niedziela, sierpnia 11, 2013
Wir - West Wild - odc.11
Sędzia Ron Jefferson patrzył z nie dowierzaniem na to, co nadział na widelec. Przyglądał się kawałku ukrojonego mięsa.
- Pani Adams! Pani Adams!
W drzwiach ukazała się tęga kobieta w świeżo wykrochmalonym fartuchu. Na głowie miał wzorzysta chustkę.
- Co się znowu stało, panie sędzio?! Mucha wpadła do zupy?
Ale zapytany podsunął tylko jej pod nos widelec z zawartością:
- Co to jest?
- Na moje, to kawałek odkrojonego steku, panie sędzio.
- To ma być stek?! - stan irytacji podniósł się na niebezpieczną skalę grożącą wybuchem nieokiełznanej reakcji: To ma być stek?! To jest wysuszony kapeć! Po prostu... po prostu gówno...
- Eee, nie ładnie tak, panie sędzio! W pańskim wieku tak się wyrażać? - kobieta z poirytowania pokiwała głową.
- Proszę mi to natychmiast zabrać. I usmażyć nowy...
- A ten?
- Dać psu! Niech też ma coś z życia.
- Psu?
- Proszę to zabrać i nie mędrkować! Nie za to pani płacę już ćwierć wieku!
Kobieta wzięła talerz.Zanim zamknęła za sobą ciężkie drzwi stołowego zapytał ją jeszcze:
- Washington przyszedł już?
- Nie ma go jeszcze. Powiedział, że w sądzie...
- Jak tylko Earl...
Na te słowa w drzwiach pojawiła się głowa Earla Washingtona.
To był jeszcze stosunkowo młody człowiek, choć wyglądał dość poważnie.Miał opinie pedantycznego służbisty. Kodeks karny nie miał przed nim tajemnic. Brakowało mu śmiałości względem kobiet. Sądzono nawet, że praktyka u sędziego Jeffersona zaowocuje związkiem bardziej cementującym: małżeństwem z Rosalynn Jefferson. Panna była niczego sobie, wpatrzona w młodego adepta palestry, ale... Nie doczekała się z jego strony jakiś znaczących kroków,. kiedy więc Theo Smith poprosił ją o rękę, to została panią burmistrzową.
- Pan sędzia mnie szukał?
Drzwi za panią Adams zamknęły się.
- Tak, chciałem po pana posłać. Dostałem telegram...
Wstał od stołu i podszedł do stojącego opodal sekretarzyka. Wyciągnął złożoną kartkę:
- Otrzymałem to pismo od szeryfa Mc Louisa. Pojmał tych bandziorów...
- Browna? Braci Brown?!
- W rzeczy samej. Brown! Stoi tu napisane, jak byk. Proszę czytać.
Washington wziął kartkę od pryncypała. Przebiegł zapis wzrokiem. Szeryf zawiadamiał o pojmaniu Jordana Browna i śmierci jego brata Jeffa.
- Pociąg przyjechał? - sędzia odruchowo spojrzał na swoją cebule, a dopiero potem spojrzał na stojący zegar.
- Powinien jakiś kwadrans temu - zauważył Washington. - Może mają jakieś opóźnienie? Słyszałem, że z rezerwatu uciekli jacyś Indianie! Jeden to jakiś Mały Kojot?
- Mały Pies? - sędzia aż cmoknął z wrażenia. - Ma jeszcze wigor?! On chyba jest starszy od Cochise'a.
- Spalili jakąś farmę, zabili tego Prusaka...
- Blumberg nie żyje? - zdziwił się. - Pewnie znowu sprzedawał zapluskwione koce... Tęgi cwaniak, ale widać tak miało być? Doigrał się. To powiadasz chłopcze, że zabili go? Indianie?
- Biali bandyci raczej nie skalpują.
- Daj mi znać, kiedy Mc Louis zjawi się. Zawiadom szeryfa Logana... I pogoń tego wałkonia Bruce'a, żeby sala była gotowa. Jak znam Mc Louisa, to sprawa jest oczywista. No, no rozbić to bandziorstwo? I zabił Jeffa Browna? Przed laty wcale nie był lepszy od niego.
- Jak to? - sekretarz był zaskoczony tym oświadczeniem.
- Miał szczęście, że na jego drodze stanął pewien sędzia. Nazywał sie Jefferson.
- Czyli pan?
- Czyli - ja, chłopcze. Mieli go powiesić, ale ja skazałem go na kilka lat odsiadki. Wyprostowali tam ten hardy kark.
Pani Adams wróciła z nowy stekiem.
- Pani musi to pamiętać, moja poczciwa Adams.
- Że niby co? Za prezydenta Buchanana było lepiej!
- Tak, tak, a za Pircea, to pani pewnie ptasie mleko jadła! Pamięta pani młodego Mc Louisa?
- Jak mam nie pamiętać, kiedy sam chciał go pan powiesić. Ile miał? 16 lat?
- Co pani plecie za głupoty! - sędzia Jefferson obruszył się i ściągnął gniewnie brwi.- To nie ja go chciałem wieszać, tylko Edgar!
- Kto?! - gosposia sprawiała wrażenie osoby, której pewne epizody z młodości już chyba uchodziły.
- Edgar Kendrick! E, nie ważne! - sędzia machnął ręką.- Proszę podać jeszcze jeden talerz. I stek!
Pani Adams zmierzyła wzrokiem Earla Washingtona. Wyglądało, jakby chciała dopełnić "jeszcze czego?!", ale nic nie powiedziała, tylko wróciła do kuchni. Po chwili wróciła z talerzem. Nie ulegało wątpliwości, to był ten sam stek, który tak krytykował sędzia. Ale dla Washingtona nie miało to znaczenia. Jeszcze dziś nie jadł, wiec to co było podane przyjął, jako dar od niebios. Panowie zaczęli jeść.
Ledwo noże dokonały kilku cięć, a na korytarzu zrobiło się dziwnie gwarno. Pani Adams wsunęła głowę:
- Szeryf John Mc Louis.
Sędzia chciał zakląć, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. Mc Louis stał już w drzwiach.
- Przywiozłem prezent, panie sędzio!
Otworzył szerzej drzwi. Za nim stał Bill Norton, który trzymał gotowy do strzału karabin. Zza jego pleców wychylała się jakaś szara twarz. Nie ulegało wątpliwości: to był Jordan Brown.
- Boże jak on wygląda?! - jęknął sędzia. Twarz była niemal skąpana we krwi... Washington tylko uśmiechnął się znacząco pod nosem. Myślałby kto, że nikt nie wie, jak szeryf obchodzi się z zatrzymanymi. I tak że dowiózł go żywego. To już należało uznać za sukces. Karl Evans dźgnął Browna lufą swego karabinu w bok skutego więźnia. Też nie wyglądał kwitnąco. Okrwawiona chustka zaciskała się na krwawiącym ramieniu. Pani Adams dopiero na jego widok cicho jęknęła.
- Co... co... się stało?!
Szeryf pchnął Browna w kierunku biurka. Sędzia aż doskoczył.
- Rozpierzchło sie nam to robactwo pod Przełęczą Harperra! Masz dobrych kumpli, co Jordan?...
- Napadli na pociąg?! Jak się dowiedzieli, że...
- Na to nie trzeba być Napoleonem.
Otworzył szerzej drzwi. Za nim stał Bill Norton, który trzymał gotowy do strzału karabin. Zza jego pleców wychylała się jakaś szara twarz. Nie ulegało wątpliwości: to był Jordan Brown.
- Boże jak on wygląda?! - jęknął sędzia. Twarz była niemal skąpana we krwi... Washington tylko uśmiechnął się znacząco pod nosem. Myślałby kto, że nikt nie wie, jak szeryf obchodzi się z zatrzymanymi. I tak że dowiózł go żywego. To już należało uznać za sukces. Karl Evans dźgnął Browna lufą swego karabinu w bok skutego więźnia. Też nie wyglądał kwitnąco. Okrwawiona chustka zaciskała się na krwawiącym ramieniu. Pani Adams dopiero na jego widok cicho jęknęła.
- Co... co... się stało?!
Szeryf pchnął Browna w kierunku biurka. Sędzia aż doskoczył.
- Rozpierzchło sie nam to robactwo pod Przełęczą Harperra! Masz dobrych kumpli, co Jordan?...
- Napadli na pociąg?! Jak się dowiedzieli, że...
- Na to nie trzeba być Napoleonem.
* * *
- Szefie, niech pan spojrzy! - Karl Evans wychylił się za okno. Szeryf John Mc Louis nigdy nie bagatelizował uwag swoich podwładnych. Ufał im, jak sobie samemu. Teraz też nie kazał sobie dwa razy powtarzać.
Za pociągiem pokazała się jakaś czarna masa.
- Pięciu, sześciu... ośmiu? - liczył za jego plecami Bill Norton. - Nie widzę dobrze. Chyba z dziesięciu.
- No to mamy zajęcie, panowie - sarkastycznie zauważył szeryf. - Ty Bill przejdź na druga stronę. Karl na koniec wagonu!
- A on?- Karl wskazał wzrokiem na więźnia.
- Nasz piękny Jordan nie obejrzy tego widowiska!
I zanim zdziwienie utrwaliło się na jego twarzy potężny cios kolbą rewolweru wyrwał go ze stanu świadomości. Głowa bezwiednie opadła na bok.
- Na jakiś czas mamy go z głowy! A teraz chłopcy do roboty.
Jeźdźcy niebezpiecznie przyspieszyli. Dwóch doskoczyło do tylnej rampy składu. Karl wycelował w jedną sylwetkę: huk! krzyk!... Ten drugi zaklął, ale nim doskoczył do drzwi też skulił się po dobrze wymierzonym strzale i spadł z rampy.
- Napisze do prezydenta, żeby dał ci order! - cisnął Mc Louis, kiedy akurat składał się do strzału. Muszka i szczerbinka nałożyły się na czerwony kubrak jednego z jeźdźców.
- Oberwał! - Bill cieszył się, jak dzieciak. Do tego szeryf nie mógł przywyknąć - do tej jego dziecinnej egzaltacji. Tyle lat w siodle, tyle pościgów, złowionych bandziorów, a ten tu cieszy się, jakby dostał pierwsze miejsce w teatrzyku Buffalo Billa.
Napastnicy nie odstępowali od zamiaru. Zaczęli strzelać. Huk pocisków mieszał się. Kule zaczęły grzęznąć w drewnianej ramie okien, trafiały w siedzenia. Jedna nawet rozryła ucho Jordana Browna.
- Celniej sukinsyny! A zabierzecie swego Jordana prosto do piekła! - krzyknął w ich kierunku szeryf.
- Jordan! Jordan! - któryś z napastników zaczął drzeć się i wymachiwać ręką.
Mc Louis przyłożył się do strzału. Tym razem celował w konia. I faktycznie ów stanął, jak rażony i nagle przewrócił się na lewy bok. Nie mógł widzieć zdziwionej miny spadającego jeźdźca.
Bill przeładowywał swego rozgrzanego colta, kiedy kula dosięgła Karla. Nie było czasu na sentymentalizm. W drzwiach wagonu już pojawiły sie dwie rosłe sylwetki. Bill rzucił się w tym kierunku, jak kuguar. Strzelał niemalże na oślep. Karl wił się z bólu obok, a on oddawał strzał za strzałem. Sylwetki cofnęły się? Pchnął drzwi. Jeden z napastników szykował się do skoku z rampy. Bez zastanowienia władował w jego plecy dwie kule. Dwie bryzgi krwi...
Chyba dostrzeżono strzelaninę, bo z "Lory" poniosło długim, przeciągłym piskiem. Niewiele to im dawało. Trzeba było samemu na siebie wziąć ten nocny cios! Karl jakoś zawiązał chustkę na krwawiącym ramieniu. Piekło strasznie, ale nie było czasu na inne zabiegi. Alboż to pierwsza rana? Zacisnął zęby i wycelował w puste okno? Widział już dwie ręce, których palce zaciskały się na framudze. Pojawił się czyjaś twarz. Strzelił! Jęk! Ręce puściła ramę... Potem coś jakby uderzyło tępo o grunt, jak wór?...
Chyba dostrzeżono strzelaninę, bo z "Lory" poniosło długim, przeciągłym piskiem. Niewiele to im dawało. Trzeba było samemu na siebie wziąć ten nocny cios! Karl jakoś zawiązał chustkę na krwawiącym ramieniu. Piekło strasznie, ale nie było czasu na inne zabiegi. Alboż to pierwsza rana? Zacisnął zęby i wycelował w puste okno? Widział już dwie ręce, których palce zaciskały się na framudze. Pojawił się czyjaś twarz. Strzelił! Jęk! Ręce puściła ramę... Potem coś jakby uderzyło tępo o grunt, jak wór?...
Szeryf szarpnął Brownem.:
- No chodź morda, na coś się jeszcze przydasz! - pchnął go w kierunku okna. - Pobawimy się...
- Nie! Nie! - Jordan nie struchlał, on po prostu patrzył w tej chwili śmierci w oczy. Jeszcze trzech napastników nie dawało za wygraną. - Nie strzelać! To ja Jordan Brown!
Ale nikt nie zwracał na to uwagi. Jordan zaczął się kulić. Ale Mc Louis napierał na niego od tyłu.
- Poznaj swoich kumpli! - warknął. - Nie chcesz wisieć, to będziesz inaczej użyteczny...
Wsunął pod jego lewe ramię rewolwer i nacisnął dwukrotnie spust. Dwa błyski poszybowały w ciemność.
- Słyszycie? - Bill zamrugał oczami.
Szeryf przestał strzelać. Karl tez zaczął nadsłuchiwać.
- Atakują z drugiej strony! - krzyknął po chwili.
- Mnożą się te sukinsyny?!
Zasłonił się krwawiącym Jordanem i wycelował rewolwer w drugą stronę. Już był bliski oddania strzału, kiedy...
- To się zdarza tylko w tanich powieściach!
- Co szefie? - Karl dociskał chustkę do rany, spod której strużką płynęła krew.
Ale John Mc Louis nie musiał więcej nic mówić. Tętent koni zbliżał się od czoła pociągu. "Lora" znowu odezwała się przeciągłym piskiem. To było jak powitanie? Krzyk radości?!
Dwa ostatni napastnicy zatrzymali się. Dosłownie kopyta ich koni wryły sie w prerię! Mogli myśleć o ucieczce, ale było już trochę zbyt późno. Oddział kawalerii już mijał ostatni wagon, ten w którego oknie trwał rozbity, krwawiący i płaczący z bezsilności Jordan Brown.
- Masz szczęście Jordan! A już chciałem cię zastrzelić...- z nieukrywaną satysfakcją powiedział szeryf.
- Mógł pan to zrobić! Trzeba było mnie zabić! A nie stawiać, jak kukiełkę!...
- Będziesz wisiał! Sędzia Jefferson już tylko na to czeka!
- Ten rzeźnik?!
- Dla ciebie, bydlaku, sędzia Ronald Jefferson! - i uderzył go w krwawiącą ranę na policzku
(koniec odcinka 11)
(koniec odcinka 11)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.