wtorek, maja 20, 2025

Przeczytania - 517 - Michał Tabaczyński "Kieszonkowa metropolia. W rok dookoła Bydgoszczy" (Wydawnictwo Czarne)

No i bydgoszczanie doczekali, że w cenionej przez wielu (sam się do tego grona zaliczam) serii Sulina Wydawnictwo Czarne wydało książkę pana Michała Tabaczyńskiego, pt. "Kieszonkowa metropolia. W rok dookoła Bydgoszczy". Nie ukrywam, że kiedy dostałem informację, że szykowana jest książka o moim rodzinnym mieście, to oczekiwałem jej bardzo. Czy się opłacało? Czy warto sięgnąć po blisko trzysta stron narracji  pisarza, tłumacza, innego bydgoszczanina? Po to wracam do tego cyklu, aby podzielić się kilkoma refleksami. 

Zdjęcie pozyskane ze strony facebookowej Wydawnictwa Czarne
Trochę miałem mieszane uczucia, kiedy pokonywałem pierwsze strony. Tak, pokonywałem, męczyłem się. Musiałem się nawet upewnić czy Autor de facto jest bydgoszczaninem. Bo ta narracja zniechęcała mnie! Zacząłem wierzyć, że to może jakiś antagonista z bliskiego mi sercu Torunia chwycił okazję, aby poużywać sobie i wylać to i owo na Bydgoszcz, a przepraszam: Brzydgoszcz! Przyznam, że ów termin poznałem z ust pewnej mojej uczennicy, torunianki. I ani mi w głowie stawać w szeregu tych, co podgrzewają dziwaczne miejski antagonizmy miasta znad Brdy i Wisły wobec miasta znad Wisły. Sam jestem absolwentem wydziału historycznego UMK w Toruniu!  
"To nie jest historia Bydgoszczy" - zastrzega się Autora. I powiem, że ja tego nie rozumiem i nie kupuję. Jeśli chodzę po ulicach miasta, zaglądam w różne kąty, przeżywam jego upadek lub cudowności rewitalizacji, odważam się o tym napisać i podzielić z czytelnikiem, to jak tego nie nazwać: historią? Nie trzeba mieć studiów uniwersyteckich, tytułów powyżej pospolitego magistra, aby utrwalać dzieje. Ilu z nas gromadzi wspomnienia, diariusze, pamiętniki (wiem, niektóre te terminy znaczą to samo), listy świadków historii, którzy nigdy nie przekroczyli progu wyższej uczelni.
"...nie jestem bydgostianistą. Tym bardziej - historykiem własnego miasta" - to kolejne z zastrzeżeń. Po co chować się do tak sformułowanych skorup. Lęk, że byle magistra lub magister wytknie ten czy ów błąd? Ależ panie Autorze pan tą publikacją już się wpisał na listę bydgostiańską! I każdy zainteresowany historią naszego wspólnego miasta będzie chciał mieć Pana książkę, ba! zapewniam, że nie będzie się chciał z nią rozstać. 
Pan Michał Tabaczyński zrobił dobrą robotę: napisał książkę, na którą wielu naprawdę czekało. Bo z każdą przeczytaną kartką, rozdziałem staje się ona lekturą na pewno ciekawą. Założę się, że czytelnik znający realia bydgoskie zaczyna polemizować z tym, co przeczytał. W końcu Autor książki kroczył po miejscach, które odwiedzamy, znamy, cenimy, fascynujemy się nimi. Tak, to jest ponowny spacer po kątach nad Brdą! Proszę zerknąć do mego cyklu "Smakowanie Bydgoszczy" - i przekonać się ile zbieżności tam znajdziemy, np. czym jest... park sztywnych. "Tłum tańczący na środku cmentarza" - to zdanie powinno wracać przy poruszaniu tematu dewastacji nekropoli ewangelickich, nie koniecznie tylko w Bydgoszczy. 
Wielkie brawa dla Autora za rozdział poświęcony obozowi w Potulicach. Nie pamiętam popularnej publikacji, która tak odważnie, uczciwie i zgodnie z prawdą historyczną dotykałaby tego tematu. Jakiego: losy bydgoskich Niemców lub volksdeutschów po II wojnie światowej. "Że my, Polacy mordowaliśmy? To musi być przejęzyczenie: to nas mordowali" - to jest bardzo odważna teza. I Autor ją mądrze i prawdziwie, krok po kroku, wyjaśnia. I zapewne na nacjonalistyczne głowy, to będzie kubeł zimnej wody. Dla tych, którzy węszą wszędzie niemieckość wręcz potwarz! Ale prawdy nie da się zamknąć. Zapewne dla wielu czytelników to będzie szok, aby zmierzyć się z liczbami ofiar i bestialstwem polskich oprawców. Dlatego uważam, że dostajemy ważną książkę historyczną! Chciałbym wierzyć, że zrobi się z tego ogólnobydgoska dyskusja. Żadne głosy do mnie nie docierają. Nikt nie protestuje, że to zniesławienie dobrego imienia Polaka i bydgoszczanina. 
Nie wiem dlaczego Autor wraca do takiego sformułowania: "Szczęśliwie nie jestem historykiem, jestem tylko mieszkańcem tej prowincji, który codziennie chodzi tymi ulicami [...]". Moim zdaniem ta asekuracja jest zupełnie, ale to zupełnie niepotrzebna.  Nie dość na tym: wkurza mnie! Naprawdę! Czy trzeba być magistrem historii, aby o niej pisać? Takie spojrzenie z boku jest bardzo cenne. I taką cenność mamy przed sobą! Postawię śmiałą tezę: to zawodowi historycy nie podnoszą pewnych tematów, które w "Kieszonkowej metropolii..." może zaistniały po raz pierwszy dla szerszego odbiorcy! Niech poruszy nacjonalistycznych piewców wyższości polskości nad innymi nacjami to, co napisano tu o bydgoskim antysemityzmie! Jest rzadka okazja, aby przyjrzeć się sztandarowym i przemilczanym postaciom bydgoskiej prasy okresu międzywojennego. Będzie wstyd? Powinno być wstyd! Historia "Szabes-Kurjera" i jego twórcy powinna ostudzić pewny rozpalony głowy! Niestety, jak wiemy w ostatnich wyborach prezydenckich kilkoro kandydatów ani myślało kryć się z poglądami rodem z takich brukowców, których nie powstydziłby się sam Julius Streicher. Ufam tylko, że nigdy przez Bydgoszcz nie przejedzie tramwaj z napisem: Michał Kulik. 
"Wychowałem się na Szwederowie. W tej nazwie dźwięczał strach" - i to nie ma być wstępem do historii dzielnicy? Jest! I zaczyna się gadanie z książką. Ilu z czytających stawiało sobie pytanie: ile w mojej historii ze Szwederowa? Dla mnie osobiście początek bycia i osiedlenia moich wielkopolskich przodków na początku XX w., a w latach 50-tych tych zza Niemna. Ulice Nowodworska, Podgórna czy M. Fornalskiej (od lat znów Stanisława Leszczyńskiego), to też moja historia! I to jest ta wartość dodana książki pana Michała Tabaczyńskiego: naprawdę stąpamy po tych samych ulicach. To jest nasza wspólna przeszłość. Nikt kto jest z Bydgoszczy nie może odrzucić tej książki, bo wiele z siebie i swojej rodziny znajdzie tu prędzej czy później! To   n a s z e   dziedzictwo! 
Mimo początkowości książka spełniła moje oczekiwania! Nie zawiodłem się. A może i poczułem zazdrość, że nie miałem dość odwagi, aby samemu napisać o kleine Berlin?  Wiem, czuję to, że tytuł to pewna nuta szyderstwa, ironii. To mimo wszystko boli. Tym bardziej, że pisze to inny bydgoszczanin. Ale widać tak musi być. Niech lektura będzie też otrzeźwieniem, otwieraniem oczu, a nade wszystko budzeniem świadomości lokalnej. Że użyłem pewnego germanizmu? Jak ja śmiem? Ale one wciąż są u nas żywe i zrozumiałe (choć w coraz bardziej ograniczonym zakresie). Uśmiechnąłem się na wspomnienie: szneki z glancem! To bydgoskie (i pewnie nie tylko bydgoskie) określenie na okrągłą drożdżówkę z lukrem. Już tłumaczę: jak na nią spojrzymy z góry, to kształtem przypomina... ślimaka, a ten po niemiecku to: Schnecke! I wszystko jasne. Tylko jedno sprostowanie: tak nie mówmy na każdą drożdżówkę! Taką z blachy często określamy jako... kuch! 
Jedno jest zagwarantowane przy lekturze "Kieszonkowej metropolii...": budzi refleksje, przypomina fakty zatarte lub po prostu nie znane. Ktoś powie: to oczywistości! Nie mierzmy swoją miarą! Nie każdy wie. I nie każdy musi wiedzieć. Zatem dobrze się stanie, jak ten i ów pozna los bydgoskiej... Nike. Dodatkową wartością książki jest strona ikonograficzna! Mnogość zdjęć i tych archiwalnych, i tych nam współczesnych. Zapewne wielu amatorów fotografowania Bydgoszczy przyzna, że ten czy ów kadr mógłby być wasz, podobny lub identyczny znajdziemy w swoich zbiorach. Mi dodatkowo przeczytaniu książki pana Michał Tabaczyńskiego przypomniało, że pora wreszcie napisać w swoim cyklu "Smakowanie Bydgoszczy" o Ogrodzie Botanicznym czy Józefie Święcickim.
"Bydgoskie historie bywają często znakiem melancholijnej utraty, symbolem wielkich przegranych, sygnaturą straconych szans, świadectwem najzwyklejszego pecha. Mówiąc najogólniej: życia, które grób przedwcześnie skrył" -  to gorzka dygresja. Wiem. Ciekaw jestem ilu czytelników po przeczytaniu książki nagle poczuje w sobie ducha (młodzi napiszą: powera!) i podejmie temat dalej. "...W rok dookoła Bydgoszczy" nie chce się zaliczać do książek historycznych. A ja jestem zdania, że może naprawdę pobudzić do czynu lub obudzić z letargu, bo nagle okaże się, że domowe archiwa skrywają jakieś bydgoskie opowieści. Gdyby to ode mnie zależało, to proponowałbym zakup książki pana Michała Tabaczyńskiego do każdej bydgoskiej biblioteki miejskiej czy szkolnej. Ta książka naprawdę może nam otworzyć oczy. 

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.