na gumce. Raz po raz dawało sie słyszeć w autobusie: brzdęk, brzdęk, brzdęk...
Nie wiem już kto krzyknął: "on ma szelki!". Prawdopodobnie skończyłoby się rozebraniem "Gumy" do goła,  ale dotarabaniliśmy się do naszego przystanku. Trzeba było wysiadać. Podjeżdżały inne autobusy, to i nie dziwota, że nasza paczka rosła. A ja wściekałem się, że "zabierają mi" "Muchę".
Podniecenie sięgało szczytu pod drzwiami. "Formell" męczył się z krawatem. "Doluś" odciągnął go na stronę. Szyba w oknie robiła za lustro. Biedakowi ręce plątały się w supełek. Innymi słowy: nie trzymał się kupy. Niewiele przydawały się wzywania wszystkich świętych. Chyba jednak racja była po stronie "Miastka" twierdzącego zawsze ze stanowczością, że "PanBóg ma więcej kłopotów tam w niebie, żeby jeszcze nami się męczyć, przyjdzie co do, czego, to i tak z nami pogada". Ale i "Miastek" był jakiś nieswój.
- Będzie Kochanowski! - z uporem maniaka powtarzał "Papa" przemieszczając swoje kilogramy z kąta w kąt.
- Brednie! - replikowała "Hora" - On był w zeszłym roku.
Ale "Papa" biegał dalej.
Nie było chyba nikogo kto nie miałby pewniaków w kieszeni. Hm...
(...)
Komisja już szła. Rozglądałem sie nerwowo. Cały czas nie było "Szymona".
Do sali weszli "Bolek", "Malina", "Ogór". Powiało śmiercią.  
- Trzech jeźdźców Apokalipsy! - rzucil "Rura"
Nikt się nie uśmiechnął. "Stalin" utykał w garniturze ostatnie ściągi. "Sopel" dokończył konsumpcji swoich paznokci. "Frącek" wydłubał z zęba niedojedzone śniadanie. A "Mucha"? Gdzie jest "Mucha"?...
Dopadłem ją wzrokiem.
Drzwi do sali otworzyły się. Było mi juz wsio rawno.

8 komentarzy:

  1. Oj wróciły wspomnienia!
    Maturzystka '81

    OdpowiedzUsuń
  2. ...i wcale mnie to nie dziwi. Maturzysta '83.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję. Ale nerwy w 1983 na pewno nie były mniejsze, niż w 2014!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dynamiczna narracja oddaje młodzieńczy temperament autora tekstu. Pozazdrościć wyobraźni. Uśmiałam się:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję. Zastanawiam się czy przytoczyć fragmenty z dalszych stron?

    OdpowiedzUsuń
  6. Dwa kolejne odcinki są na blogu.

    OdpowiedzUsuń