niedziela, kwietnia 20, 2014

Nad Niemnem... - duch 1863 - 1864

Można ironizować nad literaturą rodzimego pozytywizmu, że to niemodne... że przestarzałe... że lektura dla babć... że nie przystoi do czytelników różnych unowocześnionych autorów... że mam XXI wiek? Ale czy można mówić o ciągłości rodzimej  literatury bez odwracania się na to, co zostało po poprzednikach. Co tak szumnie nazywamy "dziedzictwem narodowym"? 
Musiałem sięgnąć po "Nad Niemnem". Z wielu powodów. Bo napisała je kobieta wyjątkowa Eliza (Elżbieta) z Pawłowskich Orzeszkowa (1841-1910). Bo akcja rozgrywa się nad rzeką, którą musiałem przekraczać, aby dotrzeć "do kraju lat rodzinnych" moich najbliższych krewnych. Bo unosi się w nim duch insurekcji roku 1863! Jednak było szumnie i dumnie, kiedy w styczniu roku ubiegłego minęło 150 lat od jej wybuchu. Ale poza tym - cisza. Myślałby kto, że powstanie trwało miesiąc, insurgenci rozjechali się po dworkach i chałupach, i tyle ich widziano. Nieprawda. Trwało również 150. lat temu, w 1864. Nie zapominajmy, że 5 sierpnia minie także 150. rocznica kaźni Romualda Traugutta!


W "Nad Niemnem" znajdujemy bardzo pouczającą rozmowę między ludźmi dwóch światów: panią Andrzejową Korczyńską, a jej synem Zygmuntem Korczyńskim (w tych rolach w serialu Zbigniewa Kuźmińskiego wystąpili: Maria Nowotarska i Jacek Chmielnik). Ona, prawdziwa kresowa, szlachecka matrona - spowita w żałobę po mężu-powstańcu (a może wdziała ją jeszcze w 1860 r.? tego nie wiem). On, artysta, człowiek świata, artystyczny kosmopolita. Żaden z niego Chełmoński czy Wyczółkowski. Nie znajdzie natchnienia "wśród pól rozmaitych", pasące się bydło, to według niego dobre dla chłopów (chamów). Ona - żyje przeszłością. On nie czuje się dobrze wśród "narodowych bibelotów"? Umartwianie się, wspominanie...- to jego nie dotyka?!
- Nieprawdaż, moja złota mamo, że tu panuje powszechny zły humor? Wszyscy po kimś albo po czymś płaczą, zbiedzeni, skłopotani, przelęknieni... Stąd płynie melancholia, qui me monte á la gorge i dławi mię jak globus histericus tę biedną panią Benedyktową... Raz tylko wyjeżdżałaś za granicę, droga mamo, i to dawno... jeszcze z ojcem. Nie znasz więc różnicy atmosfer... nie wyobrażasz sobie, ile znalazłabyś tam rzeczy pięknych, ciekawych, wzniosłych, prawdziwie godnych twego wykształcenia, smaku i rozumu!...
Oto Orzeszkowa zadaje kłam powszechnemu mniemaniu, że każden Polak pod ciężarem kajdan zaborowych jęczał i rozpamiętywał klęski!... Nigdy tak nie było. Problem musiał być dość poważny, kiedy powstawała powieść, skoro tyle miejsca poświęcono temu wątkowi. Pielęgnujemy martyrologium narodowe! W jakimś stopniu każdy ma w tym swój większy lub mniejszy udział. Nie uwierzę, że nie wspominamy naszych rodowych legunów, powstańców każdego zrywu (znam takich, którzy odwołują się do 1794 r., osobiście mogę do 1863 r.), żołnierzy wojny obronnej 1939 itd, itp, a poznański zryw 1956 r, a stan wojenny lub internowanie? Wyliczamy każdego poległego, zabitego, zaginionego!...
- Ależ to jest wściek... pardon! krańcowy idealizm! Krańcową idealistką jesteś, moja mamo! Skazywać się na wieczny smutek, kiedy uniknąć go można, przyrastać do zapadłego miejsca na kształt grzyba, dlatego tylko że inne grzyby siedzieć w nim muszą - to idealizm bezwzględny, krańcowy idealizm!
Nie czarujmy się - daleki Paryż, to nie był Korczyn czy Olszynka, czy nawet Wilno! Wielu z nas chciałoby teraz przejść się Avenue des Champs-Élysées. Odwiedzić w Panteon  M. Skłodowską, V. Hugo czy marszałka F. Focha. Potępiać Zygmunta? Sypać gromy? Nie wiem czy ktoś kiedyś (czy to w ogóle możliwe) napisał pracę o... stratach artystycznych kultury polskiej w latach 1774-1922. Ilu artystów, ludzi nauki, techniki, pisarzy wynarodowiło się, odcięło od polsko-litewskich korzeni. Rosjanie niechętnie przypominają polskie korzenie rożnych Ciołkowskich czy Szostakowiczów. Francuzi raczej znają "Marię Curie", niż M. Skłodowską-Curie. F. Chopin bardzo przeżywał, że miał takie mało po polsku brzmiące nazwisko i bardzo egzaltował się, jesli ktoś nie nazwał go "Polakiem".
- Tu każdy - wołał - największy choćby idealista, najgenialniejszy artysta, przemienić się musi w opasłego wołu... Ciało prosperuje, a duch upada. Czuję w sobie okropną degrengoladę ducha... Prawdziwie i głęboko nieszczęśliwym jestem... Marnieję, ginę, wszystko, co jest we mnie wyższego, idealnego, przemienia się w żółć i tłuszcz!...
Dla potrzeb tego pisania muszę rugować kolejne frazy wypowiedzi Andrzejowej Korczyńskiej i jej syna. Tom III rozdział 2 powieści jest źródłem, z którego czerpię.
- Czyż dusza artysty - zawołała - musi koniecznie być tylko motylem na swawolnych i niestałych skrzydłach przelatującym z róży na różę? Czy tu ziemia nic nie rodzi? czy tu słońce nie świeci? czy tu królestwo trupów? że żadnego błysku piękna i życia dokoła siebie znaleźć nie możesz?... że nic cię zachwyceniem czy bólem, miłością czy oburzeniem wstrząsnąć i natchnąć nie może? A ja marzyłam... a ja marzyłam...
Uwielbiam te słowa pani Andrzejowej , tak jak lubię się wsłuchiwać w tą scenę serialu:
- Wielki Boże! Ale po mojej śmierci ty to uczynić jesteś gotów... tak! ty to uczynisz pewno, gdy tylko ja oczy zamknę... Jak tchórz uciekniesz z szeregów zwyciężonych... jak samolub nie zechcesz łamać się chlebem cierpienia... Kawał Chrystusowej szaty rzucisz za srebrnik, ażeby kupić sobie życie przyjemne... Wielki Boże! Ależ ty chyba w chwili uniesienia... w dziwnym jakimś śnie okazujesz się takim... Zygmuncie, o! mój Zygmuncie! powiedz mi, że naprawdę inaczej myślisz, i czujesz... 
Ale w młodym nie ma ducha ojca.
- Nie karz ty mnie za mój błąd mimowolny... o, mimowolny! bo myślałam, że czynię jak najlepiej... Zamykałam cię w kryształowym pałacu i w dalekie światy wysyłałam, bo w myśli mojej miałeś być gwiazdą pierwszej wielkości, nie zaś pospolitą świecą, wodzem, nie szeregowcem. Widać zbłądziłam, ale ty błąd mój popraw. Pomyśl, głęboko pomyśl nad krótką historią swego ojca, którą znasz dobrze. Czy nie możesz z tego samego co on źródła czerpać siłę, męstwo, moralną wielkość? Twój ojciec, Zygmuncie, oprócz wielu innych rzeczy wielkich kochał ten sam lud, którym i ty otoczony jesteś, posiadał sztukę życia z nim, podnoszenia go, pocieszania, oświecania...
Czyż Zygmunt nie powiedział o tym ludzie: "Bydło!"?
- Bardzo dobrze rozumiem, o co kochanej mamie najwięcej idzie. I jakże nie rozumieć? Soki ziemi, chleb cierpienia, Chrystusowe szaty, lud... słowem... jak mówi stryj Benedykt, to... tamto!... Nigdy o tym mówić nie chciałem, ażeby kochanej mamy nie gniewać i nie martwić. Szanuję zresztą wszystkie uczucia i przekonania, szczególniej tak bezinteresowne, o, tak nadzwyczajnie bezinteresowne! Ale teraz spostrzegam, że zachodzi konieczność szczerego rozmówienia się o tym przedmiocie. Otóż przykro mi to bardzo, j'en suis désolé, ale ja tych uczuć i przekonań nie podzielam. Tylko szaleńcy i krańcowi idealiści bronią do ostatka spraw absolutnie przegranych. Ja także jestem idealistą, ale trzeźwo na rzeczy patrzeć umiem i żadnych pod tym względem iluzji sobie nie robię... a nie mając żadnych iluzji, nie mam też ochoty składać siebie w całopaleniu na ołtarzu - widma. Proszę o przebaczenie, jeżeli mamy uczucia czy wyobrażenia obrażam, ale rozumiem, doskonale rozumiem, że osoby starsze mogą zostawać pod wpływem tradycji, osobistych wspomnień etc. My zaś, którzy za cudze iluzje pokutujemy, swoich już nie mamy. Kiedy bank został do szczętu rozbity, idzie się grać przy innym stole. Tym innym stołem jest dla nas cywilizacja powszechna, europejska cywilizacja... Ja przynajmniej uważam się za syna cywilizacji, jej sokami wykarmiony zostałem, z nią przez tyle lat pobytu mego za granicą zżyłem się, nic więc dziwnego, że bez niej już żyć nie mogę i że tutejsze soki tuczą mi wprawdzie ciało w sposób... w sposób prawdziwie upokarzający, ale ducha nakarmić nie mogą... 
Jak mnie intryguje odbiór tych słów wtedy, przeszło 100. lat temu, kiedy rany 1863 roku były świeże, ich dotykanie bolało... Jak widać nie wszystkich i nie koniecznie. Bo jeśli "syn takiego ojca" nazwał jego poświęcenie "szaleństwem", to... Jakaż niegodziwa niewdzięczność młodego pokolenia. Chyba nie da się tego podsunąć pod jedno pojęcie: "konfliktu pokoleń". Na pewno konfliktu odczuć narodowych, po-powstańczych, martyrologicznych...
- Idź na mogiłę ojca, Zygmuncie, idź na mogiłę ojca! Może z niej... może tam...
- Mogiła! - sarknął - znowu mogiła! Już druga dziś osoba wyprawia mię na mogiłę! Ależ ja za mogiły bardzo dziękuję... przede mną życie, sława...
- Bez sławy, bez grobowca, przez wszystkich zapomniany, w kwiecie wieku i szczęścia ze świata strącony, twój ojciec... tam...
- Mój ojciec - wybuchnął Zygmunt - niech mi mama przebaczy... ale mój ojciec był szaleńcem...
- Zygmuncie! - zawołała, a głos jej dźwięczał zupełnie inaczej niż zwykle: przeraźliwie jakoś i groźnie.
Ale i on także miał w sobie trochę popędliwej krwi Korczyńskich, którą wzburzył niezłomny opór matki.
- Szaleńcem! - powtórzył - bardzo szanownym zresztą,.. ale do najwyższego stopnia szkodliwym...
- Boże! Boże! Boże!
- Tak, moja mamo. Niech mama mnie przebaczy, ale ja mam prawo mówić o tym, ja, który nie mogę zająć przynależnej mi w świecie pozycji, który nieraz w szczęśliwszych krajach czułem przybite do mego czoła piętno niższości, który o połowę uboższy jestem przez to, że mój ojciec i jemu podobni...
- Wyjdź! wyjdź stąd! - nagle głos z piersi wydobywając zawołała. - Co najprędzej, o! co najprędzej... bo lękam się własnych ust... o!...
Nie dokończyła, tylko z wysoko podniesioną głową i twarzą, której kredowa bladość w ramie czarnego czepka odbijała na tle zmierzchu, rozkazującym gestem wskazywała mu drzwi.
- Ależ pójdę! pójdę! z mamą o tych rzeczach rozmawiać nie podobna! Mogiły, złorzeczenia, tragedie! Co się tu dzieje! Co się tu dzieje! I o co? za co? dlaczego? Gdyby o tym gdzie indziej opowiadać, nikt by nawet nie zrozumiał i nie uwierzył!
Wyszedł i po cichu drzwi za sobą zamknął.

Musiałem ten dialog przenieść tu, bo inaczej ta opowieść nie miałaby sensu. Można fabularyzować, jak potoczył się los artysty Zygmunta Korczyńskiego, czy motyl na swawolnych i niestałych skrzydłach przelatywał z róży na różę, aż padł gdzieś? Raczej na trwałe uciekł  z szeregów zniewolonych? A może z czasem przyszło opamiętanie i niczym Różyc wrócił? Na tym polega piękno tych opowieści - nie znamy ich zakończenia. Przychylałbym się do odpowiedzi o ucieczce...

PS: 
Ale śmierć nie byłaby okrutną, gdyby przybywała ku tym, którzy już życia nie pragną. Silne jej ciało zwycięsko opierało się targającej nim rozpacznej burzy. Przed oknem zasłoniętym czerwonością nieba długo z twarzą przy ziemi leżała, aż gdy podniosła ją i spojrzała w górę, wyraz niemego, osłupiałego zachwycenia napełnił jej oczy. Po raz drugi doświadczyła wizję której pragnęła i wzywała zawsze. Widziała Andrzeja. Kształty jego zaledwie rozróżniać mogła, bo owijały je złotawe pary, ale wypukłe rysy, w ciemnej gęstwinie włosów, z krwawiącą się plamą na czole, męczeńską bladością odbijały na tle krwawego obłoku. W te rysy wpatrzyła się ze stokroć większą jeszcze miłością niż w owym dniu dalekim, gdy ukochany zdejmował z jej skroni welon oblubienicy. Cisza głęboka, taka, jaka na ziemi bywa tylko przed wejściem jutrzenki, dokoła niej zaległa. Najlżejszy szmer ucha jej nie dolatywał; nie czuła też twardości ziemi, na której klęczała, ani przestrzeni rozdzielającej ją z zawieszonym pod niebem zjawiskiem. 

4 komentarze:

  1. Dobre książki nigdy się nie starzeją. "Nad Niemnem" kocham bezgranicznie, aczkolwiek po cytatach mam wyrzuty sumienia, że jednak warto odświeżyć, bo szczegóły umykają. Pozdrawiam jeszcze świątecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam również świątecznie. Historia dopisała przerażający ciąg dalszy losów prawdziwego Bohatyrowicza, który zginął w katyńskim dole!... Do "Nad Niemnem" chyba trzeba dojrzeć. Wpisanie wielu książek do tzw. "kanonu lektur" uczyniła niektórym krzywdę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam dalszych tragicznych losów Bohatyrowicza... Naprawdę zginął w Katyniu? "Nad Niemnem" to jedna z moich ukochanych lektur.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie chodzi dosłownie o potomka Jana i Justyny, ale w katyńskim dole znalazł śmierć m. in. generał Bronisław Bohatyrowicz.

    OdpowiedzUsuń