sobota, kwietnia 12, 2014
Urodziny / Compleanno
Remanent z drugiego blogu?... Nie ukrywam, że "Ojciec chrzestny" Mario Puzo, to jedna z najważniejszych książek, które czytałem. Po raz pierwszy w 1980 r. Prehistoria. Ten tekst powstał, bo spodobała mi się ta ilustracja. Teraz podsuwam ten tekst Czytelnikom "Historii i ja"? Zapraszam do lektury.
* * *
...nikt nawet nie zwrócił uwagi na huk. Mary podawała akurat szarlotkę swojej kuzynki Bety. Każdy czekał na to. Stanowiła swoisty gwóźdź wieczoru. Pewnie tort urodzinowy był bardzo ważny, ale nie jak to ciasto. Zaraz podniosło się się ogólne "ach!", "no! nareszcie!". Najgłośniej, jak zwykle domagał się jej, wuj Robin z New Jersey. Myślałby kto, że nigdy niczego nie zjadł? Albo ominęła go kolejka porto. Nic i nigdy nie mogło umknąć jego sępowatemu wzrokowi. A zapach szarlotki wyczuwała na kilka mil? Tak mówiono. Ciotka Brenda też niemal oblizywała swoje nabrzmiałe usta. Budziła nimi podziw... Bo niby skąd u Włoszki takie usta? Kuzyn Nicollas miał swoją teorię: "jej dziadek był z Afryki!..." Nikt nie wierzył w te bzdury. Po prostu urodziła się z takimi i już!... Spośród gości tylko Emma i Peter zdawali się nie zainteresowani produktem cukierniczym kuzynki Bety! Oni po prostu skupiali uwagę na sobie. Jego rozpalone oczy szeptały z nachalnością "chodźmy stąd!", "no! już!", "tu tyle jest pokoi". Jej spojrzenie studziło go? Niekoniecznie. One dawały przyzwolenie, zachęcały. Mrużąc się tajemniczo zapewniały "za chwilę", "bądź cierpliwy", "jestem tylko twoja...". Wśród gości uwijał się Thomas. W jednej ręce trzymał butelkę wina, w drugiej wódki. Dolewał bez względu czy ktoś chciał czy bronił się przed jego szczodrobliwością. Thomasowi nie odmawiało się.
- Wnieśmy toast...
W
kuchni uwijały się Berta i Eilleen. Dostawiały kolejną świeczkę, kiedy
do kuchni weszła Pola, pani domu. Sunęła między futryną, jak krążownik.
Tak, jeszcze się w nich mieściła. Tusza stanowiła jej... wizytówkę? Nie
chciała słuchać o żadnych tam dietach cud, zagrożeniu cukrzyca lub
zawałami serca. Jej babka Vittoria żyła lat 97, matka dożywała podobnego
wieku, więc wszelkie te dietetyczne uwagi pogardliwie nazywała
śmieciami! Kiedy starsza córka Cornelia próbowała ja namówić na wizytę u
lekarza, a jakże tylko Włocha, to zbeształa ją : "Tu sei pazzo!" Darła się tak skutecznie, że zapobiegliwi sąsiedzi (zapewne Baxterowie?) wezwali policję! "Dammi una
pausa!" - oświadczyła córce, kiedy posterunkowy Marx wyszedł. I
demonstracyjnie zatrzasnęła przed Cornelią drzwi. Nie rozmawiała z nią
aż do dziś! Skapitulowała dla wnuka. Roberto był po prostu oczkiem w
głowie babuni Poli!
-
Dove Luca? - rozejrzała się po kuchni. Niby nie było tu ciasno, ale
kiedy pojawiała sie w niej gospodyni powietrze było niebezpiecznie
wypierane potężna masą jej ciała.
- Chwycił dwie mandarynki i tyle go widziałyśmy! - odrzekła Berta poprawiając cyfrę "8".
- Mandarino? Perché! - obruszyła się.
-
Pewnie był głodny! - z pewna nutą zniecierpliwienia dopowiedziała
Berta. Ustawianie dekoracji na torcie nie było dobrym momentem dla
opowieści o tym czy Luca zjadł czy nie mandarynkę, ananasa lub inna
pigwę!
- I poplamił się! - dorzuciła Eilleen.
Tu
nawet Berta uśmiechnęła się. widać wspomnienie tej przykrości było dla
niej oznaka, że Opatrzność czuwa i zwinnie ukarała łakomstwo Luci!
- Non aveva mai mangiato! - pani Pola podeszła do lodówki. Wyciągnęła udziec kaczki. Ugryzła. Pokręciła się i wyszła.
- A ona to nie nażarta?
Eilleen tylko uśmiechem potwierdziła słowa Berty. Pani Pola zaczepiła jeszcze mijającego ją Stefano:
- Non avete visto Luke?
- Nie widziałem. Może... chyba szedł na górę...
Pani Pola nawet nie zbliżyła sie do schodów. Wzruszyła tylko ramionami i wróciła do salonu. Zebrani przy stole już rozdrapali między siebie szarlotkę kuzynki Bety. Ale i to panią Polą nie poruszyło. Podeszła do patefonu i zaczęła szukać w płytach.
- Szukasz Carusa? - zainteresował się pan małżonek, przysadzisty jegomość w opiętej kamizelce ze złotą dewizką. Odwrócił się do siedzącej kobiety i szarmancko ujmując jej dłoń dodał: Bo moja bella signora słucha tylko Carusa, jakby poza nim świata nie było.
I roześmiał się rubasznie. Kobieta zachichotała. Ale pani Pola dźgnęła ją wzrokiem niczym nożem i wróciła do przerwanej czynności. Po chwili odetchnęła z ulgą. Płyta znalazła się. Wyjęła ją z zadowoleniem położyła na obrotowym talerzu patefonu. Kilkakrotnie pokręciła korbką i po czarnym krążku ciężka igła ruszyła otwierając magię muzyki. Aria z "Pajaców" wypełniła pokój.
Stefano podrapał się po głowie. Pomyślą z niepokojem: dlaczego Luca nie schodzi? Miał swoje miejsce i zadanie, a tym teraz było jedno: warować w korytarzu. Mieć oczy i zmysły nastawione na każde, nawet najdrobniejsze niebezpieczeństwo. Capo di Ambrogio miał spokojnie zakosztować domowego życia. Odkąd don Matteo publicznie odgrażał się - wszystko było jasne: stan pogotowia! Trochę to wyglądało na paranoję. Już trzeci raz przemalowywał wóz capo di Ambrogio, zmieniał drogi powrotu do domu i willi nad brzegiem urwiska. Za dużą nieostrożność uważał pojawianie się go tu, w centrum miasta. Marcel i jego ludzie siedzieli w czarnej limuzynie przed domem. Niemal nieustannie krążyli po domu Osticco i Ulloa. Na szczęście jeden z nich wylał na siebie cały flakon wody kolońskiej i pachniał, jak bukiet. Za to drugi był beznamiętnym wielbicielem czosnku. Ktoś mu w ten tępy łeb zadał o zdrowotności czosnku i jadł go niczym jabłka? Czuć go było na kilometr. Ale obu zapachów nie wyczuwał.
Wreszcie na końcu długiego korytarza pojawiły się dwie charakterystyczne sylwetki.
- Gdzie was licho poniosło?!
- Byliśmy w ogrodzie - uspokajająco zaczął perswadować Osticco.
Ulloa tylko wyszczerzył swój koński uśmiech.
- Macie tu być, do cholery! Jak się capo di Ambrogio dowie, że... wy...
- Nie tknęliśmy nikogo i niczego! - obruszył się Osticco. - Capo by nam jaja pourywał.
- Na razie to ja wam te łby... - nie dokończył. Z góry schodził kelner. Niósł tacę, a na niej pustą butelkę. - Widzieliście Lucę? Donna Pola się niepokoi...
- Kto go tam wie - łypnął dwuznacznie oczami Osticco, a Ulloa, jak zwykle, zawtórował mu tylko grymasem ust.
- Zobaczcie czy u chłopaków wszystko w porządku?
Wyszli. Stefano pozostał sam. Zapalił papierosa. Zerknął do kuchni. Strojenie tortu dobiegło już końca. Berta zabierała się krojenia brzoskwiń, a Eilleen wyciągała kryształowe kieliszki do szampana.
- Czego tu?! - Berta nie lubiła, jak obcy szwendają sie jej po kuchni. to była jej kuchnia i już. Każdy, kto przekraczał jej próg mógł się poczuć, jak na polu minowym. Nigdy nie było wiadomo kiedy wybuchnie. Dobór sympatii i antypatii był nieprzewidywalny!
Stefano nie chciał rozpętywać zbytecznej awantury. Doskonale znał humorzystość kucharki, więc tym bardziej wolał ustąpić pola, niż wdawać się w słowny pojedynek.
- Pan Lucchesenie lubi, jak rozłazicie się, jak robaki! - przypomniała, odcinając nożem kolejny kawałek brzoskwini.
- Nie widziały panie Luci?
- Ten też?! - zdziwiła się. - To świat zaczyna się i kończy na tym bawidamku?! Poszukajcie Almy, a będzie i on... Byle tylko jeszcze w portkach!
Stefano zrozumiał. Wycofał się na dobre. Ale śmiech Berty ścigał go niczym przekleństwo. Wstrętna baba - myślał.
- A jeśli coś się naprawdę stało panu Luce? - zaniepokoiła się Eilleen.
Berta popatrzyła na nią z pobłażliwą życzliwością.
- Musiałabym nie znać całego tego towarzystwa! Bandzior na bandziorze! Ot co!
- To może źle, że dla nich pracujemy? Może rzućmy to wszystko w diabły!
- Idź lepiej n Most Brookliński i tam się rzucaj do East River! Nienormalna jesteś?
- Skoro...
- A kto ci lepiej zapłaci? Wielebny Hill czy może ten... no... Sommerfeld?! Puknij się w ten kanadyjski łeb!
- Ale...
- Masz swoją robotę? To się jej trzymaj! Franklin Delano ci do garnka nie dorzuci! A donna Pola nie poskąpi. Samarytanka!
Ale Eilleen miała już dość tej połajanki. Zdjęła fartuch i cisnęła na taboret.
- Co ty wyprawiasz? - Berta wyprostowała się i zdawało się, że jest wyższa niż zazwyczaj. - Ubieraj ten łach!
- Ja dla gangsterów i morderców robiła nie będę! - stanowczo wypaliła Eilleen. - Sama pani powiedziała, że to porządna, katolicka rodzina.
- Bo tak jest! Bardziej bogobojnych nie znajdziesz w całym Nowym Jorku! A teraz...
- Nie, nie, nie przekręci mnie pani... Tych kilka dolarów, to dobry zarobek, ale... nie! ja nie mogę...
- Święta się znalazła. Niech by tylko Luca puścił ku tobie oczko, to twoje gały wybałuszyłyby się, jak nic, a kieckę byś sama zadarła! Wracaj idiotkooo!
Ale idiotka nie myślała wracać. Wybiegła jak szalona z domu. w drzwiach zderzyła się z Ulloą. Odskoczyła od niego, jakby dotknęła ogrodzenia pod napięciem. Dałaby głowę, że wyczuła pod jego marynarka ciężki kawałek metalu, który musiał być rewolwerem.
- Nikt go nie widział - oświadczył Stefano, kiedy tylko wszedł do domu. Chwile jeszcze patrzył za Eilleen. Podobała mu się ta dziewczyna. Wrodzona małomówność raczej odstręczała od niego każdą dziewczynę.
- Nigdzie go nie ma? - Stefano zgasił kolejnego papierosa. Rozejrzał się dookoła. Znowu utkwił wzrok w schodach. - U góry byliście?
- Nie.
- No to idź. Sprawdź. Mam ci to napisać?!
Berta była wściekła. Na szczęście tort był już gotowy. spojrzała na zegar. Kiedy duża wskazówka miała stanąć na "12" zjawiła się pani Pola:
- Pronti?
- Si! - Berta hamowała się, żeby nie wybuchnąć. - Niech tu przyjdzie jeden z tych... ragazzi!
- Ragazzi?
- Żeby tort wnieść.
- Stefanooo!
I pojawił się, jakby go przygnały wszystkie wiatry świata. Pani Pola wskazała na tort.
- No już chwytaj się!
- Ja muszę!
- Presto! - tupnęła nogą pani Pola. - Prestooo!
Ściągnięte gniewnie brwi nie wróżyły niczego dobrego temu, dla kogo były widokiem. Stefano podszedł do stołu i chwycił talerz z tortem.
- Ciężki! - syknął. - co w nim jest? Bomba?!
- Nie ględź tyle - fuknęła Berta. - Donna Pola patrzy na ręce. Zabieraj to do salonu.
Pani Pola rozpogodziła się.
Berta przytrzymała drzwi.
Z piętra dobiegł odgłos zdecydowanych kroków. Stefano, pani Pola i Berta spojrzeli w kierunku schodów. Po chwili pojawił się na nich Ulloa. Był blady, przerażony? Na środku schodów krzyknął:
- Luca!... Tam!... Nie...
Stefano zamarł.
- Che cosa?! - pani Pola oparła się o framugę drzwi.
Berta chyba też zrozumiała.
- Luca! Zabity!
- Cosa è successo?! - krzyknęła gospodyni aż domownicy podnieśli się z krzeseł w salonie.
Stefano upuścił tort na ziemię...
Pani Pola nawet nie zbliżyła sie do schodów. Wzruszyła tylko ramionami i wróciła do salonu. Zebrani przy stole już rozdrapali między siebie szarlotkę kuzynki Bety. Ale i to panią Polą nie poruszyło. Podeszła do patefonu i zaczęła szukać w płytach.
- Szukasz Carusa? - zainteresował się pan małżonek, przysadzisty jegomość w opiętej kamizelce ze złotą dewizką. Odwrócił się do siedzącej kobiety i szarmancko ujmując jej dłoń dodał: Bo moja bella signora słucha tylko Carusa, jakby poza nim świata nie było.
I roześmiał się rubasznie. Kobieta zachichotała. Ale pani Pola dźgnęła ją wzrokiem niczym nożem i wróciła do przerwanej czynności. Po chwili odetchnęła z ulgą. Płyta znalazła się. Wyjęła ją z zadowoleniem położyła na obrotowym talerzu patefonu. Kilkakrotnie pokręciła korbką i po czarnym krążku ciężka igła ruszyła otwierając magię muzyki. Aria z "Pajaców" wypełniła pokój.
Stefano podrapał się po głowie. Pomyślą z niepokojem: dlaczego Luca nie schodzi? Miał swoje miejsce i zadanie, a tym teraz było jedno: warować w korytarzu. Mieć oczy i zmysły nastawione na każde, nawet najdrobniejsze niebezpieczeństwo. Capo di Ambrogio miał spokojnie zakosztować domowego życia. Odkąd don Matteo publicznie odgrażał się - wszystko było jasne: stan pogotowia! Trochę to wyglądało na paranoję. Już trzeci raz przemalowywał wóz capo di Ambrogio, zmieniał drogi powrotu do domu i willi nad brzegiem urwiska. Za dużą nieostrożność uważał pojawianie się go tu, w centrum miasta. Marcel i jego ludzie siedzieli w czarnej limuzynie przed domem. Niemal nieustannie krążyli po domu Osticco i Ulloa. Na szczęście jeden z nich wylał na siebie cały flakon wody kolońskiej i pachniał, jak bukiet. Za to drugi był beznamiętnym wielbicielem czosnku. Ktoś mu w ten tępy łeb zadał o zdrowotności czosnku i jadł go niczym jabłka? Czuć go było na kilometr. Ale obu zapachów nie wyczuwał.
Wreszcie na końcu długiego korytarza pojawiły się dwie charakterystyczne sylwetki.
- Gdzie was licho poniosło?!
- Byliśmy w ogrodzie - uspokajająco zaczął perswadować Osticco.
Ulloa tylko wyszczerzył swój koński uśmiech.
- Macie tu być, do cholery! Jak się capo di Ambrogio dowie, że... wy...
- Nie tknęliśmy nikogo i niczego! - obruszył się Osticco. - Capo by nam jaja pourywał.
- Na razie to ja wam te łby... - nie dokończył. Z góry schodził kelner. Niósł tacę, a na niej pustą butelkę. - Widzieliście Lucę? Donna Pola się niepokoi...
- Kto go tam wie - łypnął dwuznacznie oczami Osticco, a Ulloa, jak zwykle, zawtórował mu tylko grymasem ust.
- Zobaczcie czy u chłopaków wszystko w porządku?
Wyszli. Stefano pozostał sam. Zapalił papierosa. Zerknął do kuchni. Strojenie tortu dobiegło już końca. Berta zabierała się krojenia brzoskwiń, a Eilleen wyciągała kryształowe kieliszki do szampana.
- Czego tu?! - Berta nie lubiła, jak obcy szwendają sie jej po kuchni. to była jej kuchnia i już. Każdy, kto przekraczał jej próg mógł się poczuć, jak na polu minowym. Nigdy nie było wiadomo kiedy wybuchnie. Dobór sympatii i antypatii był nieprzewidywalny!
Stefano nie chciał rozpętywać zbytecznej awantury. Doskonale znał humorzystość kucharki, więc tym bardziej wolał ustąpić pola, niż wdawać się w słowny pojedynek.
- Pan Lucchesenie lubi, jak rozłazicie się, jak robaki! - przypomniała, odcinając nożem kolejny kawałek brzoskwini.
- Nie widziały panie Luci?
- Ten też?! - zdziwiła się. - To świat zaczyna się i kończy na tym bawidamku?! Poszukajcie Almy, a będzie i on... Byle tylko jeszcze w portkach!
Stefano zrozumiał. Wycofał się na dobre. Ale śmiech Berty ścigał go niczym przekleństwo. Wstrętna baba - myślał.
- A jeśli coś się naprawdę stało panu Luce? - zaniepokoiła się Eilleen.
Berta popatrzyła na nią z pobłażliwą życzliwością.
- Musiałabym nie znać całego tego towarzystwa! Bandzior na bandziorze! Ot co!
- To może źle, że dla nich pracujemy? Może rzućmy to wszystko w diabły!
- Idź lepiej n Most Brookliński i tam się rzucaj do East River! Nienormalna jesteś?
- Skoro...
- A kto ci lepiej zapłaci? Wielebny Hill czy może ten... no... Sommerfeld?! Puknij się w ten kanadyjski łeb!
- Ale...
- Masz swoją robotę? To się jej trzymaj! Franklin Delano ci do garnka nie dorzuci! A donna Pola nie poskąpi. Samarytanka!
Ale Eilleen miała już dość tej połajanki. Zdjęła fartuch i cisnęła na taboret.
- Co ty wyprawiasz? - Berta wyprostowała się i zdawało się, że jest wyższa niż zazwyczaj. - Ubieraj ten łach!
- Ja dla gangsterów i morderców robiła nie będę! - stanowczo wypaliła Eilleen. - Sama pani powiedziała, że to porządna, katolicka rodzina.
- Bo tak jest! Bardziej bogobojnych nie znajdziesz w całym Nowym Jorku! A teraz...
- Nie, nie, nie przekręci mnie pani... Tych kilka dolarów, to dobry zarobek, ale... nie! ja nie mogę...
- Święta się znalazła. Niech by tylko Luca puścił ku tobie oczko, to twoje gały wybałuszyłyby się, jak nic, a kieckę byś sama zadarła! Wracaj idiotkooo!
Ale idiotka nie myślała wracać. Wybiegła jak szalona z domu. w drzwiach zderzyła się z Ulloą. Odskoczyła od niego, jakby dotknęła ogrodzenia pod napięciem. Dałaby głowę, że wyczuła pod jego marynarka ciężki kawałek metalu, który musiał być rewolwerem.
- Nikt go nie widział - oświadczył Stefano, kiedy tylko wszedł do domu. Chwile jeszcze patrzył za Eilleen. Podobała mu się ta dziewczyna. Wrodzona małomówność raczej odstręczała od niego każdą dziewczynę.
- Nigdzie go nie ma? - Stefano zgasił kolejnego papierosa. Rozejrzał się dookoła. Znowu utkwił wzrok w schodach. - U góry byliście?
- Nie.
- No to idź. Sprawdź. Mam ci to napisać?!
Berta była wściekła. Na szczęście tort był już gotowy. spojrzała na zegar. Kiedy duża wskazówka miała stanąć na "12" zjawiła się pani Pola:
- Pronti?
- Si! - Berta hamowała się, żeby nie wybuchnąć. - Niech tu przyjdzie jeden z tych... ragazzi!
- Ragazzi?
- Żeby tort wnieść.
- Stefanooo!
I pojawił się, jakby go przygnały wszystkie wiatry świata. Pani Pola wskazała na tort.
- No już chwytaj się!
- Ja muszę!
- Presto! - tupnęła nogą pani Pola. - Prestooo!
Ściągnięte gniewnie brwi nie wróżyły niczego dobrego temu, dla kogo były widokiem. Stefano podszedł do stołu i chwycił talerz z tortem.
- Ciężki! - syknął. - co w nim jest? Bomba?!
- Nie ględź tyle - fuknęła Berta. - Donna Pola patrzy na ręce. Zabieraj to do salonu.
Pani Pola rozpogodziła się.
Berta przytrzymała drzwi.
Z piętra dobiegł odgłos zdecydowanych kroków. Stefano, pani Pola i Berta spojrzeli w kierunku schodów. Po chwili pojawił się na nich Ulloa. Był blady, przerażony? Na środku schodów krzyknął:
- Luca!... Tam!... Nie...
Stefano zamarł.
- Che cosa?! - pani Pola oparła się o framugę drzwi.
Berta chyba też zrozumiała.
- Luca! Zabity!
- Cosa è successo?! - krzyknęła gospodyni aż domownicy podnieśli się z krzeseł w salonie.
Stefano upuścił tort na ziemię...
Przeczytany tekst ułożył mi dziś dzień. Najpierw wysłuchałam pięknej piosenki "Caruso" napisanej przez Lucio Dallę (oczywiście kilkakrotnie -polecam), teraz zabieram się za upieczenie szarlotki, a wieczorem do obejrzenia pierwszej części "Ojca chrzestnego". Przypomniałeś mi również o przedstawieniach operowych "Rycerskość wieśniacza" i "Pajace", na których byłam w Operze Nowa podczas mojego ostatniego pobytu w Polsce. Ponieważ obie napisane są przez włoskich kompozytorów pomyślałam, że wrócę pamięcią do tych przedstawień na moim blogu. Zainspirowana i "zakręcona" pozytywnie tekstem.
OdpowiedzUsuńUwielbiam arię a "Pajaców". Drastycznie wpleciona w "Nietykalnych". Uważam I cześć "Ojca chrzestnego" za jedne z najważniejszych filmów. I to nie wpływ doskonałego filmu "Masz wiadomość". A, że z powodu tekst układają się puzzle dnia, to tylko łechce moją męska próżność. Chyba warto pisać?... Pozdrawiam z zachmurzonej Bydzi.
OdpowiedzUsuń