sobota, lipca 06, 2013
Wir - Wild West - odc. 2
Pociąg ruszył, aby po chwili
zatrzymać się przy pompie. Zrzędliwy Bob musiał wysiąść. Gdyby mieli
czekać aż Jimmy doczłapie się, to pewnie prędzej nadeszłoby Święto
Dziękczynienia. Nigdy nie było go, choć jego sprawą było pilnowanie przy
pompie. Pewnie teraz siedział na jakimś pniu i strugał fujarki lub
drewniane ptaszki. Tak, jak okoliczne dzieciaki uwielbiały Jimma, tak
każdy maszynista klął na niego. Zrzędliwy Bob zeskoczył z parowozu i ciskał się:
- Niech ja kiedy dorwę go... Ze skóry obedrę!... To po to przegraliśmy wojnę... aby tacy jako on...
Splunął.
Norman obserwował go z wysokości parowozu. Zdawało się, że doskonale słyszy, co pomocnik marudzi. On po prostu znał go, jak stary dolar. Obserwowanie z bezpiecznej odległości i wysokości po prostu bawiło go.
Po chwili zbiornik był pełen wody. Akurat na horyzoncie pojawiła się znajoma sylwetka.
Norman obserwował go z wysokości parowozu. Zdawało się, że doskonale słyszy, co pomocnik marudzi. On po prostu znał go, jak stary dolar. Obserwowanie z bezpiecznej odległości i wysokości po prostu bawiło go.
Po chwili zbiornik był pełen wody. Akurat na horyzoncie pojawiła się znajoma sylwetka.
- Jeszcze się zatacza! Ty pijana... świnio! Znowu musiałem przez ciebie... To twoja robota!
Ale
sylwetka zbytnio nie przyspieszała. Czy z obawy na rozwścieczenie Boba,
czy na skutek nadużycia trunku u Doris Gray. Zaczął machać rękoma i
wołać:
- Panie Guld! Panie Guld!
- Panie Guld! Panie Guld!
- Co stało?! - Norman aż przechylił się ze swej lokomotywy.
- Spił się, jak zwykle! Ja bym takiego za próg saloonu nie wpuścił.
Jimmy stanął przed parowozem. Ciężko oddychał.
-
Jak cię kiedyś spiorę pijacka gębo, to możesz wtedy rzygać na moją
konfederackość! Przypomnę ci dzieciństwo... Dla takich, jak ty... my...
Ale Jimmy nie dał mu skończyć dla kogo Sherman spalił Atlantę i obrócił w ruinę Południe. Łapał ciężko powietrze:
Ale Jimmy nie dał mu skończyć dla kogo Sherman spalił Atlantę i obrócił w ruinę Południe. Łapał ciężko powietrze:
- Nieszczęście!
- A, co?! - Bob bliski był wybuchu.- Stary Abe ożył? I idzie na Richmond?!
- Panie Bob! Proszę mi dać skończyć!...Muszę... tchu... nabrać...
- Bob uspokój się - wsparł go Norman. - No, mów chłopcze, co się stało?
- Nieszczęście panie Guld! Nieszczęście! Czejenowie napadli na karawanę wozów, którą prowadził wielebny Joshua. Są zabici!...
Twarz
Boba zmieniła się nie do poznania. Jeszcze chwilę temu doskoczył by do
Jimma i najchętniej zawistne zęby zacisnąłby na tej czarnej grdyce.
Teraz widać stał zmieszany. Bezbronne ręce miały tylko łopatę? Stary
winchester Normana nadawał się do odstraszania bizonów, niż do walki.
- O czym ty mówisz?! - Norman zeskoczył z parowozu.
- Pisał... telegraf! Zginął Steve Haggard i kilka jeszcze innych... jakieś dzieci?- Co teraz?
- Gdzie? - dopytywał Norman. - Gdzie ta masakra?!
- Na wysokości Kanionu Sępów!
- Szeryf! Bob! Biegnij po Mc Louisa!
Temu nie trzeba było dwa razy tego samego powtarzać. Rzucił się w kierunku ostatniego wagonu.
- Eddy zabity!
- Kto?!
- Eddy, pomocnik kowala! Takie poczciwe, wielkie chłopisko. Musisz go znać.
-
Aha! - Norman pociągnął nosem, ale nie, naprawdę nie znał. Eddy - to
dla niego tylko imię, jak każde inne. Ale miał przed sobą roztrzęsionego
Jimma. Ktoś, kto w życiu przeszedł tyle, co on byle czym nie strachał
się. Jego ciężkie ramiona wyrobiły się przy karczowaniu ziemi pod
plantację Darwinów nieopodal Atlanty. Opowiadano, że walczył pod
Chancellorsville w Armii Północnej Wirginii. Ale o tym chyba Bob
zapominał, bo wstyd mu było przyznać, że mogli być frontowymi
towarzyszami. Na szczęście ów wsiadał do wagonu, w którym był szeryf,
jego dwaj zastępcy i bracia...
- Uspokój się. Może to plotka - zaczął go uspokajać.
- Plotka?! Widziałem, jak pan Chrismann czytał... a pani sędzina Jackson płakała... Przecież nie płakałaby bez powodu... Plotka?... - obruszył się.
Zrzędliwy Bob wrócił.
- To ograniczony kretyn! - burczał, gdy zbliżył się na tyle, aby było go słyszeć.
- Kto?! - Jimmy i Norman odezwali się, jak na komendę.
- Ten cholerny Szkot! Mc Louis! Powiedział, że to... że to nie jego sprawa! A kogo? Kominiarza?! Federalny niech się martwi...
- Może ma i rację - Norman zaczął brać stronę stróża prawa.
- Jaką rację?! Szkoci! Nie cierpię Szkotów!
- Irlandczyków, Niemców, Żydów, Polaków!...
- I Norwegów!
- Kogo?!
- Norwegów - powtórzył z naciskiem i znawstwem.
- Ty całego świata nie cierpisz Bob! Może za wyjątkiem generała Lee!
Wspomnienie ukochanego wodza ubodło byłym konfederatem. Cisnął szmatą, którą miętolił w dłoni:
- Nigdzie nie jadę! - warknął przez zęby.
-
Ładuj się na "Lorę" i już! - tak pieszczotliwie nazywał swój parowóz
Norman Guld. Zmęczyło go już użeranie się z upartym pomocnikiem. Miał
machać szuflą, a nie jęzorem. I to jeszcze konfederackim. - Wsiadaj do
góry, bo moja cierpliwość...
- Długo panowie zamierzają tak stać i mędrkować?!
Ten głos musiał należeć tylko do jednej osoby. Za ich plecami, jak zły duch, pojawiła się panna Emma Rutherford.- Stoimy i stoimy! - kategoryczność w jej głosie była, jak pomruk zbierającej się burzy. - Długo będziemy czekać?!
Zapanowała niezręczna cisza.
- Najpierw ten gburowaty szeryf! - zaczęła wyliczać. - A teraz jakieś kłótnie przy pompie? Jechać! Bo...
-
Zawiadomi pani brata? - sarkastycznie przerwał jej Bob. Patrzył
ironicznie, jak jej biust zaczyna nerwowo falować. Dopasowany gorset
hamował spontaniczność ruchów.
- A żeby pan chciał wiedzieć! - i dwukrotnie uderzyła parasolką w bok parowozu. - Mój brat ma wpływy! Mój brat...
Ale
nie dokończyła, bo zrzędliwy Bob ulokował się jednak w parowozie.
Norman Guld zaczął gramolić się na drabinkę, a stary Jimmy rozglądał
się z lekkim przestrachem, jakby już dostrzegł wojownicze pióropusze
Indian. Panna Rutherford zakręciła się wokół własnej osi i ruszyła ku
wagonowi.
Po chwili przeciągły pisk oznajmił, że parowóz wreszcie rusza .
Panna
Rutherford w ostatniej chwili wsiadła do wagonu. Kiedy zajmowała swoje
miejsce na wprost jakiegoś szpakowatego jegomościa z miną triumfalnie
wymalowaną od ucha do ucha, oświadczyła:
- Dla prawdziwej kobiety Zachodu nie ma rzeczy niemożliwych panie... panie...
- Simon!
- Panie Simon!...I nastroszyła się, jak kwoka, która siada na gniazdo.
(koniec odcinka 2)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.