sobota, kwietnia 05, 2014

Mrok... / Tемнота... [odsłona 2]

Iwan Turczynow czuł, że cała krew odchodzi z niego. Co z tego, że ściskał dłoń na rękojeści kindżału. Za drzwiami czaiło się coś niewiadomego. Ktoś pchnął drzwi... W półmroku pojawiła się wysoka sylwetka. Ten ktoś był bez kapelusza, trzymał w lewej ręce szablę. Ta lewa ręka... Znał tylko jednego szermierza, który tak zadawał ciosy.
- Ilia! Do diabła! Chcesz naszej śmierci?! - wydusił z siebie Krasnoj na widok przyjaciela.
Ilia Jaszyn, bo on to jednak był, został przywitany z wielką ulgą. Zgrzyt czynił tylko jego... wygląd. Miał poszarpany mundur, jakby zmagał się z nadludzką siłą tytana? Urwany lewy epolet, cięcie w rękaw po tej samej stronie i zastygła, skrzepła krew na ranie prawego policzka.

- Co... co się stało?! - wyszeptał Maszcikow.
Ale Ilia nie był chętny do dzielenia się swym doświadczeniem. Odsunął Turczynowa, podszedł do stołu i sięgnął po butelkę z winem. Nie nalał go do pustego kieliszka. Butelkę przystawił do ust i zaczął łapczywie pić. Tych kilkoro oczu patrzyło na niego niczym na zjawę.
- Ilia... mów! - Krasnoj tracił cierpliwość. Ale Ilia nie myślał przerywać. Dobra chwilę trwało, nim zaspokoił pragnienie.
- No, co? - spojrzał zuchwale najpierw na Krasnoja, później Maszcikowa, aż wreszcie zatrzymał się na Turczynowie. - Byłem juz w piekle. Parszywe sukinsyny! Vikmann nie żyje. Do tego Miszczenko, Razanow, Dołgorukow.
- A Sierigiejew?! - Turczynow wziął go w ramiona. Potrząsnął, jak szmacianą kukłą. - No mów do rzeczy! Kiesy nie stało?!
Ilia uwolnił się z jego uścisku:
- Kiesy? - splunął. - Wściekły diabły! Kto mówił, że starczy zadzwonić im przed nosem złotem?
Dookoła zrobiło się cicho.
- To nie był spacer po Newskim! Borys rozpłatał Vikmanna, jak kawał drzazgi. Nie wiem czy pojął, co się stało.
Raz jeszcze pociągnął z butelki. Ale widać niewiele tam co zostało, bo po chwili odstawił ją z powrotem. Sięgnął po czyjś niedopity kieliszek.
- A Borys?! Andriusza i Michaił? - wyliczał Krasnoj.
- Już tam gniją! Ale Miszczenko i Razanow... - tu przerwał i machnął ręką. - Dołgorukowa zastrzelił ten wściekły pies Misza! Nasi rozsiekali go...
- A reszta?!
- Reszta?
- Schmidt?
- Kupiony! - Jaszyn splunął na ziemię. - Tyle warta wierność najmity!...
Ilia machnął tylko ręką.
- A tu, co? - pociągnął wzrokiem po wszystkich.
- No... Idziemy z wizyta do "pana Nikt" - ocknął się Sorokin.
- No to na co czekacie, tchórze! - warknął na nich. - Już ta świnia powinna zdychać! A wy, co wzięliście się do lektury Rousseau? Gdyby Vikmann was teraz widział... Parszywce!
Sorokin dłużej nie czekał. Słowa Jaszyna dźgały, jak sztylety. Za nim wybiegli kolejni. Ilia został sam. Jednym zamachnięciem się ręki strącił ze stołu pozostawione szkło. Brzęk rozbijających się kieliszków nie zrobił na nim wrażenia.
Krasnoj pierwszy znalazł się na trzecim piętrze. Zatrzymał się przy figurze Wenus. Jego sylwetka odbiła się w lustrze. Oczy wyrażały lęk pomieszany z desperacją. Za nim pojawili się Sorokin, Turczynow, Krasnoj... Zapomniał, że cały czas był z nimi Garyszyn.
- Kola...
- Szkoda słów... - szarpnął za klamkę do sypialni, w której powinien był być "pan Nikt". 
I był.
Klęczał nad mapą. Obok przechadzał się Djakow, coś tłumaczył, gestykulował... Nagłe otwarcie drzwi zaskoczyło ich obu. "Pan Nikt" trzymał filiżankę z chłodną już herbatą.
- Co...?!
Djakow szybciej zrozumiał, jaka może być przyczyna nagłej wizyty.
- Jak śmiecie?! - i ruszył w kierunku Sorokina. Niczym góra wyrósł przed nim Turczynow. Jednym, miażdżącym uderzeniem powalił go na ziemię. "Pan Nikt" poderwał się. Tak niezręcznie, że zawartość filiżanki wylał na mapę.
- Jakim prawem?! 
Odbił rękę uzbrojoną w kindżał.
Drugi cios jednak okazał się celny. Dosięgnął go!

- Zdrada! - wykrzyknął zaatakowany. Szybko zrozumiał, że jedyna droga ucieczki, przez drzwi, jest niemożliwa. Miał przed sobą mur nienawistnych ciał. Ujrzał wycelowane w siebie lufy pistoletów. Rzucił się w kierunku okna. Kiedy zaciskał rękę na klamce... padł pierwszy strzał. To było, jak silne uderzenie, młotem. Chciał się odwrócić... Kolejny strzał przebił jego dłoń, tą którą wspierała się na framudze okna. Kula przebiła szybę i pognała gdzieś w noc. Ból zachwiał drobnym ciałem. Mimo tego otworzył okno. Wtedy zadano pierwszy cios w bezbronne plecy. Potem razy spadały na jego ciało jedno za drugim... Wreszcie ktoś, kogo nie mógł widzieć, przystawił zimną lufę do jego czoła i pociągnął za spust!... "Pan Nikt" zadrżał i runął w dół. 
- Koniec! - zawyrokował Turczynow.
- A Rudecki? -  Maszcikow nie mógł zapomnieć.
- Wyślemy Ilię... - wtrącił małomówny Garyszyn.
Ale w tej chwili zrobił się na korytarzu jakiś niepokojący gwar.
- Co to było? - Turczynow wyciągnął szyję, jak czapla. Nadsłuchiwał.
Nie musieli długo czekać, bo wtem otworzyły się drzwi sypialni. Stał w nich Rudecki. Był tylko w nocnej koszuli. W ręku ściskał rękojeść szabli. Maszcikow zareagował instynktownie - wycelował w niego swój pistolet. Rosły dragon zatrzymał się niemal w miejscu. To starczyło, aby z dwóch stron obskoczyli go Turczynow oraz Krasnoj. Rudecki, jak cap gapił się bezmyślnie w wylot lufy, które mierzyła idealnie w środek jego czoła. Zastanawiał się czy jest w niej jeszcze kula? Kalkulacja tyle ostrożna, co ryzykowna.
- Co... wy... gdzie...
Rudecki zatrzymał wzrok na nieprzytomnym, leżącym na ziemi Djakowie.
- Jaszyn! Garyszyn... Sorokin?! Co...
- Skuj mordę, albo...
Rudecki nie słuchał dalej Sorokina, tylko ruszył z całym impetem na uzbrojoną w pistolet dłoń. Wtedy Krasnoj przeciął mu drogę i z całej siły uderzył w bok! Rudecki zachwiał się. Maszcikow nacisnął na spust, ale kula minimalnie uszła bokiem. Szybko więc przerzucił pistolet w drugą rękę i użył jej, jak maczugi - z całej siły wymierzył cios w prawy policzek. Rudecki z niedowierzaniem dotknął twarzy. Krew z rozbitego łuku brwiowego zalała mu oczy.  Jaszyn nie zastanawiał się dłużej, wybił mu szablę! Rudecki nie mógł juz ogarnąć sytuacji.
- Dani...
Ale okrzyk, wzywający zapewne Daniłę Iwanowicza, ugrzązł w gardle. To ostrze kindżału, jaki wbijał mu w krtań Turczynow. Próbował się niczym z niewidzialnym demonem, nagle nogi ugięły się pod nim i padł na kolana. Napastnicy tylko na to czekali. Rosłe ciało było dobrym celem ataku. Litość atakujących? O tej każdy już zapomniał... W pojedynkę, sam na sam Rudecki stanowił taran, mur nie do przebycia. ale teraz? Złamana trzcina? Życie dla niego kończyło się z każdym wymierzonym ciosem!... Upadł na wznak.
- Starczy! - próbował powstrzymać resztę Jaszyn. Słyszał do siebie dookoła rozsierdzone sapanie wielu ust. Oczy rzucały nienawistne spojrzenie na sponiewierane ciało. - To już trup.
Ale Turczynow... Splunął na bezbronne ciało.
- Oszalałeś?! - chwycił za ramię Iwana. - Musisz być tak wstrętnym bydlakiem?!
Turczynow sapał najgłośniej. Byłby przysiągł, że z kącików ust spływała ślina? Tak, przypominał rozsierdzonego buhaja. Potężne, otyłe cielsko namachało się wokół pokonanego Rudeckiego. Chyba nigdy nie wykrzesało z siebie takiej energii!
Krasnoj ukląkł przy Rudeckim.
- Chyba nie chcesz go wąchać? - charknął Jaszyn.
- Nie, sprawdzam czy żyje.
Rudecki nie żył.
- No to po sprawie - oświadczył Maszcikow. 
- No niezupełnie - wtrącił niemal półszeptem Garyszyn i pokazał za siebie na okno. Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Jaszyn, Sorokin, Turczynow i Krasnoj wybiegli z komnaty.
- Co dalej? - Maszcikow zdawał się teraz mieć jakieś wątpliwości?
- Posprzątamy. Wróci pan Pietrow...
- Myślisz, że będzie lepiej?
- Myślę, że będzie inaczej. W końcu pan Nikt był wariat...
- Ehe... - zarechotał Maszcikow. - Jak jego ojczulek.
- Te Niemce tak mają... 
- Hołota! Z jakieś podrzędnej domeny! Gubernie u nas większe! Psubraty! - Maszcikow z każdym wypowiedzianym zdaniem czuł się, jakby usiadł na wyższej grzędzie. Pogarda, jaką otaczał napływowych Niemców teraz znajdowała ujście.
Na korytarzu zrobiło się gwarno. To nie dochodziły głosy, tylko szuranie, sapanie, jakby ciężkie oddychanie. W drzwiach pojawili się najpierw Sorokin i Turczynow, zaraz za nimi Jaszyn z Krasnojem. Ugianla sie pod ciężarem ciała.
- A co zrobimy z tym tu? - Maszcikow wskazał na wracającego do przytomności Djakowa.
- Zabij go - Garyszyn wcisnął mu w dłoń swój sztylet. - Nie potrafisz?
Maszcikow spojrzał to na wchodzących, to na podnoszącego się niczym z letargu Djakowa. Ruszył w jego
kierunku. Kątem oka widział, jak wchodzący wtaszczyli coś ze sobą i to coś rzucili na sofę. Djakow już stał na nogach, kiedy skoczył na niego i z całym impetem wymierzył cios. Ale ręka chybiła i zaatakowany odskoczył. Szybko ogarnął wzrokiem ogrom zbrodni, jaka się rozegrała, kiedy on był nieprzytomny.
- Zdrada! - krzyknął i rzucił się w kierunku drzwi. Ale na jego drodze wyrósł Jaszyn. Odbił się od niego i wpadł prosto na Maszcikowa. Tym razem już fuszerki nie było. Ostrze weszło w brzuch aż po rękojeść sztyletu. Na twarzy Djakowa pojawił się ni to grymas, ni to oznaka zdziwienia. Osunął się wprost na zadającego mu cios.
Za oknem dało się wyraźnie słyszeć miarowe i liczne uderzenia końskich kopyt o bruk. Garyszyn podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz.
- Pan Pietrow wrócił!...

 K O N I E C / K O H E Ц

3 komentarze:

  1. Czy to prawdziwy zamach czy tylko fabularna opowieść na potrzeby postu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie fabuła, którą inspirowała historia pewnego mordu...

    OdpowiedzUsuń
  3. I tak ciekawie to ująłeś. Dzięki. Czekam na inne opowiadania.

    OdpowiedzUsuń