niedziela, października 27, 2013

Świt... - odcinek 6

- Cholerna zima!
- Mróz, że niech to...
- Kto to widział walczyć o tej porze?
- Musimy wypchnąć tych drani z powrotem do Kanady! Niech sobie z Indianami powalczą.
- Chyba mam gorączkę.
- A mnie dopadł świerzb?
- Przynajmniej wszy wymroziło!
- Żeby tych w czerwonych kubrakach tak zamroziło!
Dwaj kanonierzy rozmawiali ze sobą półszeptem. Bali się nie tyle, że głos ich poniesie daleko w kierunku wypatrywanego wroga, ale kręcił się kapral  Starck. Ten nie omijał żadnej okazji, aby zrugać swoich podkomendnych. Nie było ulgi - dla nikogo. Głupie przewinienie rosło w jego oczach na  miarę przestępstwa ocierającego się o pluton egzekucyjny!...  Ale na razie nie widzieli jego charakterystycznej sylwetki.
- Stary by nam dał!
- Lepie dałby więcej gorzałki.
- Kiedyś mu tą mordę rozkwaszę!
- Uważaj, żeby on ci pierwej nie wpakował kuli w ten barani łeb!
Zamilkli.
- Widziałeś?
- Co?
- Tam coś się ruszyło.
- Głupi jesteś! To pewnie królik!
- Mówię ci.
- Nic nie widzę. Od tego mrozu mózg ci się odparował?!
-  Tam, patrz!
- Kurcze wybałuszę się na śmierć, ale nic nie widzę. A może to jakaś Biała Dama?
Roześmiał się. Szybko zatkał usta.
- Tam patrz cepie!
Faktycznie po lewej istotnie coś nieznacznie przesuwało się.
- Strzelić?
- A jeśli masz racje i to królik? Kapral nas obedrze ze skóry.
- Chyba jednak zbyt duże jak na króla.
Odbezpieczył pistolet.
- Ja go biorę na cel, a ty idź po Starcka.
Został przy armacie sam. Wysilał wzrok. Zdawało mu się, że widzi już dwie niby-sylwetki, które jakby podkurczone zmierzały ku niemu. Przeżegnał się i pistolet trzymał w pogotowiu.
Po chwili usłyszał za sobą dwa głosy. Nieznacznie odwrócił się.
- Co tam? - ten nie należał do jego towarzysza. To kapral Starck.
- Tam! - wskazał przed siebie.
Kapral zmrużył oczy. Słońce odbijało się od śniegu.
- Myślicie, że to ktoś od nich?
- Cholera go wie - odpowiedział szeptem. - Dlatego posłałem Sama po pana.
- Dobrze zrobiłeś Glenn - pochwalił go kapral. - To nie decyzja na wasze głowy.
- Będziemy strzelać? - podniósł pistolet do oka. Kapral powstrzymał go.
- Sam idź po porucznika!
- Zrobi się tłoczno - zażartował Glenn, ale od razu pożałował tych słów. Kapral zmierzył go takim wzrokiem, że temperatura ciała obniżyła się mu o kilka kolejnych stopni.
- Sam! Wykonać! - głos kaprala nie pozostawiał czasu na zastanowienie. Chłopaka już nie było. - Postawimy pułk na nogi, a to lis?
- To samo mówiłem - pochwalił się Glenn. Nie zrobiło to jednak wielkiego wrażenia na kapralu Starcku. Zresztą niewiele co robiło na nim wrażenie. Ostatnio dotarła do niego wiadomość z domu, że żona urodziła mu bliźniaków i nic - żadnej reakcji. Każdy się łudził, że wytoczy skądś jakąś zdobyczną beczułkę, ale gdzie tam. Za to każdy wiedział, że dał chłopcom na imię Wiktor i Waszyngton!
- Co się stało kapralu?
Usłyszeli głos porucznika Wetherburna.
Młodzieniaszek był z niego jeszcze. Nikt nawet nie widział, aby się golił. Nie miał z czego. Miał może dziewiętnaście lat? Ale był oficerem. I jego głową było podjąć teraz decyzję. Na przedpolu nie był na szczęście wyższego ranga oficera. Nikt więc nie mógł usłyszeć: "idźcie po kapitana... ganiajcie po majora... ściągnijcie tu pułkownika...".
- Tam! - wskazał przed siebie Glenn.
- To ja go wypatrzyłem! - nie bez dumy podkreślił Sam.
- Nic stąd nie widać. To może być równie dobrze lis, jak mały człowiek.
- Dziecko! - niemalże krzyknął Glenn. Tak, nie potrafił w tej chwili zapanować nad sobą.
Wszyscy spojrzeli w tym samym kierunku. Faktycznie na śniegu pojawiła się sylwetka! Dwie sylwetki! większa i zupełnie mała!
- Nie strzelać! - porucznik uniósł do góry rękę.
Dwie sylwetki zaczęły nieomal kicać w ich kierunku. Nagle z przeciwnej strony odezwał się strzał. Jeden! Drugi!
Większa sylwetka starała się jakby skulić w sobie. Ta zupełnie mała zatrzymała się. 
Trzeci strzał!
Mała upadła w śnieg!
Większa sylwetka tylko kątem oka zerknęła za plecy i pognała w ich kierunku.
- Ostrzelać tych psubratów! Uważać na tego tam! - wydał komendę porucznik.
Glenn wypalił ze swego pistoletu. Sierżant Starck oddał strzał ze swego wypróbowanego muszkietu. Sam czekał na rozkaz użycia działa.
- Ognia! - krzyknął porucznik.
Pocisk z rykiem opuścił paszczę armaty i ze złowrogim krzykiem poszybował w kierunku, z którego padły strzały.
- Ładuj!
Wycior już był w lufie armaty. Sam wsunął w otwór kulę.
- Ognia!
Stado wron poderwało się w górę.
Większa sylwetka urosła do rozmiarów chłopca. Miał może siedem, może osiem lub dziesięć lat? Przeskoczył ośnieżony nasyp i wpadł prosto w ręce kaprala Starcka.
- Kto ty jesteś?! Skądś się tu wziąłeś?!
Chłopak otarł zmarznięta i umorusaną twarz. Piegi na policzkach podniosły  się razem z szelmowskim uśmiechem.
- Chyba z nieba ojczulku - oświadczył, a wyciągając przed siebie drobna dłoń dodał: Thomas Jefferson!
- A ja jestem Horatio Gates, a nasz oficer Jerzy Waszyngton! - warknął nie na żarty kapral Starck i chwycił za kark chłopca.
Ten zaczął się szamotać:
- Ale ja naprawdę nazywam sie Thomas Jefferson!
Wyrwał się z uścisku kaprala. Poprawił potargany przez kaprala kabat.
- Co ja za to mogę! Uciekłem od tych parszywych Anglików! Zagarnęli mnie i kazali usługiwać koniom jakiś tydzień temu! Bili mnie. O! - i wskazał na siniec pod lewym okiem.
- Kto z tobą był? - porucznik patrzył na niego, jak na małego bohatera.
- A taka mała prysnęła, kiedy zobaczyła, że i ja... ale chyba ją...
Nie dokończył, bo Glenn krzyknął:
- Wstaje!
Faktycznie, mała sylwetka podniosła się ze śniegu i biegnąc zygzakiem zaczęła dobiegać do baterii. Za jej plecami odezwały się dwa muszkiety. Pociski jednak chybiły. W odpowiedzi Sam, Glenn i kapral Starck wypalili z trzech rur! Dzieciak był już po ich stronie.
- Udało się!
Usłyszeli piskliwy głos.
- No, niezupełnie - kapral wskazał na broczące ramię.
- To nic...
W tym momencie dziecko straciło przytomność i padło przed nimi. Kapral pochylił się nad nim.
- Cała kość zgruchotana. Wykrwawi się...
Popatrzyli na siebie.
Chłopiec niewiele się zastanawiając wskoczył na armatę i grożąc pięścią w kierunku odległego wroga krzyknął:
- Kiedyś was wszystkich pozabijam! Niech żyje Waszyngton!
(koniec odcinka 6)

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.